sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 33. Ave atque vale (Witaj i żegnaj)

Silver założyła okulary na nos i wyszła na miasto. Trzeba było sobie kupić jakąś nową seksowną bieliznę na noce z Jace'em, prawda? A to, że i tak sie jej szybko pozbywali, no to cóż...
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest śledzona, dopóki ktoś nie złapał jej za ramię i mocno go nie wykręcił. Pomiędzy łopatkami poczuła czubek noża.
-Bądź grzeczna – powiedział czyjś głos.

            Kilka godzin później Jace bezskutecznie próbował dodzwonić się do Silver. Telefon milczał, a on irytował się coraz bardziej. Owszem, jego dziewczynie zdarzało się spóźniać, ale nigdy nie zdarzyło się jej nie przyjść.
W końcu zadzwonił do Davida.
-Cześć. Czy twoja siostra w ogóle już wyszła z domu? – mruknął.
- Wyszła. Ładnych parę godzin temu. A co? nie dotarła so ciebie?
-Nie.. byliśmy umówieni dopiero na teraz – Jace poczuł, jak pomiędzy łopatkami spływa mu kropla zimnego potu. –Spróbuj ty do niej zadzwonić, bo moich telefonów nie odbiera..
- Okej. To czekaj - rozłączył się. Ale i od niego Silver nie odebrała. Zadzwonił do Jace'a. - Nie odbiera. Może ma w torebce i nie słyszy. Wiesz, kobiety.
-Kobiety. Ale nie Silver. Zacznę dzwonić do naszych znajomych. Czy mógłbyś – na chwilę urwał i głęboko odetchnął – czy mógłbyś zadzwonić na policję..?
- Na policję? Na policję dzwoni się po czterdziestu ośmiu godzinach - westchnął. - Ale mamy wilkołaki. Zaraz zadzwonię, a ty przyjdź do nas jak najszybciej, dobra?
            Jace był szybciej, niż David mógł policzyć. Był zdenerwowany. Nie lubił, gdy Silver znikała z jego radaru.
-Jeśli coś jej się stało, to moja wina – jęknął.
- Niby dlaczego? - David co chwilę patrzył na telefon.
Łowca przeczesał włosy palcami.
-Bo mam wrogów, a ona jest moją dziewczyną..
- Jeśli coś jej się stanie, to cię zabiję - warknął David. 
Ktoś zadzwonił do drzwi. To był Sky z Mathiasem.
-Sam się zabije – powiedział sucho Jace. Przywitał się z wilkołakami, z Mathiasem troszkę chłodno.
-Zgubiłeś Silver? Boże – westchnął Mat. –Nie przyszło wam do głowy, że ona wreszcie z nim zerwała?
- Zamknij się, Mat - poradził mu David.
- Nie ma co, bierzmy się do roboty - Sky zamienił się w wilka i zaczął nichać. David poszedł w jego ślady.
Gdy i Mathias się zmienił, Jace poczuł się bezużyteczny. Nie mógł nic zrobić. W końcu jednak coś przyszło mu do głowy.
-David, skorzystam z twojego laptopa.
Po chwili już logował się na stronę łowców, a tam znalazł program do namierzania numerów telefonów. Wpisał numer telefonu Silver i czekał.
Dobrze, że było już ciemno. Nikt nie zauważy w ciemnościach lisa i dwóch, nieco przerośniętych wilków...
Kierowali się zapachem. Urwał się dopiero po ładnych kilku kilometrach.
Jace dogonił ich najszybciej, jak się dało.
-Znalazłem. Debil ze mnie, że nie pomyślałem wcześniej – mruknął. Nie czekał, aż się zmienią w ludzi. –Stara fabryka w Queens. Jadę tam.
- Jedziemy z tobą - powiedział Sky, kiedy wszyscy byli już ludźmi. - Dalej, nie ma czasu!
Stara fabryka to raczej nie miejsce, gdzie mogłaby pójść Silver.
No na pewno nie dobrowolnie. Wzięli auto Davida, ale to Jace usiadł za kierownicą. Łamał wszystkie przepisy, gdy jechali. Zatrzymał się tylko na chwilę, by uzupełnić broń i podarować trochę chłopakom, na wszelki wypadek. Gdy stanęli pod fabryką, troszkę zdumiała go cisza. Oczekiwał krzyków, ognia..
-Przede wszystkim Silver. Jak ją znajdziecie, zabierzcie ją stąd, mną się nie przejmujcie – powiedział krótko.
- Nie. Wyjdziemy stąd wszyscy. Żywi - powiedział Sky. Był ostry. W końcu był alfą, dbał o swoje stado.
-Sky – Jace lekko dotknął jego ramienia. –Silver. Tylko ona się liczy. Proszę – powiedział cicho.
- Idź już, Jace. Ja z Mathiasem pójdziemy od tyłu - ruchem głowy kazał Matowi iść za sobą.
            Weszli. W środku było bardzo cicho. Jace wyjął zaklęte noże, a runy na nich zalśniły lekko. Sky z Mathiasem szli, ubezpieczając nawzajem swoje plecy.
Jace z dusza na ramieniu sprawdzał każdy pokój. Wyczuwał metaliczny zapach krwi i słodki zapach śmierci, które od zawsze towarzyszą wampirom. Jeśli skrzywdzili Silver, to tylko i wyłącznie jego wina.
W końcu, w jednym z pokoi, natknął się na jej torebkę. Leżała rozerwana, a telefon był w strzępach pokrowca. Jace podniósł go i włożył do kieszeni. Teraz był blady, czuł, jak po plecach spływa mu zimny pot. Gardło miał tak zaciśnięte, że nie był w stanie nawet zawołać ukochanej.
David zmienił się w lisa. W tej postaci był cichy jak nigdy. Szybko przemykał po pomieszczeniach, szukając swojej siostry.
            W końcu Jace znalazł ją. Siedziała, przywiązana do krzesła. Na jej widok, całej i zdrowej, poczuł, że aż mi drżą ręce. Silver siedziała. Nie miała siły krzyczeć. Uniosła głowę i spojrzała na niego. Pokręciła lekko głową. Nie mógł się tu zbliżyć.
On jednak podszedł  szybkim ruchem przeciął jej więzy, po czym wziął ją w ramiona.
-Nic ci nie jest? – szepnął gorączkowo.
- Taaak... tylko jakoś... słabo mi... wypił dużo krwi... - przytuliła się mocno do niego, chowając nos w zagłębieniu jego szyi.
-Okej. Wszystko będzie dobrze, kochanie. Jest tu David, i Sky.. wszyscy przyszli po ciebie – mówił jej, biorąc ją na plecy. Potrzebował wolnych rąk. –Trzymasz się? Nie wolno ci zasnąć, Silver!
- Słabo mi, Jace... oczy same mi się zamykają.
Nie miała siły w ogóle, więc łatwo się osuwała.
-Kochanie, mów do mnie! O czym chcesz. Możesz mówić o serialach, o filmach, o ciuchach. Zagadaj mnie. Mów, jak bardzo mnie nienawidzisz, że cię to wpakowałem – błagał, niosąc ją po schodach. Z daleka pomachał Sky’owi i Matowi.
- Nienawidzę cię strasznie...
Wilkołaki przybiegły. 
- Wynośmy się stąd - powiedział Sky, widząc, jak strasznie mocno Silver próbuje mieć oczy otwarte.
-Mów dalej. Nienawidzisz mnie. Odejdę, i nikt cię więcej nie skrzywdzi – Jace poprawił ją, by mu się nie zsuwała.
-Nie wyjdziecie stąd.. wszyscy. Nie uważaliście, że to za łatwe?
-Idioci. Zwabieni w taką prosta pułapkę dla prawie martwej dziewczyny..
-Wiedziałem – jęknął Jace, po czym podał Silver Mathiasowi, ostrożnie, z czułością. –Proponuję wam wymianę. Pozwólcie im odejść. Ja zostanę.
- Znasz tych panów? - zapytał Sky, zmieniając swoje dłonie w łapy wilkołaka.
-Niedawno zabiłem kilka…kilkanaście osobników z ich gniazda..
-To wiele tłumaczy – mruknął Mathias.
Zaczęła się walka. Wampiry rzuciły się na nich, a Jace osłaniał sobą Mathiasa i Silver, chociaż wiedział, że żeby sprowadzić ich na dół, musiałby nastąpić cud.
David nie czekał, tylko wziął Silver od Mathiasa i uciekł na dół razem z nią. Był tylko liosłakiem, nic by tam raczej nie zdziałał. A Mat przynajmniej jest wilkołakiem.
Sky jako alfa i jako półwilkołak był bardzo silny, więc łatwo powalał te krwiożercze potwory.
            Jace również się nie oszczędzał. Teraz, gdy dołączył do nich Mathias, szło im szybciej. Wycinał wampiry, czując, jak sam broczy krwią z wielu ran na swoim ciele. Nagle, widząc, jak wilkołaki są od niego odciągane, pojął plan wampirów.
Od samego początku chodziło o niego.
Niezależnie, ilu wyciął, wciąż pojawiali się następni. Słabł, z powodu ubytku krwi. Modlił się, by David zabrał stąd Silver.
            Nie poczuł, kiedy jeden z noży wampirów wbił się pod jego żebro. Poczuł dopiero ten, który gładko wszedł w jego podbrzusze.
Nie czuł, jak przelatuje przez barierkę i spada w dół.
Widział to za to David, jak w zwolnionym tempie. Jace spadał, rozłożywszy ręce, niczym skrzydła. Trwało to ułamek sekundy, a on miał wrażenie, że minęły wieki, gdy ciało Jace’a uderzyło w podłogę, lekko się od niej odbiło, po czym znieruchomiało, pod dziwnym kątem, w kałuży rosnącej krwi.
-O nie – jęknął Mathias i zaczął ze zdwojoną siłą walczyć z wampirami.
Sky zawarczał wkurwiony. Jego oczy przybrały barwę czerwieni. Rzucił paroma wampirami, które chciały uciec, ale im nie wyszło.
            W końcu wampiry uciekły. Osiągnęły swój cel. Mathias podbiegł do Davida.
-Rusz się! Nie każ Silver na to patrzeć – warknął.
- Chcę go zobaczyć - powiedziała Silver. Nadal byłą słaba, ale stanęła o własnych siłach i ruszyła w stronę Jace'a.
- Erin - zaczął David, próbując złapać ją za rękę, ale ostatecznie się wycofał.
Jace usłyszał jej głos. Próbował się poruszyć, ale jego ciało już nie należało do niego. Zdołał lekko tylko unieść dłoń i niepewnie poruszyć palcem. Było mu zimno, czuł, jak drętwieje. Każdy oddech niósł ze sobą ból.
-E-erin? – wykrztusił, a na jego wargach pojawiła się krew. 
Mathias ukląkł po jego drugiej stronie. Przez chwilę miał nadzieję, że Jace poradzi sobie z ranami od noża, ale teraz zauważył, że Łowca ma złamany kręgosłup.
- Jace... - uklęknęła obok niego i złapała go za rękę. Miała łzy w oczach. Próbowała nie płakać, ale widok Jace'a w takim stanie... Jeszcze jego dłoń robiła się zimna.
-Erin – wybełkotał, próbując się uśmiechnąć. –Cie-cieszę się…że nic ci nie jest.. – zakaszlał, a po jego brodzie znów popłynęła krew.
- Jace... - sama nie wiedziała co powiedzieć. Przeczesała jego włosy palcami, odgarniając je z jego czoła.
-Kocham cię – szepnął. –Jesteś…najlepszym co mnie w życiu spo-spotkało..
Mathias odwrócił wzrok. Ta chwila intymności, między Silver i Jace’em. Ich ostatnie pożegnanie. Czuł się jak intruz.
- Ja ciebie też kocham, Jace - pocałowała go w czoło. I to był ten moment, w którym się rozpłakała. 
Żaden z chłopaków jednak nie zrobił nic, bo nie mogli.
-Przepraszam – dodał Jace, próbując złapać ją za rękę, tak mocno, jak robił to wtedy, gdy szli ulica, lub gdy Silver miała koszmar. Przed oczami przelatywały mu fragmenty z życia, ale wszystkie dotyczyły niej. Pamiętał ich pierwszy pocałunek, pamiętał zapach Silver. Pamiętał, jak w nocy okrywał ją kołdrą, gdy się odkrywała.
-Cieszę się… że ten o-ostatni raz.. mogłem cię.. z-zo-zobaczyć – jego głos powoli przechodził w charczenie.
Silver uniosła jego dłoń do swoich ust i pocałowała ją. Płakała i nic nie mogła na to poradzić. Nie mogła uwierzyć, że to koniec. To nie mógł być koniec. 
- To się nie może tak skończyć - szepnęła, przytulając jego dłoń
A jednak. W chwili, gdy Silver wypowiedziała te słowa, pierś Jace’a przestała się poruszać. Zagubiona w kącie jego oka łza spłynęła powoli po jego skroni.

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 32. Wywiad z wampirem.

Annie po raz kolejny się nudziła. Nie mogła wychodzić. Czuła się jak w więzieniu, no ale to chyba nie jest nic dziwnego, nie? Nic, tylko ciągle zamek i zamek. Nuuuda i oszaleć szło.
Noah na nudę narzekać nie mógł. Wkrótce miał go odwiedzić wrogi wampir, w sumie, mógł się tu zjawić lada noc. Vincent Dimitrjew był jego wrogiem, ale był również mężczyzną, który chciał krzywdy Annie. A od kiedy Noah skosztował jej krwi.. nic nie było takie samo.
-Naszykowałem dla ciebie stroje na jego wizytę – powiedział, gdy wpadł na nią na korytarzu.
- Stroje? Żartujesz sobie?
-Gdybym żartował, dodałbym „haha” na końcu – burknął.
- Po co te stroje niby przepraszam, bo nie wiem.
-Wampiry obowiązują pewne konwenanse. Vincent jest bardzo tradycyjny. Kazałem sprowadzić dla ciebie suknie.
Nie dodał, że kazał je wzorować na starych sukniach swojej żony, ale zostały unowocześniony.
- Ha, no już. Ja żyję w XXI w.
Noah pomasował skronie.
-Czy z tobą nie da się wszystkiego załatwić spokojnie? – westchnął.
- Nie da się. Lubię stawiać na swoim.
-Więc może nim zaczniesz narzekać, chociaż je obejrzyj, co? A tymczasem wybacz, szykuję się do wizyty wampira, który jest moim wrogiem od pierwszego wejrzenia. A przyjeżdża tu przez ciebie – mruknął, mijając ją.
- No i po co gościć wroga u siebie w domu - mruknęła, człapiąc z powrotem do swojego pokoju.
            Nie było sensu się denerwować. Nie znała zwyczajów wampirów.
            Godzinę później do pokoju Annie zapukała gosposia.
-Panienko Monroe, zauważono auto pana Dimitrjewa w mieście. Będzie u nas za dwie godziny. Panicz Saphiro prosił, żeby się pani przygotowała. Jeśli nie chce się pani, to może pani zostać tutaj.
- A gdzie mam się przygotować?
-Tutaj – podeszła do szafy. –Czy mam panienkę uczesać?
- Jeśli pani chce - podeszła do niej.
-Sprawi mi to przyjemność – powiedziała z uśmiechem. –Zrobimy z panienki bóstwo, któremu panicz Saphiro się nie oprze!
On a nie wiedziała o ich „układzie”. Myślała, ze naprawdę się schodzą, a nie że udają parę tylko dlatego, żeby Annie była bezpieczna przed wampirem..
- Dobrze... - odpowiedziała ostrożnie i usiadła przed lustrem. - Nie rozumiem tego, że Noah i ten jak mu tam było, się nienawidzą, a mimo to ten go odwiedza. Bez sensu.
-Wampiry są skomplikowanymi istotami – powiedziała łagodnie gospodyni, delikatnie układając jej włosy. –Poza tym, zarówno panicz Saphiro, jak i pan Dimitrjew stoją na czele wampirzych frakcji. Gdyby jawnie okazywali sobie wrogość, doszłoby do konfliktu między ich podwładnymi.
- Ahaaaaa, to o to chooodzi. Dobra, to ja już wszystko wiem. Ja już teraz wszyyystkio wiem. Dziękuję - Annie uśmiechnęła się w stronę lustra, patrząc na gosposię.
-Nie ma za co. Mieszkam z paniczem całe życie. Raz na jakiś czas ma ochotę z kimś porozmawiać, więc go słucham. Dużo mi o tym powiedział.
- Nie jest taki zły, na jakiego się kreuje, prawda? - uśmiech nie schodził z jej twarzy.
-Nie. Jest...samotny. Tak, to chyba dobre słowo.
- Kiedy zmarła jego żona? - zapytała cicho.
-Jeszcze w średniowieczu. Nigdy nie akceptowała tego, że on jest wampirem. Zmuszała go, by chodził do kościoła i modlił się o swoją własną duszę. A on kochał ją tak bardzo, że robił wszystko, czego chciała..
- Naprawdę? - Annie otwarła szeroko oczy. - Toż to nie żona, tylko wredna suka. Po co z nim była, skoro go nie akceptowała samego? No co za zołza. 
-Nie, nie, panienko. Ona go kochała, przynajmniej panicz Noah tak mówi. Ona widziała w nim człowieka, nie wampira. Udawała, ze nic nie wie o jego podróżach w nocy, by się pożywić..
- Oj no. I tak straszne...
-Takie to były czasy, panienko. Już. Ślicznie panienka wygląda!
- Wiem, wiem - westchnęła. Po prostu Annie myślała, że skoro miłość, to pomimo wszystko... Za dużo seriali! Za dużo książek! 
Potem uśmiechnęła się, widząc fryzurę. 
- Dziękuję. Świetna robota. Strasznie mi się podoba - a następnie tak po prostu wstała i przytuliła się do niej. - Dziękuję za informację - puściła jej oczko.
Gospodyni była zaskoczona, ale odwzajemniła uścisk.
-Panicz jest w salonie, panienko. Z gościem, jak się domyślam.
Annie nabrała powietrza do płuc.
- Dobra, to idę.
Ubrana, ładnie uczesana i lekko podmalowana, zeszłą na dół, powitać tego skurwysyna Jakmutambyło.
Zeszła po schodach, udając jedną z tych księżniczek (żeby się nie potknąć, żeby się nie potknąć - powtarzała szybko w myślach).
            Noah wyczuł, że się zbliża. Wstał i podszedł do schodów, by na samym ich dole podać jej dłoń. Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach pojawiło się pożądanie.
-Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedział, po czym poprowadził ją w stronę gościa.
Vincent Dimitrjew był wysokim mężczyzną o długich, blond włosach, splecionych w warkocz na karku. Miał na sobie białą koszulę i czarny frak.
-A więc to jest popularna Annie Monroe – powiedział. Jego głos brzmiał słodko, zwodząco.
- Anna Monroe - podała mu dłoń, ale mocniej przytulając się do ramienia Noah.
-Miło mi – powiedział z lekkim błyskiem w oku, ujmując jej dłoń i całując ją lekko. –Widzę, że Noah się poszczęściło. Gratulacje, przyjacielu.
-Dziękuję – Noah uśmiechnął się nieszczerze. –Przejdźmy do salonu, napijemy się, porozmawiamy.
Przeszli. Annie trzymała się tak blisko Noah, jak to było w ogóle możliwe.
            W salonie Vincent usiadł na fotelu, a Noah pociągnął Annie na kanapę, gdzie otoczył ją ramieniem.
-Co słychać w Rosji? – zagadnął.
Po chwili rozpoczęła się rozmowa o polityce, układach, znajomościach, której Noah słuchał jednym uchem. Większą część uwagi skupił na Annie. Palcem lekko przesuwał od jej ramienia, po szyi i z powrotem. Annie uśmiechała się leciutko. Ona na przykład w ogóle nie słuchała, więc... Coś w tym było.
-A ty? Czemu przyleciałeś aż tu ze Stanów?
-Znudziłem się. Poza tym, chciałem, żeby Annie zwiedziła trochę świata – powiedział, kładąc dłoń na jej biodrze.
- I jest super - uśmiechnęła się leciutko.
W duchu podziwiając jej zdolności aktorskie, Noah pocałował ją w czubek głowy.
-Tak, jest super.
-Czuć, że super – zaśmiał się Vincent, ale był to śmiech złośliwy.
Annie uniosła brew wyżej. Co za kretyn.
Ale Noah pocałowała lekko.
Odwzajemnił pocałunek. Vincent cicho chrząknął.
-Słyszałeś, Noah? Coraz więcej aniołów pojawia się na świecie – powiedział poważnie. –Zaczyna to przypominać inwazję. W samej Moskwie zabiłem dwa mniejsze, ale jak tak dalej pójdzie, grozi nam plaga.
-Aniołów? Myślałem, że one nie interesują się tym światem.
-Coś się kroi. Może lepiej nie wychodzić spod ziemi.
- Zabiłeś anioły? - chyba tylko Annie zdawała się tym przejmować.
-Inaczej one zabiłby mnie – wzruszył ramionami. –Zresztą, stróże to były. Najmniejsze i najsłabsze. Ale jeśli trafimy na archanioła, może być gorąco. Trzeba wymyślić coś, co ochroni naszych ludzi, Noah.
Jakikolwiek by Vincent nie był, dbał o swoich podwładnych.
-Rozumiem. Popytam, rozejrzę się.
-Dobrze. A teraz wybacz, jestem głodny – wysunął kły. Noah mocno objął Annie. –Spokojnie. Wybieram się do wioski, wrócę za kilka godzin.
Jak powiedział, tak zrobił. Skłonił lekko głowę przed Annie, po czym wyszedł. Noah troszkę się rozluźnił.
- Jaki koleś tej - Annie odprowadziła go wzrokiem, a potem spojrzała na Noah. - Dlaczego anioły was chcą pozabijać?
-Bo jesteśmy nieczyści. Według aniołów, wampiry, wilkołaki i cała reszta nie ma dusz. Lisołaki, zmiennokształtni, skrzaty, wróżki, czarodzieje. Wszyscy jesteśmy „nieczyści i niegodni” mieszkania na Ziemi.
- Ałć... trudny jest ten świat. Chodź, przytul się - Annie przytuliła go do siebie mocno.
-Zrobiłaś się bardzo przytulaśna – zauważył. Musnął nosem jej szyję. –Nie ugryzę cię – obiecał, po czym pocałował ją lekko w to miejsce, a po chwili zaczął robić malinkę. O tak, miał na to ochotę od dawna.
- Dlaczego nie?  - przesunęła dłoń na jego kark.
-Bo jadłem przed przyjściem Vincenta. Nie muszę się posilać.
- No dobrze. A deser?
Uniósł głowę i spojrzał na nią z zaskoczeniem.
-Sama chcesz, żebym cię ugryzł..?
- No tak. Szanuję to, że gustujesz w ludzkiej krwi - zaśmiała się.
-Okej. O tak – położył ją na kanapie, po czym położył się na niej, odgarniając jej włosy na bok. –Zrelaksuj się – szepnął, językiem przesuwając po jej szyi.
- Taa, łatwo powiedzieć.
Pocałował lekko miejsce za jej uchem. Oj, nie spieszył się. Chciał sobie celebrować tę chwilę.
-Nie zrobię ci krzywdy – obiecał. Zębami lekko nakłuł jej skórę. Zadrżała lekko, obejmując go w pasie.
Noah wsunął kły głębiej, a potem napił się. I znów poczuł, że lekko wiruje mu w głowie, jakby pił wino, a nie krew. Przytulił swoje ciało do jej ciała. Annie zamknęła oczy, odchylając głowę w bok, żeby ułatwić mu dostęp. Potem przeniosła łapkę wyżej i pogłaskała go po karku.
Noah przesunął dłonią po jej boku, a potem po nodze i lekko odciągnął ją od jej drugiej nogi. Nic na siłę, oczywiście, ale teraz było mu wygodniej. Nie pił dużo, ale małymi łykami. Annie cicho jęknęła.
Noah oderwał się od niej. Schował kły natychmiast, po czym językiem zamknął drobne ranki na jej szyi.
-Za mocno? – szepnął do jej ucha. Oddychał szybciej, jego głos był lekko schrypnięty. Czy był podniecony?
Jak cholera.
- Nie, w porządku... chyba. Trudno stwierdzić, bo leżę.
-Chcesz usiąść?
- Nie chcę...
Taak, cieszyła się tą chwilą, bo nie wiadomo, kiedy znowu będą ze sobą tak blisko, prawda?
Noah westchnął cicho, a jego oddech omiótł jej szyję. Zdawał sobie sprawę z tego, że tak blisko kobiety leżał kilkanaście lat temu. Miło było znów czuć ciepło innej osoby. Miło było również czuć, że jego ciało nie jest martwe.
-Jestem ciężki? – mruknął, zaskoczony łagodnością we własnym głosie.
- Trochę, ale podoba mi się to.
-Mógłbym sprawić, że spodobałoby ci się to bardziej – burknął.
- Nie, dobra, nie chcę wie... dobra, mów.
-Nie ma nic do powiedzenia – zamruczał i pocałował Annie. Wpierw całował ją lekko, czule, a gdy poczuł, że jest gotowa, rozchylił językiem jej wargi i pogłębił pocałunek, odchylając jej głowę lekko do tyłu. Annie od razu odwzajemniła pocałunek, zaciskając pięści na jego marynarce.
-Lepiej? – zamruczał, lekko ssąc jej ucho.
- O wiele - szepnęła, otwierając oczy.
-Mam kontynuować? – zapytał, lekko podciągając jej sukienkę. Poooowli, tak, by poczuła, jak materiał ociera się o jej ciało.
- Taaak, nie przerywaj...
Znów ją pocałował, tym razem jednak lekko otarł się wypukłością swoich spodni o jej majtki.
Okej, odetchnęła, zamykając oczy. Nie wiedziała, co ma robić w tej sytuacji.
-Pragnę cię – wymamrotał nagle Noah.
- Ale... że tak... no wiesz... - Annie byłą jeszcze bardziej czerwona niż przed chwilą.
-Tak. Właśnie tak – mruknął. I wtedy kły same mu się wysunęły. Szybko odwrócił głowę i znieruchomiał. Już dawno nie stracił nad sobą kontroli! –Przepraszam – mruknął, siadając.
- Za co? - Annie odetchnęła i również się podniosła. Powoli, żeby nie zakręciło się jej w głowie. - Co się dzieje?
-Nie patrz! – warknął, zasłaniając usta dłonią. Jego oczy też miały troszkę ciemniejszy kolor.
Annie się trochę wystraszyła i cofnęła rękę, którą chciała położyć mu na ramieniu.
-Nie patrz – powtórzył ciszej. –Nie chcę, żebyś mnie takiego widziała.
- Ale ja chcę, Noah.
-Znienawidzisz mnie. Będziesz się brzydzić.
- Sprawdź mnie.
Noah westchnął ciężko, po czym cofnął rękę.
Kły nie były tak długie, jak pokazują w filmach. Sięgały dolnej wargi mężczyzny. Jego tęczówki były barwy ciemnej czerwieni. Zawstydzony (!), cofnął się lekko i odwrócił wzrok.
Annie uśmiechnęła się.
- Przystojny jesteś z kłami i bez, wiesz?
-Nieprawda. Jestem potworem – powiedział cicho.
- Dla niektórych pewnie tak. Ale nie dla wszystkich.
-To dlatego, że się podnieciłem – mruknął, chcąc się wytłumaczyć.
- Rozumiem...
Podniecił się przez nią? Pierwszy raz coś takiego słyszała.
-No bo jesteś piękną kobieta i – zamachał rękoma. –Nieważne! Nieistotne! 
- Co "nieważne"?! Co "nieistotne"?! Że jestem piękną kobietą?!
-Nie. Po prostu nie powinienem cię pragnąć. Miałem cię chronić. Chronić – powtórzył z przekąsem.
- Faceci - Annie przewróciła oczami i wstała. - Idę do kuchni, chcesz coś?
-Nie. Dziękuję.
- Dobrze - pochyliła się nad nim i pocałowała go w policzek.
-Poczekaj – powiedział. Poprawił jej sukienkę. A potem, nie patrząc jej w oczy, dodał:
-Musisz dziś spać u mnie. Żeby wiesz. Vincent.
- Okej... - zawiesiła głos. - Okej - powtórzyła. - To zaraz przyjdę się... rozgościć...
A potem poszła do kuchni.
Noah tymczasem skierował się do swojej sypialni. Znajdowała się ona w podziemiach zamku, wręcz wykuto ją w skale. Znajdowały się w niej specjalne okna, które nie przepuszczały promieni słońca. Znajdowała się tutaj jeszcze mała łazienka i jego garderoba. W pokoju obok, zamkniętym na klucz, wciąż stały rzeczy jego żony.
I pusta, drewniana kołyska.
Annie przyszła po godzinie z najpotrzebniejszymi rzeczami.
Zapukała do drzwi, a potem weszła. Uniosła brwi wysoko.
- Masz łóżko - powiedziała, z szokiem.
Noah spojrzał na nią z lekkim szokiem.
-A myślałaś, że gdzie śpię?
- W trumnie - Annie wzruszyła ramionami.
-W tru.. – pokręcił głową. –Za dużo horrorów, Annie. Możesz spać na łóżku.
- No tak zamierzałam właśnie. Gdzie mam schować swoje rzeczy?
Otworzył drzwi do garderoby. Przygotował miejsce na pólkach i w szafie.
-Łazienka jest tam.
- Dziękuję.
Annie wzięła się za rozpakowywanie.  W sumie - spojrzała na Noah - mogłaby tu już zostać.
-Annie – zaczął nagle. –Chciałabyś wrócić? Do Stanów?
Annie zastygła w ruchu. Zamyśliła się.
- Sama nie wiem... Na pewno chciałabym móc stąd wychodzić - powiedziała cicho.
-Możemy iść zwiedzić miasteczko. Albo jechać do Rzymu – zaproponował. –Wiesz, że nie wypuszczam cię, by nic ci się nie stało.
- Do Rzymu? - spojrzała na niego uważnie, z błyskiem w oku.
-Tak, do Rzymu.
- To kiedy jedziemy? - uśmiechnęła się szeroko.
-Możemy i jutro, gdy Vincent wyjedzie. Ale musze wrócić do Stanów, Annie. Zobaczyć, co z aniołami.
- Pojadę z tobą zatem.
-Okej. Annie, co do tego, co zaszło w salonie – chrząknął.
- Tak? - spojrzała na niego z takimi dużymi oczami.
-Chciałbym mieć cię w łóżku. Chcę cię.
- A ja chciałabym z tobą, ale...
-Ale jestem wampirem – dokończył cicho.
- Nie, to nie to - machnęła ręką.
-Jestem za stary?
- Nie, to nie to. Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Noah, wiesz? - prychnęła.
-Więc o co chodzi?
- O to, że nie jestem jeszcze gotowa na TO... no wiesz... - i znów była czerwona na twarzy.
-Nie rozumiem – pokręcił głową. –Gotowa na co?
- No... no na TO.
-A. Chodzi ci o seks? Rozumiem – podrapał się w kark.
- No tak, o seks właśnie no...
-Spokojnie, nie naciskam – mruknął.
- Nawet nie jesteśmy razem - zauważyła i roześmiała się.
-Och. Teraz rozumiem! – lekko się do niej uśmiechnął. –Jeśli chciałaś z tym poczekać do ślubu, mogłaś powiedzieć. To od razu bym zrozumiał!
- Nie koniecznie o ślub mi chodziło, Noah - uśmiechnęła się do niego.
-Okej… Vincent wrócił. Pewnie jeszcze zejdzie nam długo na rozmowy. Odpocznij – polecił i wyszedł szybko.
Tak szybko, by uniknąć rozmowy o związku. Bo nie chciał się wiązać. Nigdy więcej nie chciał patrzeć jak ktoś, kogo kocha, odchodzi.

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 31. Weteran.

            Stephen Finn, kuzyn Rayne’a i całej reszty zgrai rudych idiotów, był w wieku tego właśnie Rayne’a. Ukończył Akademię Nefilim, a potem poszedł do wojska. Po krótkim szkoleniu otrzymał rozkaz wyjazdu na wojnę do Afganistanu. Skąd na szczęście wrócił w jednym kawałku, jednakże z pewnymi pamiątkami w postaci wielu blizn na ciele i duszy.
Stephen zaczął miewać koszary; rzucał się po łóżku w pościeli, mrucząc coś pod nosem, czasem nawet krzycząc. To był jeden z powodów, przez które jego żona zostawiła jego i ich dwójkę dzieci – bliźniaków, Anthony’ego i Jasmine.
Wkrótce po tym zginęła w wypadku samochodowym, za którego kierownicą siedział jej kochanek (pocieszał ją już wtedy, kiedy Stephen był na wojnie).
Przytłoczony obowiązkami i wspomnieniami, postanowił poszukać niani.

            Madeline O’Doherty jeszcze raz zerknęła na wycinek z gazety, ten, na którym wydrukowano ogłoszenie o wolnej posadzie dla niani. Miała 23 lata, długi i brak perspektyw. Tymczasem stała przed okazałą rezydencją, z ogromnym ogrodem i, jak zgadywała, równie ogromną ilością służby.
Westchnęła ciężko. Gdyby nie to, że musiała kupić leki dla chorej matki, pewnie teraz zawróciłaby i ponownie podjęła pracę w podrzędnym barze dla kierowców tirów, którzy dawali marne napiwki i równie marne komplementy.
Zadzwoniła do bramy, przedstawiła się i czekała.

            Gospodyni Sophie weszła do gabinetu panicza Stephena, uśmiechając się łagodnie. Była 64 letnią kobietą o ogromnych dłoniach i talencie kulinarnym. 
-Panie Finn, kolejna kobieta z ogłoszenia – zaanonsowała.
-Kolejna? Boże. Nie. Nie chcę już.
-Jest ładna.
-Długie nogi? – uniósł na nią wzrok.
-Do nieba, proszę pana. I długie włosy – dodała, wiedząc, jakie kochanki pan często sprowadza do domu.
-W takim razie niech wejdzie.
            Maddy weszła po 10 minutach, ściskając w dłoniach wymiętoszony wycinek, jakby był jej tarczą. Widząc za biurkiem młodego, przystojnego mężczyznę, odruchowo cofnęła się troszkę do tyłu.
-Dzień dobry – dygnęła, żałując, że nie stać jej na nic lepszego niż spłowiała szara sukienka, przyciasna w biuście.
-Dzień dobry – wstał z miejsca, podając jej dłoń. – Stephen Finn – przedstawił się grzecznie. Nawet się leciutko uśmiechnął. Jego gospodyni miała rację; kandydatka była bardzo ładna.
-Ma..Madeline O’Doherty – zarumieniła się wdzięcznie, patrząc na niego z nieśmiałym uśmiechem. –Rozumiem, że jeszcze nikogo państwo nie zatrudnili do opieki nad dziećmi? – zagaiła.
-Nie, jeszcze nie. Wciąż szukamy. Ma pani jakieś kwalifikacje? – wskazał jej fotel naprzeciwko niego, po czym sam usiadł, poprawiając koszulę w kratę.
            Wyglądała na miłą i przyjazną osóbkę, która dobrze zajmie się jego dziećmi i nie będzie ich trzymała pod rygorem. Kochał Tony’ego i Jasmine, nie chciał, żeby w ich życiu zapanował jeden, wielki grafik.
-Szczerze powiedziawszy, troszkę – chciała być szczera, bo wyglądał na osobę, która łatwo mogła sprawdzić jej tożsamość. –Mam licencjat z pedagogiki przedszkolnej, zajmowałam się dziećmi w przedszkolu podczas stażu. Ale.. hm.. własnych nigdy nie miałam – spłoniła się rumieńcem, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio to zabrzmiało.
-A, okej – zamyślił się na chwilę. No cóż, przynajmniej nie miała papióra z kwalifikacjami do niszczenia dzieciom dzieciństwa, nie? – Dobra, przyjmę panią na okres próbny na tydzień. Może być?
-Oczywiście, proszę pana! – zawołała, po czym znów spłoniła się rumieńcem. Żeby nie uznał, że jest zbyt entuzjastyczna! –Czy poznam państwa dzieci jeszcze dziś? I co jeszcze będzie wchodziło w zakres moich obowiązków?
Była zaskoczona również tym, że cóż.. nie zapytał swojej żony o zdanie…
-Tylko opieka nad Tony’m i Jasmine – uśmiechnął się lekko do niej. – Chciałbym tylko jeszcze, aby pani mieszkała tutaj, z nami. Czy jest to problem dla pani?
Maddy zamyśliła się.
-Moja mama przebywa w domu opieki, więc nie jestem jej potrzebna codziennie – oznajmiła po chwili. –Czy mogłabym mieć kilka godzin wolnych w sobotę lub niedzielę, by ją odwiedzić?
-Oczywiście, że tak. Będzie pani otrzymywała dni wolne w razie potrzeby. Ale nie ukrywam, ze to praca na dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu – ostrzegł, jakby jego dzieci niewiadomo jakie były.
-Dobrze – zgodziła się. Jej serce biło szybko i chciała o coś zapytać, ale w tym samym momencie usłyszała kobiecy pisk z korytarza, a potem do gabinetu wpadł chłopczyk, na oko około 3 letni.
            Anthony Finn był skórą zdjętą z ojca i widać to było nawet teraz. Miał na sobie koszulkę w kratkę i dżinsy. Na jego twarzy widniał jednak grymas gniewu, który był podobny do tego, jaki czasami pojawiał się na twarzy Stephena.
-Tata! – ryknął, ile sił w małych płuckach i rzucił się w ramiona Stephena.
            Stephen popatrzył na Madeline przepraszająco, a potem przytulił do siebie syna.
-Co się stało, Tony?
-Mam zjeść brokuły! – poskarżył się, żałośnie pociągając nosem.
Madeline zaśmiała się w duchu, ale też dobrze przyjrzała dziecku. Nagle zapragnęła przygładzić mu rozwichrzone włoski i poprawić wystającą podkoszulkę.
-Aa… no ja cię rozumiem, synku, ale trzeba jeść brokuły, jeśli chcesz wyrosnąć na silnego i przystojnego mężczyznę jak ja – zaśmiał się cicho. – Ale nie, na serio, musisz zjeść. Musisz być zdrowy, tak? No właśnie – poczochrał mu włosy jeszcze bardziej.
Tony spojrzał na ojca z żalem. Skierował wzrok na Madeline i znów na ojca. Przyłożył usta do jego ucha, chcąc zachować sekret, ale i tak było wszystko słychać.
-Kim jest ta ładna pani, tato?
-Maddy – odpowiedział, używając zdrobnienia. – Będzie się opiekować tobą i twoja młodszą siostrą.
            Właśnie młodsza o dwie minuty siostra zajrzała do pokoju. W ręce miała pluszowego psa. Powolutku wsunęła się do środka. Podeszła do ojca, kiedy ten wyciągnął do niej dłoń. Spojrzała zaciekawiona na Madeline, a potem na tatę.
-Cześć –Maddy kucnęła tak, by nie spoglądać na dziewczynkę z góry. Nie pomyślała, że teraz, z perspektywy Stephena, widać jej biust… -Jestem Maddy, będę waszą nową nianią. Ty pewnie jesteś Jasmine. A twój przyjaciel? – pokazała palcem na pluszaka.
-Dzień dobry – powiedziała spokojnie. – To jest Śnieżek. Również ma trzy lata.
            Stephen jeszcze bardziej polubił pannę O’Doherty. Nie, nie chodził TYLKO o biust, ale także o to, jaka była wobec dzieci. No, na razie.
-Bardzo miło mi poznać ciebie i Śnieżka – uścisnęła wpierw dłoń dziewczynki, a potem pluszową łapkę. Następnie wyciągnęła rękę do chłopca. Ten, wziąwszy przykład z ojca, starał się być poważny.
-Anthony Finn – oznajmił, starając się brzmieć dorośle.
-Madeline O’Doherty – Maddy uścisnęła jego dłoń. –Na pewno masz 3 lata? Dałabym ci co najmniej 5!
Tony pokraśniał z dumy!

            Maddy pracowała już dwa tygodnie u Stephena Finn i czuła się tu dobrze. Rzadko go widywała, gdyż dużo pracował. Podziwiała go jednak za to, że każdego dnia, przynajmniej godzinę poświęcał po to, by pobawić się z dziećmi.
            Ona właśnie położyła je spać i teraz wyszła na spacer do ogrodu. Księżyc w pełni, ciepła noc. Dochodziła dopiero 21, nie bardzo było jak iść spać. Spacerowała więc między klombami kwiatów, słysząc w oddali szum wody z oczka. Gdzieś niedaleko cykały świerszcze. W całym ogrodzie roiło się od świetlików, nadając mu lekko magiczny wygląd.
            Nagle zauważyła w oddali swojego pracodawcę. Stephen siedział z butelką whisky na brzegu oczka. Rękawy koszuli i nogawki spodni miał podwinięte, nogi do łydek zanurzone w oczku. Maddy postanowiła odwrócić się i odejść, nie chcąc przerywać jego rozważań w samotności, ale nadepnęła na suchą gałązkę, która strzeliła pod jej nogami. Skrzywiła się.
            Na ten dźwięk Stephen poderwał się z miejsca i odwrócił gwałtownie w tamtym kierunku. Odetchnął z ulgą, widząc Maddy,
-Cześć. Co tam? – zagadnął kulawo, siadając z powrotem.
-Witam. Przepraszam, nie chciałam panu przeszkadzać, ale jest tak gorąco, że wyszłam na spacer – wyjaśniła się, jakby przyłapał ją na czymś grzesznym. –Dzieci już śpią – dodała szybko.
-Dobrze. Zapraszam – poklepał miejsce obok siebie. A co tam, jak już przyszła, to z jakiej parafii miałby siedzieć sam, nie? No.
Owinęła się mocniej szalem, żałując, że ma na sobie tylko koszulę nocną przed kolano, a nie na przykład dres. Mimo to usiadła, obciągając koszulę tak, by nic nie odsłoniła.
-Ciężki dzień? – zapytała, wymownie wzrokiem muskając butelkę whisky.
-Dzień jak co dzień – wzruszył ramionami, również spoglądając na butelkę. – Poczęstuje się pani? – uniósł nieco trunek. – Z dziećmi wszystko w porządku? Jedzą brokuły? – no cóż, jasne, że zdawał sobie sprawę z tego, że nie wyglądał dzisiaj najwybitniej, dlatego właśnie odwracał od siebie jej uwagę.
-Jedzą. Nie, dziękuję. Najmocniejsze, co w życiu piłam, to tani szampan – zdradziła z lekkim zawstydzeniem. –Czy mogę o coś zapytać, panie Finn?
-Może pani. W końcu jest pani moją nianią.
            Jakkolwiek to zabrzmiało.
            Maddy zarumieniła się. No, zabrzmiało to tak, jakby i on wymagał utulenia do snu.
-Nie chcę być wścibska, ale… czy pana żona zajmuje się dziećmi? Tony dzisiaj pytał, kiedy mama wróci z wakacji i nie wiedziałam, co mu powiedzieć – powiedziała cichutko, z każdym słowem cichnąc jeszcze bardziej.
            Stephen również zamilkł. Spojrzał na taflę wody, a potem westchnął.
-Nie wróci. Nie żyje. Zginęła w wypadku samochodowym wraz ze swoim kochankiem – odpowiedział beznamiętnie na zewnątrz; we wnętrz nadal budziło to emocje.
Maddy zasłoniła usta dłonią. To było straszne! O ile była w stanie zrozumieć kobietę, która odchodzi od męża, tak nie rozumiała takiej, która go zdradzała i w dodatku porzuciła swoje dzieci.
            Nagle pomyślała, że dobrze, że dzieci wtedy z nią nie było!
-Tak mi przykro – powiedziała cicho, bardziej żałując jego i bliźniaków, niż ździry, która nie doceniła tego, co dało jej życie. Nieśmiało wyciągnęła rękę i ostrożnie pogłaskała Stephena po ramieniu, zaskoczona ciepłem jego skóry, bijącym nawet przez koszulę.
            A on nagle odwrócił się do niej przodem (tyle, ile mógł w takiej pozycji) i mocno się do niej przytulił. Zamknął oczy, powstrzymując drżenie rąk.
            Maddy była zaskoczona, ale po chwili wahania objęła go i przytuliła jego głowę do swojej piersi. Powoli dłonią przesunęła po jego włosach.
-Już dobrze – szepnęła, wiedząc, że to kłamstwo, które niczego nie zmieni. Ci, którzy zostawali przy życiu, zawsze mieli najgorzej.
            Stephen pogłaskał ją po plecach.
-Czy mogę tak jeszcze chwilę posiedzieć…?
-Oczywiście – szepnęła. W ogóle nie odczytywała jego zachowania w kategoriach erotycznych. Był człowiekiem, który, krótko mówiąc, potrzebował ciepła innego człowieka. Ciepła, którego mu zabrakło, a którego nie da mu alkohol. Powoli głaskała go po włosach i plecach, zaskoczona lekko tym, jak twarde i napięte były jego mięśnie.
            Stephen po dłuższej chwili odsunął się od Maddy. Spojrzał na nią krótko, a potem tak po prostu wstał, biorąc do ręki butelkę z whisky.
-Niech to zostanie między nami – powiedział, odwracając się i kierując do domu. – A najlepiej, jeśli pani o tym zapomni – dodał jeszcze, nim odszedł.
            Maddy spoglądała za nim, zaskoczona i zasmucona. Współczuła mu. Jednocześnie miał wszystko, a tak naprawdę miał niewiele.
            Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ich „spotkanie” obserwowała Sophie, stojąc w oknie na poddaszu. Gospodyni tymczasem zastanawiała się, dla kogo panicz zatrudnił nianię: dla dzieci czy dla siebie?