niedziela, 27 października 2013

Rozdział 40. Grill.

Silver ubrała jakąś luźną sukienkę. Dzisiaj miał być grill. W rolach głównych: Silver de Varden i Jace Morgenstern jako oni sami. W pozostałych rolach: Henry, Bree i David de Vardenowie. Sceneria: ogród w willi państwa de Varden. 
Silver spojrzała przez okno. Mama była szczęśliwa. Lubiła Jace'a. Bardzo. Pewnie już planuje ślub.
            Jace również ubrał się starannie. Wiedział, że jako jedyny nie będzie członkiem rodziny, więc chciał się pokazać z „dobrej” strony. Założył więc luźną koszulę i krawat, który luźno zawiązał. Do tego proste dżinsy, a włosy przeczesał mokrym grzebieniem, by troszkę się wyprostowały. Żeby nie było, również się ogolił (nie obyło się bez drobnego zacięcia).
A po pół godzinie przygotowań był już pod drzwiami państwa de Varden.
Drzwi otworzył mu David w czarnej koszulce z żółtym logo Batmana, a także w ciemnoniebieskich, szerokich spodniach, sięgających za kolano. 
- No cześć, szwagrze - przywitał się grzecznie, robiąc miejsce w przejściu.
Jace’owi zrobiło się gorąco.
-Ubrałem się zbyt formalnie? – zapytał cicho.
- Och, nie, mama się ucieszy - wyszczerzył zębiska. - Wchodź.
Jace wszedł do środka.
-Cześć, Jace! – zawołał z kuchni Henry, nakładając sałatkę na talerz. –Idźcie prosto do ogrodu, chłopcy!
-DzieńdobrywieczórpaniedeVarden..
- Nadal się stresujesz? - David uniósł brew. Biedny chłopiec...
Tak czy inaczej zaprowadził go po schodkach do altanki. 
- Siadaj. Silver chce zrobić wejście smoka.
-Okej. Okej – odetchnął głęboko. Dobra, to tylko grill. Co tam, że w towarzystwie JEJ rodziców.
- Nie mogę patrzeć, jak się tak męczysz. Wyluzuj. Moja mama cię uwielbia.
-Ja też bardzo ją lubię – powiedział wprost. –Ale nie chcę, by pomyśleli, że będę przynosił Silver wstyd..
- Żartujesz? - prychnął. - Oni już się cieszą, że będą cię mieć w rodzinie.
-Silver ma dopiero 18 lat. Za wcześnie, by zakładała rodzinę. Niech wpierw skończy studia – powiedział cicho. –Wystarczy, że ja będę mechanikiem do końca życia.
Znowu zaczynał.
Na szczęście do ogrodu weszła właśnie matka z córką. Córka uśmiechnęła się lekko do Jace'a, natomiast matka bardzo szeroko.
- Witaj, Jace!
Jace poderwał się, przy okazji kolanem zahaczając o ławkę. Powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo i szybko podszedł do pani de Varden, by pocałował ją w rękę i w ogóle.
-Dzień dobry, proszę pani. Dziękuję za zaproszenie..
- Och, nie ma za co. jesteś u nas bardzo mile widziany.
- Mamo...
- No co? To chyba dobrze, że lubimy twojego chłopaka, tak?
Jace uśmiechnął się i pochylił się, by lekko pocałować Silver w policzek.
-Cześć, skarbie – powiedział cicho.
- Cześć - cmoknęła go lekko w usta.
Tymczasem Bree zajęła miejsce obok swojego syna.
- Gdzie ten wasz ojciec znowu?
- W kuchni.
Po chwili nadszedł Henry i zerknął na grilla, kątem oka patrząc na Jace’a. No no. Odstrzelił się chłopak niczym woźny na dzień nauczyciela. Ale docenił to, że chciał im przypaść do gustu. Starał się. No.
-Jace, czego się napijesz? Coli, soku, piwa?
-Po-poproszę sok..
David sięgnął po sok i rozlał wszystkim. 
- W ostatnim Jace rzucił decydującego kosza - odezwał się.
Jace się zarumienił.
-Łał. To dobrze. Idziecie do przodu – pochwalił Henry.
-Ee.. cała drużyna zapracowała na wynik…
Silver uśmiechała się pod nosem. Tak, to było dziwne. Bardzo.
- I Silver chodzi na mecze - zauważyła Bree.
- No, do brata się nie przyłaziło.
-Brat to nie mężczyzna życia – zauważył Henry, puszczając oko do Jace’a. A ten z zaskoczenia oblał się sokiem.
-Niezdara ze mnie – wymamrotał.
- To nic przecież - Bree podała mu serwetki, a Silver zaczęła wycierać sok z jego koszuli. Nadal się uśmiechała pod nosem.
-Mnie też się to zdarza – uspokoił go Henry. –Jesteś wśród samych swoich, synu.
- Wiesz co? Chodź na górę i przebierz się w coś.
Bree uśmiechnęła się. Ostatnio wyprała mu jego rzeczy. Tak, wiedziała, że to nie jej syna.
Jace znów się zarumienił.
-To idę – szepnął, wstając.
Silver poszła za nim, a kiedy zniknęli w domu, pocałowała go namiętnie.
Przez kilka sekund odwzajemnił pocałunek, po czym oderwał się szybko.
-Twoi rodzice mogą nas nakryć – szepnął.
- Nie mogłam się już powstrzymać - złapała go za rękę i zaprowadziła do pokoju.
-Ty mówisz o powstrzymywaniu się? – mruknął i objął ją od tyłu. –Ta sukienka jest genialna.
- No widzisz - jakoś podeszli do szafy. - Masz, mama ostatnio prała, więc masz czyste.
-Twoja mama prała moje ciuchy i bieliznę…? – wyszeptał, przerażony.
- Tak. Ja nic o tym nie wiedziałam! - dodała od razu. Przyszła po pranie, ja akurat brałam prysznic.
-Czyli wie, że zostaję u ciebie czasem na noc – zdjął koszulę i usiadł na łóżku w samych spodniach. Odetchnął głęboko. –Myślisz, ze powiedziała twojemu tacie? Chyba nie, skoro wciąż żyję..
- Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Chodź, wracamy.
Założył jeden ze swoich t-shirtów i z przyjemnością zauważył, że zapach świeżych ciuchów jest o wiele lepszy niż ten, który wychodził jemu po praniu.
-Stresuję się – wyznał, łapiąc ją za rękę.

Henry zerknął na rodzinę.
-Musimy być przerażający dla niego – powiedział z lekkim uśmiechem. –Widzieliście? Drżą mu ręce i cały czas się rumieni. Jak ja, gdy cię spotkałem pierwszy raz – zamruczał do Bree.
- No błagam, ja tu jestem - zauważył przerażony David.
Wkrótce Silver z Jace'em do nich dołączyli.
-W tym będzie ci wygodniej, Jace – zauważył Henry.
-Tak, panie de Varden..
I zapadła cisza, przerwana picem przez słomkę.
            Jace czuł się spięty. Patrzył, jak ojciec Silver obraca jedzenie na grillu, jak jej mama z elegancją pije sok, jak David i Silver na luzie siedzą… To był dla niego całkiem inny obraz rodziny niż ten, który znał. Tu nikt nikogo nie bił, nie krzyczał..
- Więc, Jace, jak sobie radzisz z tyloma obowiązkami? - zapytała Bree.
-Słu-słucham? – został wyrwany z zamyślenia, wiec zarumienił się.
-No wiesz, szkoła, praca, drużyna, a mimo to masz zawsze czas, żeby zabrać Erin na spacer albo na lody – zauważył Henry.
-Szybko się uczę – wyjaśnił. –I nie muszę długo spać..
- Nie jak co poniektórzy - Bree spojrzała na syna, ale z uśmiechem.
-Chwali ci się ta pracowitość, Jace. A co planujesz potem? Jakie studia?
-Jeśli będzie mnie stać – powiedział cicho – chciałbym być psychologiem..
- O, bardzo ciekawy zawód. A chcesz pracować z dziećmi czy z dorosłymi?
-Z dorosłymi. Z dorosłymi dziećmi alkoholików…
Wszyscy spochmurnieli. Silver ich uprzedziła, żeby nie pytali właśnie o takie rzeczy, żeby nie sprawić Jace'owi przykrości.
- To bardzo ładnie, że chcesz pomagać - Bree uśmiechnęła się.
Uśmiechnął się do niej.
-Wątpię, żeby było mnie stać na studia. Ale odkładam pieniądze ze stypendium socjalnego i to, co uda mi się zarobić. Jeśli będę miał dobre oceny, to dostanę się do NYU na stypendium..
Henry chciał mu zaproponować, że sfinansuje jego studia. Ale wiedział, że Jace nie tylko odmówi, ale znów poczuje się gorszy. Biedny chłopak.. Nałożył swoim dzieciom jedzenie na talerz. Tak, całej trójce swoich dzieci.
- Dostaniesz się - Silver pocałowała go w policzek, a pod stołem pogłaskała po dłoni. - Mądry jesteś.
-Najbardziej chciałbym być na tej uczelni, co ty – powiedział cicho, rumieniąc się. No, Całowała go na oczach taty! Ale Henry tylko się uśmiechał i z tajemniczą miną nakładał jedzenie żonie.
-Jedzcie – zachęcił ich.
- Smacznego! - David wyszczerzył się i zabrał się za swoje mięsko. 
- Spotkamy się na NYU - szepnęła Silver i zaczęła wcinać swoje warzywa.
Obdarzył ją uśmiechem i wziął się za jedzenie. Było pyszne, więc, jak to wygłodniały mężczyzna, łykał je szybko. Henry troszkę się zasmucił. W swojej pracy widział wiele dzieciaków, takich, jak Jace. Które bały się ludzi, które jadły szybko w obawie, że ktoś im wkrótce zabierze talerz i nie dostaną jedzenia przez kolejne kilka dni. Bite, poniżane.. A mimo to wyrósł na troskliwego, dobrego mężczyznę. Jego córeczka przy nim promieniowała.
-Myśleliście o tym, by wynająć mieszkanie razem? – zagadnął z pozoru obojętnie. Jace zakrztusił się i z rozmachem sam sobie przyłożył w pierś.
-Słu-słucham? 
- Tato! - zawołała Silver. - Jeszcze nie czas!
-Dziwne, bo wam, młodym, zawsze się spieszy – pomachał widelcem, uśmiechając się.. –Poza tym, wkrótce idziecie na studia, więc nie będę mógł was zatrzymać w domu.
Jace odetchnął głęboko. No cóż.
-Chciałbym kiedyś zamieszkać z Si..Erin – powiedział zbierając się na odwagę. –Ale wpierw chciałbym, aby nasz związek był bardziej oficjalny…. – z każdym słowem był coraz cichszy, za to coraz bardziej czerwony.
David uśmiechnął się pod nosem. Spoko, jak tak na nich patrzył, to aż sam chciał znaleźć sobie takiego.
- Tato, to nasza sprawa - Silver przytuliła się do ramienia Jace'a. - Ale na studiach to tak, zamieszkamy razem.
-Rozmawiałem o tym z waszą mamą, dzieci – zaczął Henry – Dopóki będziecie się uczyć, będziemy płacić za wasze mieszkania i rachunki.
Jace lekko się zarumienił. No cóż.. Nie chciał, by państwo de Varden myśleli, że żyje na ich garnuszku.
-Jace, nie denerwuj się. Partnerzy naszych dzieci to nasze dzieci – uspokoił go Henry.
Silver pod stołem poklepała go po dłoni.
- Dzięki, tato - posłała mu uśmiech. - Oferta obowiązuje przy obojętnie jakim apartamencie?
-Och, z rozsądkiem. Żeby wam z Jace’em było wygodnie.
-Dziękuję, pani de Varden, panie de Varden – powiedział cicho.
- Och, nie ma sprawy, Jace - Bree uśmiechnęła się szeroko. - Smakuje ci?
-Tak. Jest pyszne, pani de Varden – wrócił do jedzenia.
-Zostawcie miejsce na lody!
Bree uśmiechnęła się, patrząc na Silver, Jace'a i Davida. Ach, kiedy ten czas przeleciał.
Gdy już zjedli, na stole wylądowało ciasto, soczki, lody i czekolada.
-Słyszałem, że planujecie jechać na wakacje do Wielkiego Kanionu autem i z powrotem? Każdej nocy w innym miejscu? – zapytał Henry, uśmiechając się do córki.
- Tak! Szukam idealnej kamery na tę podróż - uśmiechnęła się szeroko i wsunęła łyżeczkę do ust. - Będzie super!
Ich córka za bardzo się emocjonowała ostatnio.
Hormony? Ciąża?!
-Zazdroszczę wam. Jestem za stary na taką podróż – westchnął Henry.
-Wcale nie – oburzył się Jace.
- Właśnie, kochanie - zaczęła Bree. - Może my też wybierzemy się na taką wycieczkę?
- Ja zamawiam Europę - powiedział od razu David. No, wara.
-Może ty byś chciała zwiedzić Europę? – zapytał Jace Silver.
- Jasne, kto by nie chciał - uśmiechnęła się do niego.
-Jak kiedyś będzie mnie stać, zabiorę cię do Anglii – obiecał. –Londyn trzeba koniecznie zwiedzić – opowiadał o ciemnych uliczkach, które okazywały się pełne życia i ciekawych sklepów, o Tamizie, w której pływają kaczki. –Biegałem tam jako chłopiec. Czasami, jak marynarze mieli lepszy dzień, to zabierali nas na pokład, pokazywali to i owo, dawali coś do jedzenia albo drobniaki – westchnął cicho, uciekając od wspomnień. –Londyn musisz zwiedzić.
Henry im nie przerywał. Ładne historie opowiadał ten chłopak. Bez obaw puściłby z nim Erin do Europy.
Silver przytuliła się do jego boku. Jej. Spierdalać jak najdalej, bo wydrapie oczki.
-Zimno ci? – zaniepokoił się Jace. Zapadał zmrok, zrobiło się chłodniej. Objął Silver i odruchowo pocałował w czubek głowy. Gdy przypomniał sobie, że nie są sami, znów się zarumienił.
- Nie, w porządku - uśmiechnęła się znowu. Chamstwo. Już ją normalnie mięśnie twarzy bolały.
Nie, wcale nie.
Mimo jej zaprzeczenia, nie przestał jej obejmować.
-Erin, może przejdziecie się po ogrodzie? – zaproponował Henry. –Pewnie macie już dosyć naszego towarzystwa.
-Ależ nie, panie de Varden!
- Chodź, chodź, Jace - Silver wstała i wystawiła do niego dłoń.
Złapał ją za rękę i poszli spacerować .Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy zniknęli z oczu jej rodziców.
-Daję radę..?
- Jasne, że tak. Mówiłam ci, że cię uwielbiają.
-Ale wiesz, wciąż się denerwuję. Chcę, by mnie polubili – mruknął i przyciągnął ją do swojego boku. Po chwili całował ją namiętnie. –Brakowało mi tego.
- To dobrze, że się denerwujesz. To znaczy, że ci zależy.
-Wątpiłaś w to chociaż przez chwilę? – burknął.
- Nie - pocałowała go pod drzewem, na którym zbudowany został domek.
Uśmiechnął się i lekko skubnął jej szyję.
-No. Dobra dziewczynka – szepnął i pocałował ją w nos. –Nie możemy łazić za długo, bo twój tato się wścieknie.
- Wcale nie - zarzuciła mu łapki na szyję.
-Mówisz? – przesunął dłońmi po jej pleckach, aż do pośladków, które lekko ścisnął. No cóż, lubił ryzykować. –Pocałuj mnie, Silver. Mocno – poprosił.
A więc pocałowała go mocno, wsuwając palce w jego włosy. Kiedy tak go całowała, od razu jej się robiło cieplej.
Odwzajemniał pocałunek, tuląc ją do siebie tak, jakby ktoś próbował mu ją odebrać. Jego niecierpliwie ręce błądziły po jej ciele, przyciskając je do swojego rozpalonego ciała. Silver oparła się o pień drzewa, cały czas go do siebie przytulając. Jace uniósł jej nogi tak, by mogła go nimi objąć w pasie, następnie wsunął ręce pod jej biodra, muskając to tu, to tam. Silver zamruczała coś pod nosem. A potem zaczęła całować go po szyi.
-Ten domek nad nami jest dopuszczony do użytku? – wyszeptał gorączkowo. Był twardy i marzył o tym, by go chociaż lekko dotknęła.
- Tak, chodź - stanęła na nogach, a potem wdrapała się po drabince.
Gdy tylko weszli na górę, Jace zrzucił z siebie koszulkę i przyciągnął Silver do siebie, bez słowa przechodząc do całowania. Odwzajemniała pocałunki, ściągając z siebie sukienkę. 
W środku nie było łóżka, ale była kanapa.
Pchnął ją na nią, a gdy opadła, szybkim ruchem zdjął jej majteczki i rozchylił uda. Rozpalonymi ustami zaczął błądzić po jej udzie, wspinając się coraz wyżej. Silver jęknęła głośno. Jej, ale jej facet był napalony...
Ona nie pozostawała dłużna. Gdy poczuł TAM jej wilgoć, uśmiechnął się i bez wahania dotknął jej językiem. Zaczął nim poruszać powoli, drażniąc się z nią.
Silver znowu jęknęła, zaciskając palce na kanapie.
- Jace, proszę cię...
-Nie czujesz przyjemności? – uniósł głowę, patrząc na nią badawczo. Jej rozkosz zawsze była ważniejsza od jego spełnienia.
- Czuję, ale chcę ciebie teraz!
-Bez gry wstępnej? – zamruczał, wsuwając w nią dwa palce i poruszając nimi lekko.
- Bez - odchyliła nieco głowę do tyłu.
-Chcę cię wziąć od tyłu – jęknął, rozpinając spodnie. –To.. przez.. tę.. sukienkę – dodał, mamrocząc, pozbywając się dżinsów.
Silver podniosła się do pozycji siedzącej, a potem odwróciła się i stanęła na kolanach, popierając się rękoma.
Złapał ją za biodra i językiem błądził przez chwilę po jej kręgosłupie. Potem zaczął wilgotna męskością ocierać się o jej pośladki i kobiecość. Silver opuściła nieco głowę, kręcąc biodrami.
            W końcu wszedł w nią płynnym, mocnym ruchem, pojękując triumfalnie. Wreszcie. Zaczął poruszać się w szybkim, miarowym tempie, tak, że jej biodra uderzały o jego uda. Pomagał sobie dłońmi, którymi narzucał ruch jej ciału, nabijając Silver na siebie. Jęknęła cicho, odchylając głowę do tyłu.
Odczytał to jako zaproszenie, więc złapał ją za włosy, które owinął sobie dookoła nadgarstka. Ale miał dzisiaj ambicje ten jej facet.
-Erin – jęknął cicho. No. W łóżku (powiedzmy) pozwalał sobie na to, by mówić do niej po imieniu. –Erin.. Erin.. – dyszał troszkę szybko. –Kocham cię – nachylił się nad jej plecami, a jego biodra zaczęły atakować ją mocniej. Puścił jej włosy, zamiast tego jego dłoń objęła jej talię i spoczęła na brzuchu.
- Ja ciebie też - zdążyła powiedzieć, nim jęknęła głośno. Zamknęła oczy.
Jace uśmiechnął się i pocałował ją w kark, a potem ramię. I zaczął prowadzić ją na szczyt.

-Już ciemno – zauważył Henry. –Może pójdziesz ich poszukać, Davidzie? – poprosił syna.
- Pewnie są zajęci - westchnął jednoznacznie. 

Silver zaczęła jęczeć głośniej. Na szczęście byli daleko, więc kiedy doszła, nie usłyszeli ich.
Jace wbił się w nią mocno i agresywnie, również dochodząc. Pozwolił, by jego nasienie wypełniło ją całą i znieruchomiał, zaciskając zęby. Dyszał ciężko, a jego serce waliło nierównomiernie.

Henry uniósł brew.
-Co masz na myśli, synku? – zapytał słodko. –Chyba nie to, ze np. kochają się teraz w domku na drzewie, kiedy my jesteśmy 100 metrów dalej..
- Ja nic nie sugeruję - wstał o stołu i poszedł. Woooolnoo szeeeeedł w stronęęęęę doooomkuuu...

Silver po paru chwilach opadła na kanapę i przewróciła się na plecy. Uśmiechnęła się do niego lekko.
Opadł na nią, podpierając się na łokciach.
-Kocham cię – szepnął, lekko całując wargi Silver. –Kocham cię, Erin.
- Ja was też - odezwał się David, jak gdyby nigdy nic opierając się o framugę drzwi i krzyżując łapki na piersiach.
Jace poczuł, że właśnie ubyło mu ze 20 lat życia. Poderwał się i, cóż, w pierwszym odruchu, złapał za swoją koszulkę, by osłonić nią Silver. Następnie ręką zasłonił swoje krocze.
-David – jęknął.
- Ding ding ding! - oderwał się. Zdecydowanie przesadził z "Czarnym łabędziem". - Ubierzcie się. Tata się o was pyta - a potem poszedł. 
- O Boże - jęknęła Silver.
-Już po nas – szepnął, szukając swojej bielizny. Podał Silver chusteczki, by mogła się otrzeć. –Nim twój tato mnie zabije, wiedz, że ogromnie cię kocham.
Silver szybko się ubrała.
- Nie, David mu nie powie.
-Kotek – rzucił Silver jej majtki – oby. Ale nie wiadomo. Poza tym, to po nas widać. Wyglądamy jakbyśmy przeszli przez tornado.
- Cicho - ubrała się do końca. - Chodź.
Na dole czekał na nich David, a gdy tylko zauważył zawstydzonego Jace'a, wybuchł śmiechem.
Jace zarumienił się głęboko.
-Ma sens błagać o życie? – mruknął.
- No bo się popłaczę - David otarł oczki. - Chodźcie już - ruszył w stronę altanki.
Jace się zdumiał. David nie miał nic przeciwko temu, że, krótko mówiąc, właśnie ostro pieprzył się z Silver?
Powinien się cieszyć, a nie.
- Przyprowadziłem ich.
Wystarczyło jedno spojrzenie na zarumienioną Erin i zawstydzonego Jace’a, żeby rodzice wiedzieli, co się działo. Henry pomyślał, ze gdyby teraz stał przed nim Mathias Sakai, to by go wywalił na zbity pysk. Westchnął tylko.
-Lody jeszcze są do zjedzenia – poinstruował. –Jace, zostań na noc, za późno, byś wracał.
Silver zacisnęła usta. Usiadła ze spokojem i zabrała się za lody.
            Gdy skończyli lody, Jace wciąż milczał. Miał wrażenie, że wszyscy przy stole wiedzą, co robił z Silver. Dlatego też, gdy gospodarz zaproponował pójście do domu i do spania, poczuł ulgę.
            Wraz z Silver poszedł do jej sypialni. Gdy zamknęli za sobą drzwi, odetchnął głęboko.
-Wciąż żyję – powiedział zdumiony i moooooocnooooooo ją przytulił.
- Nie pozwoliłabym cię zabić - przytuliła go. - Przeżyłeś grilla z moimi rodzicami. Jak się z tym czujesz?
-Fantastycznie.
Gdy był w samych spodenkach do spania i szykował się, by złapać Silver na ręce i zanieść do łóżka, rozległo się pukanie do drzwi. Jako, że był bliżej, to po prostu je otworzył. Na progu stal Henry, lekko zarumieniony. Bez słowa wręczył Jace’owi do ręki pudełko prezerwatyw. Jace oniemial.
-Panie de Varden.. my.. ee.
-Daj spokój. Pewnie wiecie, jak się tego używa, ale macie na zapas. No – poklepał go po ramieniu i poszedł, zamykając za sobą drzwi.

sobota, 19 października 2013

Rozdział 39. „Udawany związek”.



Azrael nie lubił patrzyć na siebie w lustrze. Owszem, nie uważał swojego ciała za brzydkie, ale brakowało mu tego, co miał będąc w swoim 'domu'. Tutaj musiał pamiętać, by się ubrać, tam wystarczyło, by o tym pomyślał, a już miał na sobie szatę lub zbroję.
-Wyglądam jak nauczyciel? - zapytał.
- Trochę tak - Red uniosła brew wyżej, zakładając czarne buty. - Zbieraj się, bo autobus nam zaraz ucieknie.
-Znów autobus? - skrzywił się. -Musisz mi pokazać, gdzie kupować auta. Przyda nam się.
- Komunikacja miejsca jest w porządku, panie Aniele - mruknęła, zakładając czerwony płaszcz. Miała też czerwone spodnie. W końcu mówili do niej Red.
On z kolei, jak na żołnierza przystało, był ubrany na czarno.
-W komunikacji miejskiej możesz bardzo łatwo zostać dźgnięta przez demona, nawet nie zorientujesz się, kiedy - prychnął.
- Jezu - przewróciła oczami. - Chodź już - wyszła z domu, zamykając za nimi drzwi.
-Ale o co ci chodzi? Chodzi o twoje bezpieczeństwo, nie moje, niewiasto - przypomniał jej.
- Wiem, nudny jesteś - stanęła na przystanku i spojrzała na zegarek.
-To nie był komplement - powiedział cicho.
- Nie był - zgodziła się, kiwając głową. - O, jedzie.
Azrael rozejrzał się. Zauważył czarownicę i goblina, który przemknął przez krzaki. Na razie bezpiecznie.
W końcu dojechali do szkoły. Amelia zaprowadziła pana Anioła do sekretariatu, a sama poszła na lekcje.
Po chwili do klasy wszedł nauczyciel, prowadząc za sobą Azraela. Kilka uczennic westchnęło cicho, podczas gdy nauczyciel wydawał się być zdezorientowany.
-To jest pan Smith.. - powiedział cicho - Student historii. Będzie miał z wami praktyki...
No super, jeszcze go na jej lekcjach brakowało. Cudownie.
Amelia zniżyła się na krześle i prawie wtopiła w ścianę.
Azrael odszukał ją wzrokiem niemal natychmiast. Ciekawe, czy prorokini wiedziała, że do klasy chodziła z wilkołakiem, kelpie i czarownicą.
Nie wiedziała. Boże, wszędzie musi się pchać! No tak, Anioł Stróż, bla bla bla, szmery bajery.
Obserwował ją całą lekcję, podczas gdy nauczyciel wdawał się w szczegóły I wojny światowej. Azrael nie słuchał go.
Gdy zadzwonił dzwonek, Amelia szybko się spakowała i wybiegła z sali. Uciekła pod salę, w której miła kolejne lekcje.
A Azrael poszedł za nią. Koleżanka Amelii, Lucy, zauważyła to.
-Praktykant chyba na ciebie leci.
- Nie leci - mruknęła. - Boże, on idzie za mną?
-Panno Olivers, zostawiła pani zeszyt w sali - Azrael podszedł do niej i wręczył jej zeszyt. -Panno Grant - lekko skinął Lucy, która się zarumieniła.
- Dzięki - wyrwała mu zeszyt i odwróciła bokiem. Czuła się jak pies na smyczy albo jakieś dzikie zwierze w klatce.
-Miłego dnia, drogie panie - Azrael odszedł. Co 15 minut szukał duchowej obecności Amelii w szkole i gdy ją wyczuwał, uspokajał się.
I tak jakoś zleciał dzionek. Na przystanku czekała na niego, nerwowo patrząc na zegarek. No co, to było dziwne, że nie było go obok. Ładny był, ale ludzie, bez przesady.
W końcu się pojawił.
-Musimy pomyśleć o czymś, co pozwoli mi sprawdzać cię co 15 minut.
- Kupimy ci telefon. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? - mruknęła do siebie.
-Telefom?
- Telefon, Azraelu - wciągnęła go do autobusu.
I tak właśnie dojechali do restauracji jej babci, w której zawsze pomagała po szkole.
Zakładała fartuszek z czerwonym paskiem i nagle wcisnęła podobny Aziemu.
- Masz.
-Co to?
Pearl weszła do kuchni i zachichotała, widząc archanioła, który patrzył ze zdziwieniem na czerwony fartuszek.
- Nowy kelner. Będzie pracować za darmo - puściła oczko babci, zawiązując fartuszek Aziemu wokół bioder.
-Ale o co chodzi?
-Będziesz zbierał zamówienia i przynosił je później ludziom - wyjaśniła Pearl, żałując, że nie może im zrobić teraz zdjęcia. Nagle wpadła na pomysł. -Właśnie. Jak będziecie tłumaczyć to, że wszędzie jesteście razem?
- Ee... to mój prześladowca...? Azi, obserwuj mnie i rób to co ja - wzięła notesik i długopis i poszła do stolików.
Poszedł zaraz za nią. Pearl starała się nie chichotać na widok jego zaciętej miny.
- Pytasz się klientów, czego chcą, zapisujesz to, wracasz do kuchni, przyczepiał karteczkę do wieszaczka o tak - przypięła na klamerkę i obróciła kawałek. - Kiedy kucharze zrobią jedzenie, bierzesz je, TYLKO OSTROŻNIE, nie wywalając, zanosisz ludziom, którzy zamówili. Czaisz?
-Co robie?
- Z czym znowu?
-Co to jest "czaić"?
- Rozumiesz, co ci powiedziałam? Całą instrukcję?
-No tak.
- No, to dobrze. Czekaj na klientów. Zawsze możesz podejść do stolika, który obsługujesz i się zapytać czy smakuje lub czy potrzebują czegoś jeszcze. Po jedzeniu i zapłaceniu rachunku przez klientów, dajesz im po jednym listku gumy miętowej. Tu są - otwarła szufladę pod blatem.
-Dobrze, niewiasto.
- No.
Red westchnęła i zaczęła stukać paznokciami (czerwonymi) o blat. Cisza w eterze.
Pearl stanęła przy nich.
-Udawajcie parę.
- Słucham? - Red uniosła wysoko brwi.
-No tak wytłumaczycie to,  że wszędzie jesteście razem. Jesteście parą, kochanie - powiedziała łagodnie Pearl i podała im kubki z herbatą.
Red zaczęła się histerycznie śmiać.
- Dooobre, babciu. To ci się udało.
-Ale ja mówię poważnie, Amelio. Azraelu, co o tym myślisz?
-Rozwiązałoby to wiele problemów.
- O matko moja - Amelia ukryła twarz w dłoniach. Co to się dzieje... - No dobraaa...
-Tylko pamiętajcie, musicie być przekonujący - telefon z kanciapy odciągnął na chwilę uwagę Pearl od jej wnuczki i archanioła.
-Co robi para?
- Trzyma się za ręce, całuje się, przytula, chodzą na randki. Takie pierdoły.
-A gdzie jest ta randka?
- Gdzie zaprosisz dziewczynę.
-Aaa. Czekaj. Mam zaprosić ciebie gdzieś, a potem mam cię całować. Okej, miła perspektywa.
- No taaak, właśnie tak.
Puści mu "Szkołę uczuć" albo "Pamiętnik". Podobno jest fajne. Może się czegoś nauczy.
-Czy tutaj wciąż obowiązują takie konwenanse że na randkę mamy zabrać twoją ciocię, która jest niezamężna albo coś?
- Co? Nie! Boże.
-O. To miłe - gdy weszli jacyś klienci, Azrael pospieszył ku nim. -Witamy. Czym mogę służyć? Polecam czekoladę. Czekolada jest fantastyczna.
Amelia uniosła brew. Ciekawe, czy stracą klientów...
Pearl dotknęła jej ramienia.
-Poradzi sobie. Amelio, on walczy z demonami, a to tylko klienci..
Azrael wrócił do nich po chwili i podał zamówienie.
-Ta starsza pani była dziwna. Powiedziała, że weźmie czekoladę, o ile będzie mogła ją ze mnie zlizać. Nie rozumiem.
- Fuj, bleee! Idę stąd! - Amelia uciekła do kuchni.
Pearl poklepała go po ramieniu.
-Nie martw się, Azraelu.
Amelia tymczasem pomagała w kuchni. Nawet zaczęła się rzucać mąką z kucharzami.
- Ej, nie moje spodnie! Ała, ej! Azi! - roześmiała się.
Pojawił się błyskawicznie, osłaniając ją swoim ciałem.
- Co robisz? - stanęła prosto i spojrzała na niego. Przynajmniej próbowała.
-Wołałaś. Ktoś coś próbował ci zrobić? - zapytał groźnie, oglądając się na nią przez ramię.
- Dobrze się bawiliśmy. Chciałam, żebyś się przyłączył... - rzuciła w niego garścią mąki.
Stał, podczas gdy mąka ślicznie przykleiła mu się do policzka, faruszka i kawałka t-shirta, który spod niego wystawał.
- Ha, ha, ha? - spróbowała powoli Amelia. Ale się nie śmiał. No to westchnęła i posmutniała.
Azrael wpatrywał się w nią. Nie rozumiał, o co chodzi. Nigdy nie był dzieckiem. Nie urodził się, jak większość aniołów. Był archaniołem, został stworzony jako dorosły mężczyzna.
Sięgnął po mąkę i rzucił w nią, ale bez większego entuzjazmu.
-To jakaś gra?
- Nauczę cię zabawy - poklepała go pocieszająco po ramieniu. A potem wytarła z niego mąkę i odesłała na salę.
-Zabawa - mruknął pod nosem, obserwując kolejnych klientów.

W końcu wybiła godzina i mogli wrócić do domu.
- Doo doooomu! W końcu!
-Twoja babcia wyszła wcześniej, musiała coś załatwić. Kazała nam zamknąć.
- Okej - no to pozgaszała światła, powyłączała wszystko i zamknęła drzwi. - Chodź, Aniele - złapała go za przed ramię i pociągnęła przed siebie.
-Kiedy chcesz iść na tę randkę?
- Nie będziemy chodzić na randki. Nie jesteśmy prawdziwą parą.
-Aha. Czyli z całowania też nici?
- No. Chyba, że w miejscu publicznym, to może się zdarzyć.
Spojrzała na niego uważnie. W końcu przyjrzała mu się tak... no. Nie no, nie był najgorsiejszy. Przystojny nawet był, ładnie się prezentował, fajną miał postawę ciała i sylwetkę...
- Chociaż w sumie...
-Wolno mi, póki nie przeszkodzi to w mojej pracy.
- Aaa... no tak. Nie no, jasne przecież.
-Seks też nie wchodzi w grę.
- No nie wchodzi!
-Spokojnie. Jestem tylko twoim ochroniarzem.
- No właśnie, właśnie.
Nagle Azrael złapał ją za ramię.
-Nie ruszaj się - powiedział cicho, śmiertelnie poważny. -Jesteśmy obserwowani.
- Co? - przysunęła się bliżej niego. Niech sobie lepiej nie żartuje!
Z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, a wiatr zaczął targać ich ubraniami. Uliczna lampa zaczęła przygasać.
- Azi... co się dzieje? - rozejrzała się dyskretnie. Wystraszyła się.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do swojego boku.
-Demony.
O kur... - Amelia przytuliła się do jego pleców.
Otoczyły ich. Było ich sześciu. Mieli puste, zimne oczy, wpatrujące się w nich łapczywie. Trzymali w rękach broń wszelakiego rodzaju: maczety, pistolety, rozbite butelki.
O mój panie, o mój panie - powtarzała w myślach Red, jeszcze bardziej wtulając się w Azraela.
Obrócił się tak, by wtulała się w jego pierś.
-Oddaj nam ludzką samicę, aniele - powiedział jeden z demonów, a Azrael zmrużył oczy. Wzięli go za zwykłego anioła. Ich pech.
-Nie.
-A więc zginiesz.
- Ludzką samicę? - wyrwało się Amelii. Ja pier... Dooobra, nieważne.
-Może podejdziecie tu i sami spróbujecie ją zabrać?
Oczywiście, że podeszli. A jakże.
-Nie otwieraj oczu, Amelio - szepnął Azrael, po czym uwolnił swoje skrzydła i moc archanioła. Demony zaczęły krzyczeć z bólu. Upadły na chodnik, drżąc w agonii.
Amelia mocno zaciskała oczy. Bała się unosić powieki.
-Już, kochanie - powiedział łagodnie i pogłaskał ją po plecach. -Nie ma ich.
Azrael schował również skrzydła. Na koszulce miał dwa rozcięcia na plecach.
Amelia i tak nie otworzyła oczu, tylko dalej wtulała się w niego.
-Hej, nie ma ich już. Jesteś bezpieczna.
- Idźmy już do domu - poprosiła.
-Jasne. Chcesz polecieć? Będzie szybciej.
- Cokolwiek...
-Okej. Trzymaj się.
Rozłożył skrzydła raz jeszcze i machnął nimi, wzbudzając powietrze w ruch. Unieśli się łagodnie do góry.
- Jezu! - Red bardzo mocno objęła Aziego wokół szyi. Bała się, że zaraz spadnie.
-Nie upuszczę cię - oznajmił uroczyście, lecąc z nią w stronę domu.
- No ja myślę!
-Jak będziesz na mnie krzyczeć, to polecisz - uśmiechnął się.
- Ja nie krzyczę! - odpowiedziała od razu. - Przepraszam...
-Nie szkodzi - wylądował zgrabnie na dachu kamienicy, w której mieszkała.
Bez słowa złapała go za rękę i pociągnęła na schody, a potem do domu. No.
-Będę cię chronił, ale musisz mi na to pozwolić, niewiasto.
Po tych słowach zeszli do domu, a Azrael zerknął na swoją kurtkę. Kurcze, polubił ją. No nic.
Miał w szafie kilka takich.

sobota, 12 października 2013

Rozdział 38. Wilczek.

Mathias zbiegł na dół i otworzył drzwi, a jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
-Przyszłaś - powiedział, jakby martwił się, ze Victoria go wystawi.
- No tak, zaprosiłeś mnie, to jak mogłabym odmówić? - uśmiechnęła się lekko i weszła do środka.
Mathias ujął jej rękę i pocałował ją lekko w dłoń.
Victoria zarumieniła się lekko, a potem ściągnęła buty.
- Więc co takiego chciałeś mi pokazać?
-Coś bardzo ważnego. Moich sióstr nie ma.
- Hm... ale nie zdejmiesz teraz przede mną spodni i gaci, co?
-Nie - zaprzeczył szybko. Nie, żeby nie miał na to ochoty. Ale żeby ona też. -Nie, spokojnie.
- Okej. No to zaczynaj.
Podał jej rękę.
-Proszę za mną.
Szła za nim dzielnie, zastanawiając się, o co chodzi. Nie należała do najcierpliwszych osób, także tego...
- Mam się bać?
-Troszkę. Ale nie skrzywdzę cię, przyrzekam. Zaufaj mi.
- Okeeeej...
U niego w pokoju usiadła na łóżku. Kurde, ale on orientował się w tym, że zasiał w niej ziarenko strachu, tak?
-Ok - Mathias kucnął naprzeciwko niej. -Posłuchaj. Przede wszystkim to, co ci powiem, musi pozostać tajemnicą, inaczej ktoś mógłby chcieć mnie skrzywdzić. Albo ciebie, ale to dopiero po moim trupie,
Victoria spojrzała na niego z zainteresowaniem. Dobra, teraz zastanawiała się nad wyjściem, bo chyba nie chciała słuchać dalej. Ale, haha, bardzo ciekawska z niej osoba.
- Mów.
-Widzisz, kochanie, a nie jestem zwykłym człowiekiem. Jestem wilkołakiem.
Victoria uniosła brwi wyżej.
- Dobre. Ale następnym razem dorób sobie jakieś uszy, ogon czy coś. Wiesz, żeby było realniej.
Mathias westchnął, po czym zrobił pyk i tuż przed Vicki siedział wilk.
Victoria krzyknęła i odsunęła się gwałtownie, o mało nie zaplątując się w jego pościel. Jej serce przyśpieszyło. Ona sama zaczęła się bać.
Mat natychmiast się odmienił.
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć! - wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął, bo nie wiedział, czy Victoria go zaakceptuje.
- Daj mi chwilę - wyszeptała, odwracając wzrok. Odetchnęła parę razy. Dopiero po paru minutach ciszy odezwała się. - Jak to możliwe...?
-Taki się urodziłem - wyznał, siadając na ziemi i patrząc na nią. -Cała moja rodzina tak ma.
- Poczekaj. To znaczy, że te wszystkie filmy i książki... o matko, to wszystko prawda? Chociaż na pewno są rzeczy, które nie są prawdą, co? - uśmiechnęła się delikatnie do niego, znów na niego patrząc.
-Zależy. Wampiry, faerie, zombie, ghule... to wszystko  to prawda. Pomiędzy złymi stworzeniami, a ludźmi, są Nocni Łowcy.
- Nie, czekaj, chwila - Victoria uniosła ręce w geście obrony. - Po kolei. Może najpierw ty. No wiesz, facet, który mi się strasznie podoba, zmienia się w wilka!
-Podobam ci się?
- Nie zmieniaj tematu! - odpowiedziała szybko, rumieniąc się.
-Ale ten temat jest ciekawszy!
- Ciekawszy to jest wilkołak, w którego się zamieniasz. Chcę wiedzieć.
-No mam w sercu jakby wilka, którego postać mogę przyjąć. Jestem samcem dominującym, ale alfą jest Sky.
- Och, jest więcej wilkołaków? Boli cię, kiedy się zmieniasz? - przysunęła się do niego bliżej. Powoli, ze spokojem. Boże, ta ciekawość kiedyś ją zgubi, naprawdę.
-Nie boli. Oczywiście, że jest ich dużo. W Nowym Jorku dwa duże stada, kilku samotników
- Aa... Fajnie... Okej... Odbija wam podczas pełni?
-Nie. To akurat wymysł ludzi z Hollywood.
-Erm... zmienisz się jeszcze raz w wilka? - poprosiła cicho.
Mathias bez słowa się zmienił. Spojrzał na nią i lekko zamachał ogonem.
Victoria nie kryła uśmiechu. Nieśmiało pogłaskała go po łebku.
Nagle ją oświeciło. Zrobiła taką minę, jakby przypomniała sobie coś ważnego.
- Pamiętam cię! Byłeś u mnie w domu!
Przekrzywił głowę i pokazał jej język. Owszem, był.
- O ty szpiegu! - ale nie potrafiła być na niego zła. Teraz głaskała go za uszkiem.
Położył jej łeb na kolanach i westchnął lekko.
- Ale masz wielki ten łeb, wiesz? - zaśmiała się cicho. Głaskała go powoli po miękkiej sierści. Boże, to naprawdę się działo, czy to tylko sen?
Nagle Mathias się zmienił i zamruczał, gdy dłoń Victorii przesunęła się po jego włosach.
-A wracając do tego, o czym mówiliśmy przed chwilą..
- O wampirach i jakiś Nocnych Łowcach? Nie wiem, czy chcę wiedzieć...
-Nie, nie. O tym, że ci się podobam.
- Naprawdę? No wiesz co? - prychnęła. - Nie wiem, skąd to wziąłeś - poprawiła włosy.
-Nie udawaj - spojrzał na nią, -Bo będzie mi smutno, że moje zainteresowanie jest nieodwzajemnione.
- Jesteś mną zainteresowany? - spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Miała nadzieję, że się nie przesłyszała.
-Tak, ale skoro ja ci się nie podobam, to nie będę mówić dalej..
- No przecież dobrze słyszałeś.
No teraz to to na pewno był sen. Bankowo. No bo jak? Mathias Sakai zainteresowany jej marną osobą. Hahahaha! Dobre.
-Czyli jeśli cię teraz pocałuję, to dostanę w ryj czy nie>
- Niieee...
Nie byłaby w stanie go uderzyć! No gdzieżby! Jego? Nigdy.
-To dobre. Chociaż, nawet gdyby odpowiedź była inna, zrobiłbym to - przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno.
Victoria była teraz najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Naprawdę. Odwzajemniła pocałunek, obejmując Mathiasa niepewnie za szyję.
Mrrr. Objął ją w pasie i zwolnił. Pocałunek przemienił się w leniwą, słodka pieszczotą.
Jedną dłoń zsunęła na jego ramię, a potem na pierś i niżej, aż wylądowała na jego plecach. Ojezusiemaryjo, jak on cudownie pachniał!
Pocałował ją w szyję, a potem w obojczyk.
-Myślałem, ze umrę, jeśli tego nie zrobię.
- Jeśli to nie dlatego, że mnie zaraz zjesz, to zgadzam się na częstsze takie... rzeczy... - zarumieniła się.
-Mówisz? - przesunął nosem po jej szyi. -Czemu miałbym cię zjeść?
Ofc, chyba, ze chodziło jej o TAKIE zjedzenie.
- Jesteś wilkołakiem - przypomniała mu. Oby jej szybko nie wypuszczał z objęć.
-Nie jem ludzi, kochanie.
- Nie? To w porządku. Nawet bardzo - uśmiechnęła się lekko. - Jeszcze raz - teraz to ona pocałowała jego, ale spokojniej niż on ją na początku.
Na życzenie, pomyślał, odwzajemniając pocałunek.
- To przyjemniejsze niż mówią i pokazują w filmach - szepnęła.
-Oczywiście, kochanie - odszepnął z wargami przy jej wargach. Po chwili lekko possał jej szyję.
Nieco połaskotało ją to i znów się lekko zaśmiała. Wtuliła się w niego mocno. Jak śni, to lepiej niech nikt jej nie szczypie, bo pozabija.
-Uwielbiam twój śmiech - powąchał jej szyję - uwielbiam twój zapach. Znajdę cię wszędzie,.
- Ja uwielbiam w tobie wszystko - uśmiechnęła się, spoglądając na niego.
-Tak? Nawet to, że porastam futrem?
- Akurat psy bardzo lubię, więc... Wilki też.
-Ałć, to troszkę zabolało. Hau hau.
- Przepraszam, nie miałam nic złego na myśli!
-Wiem - roześmiał się i dotknął nosem jej nosa. - Drażnię się z tobą, kochanie.
- Ej, nie rób tak więcej - pacnęła go lekko w ramię. - Zadam głupie pytanie. Mogę?
-Żadne twoje pytanie nie jest dla mnie głupie.
- Jeszcze nie usłyszałeś tego - mruknęła cicho do siebie. - Czy to znaczy, że teraz jesteśmy... no wiesz... razem? Parą?
-Tak - zapewnił ją. -A chcesz cos wiedzieć o wilkach?
- Yyy... może lepiej ty opowiedz...
Nie chciała wyjść na głupią. Nie chciała, żeby się z niej śmiał i tak dalej.
Usiadła za to z powrotem na łóżku.
-Wilki łączą się w pary na całe życie. Ty jesteś moją parą.
- Co?
-Nie bój się, to nie jest nic strasznego.
- No dobra. Opowiedz mi o tym... - uniosła brew wyżej.
O matko, czy to znaczyło, że oni tu naprawdę tak i on jej nie wrabia ani nic? O ludzie kochani!
-No nie ma wiele do mówienia. Wilk po prostu czuje, a człowiek za tym idzie. U nas było odwrotnie, bot o ja wpierw się zainteresowałem, a ty jakby obudziłaś mojego wilka,.
- Ty mi się podobasz, odkąd przyjechałeś do Nowego Jorku... odkąd cię poznałam.
-Widzisz - sięgnął po jej rękę. -To przeznaczenie.