sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 43. I'm no Angel.

Amelia siedziała za ladą w barze babci i rozwiązywała krzyżówki. Nie było o tej godzinie takiego ruchu, więc miała czas. Poza tym, zaraz i tak zamykali. Co jakiś czas spoglądała na Aziego i wzdychała. Matko kochana, jaki on był przecudowny! Taki zabawny i przystojny. Może nie ogarniał do końca ludzkiego świata, ale to było w nim takie słodkie! Znaczy denerwujące, ale nadal urocze. Właściwie nigdy go o coś nie pytała. Mogłaby to zrobić przecież. 
- Aziiii - zaczęła, obracając długopis między palcami.
-Prosiłem, żebyś tak do mnie nie mówiła – oznajmił, podchodząc do niej. Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i czarny krawat. Na biodrach miał zawiązany taki kelnerski fartuszek z kieszenią, w której miał notes i długopis. –Co mogę dla ciebie zrobić, Amelio?
- Tak, tak, Azi. Słuchaj. Ty tam w Niebie nie masz swojej Anielicy, prawda?
-Nie. Walczyłem na wojnie, więc moją ostatnią kochankę odprawiłem. A co?
- Nie, nic. A podoba ci się jakaś dziewczyna? Albo Anielica? No wiesz, o co chodzi.
Azrael przyjrzał się jej badawczo.
-Nie. Jeśli chodzi ci o to, że wybiorę związek ponad twoje bezpieczeństwo, to nie musisz się martwić. Dopóki się tobą opiekuję, nikogo w moim życiu nie będzie. Poza tym – wzruszył lekko ramionami – wytrzymałem bez seksu 200 lat w wymiarze demonów, to dam radę i kolejne kilkanaście.
Nie, żeby nie miał ochoty. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się pożądliwie patrzeć na Amelię. Uwielbiał linię jej szyi, proste plecy, wąskie biodra i zgrabną pupę, która prosiła się o pieszczoty.
- Nie, nie o to mi chodziło. No ale w sumie racja, nie możesz na nikogo spojrzeć, bo udajemy związek - westchnęła. - No nic, zaraz zamykamy - spojrzała na zegar na ścianie.
-Pójdę się przebrać, jeśli pozwolisz – lekko skinął jej głową.
- Jasne - odprowadziła go wzrokiem, wyginając się na krzesełku, żeby patrzeć na jego tyły jak najdłużej.
            W końcu wyszli i doszli do domu. Jako że ojciec Amelii wyjechał, byli sami. Azrael sięgnął po telefon.
-Jesteś głodna? – zapytał.
- Trochę - położyła sobie dłoń na brzuchu. - Pójdę pod prysznic jakby co.
W łazience cały czas zastanawiała sie, co by tu zrobić, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
Azrael po pizzę musiał dzwonić dwa razy, bo nie mógł się skupić. Wyobrażał sobie mokrą Amelię pod prysznicem. Krople wody spływające po jej jasnej skórze, łączące się w mały strumyk na jej udzie.. Zacisnął zęby i starał się zapanować nad swoim ciałem.
Amelia wpadła na pewien pomysł. Zamiast ubrać się w swoją piżamę, założyła jedną z koszulek Aziego. Ot tak. Może to go jakoś zainteresuje, czy coś.
- Wybacz, ale wszystko, co moje, jest w praniu. Nie obrazisz się?
-Oczywiście, że nie – odparł, siląc się na uśmiech. Cieszył się, że ma długi t-shirt, bo zasłonił jego erekcję. Ludzkie ciało było takie problematyczne!
- Super. Co zamówiłeś? - poszła do kuchni po jakieś picie.
-Dwie duże. Twoją ulubioną i moją ulubioną – powiedział, siadając na kanapie. –Obejrzymy skrzynkę z trubadurami? Znaczy się ten, no, telewizor?
- Jasne - usiadła obok niego, pokazując nogi. No co. Włączyła telewizor i spojrzała na niego. Piękny.
Azrael bezwiednie dotknął jej łydki i przesunął dłonią lekko w stronę kolana.
-Zmarzniesz – szepnął.
- Jak będzie mi zimno, to się do ciebie przytulę. Pozwolisz, prawda?
-Oczywiście – odparł wprost. –Wiesz, że jestem tu, by ci służyć, prorokini.
Rozparł się wygodniej na kanapie, szukając takiej pozycji, w której dżinsy troszkę mu się poluzują w strategicznym miejscu, bo bolało. Nie mógł się nawet masturbować; anioły miały zakaz.
Amelia przytuliła się do niego mocno. Ułożyła się tak, żeby w razie czego, móc po prostu lekko się ruszyć i dotknąc go tu i tam.
Azrael lekko otoczył ją ramieniem.
-Co to horror? – zapytał, patrząc na ekran.
- Taki gatunek filmu, który ma na celu przestraszyć widza.
-To może być?
Pomyślal, że jeśli Amelia się wystraszy, on, niczym rycerz na białym koniu, będzie tutaj, by ją „pocieszać”. Może otrze się o niego jeszcze troszkę. Co prawda, nie ulży mu to w cierpieniu, ale zawsze to coś.
- Tak, tak.
Kto by się filmem przejmował. 
- Aziiiiii.
-Tak?
- A podobam ci się?
-Co to za pytanie?
- Jak każde inne no. Okej, nie mów może lepiej.
-Jesteś piękną kobietą – odparł szczerze.
- Ale czy podobam się tobie - spojrzała na niego nieśmiało.
-Tak. Nie ma mężczyzny, któremu byś się nie podobała – te pytania go zaskoczyły.
- Czyli jakbym cię pocałowała, to byłoby okej?
-Chcesz pocałunku? – zapytał zaskoczony. –Ze mną?
- Nooo... a czemu nie?
-Bo jestem twoim opiekunem, nie musisz się czuć zobowiązana do tego, żeby mnie w jakimś stopniu wynagradzać – pogłaskał ją po policzku. O tak, marzył o pocałunku. Może dlatego sam, z własnej inicjatywy, lekko musnął wargami jej usta. Och, nie chciała już mu nic mówić. Odwzajemniła pocałunek, troszkę mocniej.
Azrael przesunął dłonią po jej talii, a drugą dotknął jej biodra. Mm. Podobał mu się smak ust Amelii. Ona sama również cudownie pachniała. Red połozyła dłoń na jego mostku, a potem przesunęła nią wyżej, na jego ramię. Po chwili uniosła się i usiadła okrakiem na jego kolanach.
-Amelio – jęknął, gdy jej pupa dotknęła wybrzuszenia w jego spodniach.
- Za daleko się posunęłam?
-Nie. Teraz będzie dobrze – przesunął ją lekko, by całkiem „siedziała” na nim. Jęknął, lekko poruszając pod nią biodrami, by się otrzeć.
Westchnęła cicho, przytulając się do niego, obejmując za szyję. Znów go pocałowała. No cóż, pod koszulka nic nie miała.
Azrael odwzajemnił pocałunek, podwijając jej koszulkę i dotykając jej nagich pośladków.
-Nie masz bielizny? – szepnął, zaskoczony.
- Nigdy do spania.
Przeszły ją przyjemne dreszcze podniecenia, kiedy jej tak dotykał. Bardzo jej się to podobało.
-Chcesz iść spać? – zapytał, zaskoczony.
- Nieważne - pocałowała go, jedną rękę podnosząc jego koszulkę.
Uniósł się, by mogła go rozebrać. Chrzanić zdrowy rozsądek; Azrael nie myślał teraz trzeźwo. Nie mógł, kiedy jej pośladki pocierały jego erekcję. Red pocałowała go w szyję i ramię. Palcami powoli sunęła po jego torsie.
-Może powinniśmy się przenieść gdzieś indziej? Do łóżka?
- Chodźmy - wstała i złapała go za rękę. potem pociągnęła do swojego pokoju.
W jej pokoju zamknął drzwi (odruchowo, i tak byli sami) i pociągnął Amelię na łóżko. Zaczął pospiesznie rozpinać swoje spodnie.
- Poczekaj - Amelia przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Sama zabrała się za rozpinanie mu spodni. Powoli, bez pośpiechu.
Azrael obserwował ją, zafascynowany. Regulamin anielski nie mówił nic o relacjach pomiędzy nimi. Dopóki ją chronił, mogli robić, na co tylko mieli ochotę.
Amelia pogłaskała go po ramionach i torsie. Podwinęła koszulkę na sobie nieco wyżej.
Azrael, zachęcony tym gestem, wsunął dłonie pod koszulkę i nakrył nimi jej piersi. Zaczął je lekko ściskać i pieścić, kciukiem pocierając stwardniałe sutki. Dziewczyna jęknęła cicho. Uniosła się i zdjęła koszulkę całkiem z siebie.
Przez chwilę patrzył jej w oczy, a potem jeden kciuk ustąpił miejsca jego rozpalonym i wilgotnym ustom. Wciągnął go lekko pomiędzy wargi i zaczął ssać. Amelia westchnęła cicho. Pogłaskała go po karku.
-Lubisz to?
- Yyyy...
-Nie wiem, gdzie lubisz być dotykana – szepnął, całując ją po szyi i brodzie. –Tu? – wsunął dłoń pomiędzy jej uda. Kiedy poczuł, ze jest wilgotna i rozpalona, przeszył go przyjemny dreszcz.
- Nie wiem. Nigdy tego nie robiłam - jęknęła, kiedy poczuła jego dłoń na swoim kroczu. Odruchowo zacisnęła uda.
-Jesteś dziewicą? – wyszeptał zaskoczony. Przyjemnie zaskoczony.
- No tak.
Przewrócił się tak, by to ona leżała pod nim.
-Planowałaś mi powiedzieć? – szepnął, muskając wargami jej szyję. Zwolnił, chociaż w bokserkach miał rewolucję. Bał się, że wyrządzi jej krzywdę.
- Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym.
Azrael westchnął cicho.
-Mogłem ci zrobić krzywdę – wyznał, lekko skubiąc zębami jej nagie ramię i obojczyk. –Chcesz, żebym przerwał? – zapytał z żalem – Czy chcesz, żebym był twoim pierwszym?
I najlepiej ostatnim.
- Nie przerywaj i kontynuuj - poprosiła i pocałowała go. - Chcę tego. Chcę ciebie.
Azrael odpowiedział jej pocałunkiem; słodkim, leniwym, ale diabelnie seksownym. Bo może nie ogarniam współczesnego świata, ale seks, bliskość to było coś, co znał dłużej niż jakikolwiek inny człowiek. Zadba o to, by dla Amelii ta noc była czymś pięknym. Nie przerywając pocałunku sprawił, że światło zgasło, ale w pokoju zapłonęły wszystkie świece.
-Kwiaty to banał, ale jeśli je chcesz.. – szepnął jej do ucha.
Amelia uśmiechnęła się. 
- Nie wiedziałam, że jesteś taki romantyczny.
-Taki wieczór kobieta powinna dobrze wspominać – odparł, ponownie wsuwając dłoń pomiędzy jej uda. Zaczął ją powoli pieścić, ostrożnie wsuwając w nią palec. Zacisnęła palce na jego ramieniu. Jej twarz płonęła, była cała czerwona.
-Szz – pocałował ją w brzuszek, delikatnie ssąc miejsce obok pępka. –Spokojnie, Amelio. Słyszę cię tylko ja – uspokoił ją łagodnym głosem. Jednocześnie jego palec zaczął się poruszać troszkę szybciej.
Amelia jęknęła troszkę głośniej. Spojrzała na niego z lekko zamglonymi oczami.
Anioł ostrożnie, z namaszczeniem wręcz, rozchylił jej uda i  powoli pocałunkami zszedł od pępka, aż do jej kobiecość. Niespiesznie dotknął jej łechtaczki czubkiem języka.  Amelia jęknęła głośniej, zaciskając pięść na pościeli.
Uśmiechnął się, iście po męsku, a nie po anielsku. Zaczął ssać to wrażliwe miejsce. Red uniosła lekko klatkę piersiową, a parę chwil później doszła.
            Azrael objął ją i pozwolił, by przytuliła swój nos do jego szyi. Jego dłonie błądziły po jej plecach, kojąc ją i przygotowując jednocześnie na kolejną rundę.
-Najlepsze przed nami – wymamrotał, podkładając jej pod biodra poduszkę. Słyszał, że dzięki temu pierwszy raz jest łatwiejszy. 
- Efekty specjalne, powiadasz? - Amelia uśmiechnęła się.
-Chciałbym pokazać ci gwiazdy – odparł, zsuwając z siebie bokserki.
- To musimy wyjść na balkon albo dach - rozchyliła nogi.
-Metaforycznie, kochanie – uśmiechnął się lekko. Dłonią dwa razy przesunął po swojej męskości, po czym ułożył się na Amelii. Oparł się na łokciach, by jej nie zgnieść; mimo to, miał wrażenie, że jej drobne ciało całkiem pod nim ginie. –Jestem za ciężki? – zamruczał, starając się jakoś ją odciążyć.
- Nie, jesteś idealny - pocałowała go lekko. Objęła go niepewnie.
Azrael pocałował ją namiętnie, jednocześnie męskością ocierając się o jej podbrzusze. Nic na szybko, nie spieszył się. Odwzajemniła pocałunek, głaszcząc go po plecach i karku.
Anioł nagle wyszeptał jej do ucha parę słów w nieznanym jej języku.
- A tak po mojemu? - uśmiechnęła się lekko.
-Małe zaklęcie. Żebyś nie czuła bólu – wyjaśnił.
- Co? A, nie no, okej, dla mnie lepiej, dziękuję - pocałowała go.
Odwzajemnił pocałunek, po czym powoli na nią naparł, wsuwając się w Amelię. Czuł, jak jej ciało próbuje go w sobie przyjąć. Na czole i karku zaczęły zbierać mu się kropelki potu, gdyż musiał się hamować, by jej nie skrzywdzić. Nie czuła bólu, tylko przyjemność. Zastanawiała się więc, dlaczego Azi się hamuje, ale... Położyła dłonie na jego łopatkach.
Po  kilku minutach, które dłużyły się nawet jemu, znalazł się w niej cały. Zaczął delikatnie całować jej policzki, usta, nos. Nie poruszał się, czekając, aż jej ciało się do niego dopasuje. Nie był mały, jeśli  oto chodzi, a nie chciałby, żeby jutro Amelia miała problemy z chodzeniem. Amelia objęła go nogami w pasie. Powoli przesunęła paznokciami po jego plecach.
Jęknął jej chrapliwie do ucha, kiedy dotknęła miejsca, które łączyło jego ciało z niewidzialnymi skrzydłami. Aż przeszedł go dreszcz rozkoszy. Zaczął się w niej powoli poruszać, patrząc Amelii prosto w oczy. Odwzajemniła spojrzenie, a potem pocałowała go lekko. Pogłaskała go jeszcze raz po plecach, widząc jego reakcję na te pieszczoty.
Uśmiechnął się, znów cicho pojękując jej do ucha.
-Jesteś cudowna – mruknął, obdarzając ją głośnym całusem w policzek.
Amelia odchyliła głowę do tyłu, pokazując mu swoją szyję.
Azrael dotknął ustami jej gardła i zrobił jej malinkę (nie potrzebował do tego współczesnej wiedzy). Następnie taką samą zrobił jej za uchem. Zaczął mocniej poruszać biodrami.
Amelia wbiła lekko paznokcie w jego plecy i przesunęła nimi powoli.
Znów jęknął., Zaczynał się domyślać, że jego jęki musiały sprawiać jej satysfakcję.
Oczywiście. I wzajemnie. Amelia jęknęła znowu i znowu, kiedy Azi zaczął poruszać się szybciej.
Nakrył jej usta swoimi, dusząc jej jęki i swoje własne. Splótł język z jej językiem i zamruczał gardłowo. Czuł się tak cudownie, jak jeszcze nigdy w całym swoim długim życiu. Amelia dawała mu coś, czego nigdy wcześniej nie dostał: przy niej czuł, że ma swoje własne miejsce. W niej, przy niej, dla niej.
Odwzajemniła pocałunki. nie wiedziała, że one mogą być tak przyjemne. Jeszcze w dodatku podczas seksu...Mocniej zacisnęła nogi na jego pasie, czując coraz większą przyjemność.
Widząc jej rozchylone wargi, lekko opuchnięte od pocałunków, w blasku świec, Azrael poczuł satysfakcję. Lekko zassał jej dolną wargę, a potem znów ją pocałował. Jego ruchy bioder były teraz intensywne; wbijał się w nią cały, tak głęboko, jak tylko mógł. Amelia mocno drapała go po plecach, nie bardzo to kontrolując. Kiedy się nie całowali, z jej ust wydobywało się głośne jęki rozkoszy.
Nie przypuszczał, przez całe swoje życie, że kobieta może brzmieć tak seksownie.
-Dojdź dla mnie, kochanie – szepnął jej do ucha, poruszając się w niej gwałtownie, zdobywając ją coraz szybciej i mocniej.
Och, nie musiał jej dwa razy prosić. Amelia doszła już po paru chwilach, mocno wbijając paznokcie w jego skórę i przesuwając nimi.
On również doszedł, jęcząc głośno. Próbował stłumić ten chrapliwy dźwięk ,wtulając twarz w jej ramię, podczas gdy biodrami poruszał jeszcze szybko, wypełniając ją swoim nasieniem.
Amelia dopiero po paru minutach rozluźniła uścisk swoich nóg i położyła je na łóżku.
Azrael nie ruszał się jeszcze przez kilka chwil. Oddychał szybko, a jego serce biło bardzo szybko. Miał ochotę rozłożyć skrzydła, ale nie było tu na nie miejsca. W końcu, bardzo ostrożnie, wysunął się z Amelii i opadł na materac obok niej, patrząc w sufit. No.  Mógł spokojnie stwierdzić, że to był najlepszy seks w jego życiu.
Amelia przewróciła się na bok, wcześniej zabierając poduszkę i odrzucając ją na bok, bo była cała brudna. Red przytuliła się do Aziego mocno.
-Trzymam cię, spokojnie – zamruczał kojąco i pocałował ją w czubek głowy, obejmując Amelię ramieniem.
- Wiem. Jestem szczęśliwa, Azi. Naprawdę. A ty?
-Też – pocałował ją lekko. –Mam nadzieję, że gdy zaklęcie przestanie działać, dalej będziesz szczęśliwa – dodał ciszej, troszkę poważniej. Mógł przesadzić. Nie czuć bólu to jedno, ale jej ciało wciąż było bardzo delikatne.
- Będę - zapewniła go gorąco i pocałowała go. Mogła się do tego przyzwyczaić.
-Czy chcesz to kiedyś powtórzyć? – zapytał nagle, patrząc na nią ze skupieniem. Delikatnie odgarnął jej włosy za ucho.
- No raczej! Głupie pytania zadajesz.
Nie chciał psuć tego wieczoru rozmową o dzieciach, konsekwencjach ich seksu, o zakazach, jakie obowiązywały anioły. Przytulił więc tylko Amelię i lekko przesunął palcem nad jej ciałem; w ułamku sekundy oboje byli czyści, pościel i poduszka również.
- Łaaał... podoba mi się to - uśmiechnęła się Amelia. Zamknęła oczy. - Dobranoc, skarbie.
-Dobranoc, Amelio – szepnął, głaszcząc ją po włosach.
On nie zmrużył oka tej nocy. Strzegł swojej ludzkiej podopiecznej, przyjaciółki i.. kochanki.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 42. No more secrets.

Henry de Varden wszedł do swojego biura i odłożył teczkę na stoliczek. Na biurku piętrzyło się kilka spraw, które jako prokurator miał do zamknięcia. Usiadł na swoim fotelu i przez chwilę wpatrywał się w panoramę Nowego Jorku. Kochał to miasto, głównie dlatego, że to tutaj poznał Bree. A teraz mieli dwójkę cudownych dzie..
-Szefie – sekretarka weszła do gabinetu, jak zawsze bez pukania. –Przyszła jakaś pani, mówi, że to bardzo ważne. Chodzi o panienkę Erin.
Henry poczuł lekkie ukłucie niepokoju i szybko zerknął na zegarek. Erin była teraz w szkole.
-Niech wejdzie. Podaj kawę, Tabby.
            Po chwili do jego gabinetu weszła oszałamiająco piękna blondynka w idealnie skrojonym, szarym kostiumie. Włosy miała upięte w schludny kok,  którego nie wymykał się żaden kosmyk. Usta miała umalowane czerwoną szminką, a niebieskie oczy były zimne i wyniosłe. Mimo to, jej głos brzmiał przekonująco.
-Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie, panie de Varden! – zawołała i odłożyła swoją torebkę na bok.
-Oczywiście. Jeśli chodzi o moją córkę.. – wskazał kobiecie gestem krzesło naprzeciwko biurka. –Pani?
-Och, jestem panną. Panna Anders. Kuratorka do spraw nieletnich.
-Kuratorka do spraw nieletnich – powtórzył Henry, rozsiadając się. –Moja córeczka nie ma problemów z prawem.
-Nie, nie, oczywiście, że nie. Ale spotyka się z pewnym chłopkiem, nad którym sprawuję pieczę. Pewnie nie powiedziała panu o tym, gdyż, no cóż, nie ma się czym chwalić. Kradzieże, napady, ciężkie pobicia. Siedział w poprawczaku. Pana córka powinna uważać, może powinien pan.. – zamilkła, widząc, jak Henry podnosi dłoń.
-Erin przyprowadziła Jace’a, bo chyba o nim pani mówi, do domu. Znam go. To dobry dzieciak. Zagubiony, ale dobry.
-O..och. No oczywiście, że dobry – zrobiła współczującą minę. –Strasznie sobie narozrabiał w życiu, ale stara się wyjść na prostą. Pracuje, chodzi do szkoły.. Widzi pan, chodzi również o to, że musi utrzymywać pewien pułap ocen. To zdolny chłopak, ale.. przez randkowanie nie ma czasu na naukę – zakończyła ze smutkiem. –Jestem pewna, że i panu, ale i przede wszystkim panience Erin nie zależy na tym, by trafił znów do poprawczaka, a to go czeka, jeśli ich nie poprawi.
-Sugeruje pani, że oceny Jace’a są gorsze, bo spotyka się z moją córką?
-Och, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, panie de Varden. Po prostu myślę, że lepiej dla nich obojga będzie, jeśli się rozstaną. W końcu, panna de Varden to.. no sam pan wie. Księżniczka. A to jest chłopak z ulicy, z przeszłością.
Gówno prawda, pomyślał Henry, patrząc w skupieniu na kobietę. Ocenił ją na około 25 lat i domyślił się, ze ona chce mieć Jace’a dla siebie. Poczuł do niej obrzydzenie. Wykorzystywała własną pozycję, by uwieść chłopaka, który wciąż był dzieckiem. I próbowała w nieczysty sposób wyeliminować Erin z gry.
Nikt nie pogrywał sobie z de Vardenami.
-Oceny Jace’a wezmę pod własną kontrolę. Będzie uczył się wraz z moimi dziećmi, co chyba rozwiąże tę kwestię. Myślałem też o tym, żeby ufundować mu stypendium, aby mógł studiować. Jak pani wspominała, to zdolne dziecko – specjalnie podkreślił to słowo. –Czy to panią zadowala?
-Panie de Varden, to hojna propozycja, ale czy Jace będzie się w stanie uczyć? W końcu, ma 20 lat, hormony.. Może zechce skrzywdzić pana córkę..
Henry roześmiał się głośno.
-Jeśli ktoś kogoś skrzywdzi, to Erin jego – powiedział, gdy już się opanował. –Panno Anders. Jace stał się członkiem naszej rodziny, a de Vardenowie się wspierają. Ten chłopiec kocha moją córkę, a moja córka kocha jego. W takiej sytuacji mnie i mojej żonie pozostaje tylko wspierać go i dać mu rodzinę, której nikt wcześniej mu nie dał. Czy wątpi pani w to, że potrafimy tego dokonać, panno Anders?
-Nie, panie de Varden – powiedziała głucho, czując się niczym uczennica, która została sprowadzona do pionu przez nauczyciela.
-No i właśnie – wstał – A teraz, jeśli pani wybaczy, mam kolejne spotkanie.
-Dziękuję za poświęcony mi czas, panie de Varden.
To jeszcze nie koniec, dodała w myślach.

Jace wyszedł z kuchni, niosąc tacę. Miał na niej dwie szklanki z mrożoną herbatą i talerz ciasteczek, które sam upiekł. Spojrzał na Silver, która siedziała na kanapie i wybierała pudełko z filmem, który mieli obejrzeć. Poczuł, jak jego serce na chwilę zamiera. Czy taka miłość zdarzała się raz w życiu?
-Proszę – podał jej szklankę.
- Dzięki, siadaj.
Rozwalił się obok i sięgnął po swoją szklankę.
-Wybrałaś już coś?
- Same badziewia. Ty coś wybierz.
-Teksańska Masakra Piłą Spalinową 3 czy Poranek Zombie 4?
- Jak mówiłam: same badziewia.
-Zawsze możemy zająć się sobą – zamruczał, trącając nosem jej szyję.
- Przekonaj mnie, słoneczko.
Pocałował ją lekko, jednocześnie wyjmując jej szklankę z rąk, aby się nie wylała. Już miał położyć Silver na kanapie i przekonać ją najlepiej, jak umiał, ale ktoś zadzwonił do drzwi. I to natarczywie, od samego początku.
- Ktoś przyszedł - zauważyła spostrzegawczo Silver.
-Udawajmy, że nie ma nas w domu – zaproponował, ale dzwonek dzwonił wciąż. W końcu podniósł się i poszedł do drzwi.
Po chwili wszedł do salonu, prowadząc za sobą piękną kobietę, która (za jego plecami) zmierzyła Silver złośliwym spojrzeniem.
-Domyślam się, że panna de Varden.
- A pani to?
-Jestem Miranda Anders. Kuratorka Jace’a.
-Przepraszam, kochanie. Zapomniałem – powiedział cicho Jace.
- O kuratorce? - uniosła brwi.
-Taak.
-Nie ma się po co denerwować, ja tylko na chwilkę. Przejrzę, czy wszystko jest okej, Jace podpisze mi raport środowiskowy i kartkę z ocenami. Co to za dwója z chemii, Jace?
Łowca podrapał się  kark.
-Nie wyspałem się, poza tym, chemia ssie.
-Popraw ją, okej?
Przeszła się po mieszkaniu, po czym podała mu raport do podpisania. Gdy Jace go czytał, spojrzała na Silver.
-Przypilnujesz go z ocenami, co? Nie chciałabym, żeby znowu trafił do poprawczaka.
- Jasne. Od tego mnie ma.
-Okej – uśmiechnęła się. Poznała tę całą Erin i uznała, że nie stanowi ona wyzwania. –Do zobaczenia za miesiąc, Jace – po tych słowach wyszła. Jace wrócił, zarumieniony, drapiąc się w kark.
- Dlaczego się rumienisz, mój ty gadzie, hm? - spojrzała na niego poważnie. - Nie mów, że ci się podoba ten krzywus.
-Hmm? Kto? – zapytał.
- No to coś, co tu było przed chwilą.
-Miranda? Nie, nie podoba mi się. Poza tym, jest taka stara – powiedział, wzruszając ramionami.
- Rzucisz mnie, jak się zestarzeję?
-Nie, bo będziesz wciąż młodsza ode mnie. Poza tym – klęknął przed nią – chcę się z tobą zestarzeć, więc to chyba pytanie bez podstaw.
- Mhm, trzymaj się tego.
-Jedziemy do ciebie? Twój tato jest w delegacji.. – potarł nosem jej nos.
- Chodź, mam większą wannę.

            No i tak wyszło, że wylądowali u niej. Wpierw w wannie, potem w łóżku. Jace zasypiał, przytulony do pleców Silver. Z przyzwyczajenia, pod poduszkę wsunął broń. Potem przytulił się do Silver „na łyżeczkę”.
Wtuliła się w niego plecami, a jego dłoń przytuliła do swojej twarzy.
Była cholernie szczęśliwa.
-Kocham cię – szepnął sennie, muskając leniwie ustami jej kark.
- Ja ciebie też - pocałowała go w paluszek wskazujący. - Dobranoc.
-Dobranoc – przytulił ją mocniej.
            I nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że zasnął, nim nastawił budzik na rano.

            Henry wszedł do domu o 2 nad ranem. Na paluszkach przemknął się po domu i ostrożnie ogarnął, po czym, położył się obok Bree. Postanowił, ze rano zrobi swoim dzieciom niespodziankę.
Rano wszyscy spali w najlepsze. Każdy się do kogoś tulił. Nawet David, bo znów zaprosił Jamesa do domu (nie, serio, co ten blond czarodziej w sobie miał, kurde?).
            Henry postanowił wpierw obudzić Erin. Podczas gdy Bree zeszła robić naleśniki, on zakradł się do pokoju córki, po czym zamaszystym gestem otworzył drzwi, aż trzasnęły.
-Cześć córeczko! – zawołał.
A potem potoczyło się szybko. Nagle Jace poderwał się na łóżku, wyjmując spod poduszki pistolet i machinalnie go odbezpieczając.
Henry zamrugał oczami, podczas gdy Jace zrobił się blady.
-Pan de Varden..
-Morgenstern.
Silver zmarszczyła nosek, a potem otworzyła oczy.
- Co się... Jace? Tato? - spojrzała na nich przestraszona.
Jace opuścił broń, a jego myśli gnały jak szalone. Tymczasem Henry stał bez słowa, lekko drgał m tylko mięsień na policzku.
-Zejdźcie na dół. Pogadamy – mruknął.
Uznał, że skoro niespodziankę miał on, nie Erin, to przynajmniej zaskoczy Davida.
-Cześć, synku! – zawołał, a drzwi znów trzasnęły.
- Japierdolękurwacosiędzieje - mruczał pod nosem, nakrywając łeb kołderką.
Henry podszedł do łóżka i silnym szarpnięciem ściągnął kołdrę.
I znów to on miał niespodziankę. Bowiem obok Davida, na brzuchu, spał wysoki, szczupły blondyn. Henry przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od jego nagich pośladków.
-DAVIDZIE DAMIENIE DE VARDEN!
- Tato! - syknął David, przykładając poduszkę do swojego krocza. - Co ty tu robisz?! Czemu wchodzisz bez pukania?! Miało cię nie być!
-Ciebie na nago widziałem, twojego kolegi jeszcze nie. Musimy pogadać, synu – powiedział. O matko, niedziela pełna niespodzianek!
James tymczasem poruszył się i pomacał ręką dookoła siebie.
-David, kurde, czemu zabrałeś kołdrę? – jęknął, nie otwierając oczu.
- Upiliśmy się no i nie chciałem, żeby James wracał slalomem do domu, rozumiesz - mówił jeszcze David, nim Henry wyszedł. - Kurwa.
Henry wszedł do kuchni i spojrzał smutno na Bree.
-Wiedziałaś, ze nie tylko my nie śpimy sami..?
- Oczywiście, że wiedziałam. Dzieciaki schodzą? - rozłożyła talerze i kubki, a na środku postawiła duży dzbanek z sokiem.
-Czemu mi nic nie powiedziałaś? – burknął. –W dodatku Jace jest Nefilim! Co prawda podejrzewałem coś, jak zobaczyłem jego tatuaż, ale myślałem, ze to tylko taki wybryk..
- Jace?! Nefilim?! Co ty do mnie mówisz? Ale to znaczy, że...
-Że nasza córka spotyka się, co więcej, SYPIA, z potomkiem anioła.
- Nie o to chodzi. Jak mu się coś stanie? A Erin... - Bree usiadła na krześle.
-To państwo wiedzą, kim jest Nefilim? – powiedział Jace, wchodząc do kuchni. Był zdenerwowany, właśnie wciągał na siebie t-shirt. James tymczasem stanął obok niego, a na sobie miał tylko szorty.
-Dzień dobry, pani de Varden – powiedział z uśmiechem.
-Oczywiście, ze wiem, kim jest Neiflim. Mój syn jest lisołakiem.
Silver spojrzała na Davida pytająco. David tylko uniósł brew wyżej i wzruszył jednym ramieniem.
-Ale się porobiło – powiedział James.
-No dobrze. Siadajcie. Wszyscy – polecił Henry. –Rozumiem, Jace, że to, że trzymasz broń w pobliżu Erin…
-Nic jej nie groziło. Była zabezpieczona.
- Ma takie przyzwyczajenie - Silver usiadła obok Jace'a i złapała go za rękę.
-Przezorny zawsze ubezpieczony – powiedział James.

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 41. Powrót do domu.



Noah wystukał sms i wyłączył telefon, nie czekając na odpowiedź. Zerknął na walizki Annie i swój plecak.
-Gotowa?
- Eee... nie wiem... tak... nie... nie wiem - spojrzała na siebie. Uf, powrót do domu po tak długim czasie mieszkania tutaj... Z jednej strony chciała wracać z drugiej nie... Aczkolwiek bardzo stęskniła się za bratem. Bała się jednak, że przypadkowo spotka ojca.
-Ale pamiętasz, że wciąż mieszkamy u mnie. Zostało ci jeszcze 8 miesięcy - burknął gorzko.
- Tak, pamiętam. Nie przeszkadza mi to - uśmiechnęła się do niego. Właściwie, to już się przyzwyczaiła do mieszkania z Wielkim, Groźnym Wampirem.
-Świetnie.
Zapadła cisza. Hm. Noah wpatrywał się w wieczorne niebo i czekał. Z daleka usłyszał szum silników małego samolotu.
- Sooooł... - przytuliła się do jego ramienia. - Gdzie mieszkasz?
-Mam dom na obrzeżach miasta - powiedział, patrząc, jak samolot ląduje.
Po chwili już lecieli do Stanów. Noah nie czuł się tym specjalnie przejęty, ot, po prostu kolejna podróż.
Annie ułożyła się wygodnie, przykryła kocykiem i poszła spać. Im szybciej zaśnie, tym szybciej dolecą do Nowego Jorku, ot co.
Ku swojemu własnemu zdumieniu, obudziła się w normalnym łóżku. Pokój był urządzony elegancko, ale nie przesadnie. Proste, jasne meble, dobrane do ciemnego dywanu  troskę jaśniejszej tapety. Pomieszczenie było duże, z komikiem, na którym żarzył się jeszcze ogień. Noah siedział w kącie i wpatrywał się w okno, popijając powoli whisky.
- Co? Już? - podniosła się gwałtownie i rozejrzała. - Ale masz ładny pokój - stwierdziła. - Podoba mi się. Aha, mogłeś mnie obudzić, kiedy lądowaliśmy.
-Spałaś tak spokojnie, że po prostu nas tutaj teleportowałem, a bagaże przyjechały chwilę później - powiedział cicho.
Pamiętał, jaką przyjemność czuł, kładąc ją w swoim łóżku i nakrywając kołdrą. Prosta czynność, ale wywołała w jego sercu małą burzę, której dawno nie przeżył.
- Och... dziękuję - uśmiechnęła się do niego. - To co robimy? Która jest już godzina?
-Wracaj do spania, Annie. Jest dopiero 4 nad ranem.
- A... - to zdjęła spodnie i bluzkę i poszła spać w bieliźnie, żeby było wygodniej. - Dobranoc!
Czy ona myślała, że wampiry pozbawione są wyobraźni? Widząc jej ciuchy, rzucone na podłogę, Noah zacisnął zęby. Wyobrażał sobie, że to nie pościel, a jego dłonie dotykały jej delikatnie.
-Jeśli położę się obok ciebie, pogniewasz się, kobieto?
- Nie, mężczyzno. Kładź się i nie przeszkadzaj sobie.
W półmroku dało się słyszeć cichy szelest ubrań, gdy Noah się rozbierał. Po kilku sekundach materac za jej plecami ugiął się pod jego ciężarem. Odruchowo, Noah i siebie nakrył kołdrą, chociaż nie czuł zimna. Oparł się na boku i spoglądał na nią.
- Gapisz się - stwierdziła krótko Annie, uśmiechając się do siebie.
-Tak.
Odwróciła się do niego przodem i uśmiechnęła się. Ponownie.
Uniósł kącik warg w uśmiechu.
-Nie jest ci zimno w tej bieliźnie?
- Jestem pod kołderką. Nie jest mi zimno.
Pomyślał, że szkoda, no ale.
-Zsunęło ci się - szepnął, poprawiając jej ramiączko od stanika. -Możesz spać. Przestanę się gapić, jeśli ci to przeszkadza.
Dobrze, ze nie był chłopcem z drewna, bo by mu teraz urósł nos.
- To się nie gap, bo nie zasnę - zamknęła oczy. - Branoc.
Noah powoli naciągnął na nią kołdrę tak, by okrywała ją aż po brodę. Sam zamknął oczy. Ale po chwili je otworzył  i znów się gapił. Teraz, gdy zasłonił jej szyję, było lepiej. Mimo to, nie mógł oderwać od niej wzroku.
Annie obudziła się dopiero po dziesiątej. Przeciągnęła się, ziewnęła i rozejrzała po terenie.
Noah wciąż spał. Za dnia jego sen był głębszy. Owszem, mógł funkcjonować, ale wolał noce.
Annie po cichu wstała z łóżka, a potem zgarnęła z walizki parę swoich rzeczy. Później poszłą do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic, umyła ząbki i zrobiła lekki makijaż.
Ubrana poszła się rozglądać po nowym miejscu zamieszkania.
Dom był przestronny, urządzony gustownie, ale po męsku. Mało tu było kwiatów, a obrazy, jeśli już, przedstawiały głównie sztormy.
W kuchni, na lodówce, magnesem przyczepiono jedno zdjęcie: Noah stał obok drugiego mężczyzny, obaj nie uśmiechali się do fotografa.
Annie zrobiła śniadanie w postaci naleśników. No, to umiała, bo razem ze starszym bratem zawsze to robili, aż mama już miała dość i przestała kupować mleko. Aczkolwiek to ich nie powstrzymywało.
Noah zszedł po chwili. Miał na sobie tylko bokserki. Skinął jej na powitanie głową, po czym podszedł do lodówki i wyjął buteleczkę krwi, którą wsadził do mikrofalówki.
- Zjesz naleśników? - zapytała. - Napijesz się kawy?
-Kawy chętnie - burknął.
Gdy tylko mikrofalówka podgrzała jego śniadanie, łapczywie opróżnił całą butelkę. Zawsze rano był najbardziej głodny. Już w łóżku czuł zapach Annie, ale gdy zszedł do kuchni, poczuł, że miękną mu nogi; nawet z pomimo dzielącej ich odległości, słyszał, jak jej serce pompuje krew. Miał ochotę posadzić ją na blacie, wpierw zjeść, a potem dać jej coś cudownego w zamian.
Annie podała mu kubek.
- Soooł... woreczek... - zaczęła powoli.
-Nie idzie mi dobrze trawienie ludzkiego jedzenia.
Co innego samych ludzi.
- No dobra. Ale woreeeczeeeeek? A ja?
-Co ty?
- Noo... - splotła place razem, ocierając o siebie kciuki. - No nie lubisz już mojej krwi...?
Dopiero teraz zaskoczył, o co jej chodzi.
-Chcesz, żebym żywił się tobą regularnie? - zapytał, zdziwiony.
- No... No tak, no... nie chcesz?
Odstawił kubek kawy i złapał ją w pasie. Bez trudu uniósł ja i posadził na kuchennym blacie.
-Chcę. Ale potem pozwolisz mi dać ci coś w zamian.
- W zamian? - uniosła brew. Robiła to z dobroci serce. A także z tego, że się w nim zakochała. Ale skoro chciał... - Okej. Chciałabym spotkać się z bratem.
-Myślałem o czymś przyjemniejszym, ale okej. Spotkamy się z nim - ulokował się pomiędzy jej nogami i przytulił ją. Delikatnie przesunął nosem po jej szyi. Pachniała lepiej niż krew z butelki.
- Naprawdę? Mogę? - ucieszyła się, szeroko się uśmiechając do niego. Szybko odgarnęła włosy na bok.
-Tak. Ale chcę ci towarzyszyć. Mogę siedzieć daleko od was, chcę mieć na ciebie oko, tyle.. - dotknął czubkiem języka jej ramienia, a potem powoli powiódł nim aż do jej ucha.
Zachichotała. Łaskotki.
- Możesz siedzieć z nami, spokojnie.
-Cudownie - mruknął. Annie pewnie nie była na to gotowa, ale wbił w nią ostrożnie kły i zaczął pić. Ciepło i słodycz zalała go niemal natychmiast. Mocno przyciągnął dziewczynę do swojego ciała.
Annie zacisnęła palce na jego ramieniu. Zamknęła oczy, lekko odchylając głowę w bok.
Noah wsunął dłoń pomiędzy ich ciała i dotknął jej brzucha.
~Pozwól mi, by było to dla ciebie przyjemne - szepnął jej w głowie.
Och, to było przyjemne i bez macania, więc...
Mimo to, Noah dotknął jej uda.
~Pozwól - powtórzył, czerpiąc kolejny łyk.
Przecież nie protestowała.
Noah zaczął więc delikatnie masować jej kobiecość. Nawet nie zorientowała się, kiedy przestał pić, a kiedy zaczął ją całować. Nie planował niczego złego, ba, nie planował się nawet rozbierać. Chciał się jej zrewanżować, bo Annie kruszyła mur, jaki dookoła siebie zbudował.
- Noah - westchnęła cicho Annie.
-Zrelaksuj się - pocałował ją w ucho. -Chce tylko, żeby było ci dobrze.
Ścisnęła mocniej palce na jego ramieniu. Czuła gorąco rozpływające się po jej ciele. Mr.
Miał nadzieję, że nie poczuje obrzydzenia, gdy pocałował ją w usta. Jego kły wciąż były wysunięte, ale starał się nie zrobić jej krzywdy. Rękę wsunął pod jej spodenki.
Annie rozchyliła nogi szerzej, czując jak jej serce znacznie przyśpiesza.
Noah, nie przerywając pocałunku, dotknął jej najwrażliwszego miejsca i zaczął je powoli uciskać i masować.
Annie jęknęła cicho mu wprost do ust.
Świadomość, że żaden inny mężczyzna nigdy jej tak nie dotykał, sprawiała, że trzymał się pod kontrolą. Przesunął ustami po jej brodzie i zaczął powoli całować szyję Annie, podczas gdy jednym palcem powoli się w niej zagłębił.
Dziewczyna przesunęła mocno paznokciami po jego plecach.
-Szz. Jest okej - Noah uspokoił ją pocałunkiem, delikatnym i, jak na samego siebie, bardzo ostrożnym.
Okej? Było bardziej niż okej. Zwłaszcza, kiedy doszła, wbijając paznokcie w jego plecy.
Wampir uśmiechnął się, ignorując ból własnego pożądania, które było widoczne gołym okiem. Leniwie pocałował Annie w usta, powoli wysuwając z niej swoj paluszek.
-Te twoje jęki są cudowne - szepnął, ciągnąc zębami jej ucho. Tak, chciał, by była jego. Coraz poważniej myślał o tym, by ją zmienić.
- Przestań - zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy, niż była.
-Dlaczego? - wsunął sobie palec do ust i go oblizał, po czym uśmiechnął się do niej, z lekką nutką drapieżności. -Mówię tylko prawdę, Annie - dodał miękko, patrząc jej w oczy.
- Super... Eee... No to ten...
-Annie, spójrz na mnie - nakazał jej, ale ton był łagodny. -Podobały mi się twoje reakcje. To jest komplement. Przyjmij go.
Otoczył ramionami jej talię i przytulił ją do siebie.
-Nie puszczę cię, póki tego nie zaakceptujesz.
- Ale kto powiedział, że ja tego nie akceptuję?
Noah się uśmiechnął, chociaż ona mogła tego nie widzieć.
Czuł, jak jego biodra napierają na nią i przez chwilę rozkoszował się tym, że są blisko.
-Czy tobie się nie podobało?
- Ale co mi się nie podobało? Noah, ogarnij się.
-Annie - pocałował ją krótko. -Już nic. O której chcesz się zobaczyć z bratem?
Czyżby zapomniał ją wypuścić z uścisku? No jak mi przykro.
- Nie wiem, najpierw muszę do niego zadzwonić. Pozwolisz? - wyciągnęła do niego dłoń.
Podał jej telefon, który leżał na blacie obok niego.
Wykręciła numer i czekała.
- Jonah? Tak, to ja.

I tak po pół godzinie Annie wraz z Noah szli parkiem. Annie objęła Noah w pasie. Tak, o.
Troszkę go zaskoczyła. Wysunął się spod jej ramienia, ale mocno złapał ją za rękę.
Jako, że było pochmurno, mógł się rozluźnić. Słońce go nie krzywdziło, ale mimo to, na wypadek, gdyby się pojawiło, Noah założył cienką bluzę i długie spodnie.
-Twój brat wie, że cię kupiłem?
- Nie wiem, przekonajmy się - westchnęła cicho.
W oddali zobaczyła wysokiego, dobrze zbudowanego i przystojnego brązowowłosego mężczyznę. Puściła Noah i pobiegła w stronę brata.
- Jonah!
Braciszek przytulił ja mocno i aż uniósł nieco w górę. I chwilę tak trwali, aż w końcu Jonah odsunął ją od siebie na długość ramion.
- GDZIE BYŁAŚ?! WIESZ JAK SIĘ O CIEBIE MARTWIŁEM?!
- Nie uciekłam - powiedziała od razu. - Nie wiesz, co się działo, tak?
- Nie mam pojęcia. Mów, gdzie byłaś.
- Jonah, może nie tutaj...
Noah podszedł do nich, walcząc z zazdrością. Jego kły niebezpiecznie domagały się tego, by pozwolił im się pokazać, a najlepiej, zatopić w szyi człowieka, który tak bezproblemowo dotykał jego kobiety.
Złapał Annie za ramię i przyciągnął do siebie, po czym otoczył ramieniem w pasie.
-Ty jesteś Jonah zapewne.
- Tak. Annie, kto to?
- Noah jest częścią historii... To Noah, to Jonah. Macie podobne imiona.
- Jonah Monroe - podał mu dłoń.
-Noah Saphiro - uścisnął ją troszkę mocniej, aniżeliby wypadało. -Chcesz mu wszystko powiedzieć?
- Tak - kiwnęła powoli głową.
- Już się boję...
Annie złapała go pod rękę. Poszli usiąść na ławce, a potem wszystko mu opowiedziała. Wszystko. Pomijając intymne sytuacje z Noah.
Jonah nie mógł w to uwierzyć. Nie chodziło mu o wampiryzm, ale o to, co zrobił ich ojciec.
- A ja mu się pytałem, ja mu pomagałem, a on... Jezu, Annie - Jonah spojrzał na nią ze smutkiem, kładąc dłoń na jej dłoni.
- Skąd mogłeś wiedzieć, Jonah... - w jej oczach były małe łezki.
Noah patrzył na park. Nie wtrącał się do ich rozmowy. W sumie był zadowolony, że Annie nie zdradziła bratu, jak blisko była ze swoim wampi..
Chwila. Naprawdę pomyślał, ze jest jej wampirem?
- Nie chcę go znać - warknął nagle Jonah. - Nie masz pod ręką jakiegoś lokum...?
- Co?
- Mieszkałem z nim, żeby go podtrzymywać na duchu - prychnął, żałując swojej głupoty. - Nie szukałem mieszkania dla siebie.
Noah dalej milczał. Co prawda, jego dom był duży, ale jeśli zamieszka z nimi jej brat, to te 8 miesięcy zleci im szybciej, a nie będzie miał okazji dobrać się do Annie.
- Właściwie to... Noah, mamy wolną sypialnię?
Cholera.
-Mamy - burkną.
- Super. Zapraszamy do nas - Annie uśmiechnęła się do niego, a potem jeszcze raz się do niego przytuliła.
- Nie będę wam długo siedział na głowie - puścił jej oczko. - Znajdę mieszkania i wybywam.
Noah zgrzytnął zębami. Serio? Serio serio?
-W takim razie musimy kupić więcej jedzenia.
A on swoje woreczki z krwią przeniesie do mini lodówki w piwni
- Dzięki - Jonah cmoknął siostrę w policzek, a do Noah się uśmiechnął.
-O! Wiedziałem, ze jak za tobą pójdę, synu, to się dowiem, co przede mną ukrywasz - znany polityk NY, Roman Monroe, spojrzał na syna i, ku swemu zdumieniu, córkę. Co go bardziej zaskoczyło, to widok wampira, który siedział obok niej. Poczuł lekką falę mdłości na samą myśl, co też ta pijawka wyprawiała z jego córką, ale szybko się opanował.
Zapłacił dobrze.
-Cześć, córeczko.
Annie zmroziło. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Chciała stąd zniknąć. Jak najszybciej.
- Co ja ukrywam? - naskoczył na niego od razu Jonah, wstając z miejsca. Potem uderzył go z pięści w twarz.
-Jonah, Jonah, po co te nerwy. Przecież twoja siostra siedzi tutaj, cała i zdrowa, chociaż nie wiem, czy żywa. Jesteś już nieśmiertelna, kochanie?
Noah milczał. Sondował w ciszy mózg polityka i zastanawiał się, ile brudów jeszcze znajdzie.
- Sprzedałeś ją - warczał Jonah. - Własną córkę. Nie chcemy cię znać, rozumiesz? Nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego.
Annie w końcu ocknęła się. Wstała i skierowała się w stronę domu.
-Nie rozumiesz, Jonah? Za odrobinę krwi i seks Annie dostanie życie wieczne, być może my razem z nią! Wygrała los na loterii!
Noah poszedł za Annie. Gdyby był normalnym człowiekiem, może by się czuł winny, że kupił kobietę. Ale teraz, widząc, i słysząc, co mówi jej ojciec, cieszył się, że nie szkoda mu było tej kasy.
- Odpierdol się - powiedział jeszcze Jonah, po czym poszedł za Noah i Annie.
Która zatrzymała się przy drzewie, opierając się o nie ręką.
Noah zatrzymał się nieopodal i powiedział na tyle cicho, by ona go usłyszała.
-Mogę ci dać życie wieczne bez krwi i seksu, Annie. Wiesz o tym.
- Ja... wiem - powiedziała cicho. - Nie mogłam na niego patrzeć, Noah... Ja... - zrobiła krok w przód i przytuliła się do niego.
Noah pogłaskał ją po plecach.
-Wracajmy do domu - powiedział cicho.
Annie pokiwała tylko głowę. Otarła oczy i przez całą drogę się do niego przytulała.
Noah zostawił Jonah adres, pod który miał później przyjechać. W domu sięgnął po kolejną butelkę krwi i wrzucił do mikrofalówki.
-Idź się połóż.
Poszła, ale zatrzymała się na schodach.
- Noah, dziękuję, że pozwalasz mojemu bratu tutaj zamieszkać.
Wzruszył tylko nonszalancko ramionami, odwracając się do niej plecami. Prawda jest taka, że gdyby była kimś innym, zażądałby czegoś w zamian.
Ale od niej nie chciał nic, podczas gdy dla niej mógł zrobić wszystko.