sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 24. Wampir z sąsiedztwa.

Annie siedziała w salonie i wcinała sałatkę.
Noah tymczasem siedział kawałek dalej i grał w szachy ze samym sobą. Wciąż wyczuwał obecność Annie niedaleko siebie, dodatkowo zauważył, że od kiedy ona mieszka z nim, musi więcej i częściej jeść. Irytowało go to, że traci panowanie nad swoim ciałem, gdy ta dziewczyna była w pobliżu.
-Szach – mat – mruknął pod nosem, przesuwając czarną królową i zbijając białego króla.
- Hm? Mówiłeś coś? - spojrzała na niego przelotnie, a potem znów patrzyła w tv.
-Nie do ciebie – burknął i z wampirzą prędkością zerwał się z fotela i „podszedł” do barku. –Nalać ci coś?
Lekko zawiało. Annie musiała poprawić włosy.
- Nie, dzięki.
Nie odpowiedział. Nalał sobie whisky i znów podszedł do szachownicy. Grał ze samym sobą od setek lat. Znudziło mu się już, ale współczesność wciąż stanowiła dla niego problem. W głębi duszy wciąż był niewolnikiem, który śni cudowny sen. Ma wszystko, ale.. Nie potrafi z tego korzystać. Oczywiście, nie przyznałby się do tego. Preferował białą broń, przedkładał tradycję ponad wszystko.
Może też dlatego stał na czele jednej z wampirzych frakcji.
-Przepraszam – do salonu weszła gospodyni. –Wiadomość do pana, panie Saphiro.
Noah pokazał palcem stoliczek, nie odrywając wzroku od szachów.
Annie w tym czasie rozsiadła się wygodniej na fotelu.
- Bardzo dobra sałatka - zwróciła się do gospodyni.
-Dziękuję, panienko Monroe. Czy podać coś jeszcze?
Noah tymczasem rozerwał list i przebiegł go szybko wzrokiem, jednocześnie popijając whisky. Wiadomości nie były dobre.
-Kto to przyniósł? – zapytał gospodynię.
-Przyszło razem z pocztą do skrytki w mieście, proszę pana – odparła kobieta.
- Coś nie tak? - Annie spojrzała na niego uważnie.
-Tak.
Gospodyni wyszła, rozpoznając jeden z nadchodzących napadów złości pracodawcy.
-Ten wampir, który chciał cię kupić – zaczął Noah, odstawiając szklaneczkę – pamiętasz?
- Pamiętam... - kiwnęła głową, kuląc się w sobie.
-Rywalizujemy ze sobą. Politycznie. Prywatne. Ale by nie wywołać niepotrzebnych problemów, udajemy, że nie jesteśmy wrogami, chociaż nawzajem sobą pogardzamy. 
- Zabij go - wzruszyła ramionami. Dobra, może przesadziła, ale ten wampir chciał ją skrzywdzić. I to bardzo. Więc jakoś jej to nie ruszało.
-Jeśli bym go zabił, sam skazałbym się na śmierć – a nie miał zamiaru umierać, bo dla kogo? –Vincent chce cię poznać – podał jej list.

„Drogi Przyjacielu,
Z racji tego, iż prędzej niż ja dokonałeś interesującej transakcji, chciałbym Cię prosić o możliwość zobaczenia tego, co straciłem na Twoją korzyść. Przybędę wkrótce,

Vincent”


- Mowy nie ma - aż wstała, zaciskając pięści.
-Niestety – prychnął. –Vincent jest już w drodze, jestem tego pewien. Nie masz wyboru, panno Monroe – powiedział cicho i obojętnie.
            Mimo chłodu w głosie, naprawdę poczuł lekki niepokój. Wizyty Vincenta zawsze miały drugie dno. Pewnie chce się przekonać, czy Annie należy do niego.
- To co robimy? - zapytała, siadając ciężko na kanapie. Ukryła twarz w dłoniach.
-Nic ci nie zrobi – warknął. –Obrażasz mnie myśląc, że pozwolę cię skrzywdzić.
- No przepraszam, że się boję - mruknęła, z powrotem siadając na kanapie z podkulonymi nogami.
-Nie ma czego. Musisz udawać moją partnerkę, a wszystko będzie dobrze – mruknął, mnąc list i wrzucając go do kominka. Płomienie szybko go strawiły.
- Partnerkę... 
Brzmiało to dziwnie.
-Vincent musi wyczuć na tobie mnie – westchnął ciężko. No i cudownie. Plan trzymania się na dystans szlag trafił.
- Rozumiem, że spryskanie się twoimi perfumami nie jest wyjściem.
Zerknął na nią. Perfumy? On nie używał. Miał tylko wodę po goleniu i mydło.
-Niestety. Są dwa osoby, żaden nie jest na rękę ani tobie, ani mnie.
- Mów jaśniej.
-Pierwszy i wygodniejszy sposób to seks. To najmocniej cementuje ze sobą ludzi. Drugi sposób to – skrzywił się – picie krwi prosto z żyły.
Annie spojrzała na niego uważnie z szeroko otwartymi oczami.
- Z której żyły chcesz? - wymamrotała, odwracając wzrok. No przecież nie pójdzie z nim do łóżka. Wampiry są martwe, martwi nie mają krwi, więc wampirom nie... no, ekhem.
-Z żadnej – był zły. –Nie piłem krwi z żyły od 20 lat. Mogę nad sobą nie zapano.. – urwał i odwrócił się bokiem. No tak. Dla niej lepsze to niż seks z nim, jakby nie spojrzeć. Obiecał, że się nią zajmie. –Z szyi wystarczyłoby trzy, cztery razy. Z nadgarstka muszę więcej. Przy Vincencie też. Pokazać mu, że jesteś „moja”.
- Boże, wy i te wasze psudozwyczaje! - wymachnęła rękami, a potem znów się skuliła. - Chodź tu, nie ma dużo czasu.
-Po pierwsze NIE ROZKAZUJ MI – warknął, marszcząc brwi. Czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że wciąż może ją oddać? Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, owszem, ale jej nonszalancja irytowała go. –Po drugie, wpierw potrzebujesz czegoś – podał jej nóż z XVI wieku.
- No nie mów mi, że sama mam sobie podciąć żyłę. 
Zignorowała jego ostry ton. Hm... a może sama zaraz sobie wbije ten sztylet? Skończy się to siedzenie z nim tutaj, strach... kuszące.
Usiadł obok niej.
-Gdy się zapomnę to mnie dźgnij – mruknął. Niewygodnie mu było w tej pozycji. Wolałby ją mieć na kolanach.
- Okej... - odgarnęła włosy na bok, a potem zbliżyła się do niego.
Westchnął ciężko. Wsunął jej sztylet do ręki. Boże. Toż to dnia nie przeżyje w gromadzie wampirów.
-Dźgaj tu – odsłonił szyję i pokazał jej swoją aortę. –Nie zabijesz mnie, ale spowolnisz.
- Mhm... zacznij już...
-Siadaj – klepnął się po kolanach.
Spojrzała na niego niepewnie. Ale po chwili wstała i siedziała na jego kolanach.
Noah poczuł się dziwnie. Już dawno z nikim nie był tak blisko. Z każdym oddechem wyczuwał zapach kobiety. Pachniała… smakowicie.
-Prawa, lewa?
- No po lewej jest aorta chyba...
Uniósł brew.
-Może być nadgarstek… - chrząknął.
- Nie denerwuj mnie - mruknęła, przysuwając się bliżej.
            Okej. To było dziwne. Przed chwilą tak się rzucała, a tymczasem sama mu się ofiarowywała. Noah przysunął nos do jej szyi i zamknął oczy. Nie czuł głodu. Może inny rodzaj głodu czuł.. Kły po chwili wysunęły się same. Oddychał szybko, chrapliwie.
Nie chciał jej ugryźć.
Chciał.
Nie chciał.
Cholera!
Annie splotła palce ze sobą i mocno zacisnęła. No dalej, już chciała mieć to za sobą.
W końcu przesunął po jej szyi językiem (no cóż, w takich chwilach „produkował” środek znieczulający) i lekko wbił je w szyję Annie.
Poczuł napływ emocji, które myślał, że stracił dawno temu. Szok. Pożądanie. Ciepło..
Annie wciągnęła powietrze do płuc. To było takie mega dziwne. Mocniej ścisnęła swoje palce, lekko sztywniejąc.
Pierwszy łyk był niesamowity. Drugi, trzeci.. Smak Annie był niebem w porównaniu do smaku krwi z torebki.
Zagryzła dolną wargę. Miała wrażenie, że wypił już ze cztery litry. Może to dlatego, że nigdy nie oddawała krwi.
- Noah...
Oderwał się od niej natychmiast, chociaż czuł się nieszczęśliwy (!) z tego powodu. Trzymał jednak twarz w jej szyi i oddychał szybko. Lekko przesunął czubkiem języka po jej szyi, by zamknąć drobne ranki. Po chwili nie było po nich śladu.
- O matko - zachwiała się lekko i równie lekko zacisnęła pięść na jego koszulce. - Masz coś... na podwyższenie... ciśnienia? - zapytała. Czuła się słabo.
-Wypiłem 5 łyków. To około 500 mililitrów – szepnął. A potem..
Pocałował ją władczo. Może to podniesie jej ciśnienie.
Annie była w szoku. Ale to prawda, to podniosło jej ciśnienie. I to sporo. W końcu zamknęła oczy i odwzajemniła nieśmiało pocałunek.
Noah objął ją i przytulił do swojego zimnego ciała, czując, jak ciepło Annie go rozgrzewa. Pogłębił pocałunek. Okej. Muszą to powtórzyć przy Vincencie. Annie z chęcią się do niego przytuliła. Pogłaskała go powoli po plecach i trochę po karku.
-Musimy to pokazać Vincentowi – mruknął, muskając jeszcze lekko jej usta swoimi.
Poczuł się tak, jak gdyby… znów trzymał w ramionach swoją żonę.
- Mhm... jestem za - szepnęła.
Chrząknął i wyprostował się.
-Musimy to jeszcze kilka razy powtórzyć. Kiedy będzie ci pasowało, nie częściej niż raz na 24 godziny. Nie wysuszę cię, ale.. wolałbym nie ryzykować, żebyś zemdlała.
Annie kiwnęła głową. 
- Tak, zgadzam się - uśmiechnęła się leciutko.
-Uśmiechnęłaś się – zauważył, zaskoczony.
- Podobało mi się - powiedziała, rumieniąc się.
-Picie krwi…?
- To drugie - odpowiedziała szybko.
-Och. Pocałunek – chrząknął. Jemu również się podobało. –Było… - urwał. –Cholera. Jestem tysiące lat od ciebie starszy.
Roześmiała się.
- No cóż, ale wyglądasz młodo.
-Taak.. – niepewnie przesunął dłonią po jej włosach. Były aksamitne w dotyku. –Wyglądam. Nie zapominaj, że jestem drapieżnikiem – dodał ostrzej. Nie mógł się zakochać.
Nie przeżyje drugi raz tego, co przeżył z żoną. Miłości, nadziei, straty, smutku. Uczuć, które wampir odczuwa mocniej niż zwykły człowiek..
- Lisy są drapieżnikami, a też są urocze - pogłaskała go już śmielej po policzku.
-Lis nie opróżni cię ze krwi – szepnął jej do ucha. –Nie jestem zwierzątkiem, które możesz udomowić, Annie.. – znów wciągnął jej zapach.
- No wiem, wiem...
-Ładnie pachniesz – jęknął, czując rosnące pożądanie.
- To żel pod prysznic o zapachu kokosa.
-Nie. Pod nim masz swój zapach. Cudowny – szepnął.
- Dziękuję - pocałowała go w nos, chociaż bała się reakcji. W końcu był złym, wielkim drapieżnikiem! Krwiopijcą zwanym wampirem, a nie prawnikiem o dziwo.
Był zaskoczony ale raczej jej śmiałością niż samym gestem.
-Okej. Kiedy przybędzie Vincent, musisz wyglądać jak pani domu. Oprowadzę cię po zamku i powiem, co i jak – zmienił temat na coś bardziej normalnego.
Ostatnią kobietą, której pokazywał zamek, a która w nim nie pracowała, była jego żona..
- Ale ja już znam tutaj prawie wszystko, Noah. Sama się oprowadziłam.
-Lochy i podziemia. Wieżę. Na te kilka nocy przeniesiesz swoje rzeczy do mojej komnaty. Pokoju – poprawił się.
- Będziemy spać w jednym łóżku? - dopytywała się.
-Nie – oznajmił, nie chcąc jej stresować. –Nie muszę wiele sypiać. Po prostu musimy znikać w tym samym pokoju.
- Ee taam, a co to za problem - machnęła ręką. Nagle przestała się go bać.
Uniósł brew.
-Godzinę temu na myśl o dotknięciu mnie czułaś mdłości – mruknął. –Nawet ze mną nie rozmawiałaś.
- Bo grałeś w szachy!
-Proponowałem ci, że cię nauczę! Gram sam ze sobą od setek lat!
- Nie interesują mnie szachy...
Podrapał się w nos. Odetchnął głęboko. Tylko spokój może nas uratować.
-Mam Monopoly. Karty. Chińczyka. Każdą możliwą grę planszową, jaka tylko wyszła – zdradził.
- Masz Twistera? - zainteresowała się.
-Mam. Ale nie wygrasz ze mną – mruknął. –Jestem wampirem, Annie.
Jej imię nagle zaczął wypowiadać tak miękko.
- Pfff, no ciekawe czy jest coś, w czym nie wygrasz.
Postukał się palcem w brodę.
-Marne szanse. Nudzę się, więc gram we wszystko tak długo, póki mnie to kręci. Gdy jestem najlepszy, zaczyna mi się nudzić i tak dalej – burknął. –Musimy więcej o sobie wiedzieć, by Vincent nie miał się do czego doczepić.
- A co chcesz wiedzieć?
-Nie wiem. Wiem o twojej rodzinie i o tym, co hmm.. twój ojciec napisał o tobie w aukcji.
- W aukcji... - spochmurniała.
Instynktownie pogłaskał ją po plecach.
-Pomyśl o tym inaczej. Twoja rodzina jest bezpieczna, a ty… cóż. No ty miałaś pecha, ale mogłaś trafić gorzej..
- No mogłam, to prawda - westchnęła, odkrywając, że Noah wcale nie jest taki straszny, Jak to szło? Nie taki wampir straszny jak mu zęby spiłują.
-Ja cię przynajmniej nie zgwałcę – powiedział ze spokojem, patrząc na ogień.
- No dlatego mówię - spojrzała na niego, a potem w głowie zaczęła się bitwa myśli: przytulić się do niego, czy nie. W końcu jednak przytuliła sie do niego niepewnie.
Znów go zaskoczyła. Lekko pogłaskał ją po plecach, a potem pocałował w czoło. Te zachowania do niego nie pasowały. Od śmierci zony wybudował dookoła siebie mur, ale Annie z zawrotną szybkością go topiła..
-Obiecałem, że po roku zwrócę ci wolność – przypomniał.
- To jeszcze dużo czasu, nie uważasz?
-No tak. Do tego czasu będę pilnował twojego bezpieczeństwa – westchnął.
________________________
Obroniłam się, fuck yeah :D Z tej okazji możecie spodziewać się wkrótce rozdziału specjalnego, a wraz z nim pewnej propozycji ^^
PS. Siedzimy obok siebie z drugą Autorką (co rzadko się zdarza), więc serdecznie pozdrawiamy :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz