sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 6. Piekna i Noah Bestia.

Annie Monroe ziewnęła na zajęciach pana Jakmutambyło. Ale dzielnie się trzymała i robiła nawet notatki! Ha! I nie, sępiska, nie da wam ich!
W końcu, po tak długim czasie wykład się skończył. Wszyscy studenci wstali i skierowali się do wyjścia.
-Panno Monroe – wykładowca skinął na nią palcem, przyzywając do siebie.
Kurde, a było tak blisko. Fuck. 
- Tak, profesorze? - zgarnęła kosmyk brązowych włosów za ucho.
-Masz zaległości – powiedział na wstępie. –Może być ciężko z zaliczeniem. Ale dzisiaj odbywa się wystawa w tym miejscu. Jeśli przyjdziesz na nią, zaliczę ci nieusprawiedliwione godziny.
Noah Saphiro przyjrzał się jej uważnie. Była taka delikatna i niepozorna. I niewinna, a tymczasem odpokutuje za grzechy swojego ojca…
- Zaległości? Nieusprawiedliwione godziny? - uniosła brew wyżej. Z jakiej to niby parafii? Phi.
-Oczekuję pani wieczorem, panno Monroe.

            I oczekiwał. Ale nie w związku z wystawa. W omówionym miejscu owszem, była galeria, ale opuszczona. Przechadzał się, bezszelestnie, w kompletnych ciemnościach, nasłuchując jej kroków. Jego plan był śmiały i prosty, żeby nie powiedzieć, głupi. Ale przestał się bać dawno temu.
Jak dawno?
Jakieś 1500 lat.
Annie ubrała ładną sukienkę. Czarną, krótką, z dekoltem. Włosy rozpuściła, makijaż nałożyła, a w butach na wysokim obcasie kroczyła. Fajnie. Jej własny profesor ją wystawił. Jeśli to miał być zabawne, to nie było. Jej płaszcz na szczęście był ciepły, więc nie było tak źle. Zaraz wróci do taksówki.
-Dobry wieczór, panno Monroe – powiedział Noah, wyłaniając się z cienia. Był wysoki i przystojny, ale w wyrazie jego twarzy było coś, co odpychało ludzi.
- Dobry wieczór, panie profesorze. Chyba nie to piętro z tą wystawą całą.
-Nie ma żadnej wystawy – oznajmił ze stoickim spokojem. –Po prostu potrzebowałem cię z dala od ludzi, Annie.
- Z dala od ludzi?
Oh, shit. Czy jej "miły" profesor był jakiś gwałcicielem seryjnym mordercą i teraz to ona jest w jego łapach?! 
Cofnęła się parę kroków wstecz.
-Nie ma sensu uciekać – poinformował ją. Wystarczył ułamek sekundy, by znalazł się za jej plecami. Dłonią lekko musnął jej kark. –Bądź grzeczna, Annie, a nie spotka cię nic złego.
Aaahahahahahitler. Mowy nie ma, że tu zostanie!
Annie była mistrzynią biegania w obcasach. Zaczęła biec w stronę wyjścia.
Nim jednak dobiegła, on już tam był. Nawet się nie zmęczył.
-Annie, Annie… - powiedział spokojnie. Dopadł jej i zatrzymał w uścisku swoich rąk. –Nie uciekniesz – szepnął wprost do jej ucha.
Okej, dlaczego on tak SZYBKO się tam znalazł?! Tak, tak, seryjny morderca dogoni cię idąc, ale bez przesady, tak?!
- Kim jesteś? - szepnęła, czując jak jej serce przyśpiesza.
-Kimś, do kogo należy twoje życie – wyjął z kieszeni chusteczkę, przesiąkniętą środkiem usypiającym i przyłożył do jej nosa. Gdy zasnęła, z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon. –Lorenzo, podstaw auto i każ przygotować samolot.
Annie przebudziła się i przez chwilę nie pamiętała co się działo. 
Nagle gwałtownie uniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się szybko. Żyła. Oddychała. Nie czułą bólu, więc chyba jej nie zgwałcił.
Co dziwne, pokój, w którym się znajdowała, był przytulny i ciepły. Okna nie były zakratowane. Podeszła do niego i wyjrzała przez nie. O, morze. Oj, nie, to nie był Nowy Jork...
-Obudziłaś się – na progu stał Noah. Miał na sobie spłowiałe dżinsy i prosty, biały t-shirt. Lekkim wzrokiem przesunął po jej nogach, brzuchu i wyżej, doceniając fakt, że przebrał ja w jedną ze swoich koszulek gdy tylko znaleźli się w jego domu.
- O, nie, znowu ty! - i znowu poczuła ten strach, co wtedy.
-Nie zgwałciłem cię – powiedział od razu. –I nie zrobię tego. Opanuj się.
- Jak mam się opanować?! - krzyknęła. - Kim jesteś?! Gdzie my w ogóle jesteśmy?!
-Jesteśmy we Włoszech. A ja cię kupiłem.
- Ty mnie co?
-Kupiłem cię – powtórzył obojętnie. –Twój ojciec sprzedał cię w zamian za spłatę jego długów i nie ujawnienie sekretów jego działalności.
Annie patrzyła na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
- Jak śmiesz tak mówić!
-Mówię prawdę. Proszę – rzucił jej kartkę papieru, która wyglądała jak umowa sprzedaży. –Powinnaś się cieszyć, bo w kolejce po ciebie był koleś, który kupuje kobiety do burdelu w Rumunii.
Dziewczyna spojrzała na kartkę, na którą po chwili spadło parę łez. Nagle podarła i rozrzuciła dookoła siebie i niego.
- Odejdź! - powiedziała cicho, ale dosadnie. Dopiero po chwili krzyknęła: - Wyjdź stąd!
-Jesteś moja – powiedział cicho. –Kupiłem cię do towarzystwa, Annie. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
Był znudzony tym, że musi jej to tłumaczyć.
To niech wyjdzie, jak mu się nudzi. Nikt mu nie każe tu siedzieć. 
- Nie zgadzam się! Nie wiesz, że ludźmi się nie handluje?
-W świecie, w który wdepł twój ojciec, to jedna z najprostszych form handlu – oznajmił. –Jestem Noah. To mój dom, jesteśmy we Włoszech. Ten pokój, łazienka i kuchnia na piętrze są twoje do dyspozycji.
Nic mu już nie odpowiedziała. Usiadła na łóżku i wpatrywała się w ścianę.
Okej, skoro wolała tak.
-W zamku nie ma żadnego telefonu prócz mojego. By wyjść musisz znać kod do drzwi, więc nawet nie próbuj uciekać. Zrobiłabyś sobie tylko krzywdę. W garderobie są nowe ubrania, które kazałem dla ciebie sprowadzić. Jeśli przestaniesz się droczyć, możesz do mnie dołączyć na dole – mówił sucho, bez emocji.
A potem wyszedł.
Taaak, wybierała się do niego z takim rozpędem, że bardziej się nie dało.
            Kilka godzin później siedział w salonie. Jedną ze ścian zdobił ogromny telewizor, na którym właśnie leciał mecz piłki nożnej. Noah siedział na kanapie, z nogami na stoliku i bez zainteresowania śledził grę. Bardziej skupiał się na biciu serca, które wyczuwał nawet stąd.
Annie leżała na łóżku na plecach z rozłożonymi rękami. Wpatrywała się w sufit, a po głowie chodziła jej piosenka. Ostatnią, którą słyszała. 
W końcu jednak podniosła się i zajrzała do szafy. Hm... no powiedzmy, że jej styl. Ale założyła spodnie dresowe, jakąś koszulkę i bluzę. Wygodnie. Jak będzie uciekała przed tym psychopatą...
Wyszła z pokoju i rozejrzała się. Pusto na korytarzu. Ale i tak szła powoli i po cichu. Rozglądała się. A kiedy wiatr jej gdzieś zagwizdał, szybko schowała się w pierwszej lepszej komnacie. 
Która wyglądała jak gabinet czy coś. Biurko, krzesełko, kominek... i portret tego psychopaty. Śmieszne ciuchy miał Jakby ze średniowiecza.
            W komnacie było więcej takich przedmiotów. Pierwsze wydanie nie tylko Biblii Gutenberga, ale również ręcznie pisanych ksiąg, ozdobionych wieloma ilustracjami. Znajdowały się w specjalnej gablocie, gdzie ustawiono odpowiednie dla nich warunki, by się nie zniszczyły. W rogu stała zbroja, lekko podniszczona, ale wciąż nadająca się do użytku. Na biurku stał stary globus, a w koszu ze zwojami wiele map, które pokazywały świat jeszcze przed odkryciem Ameryki..
-Zgubiłaś się? – zapytał chłodno.
- Dzizys! - aż podskoczyła ze strachu. Odwróciła się w jego stronę i cofnęła parę kroków. - Chyba tak... Jesteś kolekcjonerem?
Tak, zagadać go, żeby nie myślał o tym, żeby ją potorturować czy coś.
Roześmiał się smutno, gorzko.
-Kolekcjonerem? Można to tak nazwać – obojętnie przesunął dłonią po zbroi. Pamiętał, kiedy i w jaki sposób powstało każde wgniecenie na niej. –Dlaczego wybrałaś fakultet z historii, panno Monroe? Nie jesteś jej fanką.
Wypatrzył ją już na pierwszych zajęciach. Jej zapach nie dawał mu spokoju. Ale miała tylko 20 lat.
 - Bo musiałam - no co, była szczera..
-Rozumiem – odparł tylko. –Uważam, że i tak należysz do pokolenia szczęśliwców. Masz swobodny dostęp do edukacji, jesteś wykształcona, mądra i piękna. Dlatego jesteś fascynująca.
- Dzięki - powoli, małymi kroczkami, w stronę drzwi...
W ułamku sekundy był koło drzwi i zatrzasnął je, patrząc na niż z nutką rozczarowania w oczach.
-Zrozum, Annie, że nie masz szans na ucieczkę. Nie masz dokumentów, pieniędzy, telefonu. Jesteś w obcym kraju, a najbliższa wioska znajduje się 15 kilometrów stąd. Zrozum również, że gdybym chciał cię skrzywdzić, nie traciłbym czasu na rozmowę, tylko już bym cię wziął.
No nie żeby nie miał na to ochoty. Od naprawdę dawna żadna kobieta nie wzbudziła tak jego zainteresowania, jak zrobiła to Annie. Dlatego postanowił też troszkę zmienić taktykę.
-Czy twój pokój ci się podoba?
- A ty zrozum, że BOJĘ się PORYWACZA. Dotarło?!
-Nie porwałem cię – oburzył się lekko i przesunął opuszkami palców po pięknym, ręcznie tkanym gobelinie, który zdobił ścianę. –Chciałem po prostu mieć towarzystwo.
- Trzeba było znaleźć sobie przyjaciela. Po normalnemu - prychnęła.
-Nie miewam przyjaciół – odparł. –A tobie grozi niebezpieczeństwo. Tutaj będziesz bezpieczniejsza.
Bo tu grozi jej tylko on…
Przewróciła oczami i wycofała się w głąb pokoju. Skrzyżowała ramiona i spojrzała w okno.
Westchnął ciężko.
-Głodna?
- Trochę - przytaknęła. Nie patrzyła na niego.
-Może zejdziemy do kuchni i coś zjesz – zaproponował. Jemu też przyda się posiłek. –Chodź.
            Zaprowadził ją do ładnej, nowocześnie urządzonej kuchni, w pełni wyposażonej, która jednak wyglądała na nieużywaną. Była czysta, wręcz sterylnie czysta. Jakby wszystkie naczynia, sztućce czy szklanki były nowe.
- Łał. Ładnie tu masz. Więc co będziemy jeść?
Wzruszył ramionami i wyjrzał przez okno.
-Na co tylko masz ochotę. Kazałem kupić wszystkiego po trochu.
Annie otworzyła lodówkę. 
I nagle poczuła odruchy wymiotne.
Dlaczego na małych woreczkach były napisy "A" lub "ARh+"?! O grzeszna matko boska! Co to był za koleś?!
-Kurwa – wyrwało mu się i szybko zamknął lodówkę. Przez to wszystko zapomniał przenieść swoje jedzenie do piwnicy. –Annie, głowa w dół, oddychaj…
Spojrzała na niego przerażona. 
- Co... to... było...? - zapytała cicho i o dziwo spokojnie, ale jej serce znowu biło jak szalone.
I właśnie to, co słyszał tak wyraźnie, ten szum krwi w jej żyłach sprawił, że poczuł, iż jego kły chcą się wysunąć. Cholera, trzeba było zjeść, gdy spała, pomyślał.
-Jedzenie – odparł cicho. –Jedyne, jakie toleruje mój organizm.
Annie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. 
- To... - nie, nie wiedziała, co powiedzieć.
-Tak, to krew – potwierdził. –Od anonimowych dawców. ARh- lub ARh+. Moje… ulubione.
- O mój Boże - Annie zakręciło się w głowie. Złapała się jego ręki, ale natychmiast ją puściła.
Podtrzymał ją, by nie upadła.
-Możesz to powiedzieć głośno, Annie. Już się pewnie domyśliłaś – mruknął gorzko.
- Ja nie Bella ze "Zmierzchu" - warknęła i szarpnęła się mu. Oparła się o blat stołu.
Modliła się o to, aby się zdziwił, żeby zareagował inaczej, żeby nie był... no tym czymś.
-„Zmierzch” zepsuł nam PR – Noah wzruszył ramionami. Korciło go, by wrzucić jeden z woreczków do mikrofalówki i zrobić sobie kolację.
- O dżizys...
Zerknął na nią.
-On nie ma z tym nic wspólnego – powiedział bardzo cicho. –Jestem wampirem, Annie.
- O Boże - jęknęła, patrząc w sufit. 
Psychopata, myślący, że jest wampirem. Cudownie.
-A więc nie wierzysz mi.
Użył swojej szybkości, by złapać ją. Mocno. Twardo. Spojrzał na nią z góry; była krucha, delikatna… pachniała ARh-.
Jego kły samoistnie się wysunęły, lekko przekuwając jego dolną wargę, więc rozchylił usta. Ale nie ugryzł jej, patrzył tylko prosto w oczy Annie. Po kilku minutach opanował się i cofnął, wypuszczając ją. Schował kły, chociaż sprawiło mu to ból.
Annie byłą w takim szoku, że zemdlała trochę później.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 5. Zły wilk!


Victoria Quinn była jedną z uczenic East Side High School. Nie była bogata ani sławna. Utrzymywała się w tej szkole ze stypendium, całkiem sporego. Była cichą osóbką, nikt jej nie zauważał (za wyjątkiem nauczycieli). W końcu z tego stypendium udało jej się uzbierać na samochód, którym podjeżdżała sobie do szkoły i w inne miejsce, do których potrzebowała jechać. 
Tak jak teraz, po ciemku wracała ze sklepu, ponieważ jej młodsza siostra, Eveline, zapragnęła kwaśnych żelków. Kupiła dwie paczki, żeby nie było. Widząc zielone światło na skrzyżowaniu, oczywiście przejechała. Niestety, ten, kto nie zatrzymał się na znaku STOP wjechał prosto w bok od strony kierowcy. 
Victoria przebudziła się dopiero następnego dnia po południu. Rozejrzała się i próbowała podnieść, ale okazało się, że ma gips na nodze, ręce, a także bolą ją żebra. Poczuła parę opatrunków na twarzy. 
- Co się stało? - wymamrotała, trochę jeszcze nieprzytomnie. 
- Miałaś wypadek, córeczko - powiedziała jej mama, szczęśliwa, że jej córka się obudziła. Strasznie się o nią bała przez cały ten czas. 
- Jaki? 
- Jakiś palant wjechał w ciebie na skrzyżowaniu. To jego wina! 
- Wiadomo kto? 
- Twój kolega ze szkoły - powiedziała cicho. Takim to się procesów nie wyprowadzało. Bogaci, drodzy prawnicy- rodzina Quinn nie miała szans na wygraną. - Mathias Sakai. 
Victoria oniemiała. No, podobał jej się, fakt, ale bałaby się z nim być. Ha, przecież nawet nie wyobrażała sobie ich razem. No gdzie, ona i on, mhm, w snach. 
- Mathias Sakai - powtórzyła za matką, z powrotem kładąc głowę na poduszce.
W tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka w jasnoróżowym fartuszku.
-O, obudziłaś się, Victorio – ucieszyła się. –Pan Sakai będzie zadowolony. Kazał dac znać, kiedy się pani ocknie.
O kurczę - Victoria uniosła brwi. Było mu przykro, czy żal, czy bał się o konsekwencje?
            Dowiedzieć się miała wkrótce, bo po kilku godzinach na szpitalnym korytarzu pojawił się nie kto inny, jak Mathias Sakai we własnej osobie. Specjalnie ubrał się elegansio fransio, w błękitną koszulę i czarny krawat. Zapukał do pokoju Victorii.
-Cześć – powiedział, troszkę speszony, widząc ją w łóżku.
- Cześć...
O kurczę, Mathias S. właśnie powiedział jej "cześć"! - noted. 
Uśmiechnęła się delikatnie, choć z tymi opatrunkami wyglądała tragicznie wręcz.
-Chyba nie ma sensu mówić, jak ogromnie mi przykro, co? Zawaliłem na całej linii – wyznał i podał jej kwiaty do zdrowej ręki.
- Taaa... no... powiedzmy... - wzięła kwiaty. No, Vici, ogarnij się! - Dziękuję.
-Nie, daj spokój – machnął ręką. –Zobowiązałem się pokryć koszty twojego leczenia i twoje ubezpieczenie i wszystko – oznajmił cicho. –Skrzywdziłem cię i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Może był gnojkiem (bo był). Ale wiedział, że takie dziewczyny, jak Victoria, nikogo nigdy nie skrzywdziły, więc było mu ogromnie źle z tym, co jej zrobił.
Victoria uniosła brwi. 
- Naprawdę? Dziękuję - znów się uśmiechnęła. 
On był cudowny, kiedy był sam. Nosz kurczę no.
Usiadł na krześle, które troszkę przysunął do jej łóżka.
-Nie dziękuj mi. To moja wina, że tu jesteś – powiedział ze smutkiem. –Twoje auto do niczego się już nie nadaje. Pytałem o naprawę, ale kosztowałaby więcej, niż jest ono warte. Dopóki nie wyzdrowiejesz, będę twoim prywatnym taksówkarzem – zaproponował. –A potem dołożę się do ubezpieczenia i kupimy ci coś nowego..
- Nie musisz przecież - zawstydziła się i odwróciła wzrok. Któż by pomyślał, że Mathias S. będzie z nią rozmawiać... Co prawda w takim miejscu, no ale zawsze, prawda? No.
-Nic nie usprawiedliwia tego, co zrobiłem – powiedział cicho, ze smutkiem. –Jechałem za szybko, nie zatrzymałem się na czerwonym. Myślałem, że zdążę..  Bałem się, że zginęłaś. Ogromnie mi przykro, Victorio.
- Ale żyję - pocieszyła go jakoś. O ile można to było nazwać pocieszeniem, oczywiście. - Sześć tygodni w gipsie. Chcesz się podpisać? - uniosła lekko rękę, z lekkim uśmiechem na ustach.
Uśmiechnął się nerwowo.
-Taak, chętnie. Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Skocz do sklepu po sok pomarańczowy - zaśmiała się krótko, bo żeberka zaczęły boleć.
Podała mu czarny pisak.
Skoczył, a jakże. I wrócił z 4 litrami soku, koszem owoców, słodyczami i masą kolorowych czasopism dla kobiet.
-Żeby ci się nie nudziło – oznajmił.
- O, dziękuję - uśmiechnęła się po raz trzeci. Jej, szkoda, że to wszystko z litości... - Schowasz do szafki? Ja nie mam jak się za bardzo ruszać...
-Jasne.
Poogarniał wszystko i znów usiadł. Nie spieszył się dzisiaj nigdzie.
-Nie lubię szpitali – powiedział nagle. –Kojarzą mi się z pobytem tutaj Ayu. Z tymi wszystkimi rurkami, maszynami, chemią.. – wzdrygnął się.
- Tak, biedna dziewczyna - westchnęła. - Ale już jest wszystko dobrze?
-Tak, nie ma nawrotu.. Czekaj, znasz moją siostrę? – zdziwił się.
- Tak, mamy parę zajęć razem.
Zarumienił się po same korzonki włosów.
-Chodzimy razem do szkoły…?
- Taaak...? Mamy razem hiszpański... - dodała cicho. No cóż... przecież nie mógł jej zauważyć, bo nie było na co patrzeć.
-Czekaj… ty siedzisz za mną? I to od ciebie zawsze biorę zadania domowe… ?
- Nie, nie, to Nikki. Ja siedzę w pierwszej ławce pod oknem.
Mathias zamknął oczy i przywołał pod powiekami obraz klasy. Nie przepadał za hiszpańskim, ale coś mu świtało w głowie. Przypomniał sobie sylwetkę szczupłej, drobnej dziewczyny, którą od czasu do czasu obserwował od tyłu. Chciał rozpuścić te jej wiecznie spięte włosy.
-To ty masz stypendium. Jesteś najlepszą uczennicą.
- Tak, to ja - uśmiechnęła się blado.
-Teraz czuję się jeszcze gorzej, bo przeze mnie stracisz kilka dni nauki – mruknął.
- Dam sobie radę. Zawsze daję - uśmiechnęła się. Znowu. Nawet nie była zła, że jej nie pamięta.
Położył rękę na sercu.
-Przysięgam uroczyście, że będę robił staranne notatki, by ci je potem dać – oznajmił.
- Dobrze, cieszę się. Pisz wyraźnie, to zrobię ksero - wytknęła jęzor.
-Okej, nie ma sprawy. Każdego wieczora będę wpadał z odbitkami na bieżąco – obiecał.
            I tak też robił. Dopóki leżała w szpitalu, zjawiał się po lekcjach i treningach z koszulką pełną kserówek, jakimiś słodyczami albo kwiatami i świeżymi plotkami ze szkoły.
- Działo się dzisiaj coś ciekawego? - zapytała. Tak, lubiła słuchać o nowinkach na korytarzach. Jak cheerleaderki chichichotały o czymś, jak sportowcy omawiali mecze, jak inni rozmawiali o jakiś duperelach... Ba, Victoria chodziła na mecze z koszykówki!
-Nie, nic. Zapowiadają nam pierwsze egzaminy, wziąłem rozpiskę dla ciebie też, jest w teczce – zdjął bluzę i, uwaga, usiadł na brzegu jej łóżka. –Wyglądasz lepiej.
No. Kiedy zeszły sińce zauważył, że jest bardzo ładna. Piękna wręcz. Delikatna, filigranowa, o długich, pociągających palcach.
- O matko jedyna - jęknęła. - Juuuż? Jak to przeleciało...
-Niestety – przyznał i odgarnął jej za ucho kosmyk włosów. –Podobno wkrótce mają cię wypisać.
Zarumieniła się pod wpływem tego gestu. 
- Taaak... najpierw zdejmą mi gips, a potem sui, na rehabilitację.
-Mhm. Zapłacę – powiedział cicho. –Mam nadzieję, że pewnego dnia wiesz… wybaczysz mi. I będzie okej.
- Już ci wybaczyłam, Mathias.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
-Dziękuję – powiedział szczerze. –W dniu wypisu po ciebie przyjadę.
- Nie musisz, mama po mnie przyjdzie.
Przez chwilę milczał.
-Nie wiem, czy twoi rodzice pozwolą, bym cię odwiedzał w domu – uznał. –A będzie mi brakowało naszych pogaduszek.
- Naprawdę? - spojrzała na niego zaskoczona. No tak, była zdziwiona. Przyłaził tu codziennie i w ogóle...
-Tak. Jesteś fascynującą osoba, Victorio – szepnął. Poczuł ogromną ochotę pocałować ją, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to byłby koniec. A Vicki była dla niego kimś w rodzaju przyjaciela. Pierwszego, jakiego miał. A przynajmniej tak o niej myślał 
- Dziękuję. Ty też nie jesteś najgorszy - zaśmiała się.
-Twój brak wiary sprawia, że me serce krwawi – oznajmił, robiąc minę kopniętego cocker spaniela.
- Oj, wezwać lekarza? - zaśmiała się.
-Tak, kardiologa – położył się na łóżku, patrząc w sufit. –Umarłem.
- Nie umieraj! - zawołała "dramatycznie" i zaczęła nim potrząsać.
-Musisz mnie resuscytować.
- No nie wiem, mówisz, więc chyba jest dobrze.
A więc umilkł, i tylko się w nią wpatrywał.
- Co tak patrzujesz? - również na niego patrzyła.
-No nie mówię, bo przecież umieram – prychnął i uśmiechnął się słodko.
- Zrobić ci resuscytację jedną ręką? Może nie wyjść...
-Spróbuj – poprosił.
- No i muszę się przez ciebie podnosić - westchnęła i podniosła się do pozycji siedzącej. Położyła jedną łapkę na jego klacie i zaczęła lekko uciskać.
            Mathias umilkł, wpatrując się w nią. Czuła pod ręką to, jak drżą mu mięsnie brzucha, a oddech jest szybki i płytki. Cudowne uczucie, gdy go tak dotykała.
Zbyt długo był sam.
- No dobra, odchyl głowę do tyłu, otwórz japę, chociaż jak żyjesz, to to nie będzie miłe. Wypchanie ci powietrza w pyszczek.
Zrobił, jak kazała. Czuł się troszkę głupio, ale skoro dama każe… No a potem Victoria pochyliła się nad nim i o. Nie wpychała mu na siłę powietrza, tylko go pocałowała.
            Mathias odwzajemnił ten pocałunek. Lekko. Powoli. Niepewnie. Nie chciał jej spłoszyć. O MÓJ PANIE - piszczałą w duchu Victoria. Właśnie całowała się z Mathiasem S., kuźwa! Matko, co za przeżycie! O MATKO JEDYNA! Przytulił ją do siebie jedną ręką, powolutku, niespiesznie, pogłębił pocałunek.
Victoria uważała z tą swoją ręką, aż w końcu przytuliła się do niego. Cały czas go całowała, może teraz troskę mocniej.
On również uważał na jej rany. Głaskał ją po szyi, delikatnie, z dużą uwagą, by nie sprawiać jej bólu. Kiedy przesunął ustami wzdłuż jej brody, aż do szyi i ucha, z gardła wyrwało mu się ciche westchnienie. Dobrze, że nie widział, jaka jest czerwona na twarzy. No. Jej serce waliło jak oszalałe. Jak po jakimś maratonie.
            Och, jako wilkołak miał doskonały słuch. Słyszał, jak jej serduszko szybko pompuje krew. Czyżby była dziewicą?, zdumiał się. Ok., W takim razie przystopuje.
-Wszystko gra? – szepnął, językiem pieszczotliwie muskając jej ucho.
- Tak... jak najbardziej - szepnęła, żeby jej głos nie drżał.
Posmyrał ją paluszkami po policzku.
-To dobrze. Jesteś słodka. W wyglądzie. .w smaku – dodał ciszej.
Uśmiechnęła się, a potem z powrotem położyła.
Usiadł ponownie i spojrzał na nią.
-Prawie w ogóle nie czułem cię na sobie – zdradził. –Jesteś lekka jak piórko.
- No taka już jestem - uśmiechnęła się.
-Pewnie też szybko marzniesz.
A on miał futerko i mógł ją grzać..
CHWILA MOMENT.
Czy on właśnie.. czy on właśnie nie pomyślał o niej jako o swojej  p a r t n e r c e? To niemożliwe, aby była wilkołakiem, należałaby do stada Sky’a. A nie należy. Nie czuł od niej zapachu wilka, no i szybciej by do siebie doszła..
- Może - wzruszyła ramionami. - Obierzesz mandarynkę? - spojrzała na niego.
Okej... o czym miała z nim teraz rozmawiać?
-Jasne.
Obrał jej mandarynkę, sprawdził pod światło, czy nie ma pestek, po czym podsunął jej do ust.
-Powiedz A.
- Aaaa - otworzyła usta.
Włożył jej do ust kawałek owocu, czując, jak skórą lekko muska jej wargę. Boże, aż zrobiło mu się gorąco. Chrząknął cicho.
-Słodkie?
- Bardzo - uśmiechnęła się do niego. - Weź sobie - wzięła kawałek i podsunęła mu do ust.
Otworzył je posłusznie. No, gdyby był teraz w swojej wilczej postaci, merdałby ogonkiem.
Wsunęła mu owocka do ust.
- Smaczne?
Uniósł jej rękę do ust i lekko zlizał sok z owoców z jej palców.
-Tak. Jak miód – szepnął.
- Mówiłam - uśmiechnęła się i dalej wcinała sobie.
-Więc? Zobaczymy się, gdy wyjdziesz?
- Tak, oby.
Miała taką nadzieję...
-Może dasz się zaprosić do kina. Czy coś.
- A dam, czemu nie.
-A więc jesteśmy umówieni – oznajmił z dumą.
No cóż. Skoro jego wilk jej chciał, nie mógł się opierać. Wilk musiał mieć partnerkę, jedną na całe życie. Mógł zaspokajać swoje seksualne potrzeby z innymi, ale  partnerka to był Ktoś Więcej.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 4. Impreza.


Silver wraz z Davidem weszli do domu Mathiasa, Ayu i Yumi. Imprezę robili to spoko. Bardzo chętnie, dlaczego nie. Taniec, alkohol, niezdrowe, imprezowe żarełko. Czego chcieć więcej.
- No, jesteście - Sky uśmiechnął się do nich.
-Cześć – przywitał się z nimi Navi, rozwalony na fotelu. –ładnie wyglądasz, Silver.
- Nie podlizuj się. Emma niedługo przyjedzie - spojrzała na niego. Ba, ona się nawet UŚMIECHNĘŁA.
-Emma – powtórzył cicho rudzielec, jakby smakował to imię.
            Tymczasem do środka wszedł Jace. Jako członek drużyn zgarniał zaproszenia na imprezy, ale nie był ich wielkim fanem. No cóż. Wypatrzył z daleka towarzystwo, w którym nie było Mathiasa, więc skierował się w ich stronę.
-Cześć – powiedział, wkładając ręce do kieszeni ciemnych dżinsów. Do tego miał czarny t-shirt i skórzaną kurtkę.
Jak zwykle jakby był w żałobie - pomyślała Silver. Ona miała na sobie granatową kieckę. No.
- Cześć.
- Jednak wpadłeś? - zapytał Sky, z szerokim uśmiechem. - Cieszymy się.
-Wyrobiłem się z pracą – powiedział, patrząc mu w oczy. –Też się cieszę. Silver, ładnie wyglądasz. Jak również wy – zwrócił się do Ayumi i Yumi. Ayu ładnie dygnęła.
-Dziękuję – wspięła się na palce i musnęła jego policzek. Polubiła tego Łowcę. Czuła się bezpieczna, gdy on czuwał nad miastem.
Silver jak i reszta unieśli brwi w górę. Okej. Skoro tak...
- No dobra, idę się napić, a wy jak chcecie, to sobie tu stójcie jak takie słupy soli - zaśmiał się Sky i poszedł.
- Poczekaj, idę z tobą - Silver wyminęła bliźniaczki i poszła za kumplem.
Dogonił ich Navi.
-Ludzie, ludzie… aleście naiwni – westchnął. –One go traktują jak drugiego Mathiasa. Wiecie. Friendzone. Biedny Jace.
- Aha? Co mi do tego? - Sky podał mu piwo, a Silver drinka.
- Nie patrz na mnie, Navi - dodała czarnowłosa.
-Uspokójcie się oboje. Pytałem Ayu, czy coś się święci, ale ona mi oznajmiła, że Jace „tak jakby jej uratował kogoś, kogo bardzo lubi”. Nie wiem, psa jej zabrał do weterynarza czy coś? – Navi zerknął na piwo i pociągnął łyk. –Nawet Mathias ostatnio przestał na niego naskakiwać. Inaczej. Naskakuje mniej.
- Masz coś do psów? - Sky spojrzał na niego poważnie.
- No bo Jace jest w porządku - spojrzała na blondyna. - No i jest ładny.
-Nie mów tego przy Macie. Wkurzy się – szepnął Navi. –Nie mam. Nie wiedziałem nawet, że mają. Lubię psy i koty.
Och, a że był Nefilim, jak Jace, dobrze wiedział, kim są jego przyjaciele. Ale trzymał tego asa wciąż w rękawie.
- To dobrze, hau! - zaśmiał się Sky.
Silver dopiła drinka, a potem odłożyła szklankę i ruszyła na parkiet. Co prawda nie tańczyła w rytm. Bo miała swój. Powoli, spokojnie, kręciła biodrami, a oczy miała zamknięte.
            Jace siedział na fotelu, zwolnionym przez Navi’ego i obserwował ją. Była piękna. Nawet szczebiotanie bliźniaczek wpadało mu jednym uchem i wypadało drugim, bo zamyślił się, patrząc na Silver.
            Wtem pojawił się Mathias. Ale nie wśród gości, ale na galerii, nad nimi.
-Moi drodzy, jako żeby impreza dzisiejsza była czymś więcej niż piciem, ćpaniem i seksem, dla chętnych przypomnę potem numery wolnych pokoi, proponuję wam grę. W chowanego – zaczał powoli schodzić po schodach, a tłum się na nim skupił. –Szukać was będę ja i moje siostry, podczas gdy wy możecie wykorzystać cały dom, by się w nim ukryć. Dla tych, którzy nie zostaną odnalezieni, przewidziałem nagrody. Nielegalne nagrody - dodał. 
- Hm... on nie miał przypadkiem gdzieś schowanego dywanu z lisa? - David uśmiechnął się lekko.
- Nie oszukuj. Dobra, idziemy.
Kiedy gospodarze nie patrzyli, wszyscy goście zaczęli się chować. Większość szła na dół lub w górę. Silver również poszła na górę. Znalazła wolny pokój, a potem schowała się do garderoby między wieszaki.
-Zajęte – mruknął Jace, gdy tylko wyczuł, że ktoś wchodzi do garderoby.
            Cóż. Nie było to miejsce tak małe jak szafa. Był to mały pokój, ciągnący wgłęb, pełen wieszaków z ubraniami. Pewnie należał do Yumi.
- Dżizys! - Silver natychmiast odwróciła się w jego stronę. - Co mnie straszysz! - pacnęła go w ramię.
-Ja cię straszę? – mruknął. –Ty weszłaś do mojej kryjówki.
- Nie zaklepałeś - mruknęła i podeszła pod ścianę.
-Te drzwi są jakieś dziwne, więc ich nie domy… Zamknęłaś je..?
- No tak - spojrzała na niego i usiadła pod ścianą. - Siadaj. Może tak szybko nas nie znajdą.
-Nie znajdą? – mruknął i podszedł do drzwi. Nie szło ich otworzyć od środka. –No i klops. Dopóki nas nie znajdą, sami nie wyjdziemy.
Naparł na nie nawet ramieniem, ale nic to nie dało.
Silver uniosła brew i wstała. Podeszła do niego i spojrzała na drzwi.
- Co ty gadasz? Zamknęłam nas...?
-Mhm. Dobrze, że coś zjedliśmy i wypiliśmy. Przy takiej liczbie gości mogą nas znaleźć dopiero za kilka godzin – usiadł w kącie. –O, pająk. Malutki.
- Nie mów Yumi, bo już tu nie wejdzie.
Usiadła pod ścianą i spojrzała na niego.
- Dobrze, że nie jestem sama.
-No.
Lubił ciemności. Pracował w nich. W sumie, gdyby nie Silver, to by się tu zdrzemnął. A tak to.. Zerknął na nią. Gdy siedziała, jej sukienka się podciągnęła. Łożesz.. Miała podwiązki?
- No - powtórzyła za nim. Zaczęła przeglądać swoje paznokcie, chociaż nic nie widziała. Kit z tym. Miała latarkę w telefonie jakby co.
-Co słychać?
- To samo. Nic się nie zmieniło. A ty jak się czujesz? Tak ogóle?
-Zarwałem kolejną noc, ale w miarę. Mathias na ciebie leci.
- Co? - uniosła głowę. - Skąd wiesz?
-Widzę, jak na ciebie patrzy. Jestem facetem, więc wiem, co oznacza to spojrzenie. „Pragnę cię”.
Och nie żeby on tak na nią patrzył, gdy nikt nie widział.
- To dobrze - uśmiechnęła się lekko. - Też go lubię. Ale nie mów mu.
-Och. Spoko.
Urwał. Noo. Czego on oczekiwał, historii rodem z Zakochanego Kundla?
- Dzięki. Wiesz, on jest fajny, naprawdę. Trzeba go tylko bliżej poznać - dodała po chwili. - A ty? Masz już kogoś na oku?
-Nie – przyznał. Kłamał, co zrobisz. –Nie mam czasu na związki. Poza tym, wampiry czy coś mogłyby wykorzystać moją ukochaną jako broń przeciwko mnie. Więc bawię się tylko w niezobowiązujący seks. Dla rozładowania napięcia.
- Och, no tak - mruknęła, przewróciła oczami.
-W gruncie rzeczy, jestem jak Mathias. Tylko bez kasy, rodziny i samochodu – wzruszył ramionami. –Zrób coś, żeby wiesz, no.. Coś między wami było.
Może wtedy przestanie o niej Myślec.
- Co mam niby robić? Ma mnie w dupie. Jakby chciał, to już dawno by zagadał - wzruszyła ramionami. Cicho westchnęła i spojrzała w podłogę.
-Wywołaj u niego zazdrość. To działa na nas najlepiej.
- Zazdrość? A z kim ja bym mogła... Jaaaace... - przysiadła się do niego bliżej. - Pomożesz mi?
Ja pierd..
-Mogę – powiedział obojętnie. –Mam się zachowywać jak adorator, partner, zazdrosny kochanek? – zapytał, lekko cynicznie.
- Przytulajmy się, całujmy na jego oczach. To by cię wkurwiło, tak?
-Jak cholera – warknął. –Chcesz zacząć od teraz? Jak nas wypuszczą ze schowka, będzie myślał o najgorszym.
- O... czemu nie - wyciągnęła do niego dłoń i położyła ją na jego ramieniu.
Nie przypuszczał, że Silver się zgodzi. Może go tylko podpuszczała, więc nie omieszkał skorzystać z okazji. Złapał ją i pocałował. Nie bawił się w lekkie, delikatne pocałunki; nie była jego ciotką czy siostrą. Nie. Pocałował ją władczo, mocno.
- Hej, hej, hej - oderwała się od niego. - Spokojnie - usiadła mu na kolanach okrakiem. Pochyliła się nad nim i pocałowała lekko i łagodnie.
Okej. Spodobało mu się to. Wsunął dłonie w jej włosy i przeczesał je, rozkoszując się ich miękkim dotykiem na skórze. Potem objął ją i przytulił do siebie.
Silver też się spodobało. Przesunęła palcami po jego ramionach i łopatkach, aż dotarła do karku.
-Ładnie pachniesz – szepnął jej do ucha. No, w porównaniu do łatwych dziewczyn, które zaliczał w klubach, Silver była inna.. Lekko przygryzł płatek jej ucha.
- Dziękuję - pocałowała go w szyję. - Tak będziemy robić też potem, hm? - upewniła się, głascząc go po karku.
-Dopóki Mat nie padnie u twoich stóp. Jeśli chcesz, w opcjach mam bycie draniem. Mogę cię „rzucić” a on cię pocieszy dosyć szybko. Lanie po mordzie wezmę gratis.
- Nie, bez przesady, Jace. Chodzi tylko o zazdrość - przytuliła się do niego. Hm... mogłaby się przyzwyczaić... Ale nie była suką i dziwką, więc... No. - To mięta? - zapytała, wdychając jego zapach.
-Tak, wampiry jej nie lubią – szepnął. To, że go wąchała, w dziwny sposób strasznie go podnieciło. –Troszkę cię potargamy, żeby Mathias myślał, że się do ciebie dobierałem. Na przykład.. – powoli i delikatnie zsunął jej ramiączko.
Silver uśmiechnął się lekko.
- Dzięki, Jace, że to robisz. Wiesz, że nie musisz...
-Powiedzmy, że działasz na mnie jak narkotyk.
- O, tak możesz mówić - wsunęła palce w jego włosy i rozczochrała je.
Kurwa. Myślała, że ściemniał. No cóż, sam się o to prosił. Pocałował jej odsłonięte ramię, po czym lekko je possał. Parę malinek podniesie Mathiasowi ciśnienie. Silver uśmiechnęła się. Tak, naprawdę się uśmiechała. No do takiego stanu ją doprowadzał. Przy nim było lepiej się uśmiechać.
Znów ją pocałował w usta. Nie spieszył się, chciał, by te kilka chwil, które spędzą w szafie, skończyło się dopiero później.
-Mam fioła – wyznał nagle, lekko się uśmiechając – na punkcie tego – podciągnął lekko jej sukienkę i dotknął podwiązek.
- Tak? Podobają ci się? - objęła go jedną ręką i spojrzała na swoją nogę. - To dobrze, bo nie były tanie.
-Zapewne nie – przesunął dłonią od kolana, w stronę jej biodra. Powoli, zmysłowo. Były cienkie, więc czuł ciepło jej skory pod ręką. Dotknął ustami szyi Silver i zaczął lekko, zmysłowo całować miejsce, w którym najwyraźniej czuł jej zapach.
Silver zamknęła oczy, przegryzając dolną wargę. Westchnęła cicho, głaszcząc go po karku.
Jace na chwilę cofnął się i zdjął zarówno kurtkę, jak i koszulkę. Niech i on ma coś z życia, chociażby troszkę wykradzionego szczęścia.
- Jeszcze chwila, a nie będziemy musieli udawać, że coś się tutaj stało... - pogłaskała go po torsie z lekkim uśmiechem.
-Nie zamierzam wziąć cię w garderobie – szepnął, głaszcząc jej biodra. –Nie jesteś typem laski, które spotykam na przyjęciach. Szanuję cię, Erin – pocałował ją w nos. –I bardzo cię lubię. Co w sumie nie oznacza, że nie chciałbym cię zobaczyć bez tej sukienki, albo najlepiej, w samych podwiązkach, ale.. – uśmiechnął się do niej łagodnie, wręcz słodko.
- Pochlebiasz mi. Bardzo, przystojniaku. Ale jak jeszcze raz powiesz do mnie "Erin", to cię wykastruję, Morgenstern - spojrzała mu w oczy. - Rozumiesz?
Zaśmiał się gardłowo.
-Podniecasz mężczyznę tego typu słowami, Silver – zaczął ją znów całować, gwałtownie, z pasją. Nie był już grzecznym aniołkiem. Wytatuowane ramię obejmowało ją w pasie, notorycznie troszkę podciągając sukienkę coraz wyżej, oczywiście, niechcący. Jego druga dłoń zaczęła powoli przesuwać po wewnętrznej stronie jej uda…
- Jace... - szepnęła, przytulając się do niego.
-Pozwól mi – szepnął jej do ucha. –Nie zrobię ci krzywdy i nie zajdziemy za daleko – obiecał, z pasją całując jej ramię i kark.
- Nie... Jace... - wtuliła nos w zagłębie jego szyi.
-Tylko ręką. Nic ci się nie stanie, a będzie ci dobrze – szeptał, przesuwając dłonią po jej kobiecości. –Szzz – koił ją delikatnymi słówkami, dotykiem, pocałunkiem. Czyżby była dziewicą?
- Jace - szepnęła.
-Lubię, jak tak do mnie mówisz – pocałował Silver w nos. –Zaufaj mi, skarbie – powiedział miękko. –Nie pożałujesz.
Kusił. Był rozpalony, ale nie chciał jej skrzywdzić. Chciał jej dać skosztować troszkę zakazanego owocu.
Silver rozchyliła lekko uda. Zamknęła oczy, przegryzając dolną wargę.
Uśmiechnął się lekko. Była taka… kobieca w tym momencie. Niewinnie seksowna. Przytulił ją tak, by mogła ukryć twarz w jego ramieniu, w każdym momencie, gdyby się zawstydziła. Dzięki temu miał dostęp do jej szyi, karku i ramienia.
-Spodoba ci się – szepnął, muskając wargami miejsce, w którym pod skórą tętniła jej krew.
Jego palce powoli wsunęły się za brzeg eleganckiej, seksownej bielizny i dotknęły jej wilgotnej kobiecości. Powolnymi ruchami, pełnymi skupienia, roztarł tą wilgoć tak, by i ona ją poczuła. Kciukiem lekko potarł stwardniałą łechtaczkę.
Silver jęknęła cicho.
- Jace... uważaj... proszę...
-Nie odbiorę ci tak dziewictwa, Silver. Domyśliłem się – szepnął. Wielki sekret panny de Varden. Pół szkoły miało ją za dziwkę, drugie pół za nimfomankę. A jego słodka istotka była niewinna. –Rozluźnij się – polecił lekko schrypniętym głosem, po czym powoli wsunął w nią jeden palec.
Silver wbiła pazurki w jego ramię i lekko nimi przesunęła. Wsunęła nos w jego szyję.
-Boli? – szepnął, poruszając palcem powoli.
- Trochę... Ale jest dobrze.
-Potem przestanie. Musisz się lekko rozciągnąć – pocałował Silver w skroń.
            Pieścił ją ręką przez kilka minut, raz mocniej i szybciej, raz wolniej i bardziej zmysłowo, aż dotarł do momentu, gdzie wydawała się być gotowa, więc do jego palca dołączył drugi. Zaczął nimi poruszać ostrożnie, czując, jak Silver się na nim zaciska.
A ona zaciskała usta, żeby nie wydawać z siebie żadnego dźwięku. Poza ciężkim oddechem. Znowu go podrapała.
-Możesz się nie krępować, skarbie – szeptał. Wolną ręką przycisnął ją do siebie, a potem zgarnął jej biodra bliżej, tak, że oddzielał ich tylko materiał jej sukienki. –Jesteś bezpieczna – powtórzył, po czym pocałował ją. A jego palce zaczęły penetrować ją głębiej i szybciej.
- Ja się nie krępuję - jakoś zdążyła mu jeszcze powiedzieć, nim zaszczytowała, lekko wyginając plecy w łuk.
Cóż. Jemu tylko lata treningów i wyrzeczeń pozwoliły nie spuścić się w spodnie. Przytulił Silver i podtrzymał ramieniem, gdy się wyginała. Nie chciał, chociaż zazwyczaj to robił, zostawić ją po tym, co się stało. Silver przytuliła się do niego mocno. Nie wierzyła w to, co się tutaj stało.
-Podobało ci się? – zamruczał, gdy usłyszał głosy z zewnątrz.
-Silveeer?!
-Jaace! Wygraliście, możecie wyjść!
Spojrzał na Silver, uśmiechnął się i przyłożył palec do ust, robiąc ciche ‘szzzz’.
- Podobało - pocałowała go.
Poczuł złość, że Mat dostanie coś tak niewinnego w swoje ręce. Kruchą, słodką na swój sposób Silver.
Spuścił jej sukienkę i pomógł się ogarnąć.
-Utknęliśmy w szafie! – zawołał, naciągając koszulkę. Pocałował Silver szybko, by wciąż miała opuchnięte wargi, gdy wyjdą. Następnie zsunął jej ramiączko, lekko pomiętosił sukienkę na brzegu i staniku, po czym przeczesał palcami jej włosy, tworząc lekkie fale.
-Szafa otwiera się tylko od zewnątrz – usłyszeli stłumiony głos Yumi. –Zaraz was wyciągniemy.
- A teraz pomyślą, że uprawialiśmy seks - powiedziała Silver. Niezbyt się to jej widziało. Jak się rozniesie, to będą mieli "dowód", że z niej "dziwka".
Pogłaskał ją po plecach.
-Każdemu, kto cię tak nazwie, delikatnie i taktownie wytłumaczę, że jesteś moją dziewczyną i nie pozwolę tak do ciebie mówić. Mathiasa szlag trafi i zrobi wszystko, by cię odbić. Będzie okej, skarbie – zapewnił ją. Pomógł jej wstać i sam wstał, akurat w momencie, gdy otwarły się drzwi.
-No, no, no – powiedziała Yumi, a na jej wargach pojawił się ogromny uśmiech. –Nie próżnowaliście, co?
Jace objął Silver.
-Ciemności, cisza… - zamruczał.
Mathias, który stał za siostrą, był blady i gniewnie zaciskał wargi. Nie podobała mu się mina Morgensterna, gdy wychodził wraz z Silver z garderoby. Wyglądał jak kot, który opił się mleka. Jeszcze obejmował ją, jakby była.. jego. Warknął coś cicho.
-Silver, skarbie – Jace pocałował Silver w nos – chłodno się zrobiło teraz, co? – zarzucił jej swoją kurtkę na ramiona. Uśmiechnął się następnie do Mathiasa i uścisnął jego rękę. –Dzięki, stary. Zajebisty pomysł na grę.

Wszyscy poszli na dół się czegoś napić i tańczyć dalej.
- Jace, skarbie - David złapał go za ramię i odciągnął na bok.
-Tak, lisku?
- Coś ty się tak uczepił mojej siostry? - spojrzał na niego złowrogo. Znaczy nic do niego nie miał, ale pozgrywać złego brata chciał, a co.
-Podoba mi się – odparł ze spokojem.
- Bardzo?
-Bardziej niż bardzo.
- Hm.. no dobra... niech ci będzie... - rzucił mu jeszcze ostatnie spojrzenie, a potem dołaczył do grupy.
Jace odnalazł Silver i pociągnął ją na parkiet.
-Twój brat wierzy w to, że jesteśmy razem. Teraz Mathias na pewno złapie haczyk – szepnął jej do ucha.
- To dobrze nam idzie - uśmiechnęła się. Tańcząc, cały czas się stykali.
-Hey, Mat robi prywatne spotkanie w gabinecie, chodźcie – zagadnął Navi. Jace zerknął na Silver.
-Chcesz iść? Poprzytulać się na jego oczach?
- Nie tylko po to - chwyciła go za rękę i poprowadziła za Navi'm.
A tam były już bliźniaczki z bratem, Emma, Sky i David.
Wśliznęli się jako ostatni i, ojej, został tylko fotel. Jace usiadł i wziął Silver na kolana.
Mathias skrzywił się i nalał sobie więcej whiskey.
-Soł. Świętujemy nową parę? – zamruczał z pozoru łagodnie, patrząc w oczy Jace’a.
-Cud. Miłość za oceanem – powiedziała Yumi.
Sky roześmiał się. Podał PARZE po szklaneczkach.
- No to za tę miłość wypijmy.
-Kobiety, kobiety – westchnął Mat, patrząc na Navi’ego. –Najlepsze są doświadczone.
-Wolę niewinne. Zamek, do którego pasuje wiele kluczy i tak dalej… - Navi zakręcił whisky w swojej szklance, patrząc, jak Jace odstawia swoją i sięga po sok. Nie pił alkoholu, za co go podziwiał. –Jace?
-Nie chodzi o seksualność kobiety, ale o charakter – powiedział krótko.
- Ale wybraliście sobie temat - Emma przewróciła oczami.
Silver natomiast spojrzała na Mata i uniosła brew. A więc to tak...
-No nie? Mat, my tu jesteśmy – oburzyła się Yumi, ale zżerała ją ciekawość, co powie Sky…
- Sky? - teraz patrzyli się a niego.
- Co? Ja uważam, że to nie ma znaczenia. Chociaż fajnie, jak ta jedyna była by tylko moją jedyną - uśmiechnął się lekko do siebie, patrząc na swój napój w szklance.
-O, dobrze powiedziane – powiedział Jace.
- Miłość się liczy, tak? Jeszcze raz za miłość? - Sky uniósł szklaneczkę.
- Wy, heterowcy - westchnął teatralnie David, ale się uśmiechnął i uniósł szklaneczkę.
-Dajcie spokój – westchnął Mathias. –Wierzycie w miłość? W uczucie dwojga osób, które pokona przeciwności losu? I nie chodzi o to, czy jest się hetero czy homo – zwrócił się do Davida. –Bardziej o to, że jest stabilność finansowa lub przedłużenie gatunku.
-Ałć, cynizm boli – powiedział Navi, patrząc ze spokojem na Mathiasa. –Popatrz, Silver, Jace… dwie połówki. Jedna jabłka, drugie to gruszka… Ale razem ładnie wyglądają.
Silver popatrzyła na Jace'a i lekko wzruszyła ramionami. No niech sobie tam myślą nie wiadomo co.
- To porozmawiajmy o… - zagadnął Sky.
Jace zerknął na Mathiasa; ten obserwował ich kątem oka, wiec dotknął wargami brody Silver i uśmiechnął się do niej zalotnie.
Silver za to objęła go ramionami i pocałowała mocno.
Odwzajemnił pocałunek.
-Chcesz zatańczyć? – zamruczał.
- Chcę - wstała, złapała go za rękę i pociągnęła za rękę.
Na parkiecie przytuliła się do niego.
- Muszę cię jeszcze o coś poprosić... - zaczęła cicho.
Nachylił się nad nią.
-Tak?
- Mógłbyś mnie nauczyć tego wiesz? Jak dobrze uprawiać seks?
To byłą Silver. Czym się miała krępować. Wszystko nazywała po imieniu.
-Chcesz stracić dziewictwo dla Mathiasa? – on też nazywał rzeczy po imieniu.
- Słyszałeś, że lubi doświadczone. A ja lubię jego.
-Mogę to zrobić Silver, ale… niewinność nie jest czymś złym. Powinnaś ją cenić. A nie oddawać byle komu..
- Okej, nie powinnam cię o to pytać, przepraszam...
-Nie przepraszam – szepnął i przytulił ją. –Cholera, co ja mam z tobą zrobić? – westchnął. –Okej, nauczę cię. Ale w międzyczasie przemyśl, czy po wszystkim chcesz iść do Mathiasa czy poszukać kogoś, kto będzie cię szanował.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 3. Nowy świat.

Amelia zeszła na dół po schodach. Miała na sobie piżamę i kapcie-króliczki. Podeszłą do lodówki i wyjęła mleko, z szafki natomiast płatki i miskę. No, będzie śniadanko!
Po chwili zjawił się Azrael. Miał na biodrach tylko ręcznik. Rozglądał się z ciekawością po przytulnie urządzonej kuchni. Gdy zauważył mleko, troszkę się zdziwił, ale ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął.
-Hodujesz krowę? – zainteresował się.
- Co? - spojrzała na niego jak na kretyna. - Nie? teraz mleko można kupić w sklepie. W kartoniku albo w butelce.
-Wygodne – przyznał spokojnie. –Co to? – wskazał na płatki.
- Jedzenie - nałożyła na łyżeczkę trochę płatków, a potem wsunęła mu w usta. - Pogryź i przełknij.
Wykonał polecenie, zbyt zajęty smakowaniem czegoś nowego, by zauważyć, że człowiek wydał mu rozkaz.
-Niedobre – stwierdził ostatecznie.
- Że jakie? Że niedobre?! Nie znasz się - prychnęła. Usiadła przy stole i zaczęła wcinać.
-Nie chciałem urazić twoich umiejętności kuchennych, prorokini – powiedział łagodnym, pojednawczym tonem. –Co to? – wskazał na lodówkę.
- Lodówka - wyjęła z szafki instrukcje obsługi lodówki i mu podała. - Masz, poczytaj.
Nie wzruszyło go to, ale nie dotknął nawet instrukcji. Podszedł do okna.
-Nie macie już koni – westchnął, troszkę rozczarowany. –Gdzie mogę nabyć tego mechanicznego rumaka? Muszę iść kupić ubrania.
- Konie są, ale nie wszędzie. Samochód? Po co ci? Będziesz gdzieś jeździł?
-Mężczyzna musi mieć wierzchowca – oznajmił. –Pamiętam, jak w 1543 byłem w Szkocji, podczas koronacji Marii Stuart na królową Szkocji. Wyobrażasz sobie, że miała 9 miesięcy? A mimo wsadzono ją na konia, oczywiście nie samą, i powieziono po mieście. Wszyscy jechaliśmy na koniach – westchnął. –Rycerze, damy dworu..
- Stare dzieje - westchnęła. - Teraz jest zupełnie inaczej. Monarchia już nie wygląda tak jak kiedyś. Jest jej bardzo mało. Teraz panuje republika. Dam ci książki do poczytania.
-Stare dzieje? – uniósł brew i mocniej złapał ręcznik. –Toż to było ze dwa, trzy.. – urwał. –No tak. Wy inaczej liczycie czas. Powiedz mi, prorokini, co jeszcze się zmieniło? – usiadł naprzeciwko niej.
- Wszystko - ponownie westchnęła. - Boże, jeszcze będę musiała cię oprowadzać i wszystko tłumaczyć.
-Nie jestem Bogiem – oburzył się. –I nic mi nie musisz tłumaczyć. Sam się nauczę.
Wstał i dumnym krokiem skierował się do drzwi.
- Wcześniej się ubierz - rzuciła, obserwując go uważnie.
-Idę zakupić wierzchnie odzienie – poinformował. Co prawda, nie wiedział gdzie i za co…
            Nagle w pokoju lekko trzasnęło, a na stoliku, niedaleko Red, pojawiło się srebrne pudełko. Azrael podszedł do niego i zauważył, że jest na nim wyryte jego imię.
            Otworzył je więc i zajrzał do środka.
- Dostałeś paczkę z Nieba? - uniosła brwi. Podeszła o niego, odgarniając włosy za ucho. - Co dostałeś? Pokaaaaaż!
-Niektórzy Niebiańscy Kurierzy uważają to za zabawne – powiedział bezbarwnym głosem. Podsunął jej skrzynkę pod nos.
            W środku była cala dokumentacja, jakiej potrzebował, by żyć w Stanach. Według niej nazywał się Azrael Smith i ma 23 lata. Z obojętnością przerzucił karty medyczne, ubezpieczenie, świadectwa ze szkół, aż natrafił na Platynową American Express. Uniósł ją i obejrzał ze wszystkich stron. A potem nawet lekko ugryzł.
Fuj. Gorsze od płatków.
- Nie gryź tego! - wyrwała mu kartę. - Tu masz pieniądze, aniele - prychnęła. - Ciekawe ile ci dali na to życie - spojrzała w karton, szukając jakiejś karki z pinem.
-Pieniądze? Mało – przyznał, patrząc na pojedynczą kartę. –A to co? – pokazał jej karteczkę z numerem. Miała na dole mały dopisek w obcym, anielskim języku.
- Może to kod. Przeczytaj.
-PIN: 6667. Ale zabawne – mruknąl pod nosem. –Post Scriptum: Zadbaj o Prorokinię, rozpieszczaj ją.
W zamyśleniu spojrzał na kartę. Cóż, skoro chcieli, by ją rozpieszczał, mogli mu dać więcej niż jakąś kartę.
-Nie wiem, czy to wystarczy na belę materiału i szwaczkę. Chyba, że ty umiesz szyć.
Przewróciła oczami. Spojrzała w sufit.
- Naprawdę? Koleś, który NIC nie wie?!
-Umiem sznurować buciki – mruknął.
- Świetnie. Na pewno sobie poradzimy - pociągnęła go do swojego pokoju. - Siedź tu i się nie ruszaj. 
Wyszła, by po chwili wrócić z ciuchami swojego taty.
- Będą ci małe, ale ubierz się. Pójdziemy do sklepu ci pokupować parę rzeczy - sama ponownie wyszła, zabierając ze sobą swoje ubrania. 
To będzie dłuuuuugi dzień.
Ubrał, chociaż miał pewien problem z guzikami. Ale dał radę. Wcisnął nawet nogi w znoszone tenisówki.
Amelia zapukała do jego drzwi.
- Juuuż?
-Tak – odwrócił się do drzwi, przeczesując włosy palcami.
Weszła do środka. 
- Krzywo zapięta koszula - mruknęła i podeszłą do niego bliżej. Odpięła mu ją, a potem zapięła ponownie. - Spoko, kupimy ci coś na ciebie - uśmiechnęła się do niego.
-Te ubrania są dobre – odparł.
Troszkę się na nim opinały. Co prawda, nie stanowiło to dla niego większego problemu.
- Śmiesznie trochę wyglądasz. No nic - wzruszyła ramionami. - Nie przysłali ci cieplejszych butów? - spojrzała na jego trampki.
-Nigdy nie musiałem nosić innych. Wysłali mi je z mojej kwatery.
- No cóż... Śnieg jest na dworze. O dziwo wcześniej w tym roku, no ale... Dobra, tyle to przeżyjesz, co? Chodźmy już - ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Ubrała kozaki, kurtkę, szal, czapkę... Zimno było.
            Azrael tymczasem był niewzruszony. Nie tak dawno sam przespacerował się po tym śniegu nago.
            Świat XXI wieku zaskoczył go. Wszędzie było pełno mechanicznych rumaków, ludzie spieszyli się, a dookoła błyskały neonowe światła.
            Było im bliżej do świata demonów niż sobie zdawali sprawę.
Amelia ruszyła na przystanek autobusowy.
Azrael złapał ją za ramię. Lekko i ostrożnie.
-Nie oddalaj się – poinformował, przyjmując twardy, wojskowy ton.
- No przecież idę tylko.
-Umiesz się bronić, Prorokini?
- Tata mi kupił gaz pieprzowy w spreju.
-Gaz pieprzowy? Czekaj, wiem! To są antyperesepiranty?
- Nie, to nie to - stanęła na przystanku.
-To jakaś sztuka walki? Noże? Miecze? Sztylety?
- Takie coś - pokazała mu puszkę spreju. - Psiknę ci po oczach i zdychasz z bólu.
-A.
Nie przekonała go ani troszkę. Wręcz zmartwiła jeszcze bardziej. Nie umiała się bronić ani troszkę. Westchnął. To oznacza ochronę non stop.
- No. 
Autobus przyjechał, a oni wsiedli. W biletomacie kupiła mu bilet normalny, a potem odbiła go.
-To taki dyliżans?
- Autobus.
-Dziwne. Komunikacja miejska, którą jeżdżą demony. O, jest nawet banshee. Ciekawy ten twój świat, niewiasto.
- Wiem. Dam ci wieczorem Internet do rąk. Pobawisz się.
-Wiem, co to Internet. Anioły używają podobnej sieci komunikacji. Pozostaje ona poza obserwacją najwyższych demonów. Uważaj – przyciągnął ją do siebie, gdy na przystanku do autobusu wsiadły dwa demony. Tutaj, na Ziemi, moce Azraela były wciąż lekko stłumione, ale demony szybko zwietrzyły anioła. Cofnęły się, a na ich twarzach pojawił się grymas obrzydzenia.
- Taaa... dusisz mnie - stwierdziła. Matko jedyna, anioła stróża się zachciało.
-Przepraszam – lekko poluzował uścisk. No. Dopóki była przy nim, nic jej nie groziło.
- Nic mi nie będzie. Jesteśmy w miejscu publicznym, jest pełno ludzi. Uspokój się, Azi.
Nachylił się nad jej uchem.
-Jesteś kolejną misją, którą mi przydzielono. Nigdy nie zawiodłem Szefa – oznajmił. –Więc jeśli mówię „masz być blisko”, jesteś blisko. Chodzi o twoje życie. Nawet nie wiesz, do czego zdolne są te demony – wyszeptał.,
- Ale jesteśmy w miejscu publicznym. Daj już spokój.
-Mam przestać cię dotykać? Czujesz się niekomfortowo? Myślałem, że skoro świat poszedł do przodu, to teraz nie jest złe dotykać kobiety – zaobserwował bowiem, że dookoła było wiele par, które trzymały się za ręce.
- Nie chce mi się tobie teraz wszystkiego tłumaczyć. Jest po prostu bardzo inaczej jak zdążyłeś zauważyć - spojrzała w okno.
-Zdążyłem. Nie wiem, jak długo będziesz mi przypisana – oznajmił.
- Ja też nie. Wysiadamy - pociągnęła go do wyjścia z autobusu. Teraz kierowali się do sklepów z odzieżą.
Azrael oglądał się dookoła.
-To dzielnica kupców?
- Powiedzmy. 
Weszli do jakiegoś sklepu z odzieżą i poszli na dział męski. 
- Jaki ty możesz mieć rozmiar...
-Nie wiem. Wystarczyło, że mówiłem Kurierom, że potrzebuję nowej zbroi lub szaty i dostawałem w rozmiarze idealnym – wzruszył ramionami. Podpatrzył ten gest u nastolatków w autobusie.
Podeszła do nich ekspedientka, patrząc pożądliwie na Azraela.
-Czy mogę jakoś państwu pomóc?
Azrael nachylił się nad Amelią.
-Stać nas? – szepnął.
- Miejmy nadzieję - odszepnęła. - Szukamy czegoś dla tego tu o - wskazała na Azraela. - Zastanawiamy się, co byłby mu dobre. Jakaś L-ka albo coś.
            No i po półtorej godziny Azrael miał wszystko. Od bokserek i skarpetek, poprzez podkoszulki, aż do szortów, dżinsów i koszul.
-Potrzebuję tyle tego? – zerknął na Prorokinię. –A to? – pokazał na ładną sukienkę. –Jej rozmiar? – zapytał ekspedientkę, która krytycznym okiem obejrzała Amelię.
-Stawiam, że tak.
-To proszę zapakować.
- Ja nie nosze takich rzeczy, Azi - westchnęła Amelia, chociaż w sumie... a jak płacił, to co jej tam, nie? - A dobra, weź.
-Proszę spakować więcej rzeczy w tym rozmiarze.
- Azi, przestań, trzeba jeszcze zakupy zrobić - prychnęła. Nie potrzebowała od niego ciuchów.
Wzruszył ramionami i podał ekspedientce kartę.
Ta lekko rozszerzyła oczy i skasowała im zakupy.
-Mam cię rozpieszczać. Rozkaz z góry – podsumował, gdy wyszli.
- Nie muszę być rozpieszczana.
Ehe, ciekawe jak się z tym zabiorą.
Rozejrzał się i dyskretnie machnął palcem. Rzeczy zniknęły.
-Rozkaz to rozkaz, niewiasto.
- Ej, nie szpanuj tymi swoimi anielskimi zdolnościami - warknęła, przyciągając go do siebie za rękę.
-Ludzie nie zauważają aniołów. Nie zauważają demonów ani nic, co wymagałoby od nich odsunięcia od siebie poczucia bezpieczeństwa. Ty, gdyby nie wizje, też byś taka była.
- Tak, tak, jestem prorokiem - przewróciła oczami. - Chodź - wzięła go za rękę i poprowadziła do kawiarni. 
W której było ciepło i przytulnie. Każdy stolik był "odgrodzony" od poprzedniego. 
Amelia powiedziała kelnerce, że stolik dla dwóch i już po chwili siedzieli przy ścianie, a z drugiej strony był płotek, na którym leżały psudogwiazdkowe prezenty. Nad ich głowami na nitkach wisiały różne gwiazdkowe pierdoły jak na przykład choinki czy bałwany. 
Dziewczyna otwarła menu i od razu przeszła na stronę 17, a której zaczynały się herbaty. Ominęła kawy.
-Coś ładnie pachnie.
-To szarlotka, proszę pana – zagadnęła kelnerka. –Podać?
-Podać? – zerknął na Amelię.
- Dwie prosimy. Dla mnie gorącą czekoladę. Z malinami. Chcesz coś do picia? Albo nie, poczekaj, lepiej nie mów. Po prosimy więc dwa razy szarlotkę na ciepło i dwa razy czekoladę z malinami.
Gdy kelnerka odeszła, Azrael spojrzał w oczy Amelii.
-Zjem pierwszy. Mnie nie można otruć.
Amelia roześmiała się głośno, aż sobie usta zakryła.
- Aziii, to jest kawiarnia. Tutaj się nikogo nie truje. Zluzuj trochę.
-Dobra, dobra. Zawrzyjmy umowę, Prorokini. Przysiągłem ci wierność i ochronę. Może w zamian nauczysz mnie żyć w twoim świecie?
- Przecież cię uczę. Opornie, bo nie jestem dobrą nauczycielką i nie mam cierpliwości. Ale ty powinieneś się w nią uzbroić. Powoli, ze spokojem i ogarniesz. 
Oby.
-Może być tak, że zostanę z tobą do końca twego życia – powiedział łagodnie. –Będziesz miała dużo czasu, by mnie czegoś nauczyć.
- Lepiej, żeby nie.
-Prorocy rodzą się strasznie rzadko. Dlatego dostają swoich archaniołów. Jesteście cenni nawet po śmierci.
- No widzisz... 
Przyniesiono im jedzonko. Amelia d razu zabrała się za jedzenie, mówiąc mu "smacznego".
-Nawzajem. Nie chcesz wiedzieć, co się dzieje z prorokami po ich śmierci?
- Wolę nie wiedzieć...
Uśmiechnął się.
-Szkoda. Ale szanuję twój wybór.
- No.
Zajęła się więc swoim jedzeniem. Raz po raz na niego spoglądała. 
- Smakuje? - uśmiechnęła się lekko.
-Tak – przełykał szybko. To było lepsze niż płatki.
Uśmiechnęła się szeroko i dojadła do końca. Potem zaczęła pić czekoladę.
A Azrael, po pierwszym łyku czekolady, wypił duszkiem cały kubek.
Ameilia uniosła brwi.
- Spokojnie, Azi, nikt ci tego nie zabierze.
-Wasze ludzkie jedzenie jest dobre.
Okej, nie chciało jej się mu wszystkie po kolei tłumaczyć, co jak działo, co jak się nazywa i tak dalej, ale w sumie to Azi był uroczy z tą swoją niewiedzą. Doprowadzi ją pewnie do pasji, no ale... Jak to ktoś kiedyś powiedział "to początek prawdziwej przyjaźni".