sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 48. Pies i pierścionek.



Silver siedziała w salonie i oglądała seriale. Za oknem padało. Spojrzała na zegarek. Jace powinien już tu być, do ciężkiej cholery. Gdzież ten kretyn się szwęda po nocach?
Dobra, nie było pytania.
Jace tymczasem w strugach deszczu szedł do jej domu z przystanku. Auto odmówiło posłuszeństwa właśnie teraz. Szedł więc, ignorując zimno i wodę, wdzierającą się w każdy zakamarek jego ciała. Gdy w końcu stanął pod drzwiami de Vardenow, miał ochotę westchnąć z ulgi.
Silver poderwała się z kanapy, odrzucając kocyk na bok. Otwarła drzwi bez zastanowienia.
- No w końcu! - wręcz wciągnęła go do środka. - Idź szybko do łazienki się wysuszyć i przebrać.
-Poczekaj – miał lekko sine wargi, ręce lodowate. Rozpiął bluzę i wyjął spod niej szczeniaka. Mała, bliżej nieokreślonej barwy kulka, trzęsła się, wystawiona na zimno. Była sucha, na szyi miała czarną kokardę. –Jest twój..
Silver uniosła brwi.
- Pies...? Serio? - niepewnie wzięła szczeniaka na ręce. - Jeej, biedny zwierzak - poszła z nim do łazienki.
Jace tymczasem zdjął mokrą bluzę i buty. W mokrych skarpetkach cichaczem starał się przemknąć do pokoju Silver.
- Jaaaace! Gdzie ty jesteś? - zawołała Silver, wycierając ręcznikiem psa. - Ciii, ja się tobą zaopiekuję.
-W łazience! – zawołał, obnażając się powoli do bokserek. Marzył o ciepłym prysznicu.
No i tak to było, jak się miał tyle łazienek w domu. Silver wrzuciła ręcznik do kosza na pranie, a potem suchym owinęła psa. Poszła z nim do łazienki, w której był Jace.
- Gdzie go znalazłeś? - zapytała, podchodząc do niego i całując lekko w usta na powitanie. Lepiej późno niż wcale.
-Dostałem. Pewien hodowca miał problem z mniejszym demonem, który opętał jego psa. Pomogłem mu, ale że ostatnio nie sprzedał żadnego, nie miał czym zapłacić. Mówiłem mu, że nie musi, że taka moja praca, ale on na to, że chce się odwdzięczyć.
W sumie odwdzięczyć by się przydało. Łydki Jace’a były całe pogryzione, a na plecach miał długie zadrapanie.
-Więc dał mi psa – powiedział krotko.
- Musisz z tym skończyć - powiedziała bardzo poważnie. - Kiedyś do mnie nie dotrzesz - warknęła, głaszcząc psa za uchem. - Mówiłam ci to już przy... przy tamtym wydarzeniu - odwróciła wzrok.
-Skarbie – dotknął jej, ale był zimny. –Musze zarabiać. Inaczej nie dałbym rady utrzymać mieszkania.
- Nie musisz. Poradzimy sobie - mruknęła. - Idę ci zrobić herbaty i odgrzać jedzenie - odwróciła się i poszła na dół do kuchni.
Jace westchnął. Nie oczekiwał, że Silver to zrozumie. W końcu ona miała pieniądze zawsze na koncie. Poza tym, oboje rodziców i brata, którzy o nią dbali. A on zawsze radził sobie sam. Wszedł pod ciepły strumień wody i cicho jęknął, czując, jak rany powoli się zabliźniają.
Po 10 minutach wyszedł do pokoju, ubrany w szorty i koszulkę. Uśmiechnął się do psa, który grzecznie siedział na łóżku.
- Masz, pij - Silver podsunęła mu pod nos kubek ciepłej herbaty. - Na stole masz lazanię. Smacznego.
-Dziękuję – zabrał się do jedzenia i w ciągu kilku minut pochłonął cały talerz.
Silver siedziała na łóżku i nadal wycierała psa, żeby czasem się nie przeziębił. Jednocześnie tupała stópką o ziemię.
- Dobra, Jace, słuchaj mnie teraz uważnie.
No nie wytrzymała no. No nie dała rady.
Spojrzał na nią. Był spokojny. Troszkę spodziewał się, że w końcu Silver natrze mu uszu.
- Masz szlaban na wychodzenie na polowania. Do odwołania.
-Silver – usiadł obok niej. –Wiesz, że nie mogę. To moja praca. Jeśli przestanę się tym zajmować, kto będzie chronił ludzi?
- Są inni Łowcy oprócz ciebie.
-Ale to mnie przydzielono Nowy Jork. Jeśli z tego zrezygnuję, mogą mi kazać wrócić do Londynu.
- A konkretnie?
-Konkretnie przydzielą mi wtedy inny miasto. Może to być Praga, Madryt, Warszawa. Setki kilometrów od ciebie. Zwłaszcza teraz, po tym, jak zniszczono tutejsza akademię..
- A, czyli tak czy siak... a jak zrezygnujesz z bycia Łowcą, to co?
-Zostanę bez głównego źródła mojego utrzymania, bez wsparcia kolegów i przyjaciół. Co prawda.. za rok lub dwa mógłbym się starać o przeniesienie do szkoły, w sensie, mógłbym zostać nauczycielem.. ale to mało możliwe.
- Nauczyciel brzmi dobrze - westchnęła Silver. Wstała i podeszła do niego. Usiadłą mu na kolanach i objęła za szyję. - Po prostu od czasu tamtego wydarzenia, za każdym razem jak wychodzisz z domu, to nic, tylko myślę o tym, czy jesteś bezpieczny. David chciał aż usunąć twój numer telefonu, żebym nie dzwoniła co chwilę, ale to nie miało sensu, bo znam go na pamięć.
-Kochanie – westchnął łagodnie. –Wiem, że się martwisz. Przepraszam, że musisz się martwić. Ale chcę zostać w Nowym Jorku, żeby być z tobą.
- Wiem - pogłaskała go po karku. - Ale musiałam ruszyć ten temat.
-Domyśliłem się – uśmiechnął. –Wiesz, że zrobiłbym wszystko, żebyś była bezpieczna. A teraz lepiej powiedz, jak nazwiesz psa.
Silver pocałowała go czule w usta.
- Co do psa... może Dexter? Tak, będzie Dexter - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na szczeniaka, który zabrał się za gryzienie czerwonego ręcznika.
-Dexter – powtórzył. –Ładnie.
Wziął psa na ręce i spojrzał mu w oczka.
-Masz pilnować swojej damy, kiedy mnie nie będzie, okej?
Pies patrzył na niego brązowymi oczami. Takimi dużymi.
Silver przytuliła się do Jace'a.
-Z tego wszystkiego nie pomyślałem, co na to twoi rodzice – mruknął.
- Nikt nie ma alergii na psią sierść, więc - pocałowała go w szyję. Potem wzięła psa na ręce. - Zobacz, jaki jestem przystojny - zaśmiała się.
-Erin, czy widziałaś moje… - henry urwał, zaskoczony widokiem Jace’a w sypialni córki, o tak późnej porze. Chyba nie chciał wiedzieć. –Cześć, Jace.
-Dzień dobry, panie de Varden – Jace się poderwał.
- Tato, zobacz - Silver pokazała mu szczeniaka, który rozdziawił pyszczek i wystawił jęzor, pokazując uśmiech.
-Ło Jezusie, a co to?
- Dexter - Silver uśmiechnęła się. - Jace go przyniósł.
-Jace przyniósł ci psa? – Henry uniósł wysoko brwi.
-Dostałem go, panie de Varden. A ja nie mam miejsca, ani czasu, bo pracuję – Jace zaczał się usprawiedliwiać.
-Dostałeś?  -Henry pokazał rany na jego nodze. –Wygląda, jakbyś się bił z jego mamą.
Uśmiech znikł z twarzy Silver.
- Idę nakarmić psa. Możecie sobie porozmawiać - prychnęła i poszła na dół, do kuchni.
-Pokłóciliście się o coś? – zapytał cicho Henry.
Jace, zmieszany, podrapał się w ramię.
-Erin nie podoba się, że tyle pracuję. Że czasem jest niebezpiecznie. A ja nie chcę jej pomocy w kwestii pieniędzy, panie de Varden – powiedział twardo. –Nie jestem z Erin dla kasy. Więc zapracuję i..
-Jace – Henry mu przerwał. –Rozumiem, że nie chcesz wykorzystać mojej córki. Na początku miałem takie podejrzenia, ale w miarę, jak cię poznawałem, przestawałem o tym myśleć. Ale pomyśl o jednym: czy gdyby sytuacja była odwrotna i to Erin wypruwałaby sobie żyły, pozwoliłbyś jej?
-Nie ma takiej opcji!
-No właśnie. Żyjemy w XXI wieku. Miałeś ciężkie życie, przeszedłeś przez coś, przez co żadne dziecko nie powinno przechodzić. Pozwól, by Erin ci pomogła. Żebyśmy ci wszyscy pomogli – powiedział Henry. –Jestem pewien, że Bree też tak myśli.
Silver opierała się o ścianę przy drzwiach, które specjalnie zostawiła otwarte. Uśmiechnęła się. No, może jej genialny tata przemówi mu do rozumu. Chciałby, żeby Jace przestał łazić na te polowania i tak dalej. Żeby był z nią od początku wieczora przez całą noc, a nie przyłaził o trzeciej i myślał, że ona nie śpi. Rozumiała oczywiście to wszystko, ale nikt nie może zabronić jej o tym pomarzyć i próbować o to walczyć, prawda?
-Mogę.. złożyć podanie, ale nie wiem, czy zostanie przyjęte. Wtedy straciłbym źródło dochodów, a mam odłożone trochę na studia i gdyby się udało, ale wtedy..
-Jace. Pomożemy ci – powtórzył Henry, kładąc dłoń na jego ramieniu. –Poza tym, wraz z Bree uznaliśmy, że skoro posyłamy na studia i Erin, i Davida, to co za problem posłać również ciebie? O mieszkanie się nie martw, zamieszkacie we troje. I nie chcę słyszeć ani słowa – powiedział, widząc, jak Jace gwałtownie nabiera powietrza. –Pomyśl o tym, jak o inwestycji. My zainwestujemy w ciebie, nie tylko dlatego, że jesteś chłopakiem Erin, ale dlatego, że masz tu – stuknął go palcem lekko w czoło – i tu – stuknął w serce – coś, o co warto walczyć.
Silver weszła do pokoju.
- To jak będzie? - zapytała, stając obok taty. - Zgódź się.
Niiiiie, to wcale nie brzmiało jak rozkaz.
Jace spojrzał na nią.
-Jeśli ja się zgodzę, chcę, żebyś ty też się na coś zgodziła – powiedział, łapiąc ją za rękę. –Skoro twój tata inwestuje we mnie, ty zainwestuj w nas. Chcę, żebyś została moją zoną… - na widok miny Henry’ego, szybko dodał: - Oczywiście, po studiach. Kiedy będziesz gotowa.
Silver spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Boże, co się właśnie działo?!
- Ja... Jace... - zawiesiła głos. Na jej usta wkradł się szeroko uśmiech. - Tak, dobrze. Zgadzam się!
Henry patrzył w osłupieniu, jak Jace przez głowę ściąga srebrny łańcuszek, na którego końcu migotała ładna, srebrna obrączka, z wygrawerowanym czymś w środku.  Nie mógł uwierzyć, że Jace, ubrany w dres, obserwowany przez psa i przyszłego teścia, właśnie elegancko przyklęknął na jedno kolano.
-Co prawda, nie jest to pierścionek z diamentem, na jaki zasługujesz, ale należał do mojej mamy. Jestem pewien, że byłaby teraz szczęśliwa – wsunął jej obrączkę na palec. Nie mógł widzieć, jak za szybą, pewien anioł lekko się uśmiecha, niewidoczny dla ludzi.
Silver nie była tego typu dziewczyną, która zaraz się rozpłacze ze szczęścia. Ale uśmiechała się i to bardzo szeroko, bardzo szczęśliwa. Oddała szczeniaka tacie, a potem pociągnęła Jace'a za rękę, aby wstał. Przytuliła się do niego mocno.
- Kocham cię - szepnęła. - Tak strasznie mocno cię kocham - zacisnęła palce na jego koszulce.
Jace pocałował ją mocno, tak, jakby Henry’ego nie było w pokoju. A on uśmiechał się lkko, po czym chrząknął, gdy już dał im troszkę czasu.
-Musimy powiedzieć Bree i Davidowi.
Silver go nie słuchała. Spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy (jak to ładnie brzmiało).
- Co się dzieje? - do pokoju wpadł David. - Jaki ładny pieeeseeek! - wziął szczeniaka od taty.
- Gdzie mama? - zapytała Silver.
- Na dole, szykuje stół do kolacji.
-Miało to nastąpić w bardziej romantycznych warunkach  -szepnął jej Jace do ucha. –Chciałem cię zabrać w nocy na szczyt wieżowca i oświadczyć na tle rozświetlonego Manhattanu, bylibyśmy sam no.. ale poszedłem za impulsem – założył jej kosmyk włosów za ucho.
Tymczasem Henry zszedł na dół. Uśmiechnął się do Bree.
-Zadzwoń szybko na catering. Urządzamy elegancką kolację w dresach. Jest powód – dodał tajemniczo.
- Jaki catering? Ja tu kolację ugotowałam. Co się znowu dzieje? - położyła ręce na biodrach, patrząc na swojego męża uważnie.
Henry porwał ją w ramiona i pocałował mocno.
-Zobaczysz!

Tymczasem Jace spojrzał na Davida i chrząknął cicho.
-Ty mu chcesz powiedzieć czy ja?
- Ja mu powiem - powiedziała i podeszłą do niego.
- Jezus Maria, będę chrzestnym?!
- Nie, kretynie - siostra zdzieliła go w ramię, uważając na psa. Potem pokazała mu dłoń z pierścionkiem.
David patrzył na to niewzruszony. Przez chwilę. Potem uniósł wysoko brwi i spojrzał na swoją młodszą o trzy minuty siostrę.
- Nie gadaj.
- Mhm, serio.
- No nie wierzę. Zgodziłaś się?
- Mhm - uśmiechnęła się.
- O matko kochana, gratuluję! - przytulił ją do siebie (nadal uważając an biednego psa, który pewnie nie ogarniał tematu). - Ale się cieszę!
Kiedy puścił Erin, przytulił Jace'a.
- Gratuluję, stary.
Jace odwzajemnił uścisk.
-Dzięki. Przez chwilę bałem się, że Silver odmówi – powiedział, patrząc z uśmiechem na NARZECZONĄ.
- Noo, to miałeś czego - zaśmiał się. - Tata i mama wiedzą?
-Wasz tata przy tym był – jęknął Jace. –Masakra, pewnie sobie teraz myśli, że w dresie.. w sypialni.. nie popisałem się.
- Ej, podobno nie liczą się okoliczności, tylko uczucie. Fuj, nie wierzę, że to powiedziałem. Chodźcie na dół.
            Zeszli. Jace troszkę się denerwował. W końcu nie miał kwiatów dla pani domu, za to przyniósł psa i w dresie oświadczył się jej córce.
- Witaj, Jace. Podobno macie coś do powiedzenia. Mam nadzieję, że za parę miesięcy nie zostanę babcią - Bree uniosła nieco jedną brew.
-Jest pani za młoda – powiedział szybko. –Nie, nie.. my.. hmm.
- Tak, Jace? Może chcesz usiąść?
Był czerwony na twarzy. A po chwili blady. A potem znów czerwony. Jakos tak bardziej bał się w tym momencie pani de Varden.
-OświadczyłemsięErin.
- Możesz wolnej? - Bree już się uśmiechała. Chciała się tylko upewnić, że dobrze zrozumiała. Ale raczej tak, ponieważ parę minut temu Henry tak się cieszył...
-Oświadczyłem się Erin. A ona się zgodziła.. – mocniej chwycił jej dłoń.
- To wspaniale! - ucieszyła się Bree i przytuliła przyszłego zięcia. - Tak się cieszę! Jesteś dla niej odpowiednim facetem. A jak zrobisz jej jakąś krzywdę, to cię znajdę i...
- Maaamo, to Jace - przerwał jej szybko David. - Erin sama wydrapałaby mu oczy.
-Czyli.. państwo nie mają nic przeciwko? – wciąż trudno było mu w to uwierzyć
- Oczywiście, że nie. Jak moglibyśmy mieć? Przeciwko tobie? Nigdy - Bree zaśmiała się i machnęła ręką.
Henry tymczasem uściskał jego dłoń.
-Tym razem oficjalnie, Jace. Gratulacje i cieszę się, że będziesz członkiem naszej rodziny. A ty, Erin – uśmiechnął się do córeczki. –Boże, jestem z ciebie dumny.
No i z poważnej rozmowy do oświadczyn. Jace wiedział jak zmienić temat. Ale nie przeszkadzało jej to. Spojrzała na swojego narzeczonego i przytuliła się do jego ramienia.
- Kocham cię - szepnęła mu na ucho.