sobota, 21 września 2013

Rozdział 36. Inna wataha.

I nadszedł ten magiczny wieczór w życiu watahy Sky'a, kiedy to spotykali się wszyscy w jego domu w lesie (bo nie na łące przecież), aby dyskutować o partnerach i partnerkach. Oczywiście nie odbędzie się bez piwa, wódki, whisky i innych takich, a także bez grilla, chipsów i innych takich. Wszyscy powoli się schodzili. Obowiązkowo przyszedł nawet David. Był lisem, ale trzymał się z wilkami, co zrobisz, lubił ich towarzystwo i możesz mu naskoczyć. No a poza tym, chętnie posłucha sobie o planach na przyszłość swoich przyjaciół. Zastanawiał się, kogo wybierze ta sierotka Marysia, znaczy Mathias oraz jego drugi przyjaciel, następna sierotka Ala, czyli Sky.
Który akurat zasiadał do stołu i spojrzał na swoje stadu dumnie i z błyskiem w oku. Może to całe alfowanie nie będzie takie złe...
- No dobra, oficjalnie otwieram nasze Tajne Zgromadzenie. Od razu powiadamiam, iż nie będzie żadnych śmiechów i chichów z powodu waszych wyborów.
No bo różne przypadki się zdarzały... naprawdę, R Ó Ż N E.
Dzisiejszego dnia wilkołaczyce wyglądały naprawdę ślicznie (a jeszcze ktoś ogłosi do nich prawo, a one będą potem wyglądać nieładnie na zdjęciach?). Yumi miała na sobie czarną sukienkę za kolano, która lekko opinała ją w talii, a poniżej pasa rozchodziła się lekkimi falami. Długie włosy pozostawiła rozpuszczone, wpięła w nie tylko malutką kokardę, tuż nad lewym uchem. Jej siostra również założyła sukienkę, ale Ayu mniejszą wagę przywiązywała do stroju. Jej serce już do kogoś należało, więc niezależnie od dzisiejszego wieczoru, z nikim się nie połączy.
Gdy wszyscy zasiedli, nagle zrobiła się lekko drętwa atmosfera. Zazwyczaj wszyscy byli otwarci i weseli, ale ten Wieczór był inny, w końcu dziś panowie mieli ogłosić, z kim chcą spędzić resztę życia (wilkołaki, jak wilki, łączyły się w pary na całe życie).
-Okej, może zacznę – wstał jeden z młodszych wilkołaków i spojrzał na swojego Alfę.
- Słuchamy - uśmiechnął się do niego szeroko i ciepło. Był tym Alfą, który jest miły i sie troszczy.
- Właśnie, słuchamy - ponaglił go David. Ty, a może któryś z wilków ogłosi Davida swoim partnerem? No, to by było mocne.
-Ja, Peter Jaws, ogłaszam.. ogłaszam swoje prawo do Faith Davis – zerknął szybko na nastolatkę, która spłoniła się wdzięcznie. –Czy przyjmiesz mnie, Faith..?
-Tak – wyszeptała, po czym podeszła do Petera i dotknęła lekko jego dłoni.
-On ma 18 lat, ona 16 – westchnęła Yumi na ucho Sky’a. –Ciekawe, czy wiedzą co to bezpieczny seks – dodała tak, by tylko on ja słyszał.
Sky uśmiechnął się i spuścił wzrok w dół, a potem zerknął na nią. To miał być taki nieświadomie uroczy gest/czynność/czy cokolwiek.
- Mam nadzieję, że chodzili na biologię, bo inaczej będziemy mieli szczeniaki. Okej, następny.
Peret i Faith usiedli, ze splecionymi dłońmi. Byli zadowoleni, że Alfa się nie sprzeciwił.
Ku zdumieniu zgromadzonych, wstał Mathias.
Yumi złapała Sky’a za rękaw, ale miała na twarzy szeroki uśmiech, a w oczach radość. Jej braciszek!
-Ja, Mathias Sakai, ogłaszam swoje prawo do Victorii Quinn. Jako że nie jest ona wilkołakiem, nie mogę jej zapytać, czy mnie przyjmie, ale zrobię wszystko, by to zrobiła – oznajmił i uśmiechnął się lekko do Sky’a.
- Jesteś pewny? - zapytał z pełną powagą, że nawet David się zdziwił.
-Tak, jestem pewien. To ona, Sky – dodał ciszej. –Tylko ona.
Yumi otarła łzę z kącika oka. Bardzo lubiła Victorię i cieszyła się, że Mathias ją wybrał.
Wstał kolejny wilkołak i znów byli świadkami sceny połączenia się. Oczywiście, prawdziwe połączenie zostanie nawiązane później, w zaciszu sypialni, ale cii..
Yumi oddała się marzeniom. W jej wizji Sky wstawał i ogłaszał wszem i wobec, że ma wobec niej prawo, a ona z radością się zgadza. A potem żyją razem, długo i szczęśliwie, wychowując gromadkę małych wilkołaków.
Ech.
Zamyślona, przegapiła kolejną parę. Nieświadomie też cały czas wciąż trzymała w rękach rękaw Sky’a.
- Okej, to by było na tyle - poinformował wszystkich Sky, wstając z krzesła. - Gratuluję i życzę szczęścia na nowej drodze życia i tak dalej i tak dalej, proszę, nie śpieszcie się tak ze szczeniakami, co? Dzięki.
            Yumi nagle drgnęła. Zawsze miała dobry węch.
-Sky, ktoś wkroczył na twoją ziemię – szepnęła.
- Och, come on - przewrócił oczami. - Ktoś zamawiał pizzę? David?
- Nie - pokręcił głową.
- Matko - jęknął i podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i dostrzegł paru chłopaków, kierujących się w stronę drzwi. - Ktoś wspominał coś o imprezie?
-Oni pachną jak wilki – mruknął Mathias, wsadzając ręce do kieszeni. –Może to jakieś szczeniaki, które szukają watahy?
-Nie, ja znam jednego z nich – powiedział Peter. –To stado wilkołaków z Waszyngtonu. Ten wysoki z zarostem to ich alfa. Sidney. .Sinedd.. Jakoś tak.
- Chcą się bratać, czy co...
Sky otworzył drzwi i wkroczył na werandę. Obserwował uważnie pana Alfę.
- Witam - przywitał się grzecznie Sky.
-Pozdrawiam cię, Alfo – Sinedd Fray uniósł rękę i pozdrowił go gestem, który jednocześnie zatrzymał wilkołaki, które za nim podążały. –Przybyliśmy w pokojowych zamiarach.
To dobrze - pomyślał Sky.
- Mhm, okej. Chcecie się przedstawić? Opowiedzieć o sobie? Or whatever?
Niektóre wilki z watahy Sky'a patrzyły przez okna.
-Przybyliśmy do was, gdyż jeden z naszych przyjaciół głosi prawo do jednej z twoich samic – powiedział Sinedd. –Może poprosisz swoje kobiety, by wyszły?
- Erm... nie. Wybaczcie, chłopaki, ale nie znam was, nie ufam wam... I żadna z wilczyc nic nie wspominała o nowym wilku.
Sinedd uniósł brew.
-Presley spotkał ją, gdy był tutaj na wycieczce. I zakochał się od pierwszego wejrzenia. Nie powinieneś stawać na ich drodze, Alfo – powiedział cicho.
Kilka wilkołaczyc, w tym Yumi, wyszły na werandę, ale nie same, Wilkołaki ze stada Sky’a otoczyły je, chroniąc przed obcymi.
Yumi dotknęła rękawa Sky’a, patrząc na nowe wilkołaki. Nie znała żadnego z nich. Dlatego była zdumiona, gdy największy w barach wilkołak, o szerokiej szczęce porośniętej kilkudniowym zarostem, z włosami o barwie jesiennych liści, spojrzał na nią pożądliwie.
-Ja, Presley Scott, ogłaszam swoje prawo do Yumi Sakai. Przyjmij mnie, kobieto – polecił twardo.
Yumi złapała mocno nadgarstek Sky’a i schroniła się za jego plecami.
-Nie chcę – szepnęła.
Sky zmrużył oczy i warknął cicho pod nosem.
- Nie sądzę, byś ty się jej podobał, panie Scott - dotknął jej dłoni, a potem ścisnął.
-Nie do ciebie należy decyzja – odparł Presley, patrząc na niego zimno. –Yumi Sakai jest moja. To moja partnerka. Chcę jej.
-Nie pozwól mu mnie zabrać – szepnęła Yumi, tuląc się do pleców Sky’a. Czuła, że obok stoi również Mathias, który sobą przy okazji zasłaniał Ayu. Wiedziała, że ani on, ani Sky nie pozwolą ich skrzywdzić.
-Wiesz co? Właściwie to ta decyzja należy do mnie - zauważył Sky. - Bo to ja jestem alfą stada, do którego należy Yumi. Także możesz zbierać swoje futro i wracać, skąd przybyłeś.
-Chcesz wojny? – zapytał Sinedd, patrząc na swoje paznokcie. –Skażesz mojego przyjaciela na samotność – dodał –Dla kobiety?
- Może u was panują inne zasady, ale i nas jeśli kobieta nie chce mężczyzny, to niestety on nic nie może z tym zrobić. Szuka dalej. I tak będzie i teraz. Yumi nigdzie się nie wybiera - warknął.
Yumi zadrżała, słuchając jego słów. Mimo to było jej strasznie zimno.
-Okej. Jeszcze zobaczymy.
-Będziesz moja – oznajmił cicho Presley Scott. –Czy tego chcesz, czy nie. Kiedy z tobą skończę, będziesz błagać, żebym cię zatrzymał – dodał i zmienił się w wilka. To samo zrobili jego koledzy i odbiegli, zostawiając za sobą nieprzyjemny zapach zgniłych liści.
Sky zacisnął wolną dłoń w pięść i odetchnął.
- Wracamy do środka - oznajmił, a wilki wraz z lisem zaczęły się wycofywać.
Ale Yumi nie była w stanie zrobić kroku. Tak bardzo drżała.
- Yumi - powiedział cicho David, dotykając jej ramienia. - Chodź do środka - poprosił. Wiedział, że Sky'a to nie było co prosić. I w ogóle wolał się nie odzywać do niego na razie.
Skuliła się, gdy David jej dotknął. Poczuła się jak idiotka, przecież to był jej przyjaciel. Nawet Mathias patrzył na nią z niepokojem. Ale Yumi, od dłuższego czasu czuła się bezpiecznie tylko z jedną osobą – Sky’em.
Gdyż, gdyby była wilkołakiem, a nie wilkołaczycą, dzisiejszego wieczoru ogłosiłaby swoje prawo do Alfy. Ale tak mogła tylko czekać.
- Yumi - powtórzył David, z naciskiem.
-Tak – szepnęła, obejmując się ramionami. –Okej. Okej. Tak. Do środka.
Mathias objął jednym ramieniem Yumi, drugim Ayu.
-Chodźcie do środka obie – powiedział, zaniepokojony.
David spojrzał jeszcze ukradkiem na Sky'a, który wpatrywał się w ciemność przed sobą, a potem wszedł do środka. Spojrzał porozumiewawczo na Mathiasa, a dopiero potem usiadł na fotelu. No to cała atmosfera poszła w pizdu.
Sky został sam na werandzie. Dopiero teraz pozwolił pazurom i zębom wyjść i pokazać się nocy. Sam nie wiedział, czemu. Może dlatego, że był wściekły, że ktoś śmie wpierdalać się w jego watahę.
Faith tymczasem, razem z Ayumi, naszykowały ciepłą herbatę dla wszystkich. Siłą wcisnęły kubek do dłoni Yumi, która wciąż się trzęsła.
Mathias wyszedł na werandę.
-Sky – powiedział cicho. Nie podchodził za blisko, widząc, że alfa stracił panowanie nad nerwami. Och, sam miał na to ochotę.
On odwrócił lekko głowę, dając mu do zrozumienia, że słucha.
-Potrzebujemy cię. Wszyscy. W środku – westchnął. Owszem, był dominującym wilkiem, a jakże (nie uległym, jak np. Peter), ale czuł do Sky’a nie tylko przyjaźń, ale przede wszystkim szacunek. Być alfa w tak młodym wieku musiało być ciężkie jak cholera. –Cholera, Sky. Yumi cię potrzebuje.
Bo Mathias, jako najlepszy starszy brat na świecie, wiedział, co czuła jego siostra.
- Jasne, przepraszam - westchnął cicho, chowając kły i pazury. - Wracajmy - spojrzał mu w oczy, a potem wszedł do środka. - Nowe rozporządzenie: nie rozmawiamy i nie zadajemy się z tamtymi. Dotyczy to wszystkich, bez wyjątku - spojrzał przelotnie na lisołaka, a potem na Yumi. Podszedł bliżej i ukucnął na przeciwko niej. - Nic ci się nie stanie, nie zabierze cię, obiecuję.
Spojrzała na niego nieprzytomnie.
-Obiecujesz? – powtórzyła.
- Przyrzekam - spojrzał jej w oczy. Był poważny, co naprawdę było świętem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się. Wciąż drżała, ale chłód powoli ustępował. Sky był taki ciepły. Uległe wilkołaki odwróciły wzrok, czując, że ta chwila jest dosyć intymna.
Sky przytulił ją do siebie mocno i pogłaskał po plecach.
- Jesteś bezpieczna tutaj, z nami, ze mną - szepnął jej na ucho.
Zacisnęła pięści na jego koszulce, przywierając do niego cała.
-Wystraszyłam się – szepnęła ze wstydem.
- Wiem, skarbie, wiem - powiedział cicho i pocałował ją w głowę. - Będzie dobrze, nie skrzywdzi cię.
Rozluźniała się powoli. Na jej policzkach pojawił się rumieniec.
-Przepraszam za kłopot, Sky – wyszeptała. W końcu też była uległa, nie?
- Jaki kłopot, jesteśmy rodziną. Chronimy się, pamiętasz?
-Pamiętam – zasmuciła się. No tak, byli „rodziną”. Ona była dla niego kolejną siostrzyczką, którą musiał się opiekować. –Dziękuję, Sky. Już mi lepiej – położyła dłonie na jego piersi, ale nie zdobyła się na to, by go odepchnąć.
- Usiądź i napij się czegoś ciepłego - uśmiechnął się do niej serdecznie.
Tak też zrobiła. Usiadła, poprawiła sukienkę i sięgnęła po herbatę. Ale unikała wzroku wszystkich.
Sky usiadł obok niej i wziął w swoje dłonie jej wolną dłoń.
- Soooł, erm... oglądamy jakiś film czy coś? - zagadnął nagle David.
-Można by – powiedział jeden z wilkołaków. –Ale możemy też pograć w karty. Albo urządzić karaoke. Rozerwać się – dodał już mniej pewny siebie.
-Możemy na chwilkę wyjść? – szepnęła Yumi do Sky’a.
- Jasne, chodź - ujął pewniej jej dłoń i poprowadził schodami na piętro.
Pozwoliła mu się prowadzić. Nie była jeszcze na piętrze jego domu. Cały czas, nawet gdy od czasu do czasu tutaj gotowała, była na parterze.
-Nie czujesz się tu samotny? – zapytała cicho.
- Daj spokój, przyjeżdżamy tu tylko na łikendy - uśmiechnął się. - A w centrum NY mam rybki, Oksymorona i Alfreda.
-Mhm.. – zazwyczaj bawiło ją, gdy wymawiał imiona swoich rybek. Ale dziś nie było jej do śmiechu. Dopóki inny wilkołak nie ogłosi prawa do niej, tylko Sky i Mathias chronili ją przed tamtym wilkołakiem. –Myślisz, że mogłabym zatrzymać się tu na parę dni? Ten..on wie, gdzie mieszkam. Chyba. Skoro ciebie nie ma w tygodniu, to nie będę nawet przeszkadzać.
- Żartujesz sobie? Nie zostawię cię tu samej. A skoro nie możesz zostać z Ayu i Matem, to zamieszkasz ze mną. Póki nie wykombinujemy, jak się pozbyć tamtego palanta.
Spuściła głowę i wykonała nią lekki ruch, który zaprzeczał jego słowom.
-Nie chcę powodować więcej kłopotów. Poradzę sobie, Sky – szepnęła. Jeśli by z nim zamieszkała… Aż się uroczo zarumieniła na samą myśl. –Nie chcę go ściągać do domu. Ayu wciąż bierze leki, a Mat ma teraz na głowie Victorię.
- No to tym bardziej powinnaś się do mnie przeprowadzić. Nawet, jeśli się dowie, to nie odważy się zadrzeć z alfą, skarbie. Nalegam, Yumi.
-Dobrze. Skoro nalegasz.. – była mu posłuszna. Posłucha wszystkiego, co jej każe zrobić. –Dziękuję, Sky.
- Ależ proszę. Chodź, idziemy na dół.
-Poczekaj – złapała go za rękę. –Mogę się.. albo nie, to głupie – zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Możesz co?
-Przytulić do ciebie jeszcze raz..
Okej. Działał na nią tak mocno, że aż się gubiła. Była twardą dziewczyną, ale jako wilkołak była uległa, a Sky, nie dosyć, że dominujący, to jeszcze alfa. Gdyby jej kazał, zostałaby nawet jego seksualną niewolnicą… I nie narzekałaby na taki los.
Sky uśmiechnął się do niej i przytulił ją mocno.
Dobrze, ze nie potrafi czytać w myślach, pomyślała Yumi, wtulając się w niego. Zacisnęła palce na jego plecach, wspinając się na palce. Mogłaby tak trwać całą wieczność.


sobota, 14 września 2013

Rozdział 35. Gadający (irytujący) kot.

James wszedł do swojego pokoju i pstryknął palcami. Ubrania poderwały się i same łagodnie wpłynęły do szafy, papiery na biurku poukładały się, a pościel na łóżku ułożyła i wygładziła. No. Uwielbiał bycie czarodziejem.
-Dobrze, że nie musisz się martwić o ograniczenie mocy - prychnął jego czarny kot, zajmując miejsce na łóżku.
-Salem, masz dzisiaj udawać normalnego kota! Przychodzi David.
Kot przewrócił oczyma, po czym obrócił się do Jamesa dupą i zaczął się myć.
No i David de Varden zawitał do ślicznego domu państwa Matthews. Ok. Bał się mamy Emmy i Jamesa. Nie miał konkretnych powodów (chyba), ale jakoś tak go przerażała.
No nic, zadzwonił do drzwi.
- David, cześć - Emma uśmiechnęła się, wychodząc z domu. - I na razie!
I poszła. Pewnie na randkę z rudzielcem.
Wzruszył ramionami i wszedł do środka.
- Dzień dobry - zaczął niepewnie. Dobra, zawsze jeszcze można uciec.
-Cześć. Moich rodziców nie ma, nie spinaj się - James się do niego uśmiechnął.
- O matko kochana, całe szczęście - odetchnął de Varden i szedł za Jamesem. A gdyby tak... hm, tyle wizji, taki duży dom...
Tyle miejsc płaskich i innych takich powierzchni..
-Oj nie przesadzaj.
- Boję się twojej mamy, no daj mi spokój - w jego pokoju przewiesił bluzę na krzesło i rozejrzał się po pomieszczeniu. W oczy rzucił mu się kot. - O, masz zwierzątko.
-Ano. To jest Salem.
-MIAU.
- Wykastrowałeś go, czy co?
Chodziło mu o to, że dziwnie miauczał.
-Nie. On tak zawsze.
Kot perfidnie zaczął lizać swoje jajka.
- Urocze stworzenie - mruknął David, a potem tak po prostu przytulił się do Jamesa. - Gdzie byłeś jak cię nie było?
-Tu i tam - objął Jamesa i pocałował w czoło - Tęskniłem, wiesz?
- No ja właśnie też - westchnął ciężko. - Musisz mnie kiedyś zabrać na taką wycieczkę.
-A chętnie. Napijesz się czegoś?
- Zaraz - David pocałował go lekko w usta, a potem tak coraz mocniej.
James odwzajemnił pocałunek, delikatnie popychając de Vardena na ścianę.
W momencie, w którym pogłębił pocałunek, kot zaczął udawać, że rzyga.
- Twój kiciuś się chyba źle czuje - zauważył David. Ale się kurczę przeeejooooł... tak się przejął, że aż zaczął z Jamesa ściągać koszulkę.
-To tylko kłaczek.
- Aha, super - David wrócił do całowania go i macania nagimi rękami po żebrach, brzuchu i plecach.
-Naprawdę tęskniłeś - ucieszył się James, podciągając koszulkę Davida., No, planował seksy, ale dopiero po wypiciu kawki, herbatki..
- Mhm - przytaknął, robiąc mu malinkę na szyi, jednocześnie głaszcząc go po karku. Wypiął troszeczkę biodra do przodu, ocierając się o niego.
James zamruczał seksownie, drapiąc go lekko po pleckach. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej nachalne, a dłonie odważne.
David dobrał się do zapięcia jego spodni. Oczywiście szybko się ich pozbył. Nie przeszkadzał mu ten pchlarz, leżący na łóżku. Ściana też wydawała się być okej.
Nagle Salem zeskoczył z łóżka, przeciągnął się, ziewnął, po czym podszedł do Davida, oparł się o jego nogi i zaczął ostrzyć pazury.
- Ała! - warknął David, odpychając od siebie kota.
James zerknął na futrzaka.
-Salem!
-MIAAAU.
- Chodź, wywalimy go za drzwi - zaproponował David.
Kot na te słowa mocniej wczepił się w jego nogę. James wziął go na ręce.
-Salem, idź spać.
- Twój kiciuś chyba mnie nie polubił - zauważył inteligentnie de Varden.
-Nie wiem, co go napadło. przepraszam - James przyciągnął go mocno do siebie.
- Może wybaczę - zamruczał, uśmiechając się kącikiem ust. Jego dłoń przesunęła się wzdłuż jego kręgosłupa w dół, aż w końcu wdarła się za bokserki.
James jęknął mu chrapliwie do ucha, po czym pociągnął de Vardena na łóżko.
A na łóżku leżał Salem. I się GAPIŁ.
David pocałował Jamesa namiętnie, powoli zabierając się za ściąganie z niego bielizny, kiedy jednak przestał.
- Nie mogę.
-Mrrau!
-Boże. Wybacz, David. Salem, sio!
-Sam sio, już nie mogę.
David zrobił w głowie szybką analizę. Nic nie pił dzisiaj. Chyba, że w mleku i soku coś było, ale raczej powątpiewał w to.
- Wydawało mi się, czy twój kot właśnie przemówił?
-Ja pierdole...
-No oczywiście, ze przemówił. Ładny, ale nie ogarnia. James, na litość boską, nie mogłeś znaleźć czarodzieja, tylko lisołaka?!
- Wigilia dzisiaj? Zwierzęta mówią ludzkim głosem, czy znalazłeś sobie gadające zwierzątko?
-To jest kotołak.
- Miodzio - David opadł na poduszki. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o seks na przywitanie.
-Coś ci nie pasuje, lisie? - Kot zasyczał.
- Ty mi nie pasujesz, pchlarzu.
-Nie mam pcheł, debilu.
-Uspokójcie się - jęknął James, szukając swoich spodni.
- Mhm, ale liżesz się tam, gdzie nikt nie powinien, więc...
-A ty się niby nie liżesz? Poza tym, ja lizę tylko sobie.
- No, to jest przerażające. James, możemy go wywalić, proszę? - zapytał z nadzieją David, chociaż wiedział, że i tak się nie zgodzi.
James westchnął.
-Chciałem, żebyście się zaprzyjaźnili.
-Nie było okazji, bo lis zaczął cię rozbierać.
- Och, skrzywiłem ci psychikę, kocie?
-Widziałem Jamesa więcej razy nago niż ty wszystkich swoich kochanków razem wziętych, lisie.
-Błagam. Proszę was. David, to Salem. Salem, to David. Obaj jesteście dla mnie ważni.
- Człowiekofil? - David uniósł brew wyżej.
Salem przeniósł się na kolana Jamesa i zaczął mruczeć.
-Każdy czarodziej ma swojego chowańca. Ja mam Salema.
- To cudownie. Cieszę się twoim szczęściem - David wstał i też się ubrał, no bo co tu będzie tak leżeć.
James poczuł żal. Lubił podziwiać jasną skórę de Vardena.
-Naprawdę zależy mi..
- Ale ja nie mówię, że nie - pocałował go w czubek głowy, a potem w czoło.
James pocałował go w usta.
-Och błagam - jęknął Salem. -Nie lubię go, James.
-Nie znasz go, przyjacielu - powiedział łagodnie James. -Daj mu szansę.
- Nie musisz mnie lubić, sierścichu. Ważne, że James mnie lubi - pocałował SWOJEGO CHŁOPAKA (trololo, nadal dziwnie to brzmiało) w usta.
James wyciągnął się łagodnie na łóżku obok niego, ignorując pazurki Salema, które wbijały mu się w brzuch.
- Czyli ty, ja i sierściuch? Już wiem, jak się czuję Silver z Jace'em, kiedy im przeszkadzam i zatruwam dupę.
-Daj spokój. To tylko ko..ałć.
- Potwór? Szatan wcielony? Super.
Salem wyciągnął się na brzuszku Jamesa i zaczął mruczeć, gdy czarodziej powoli przesuwa po nim dłonią.
-Nie jest najgorszy.
David zmienił się w lisa, a potem wykopał kota z brzuszka Jamesa. Sam się położył, rozciągając się na brzuszek i tors.
Po chwili wlazł na niego kot i użarł go w ucho.
-O mój Boże. Zaczyna się.
Dobra, tak to nie będzie. Lis mu oddał, przy okazji udrapał.
-Ej, ej - James ich rozdzielił. -Salem, jesteś moim chowancem, a David jest moim chłopakiem. Nie wolno ci go ruszyć, rozumiesz?
-Jasne. Masz nowego zwierzaczka.
Salem zeskoczył z łóżka i usiadł na parapecie. Patrzył w okno ze smutkiem. James westchnął ciężko i wstał, po czym wziął go na ręce.
-Kocham cię tak samo, jak wczoraj czy pół roku temu, Salem. Ale teraz kocham jeszcze Davida. Inaczej, niż ciebie. ALe chciałbym, żebyście się dogadywali..
- Dobry patent - prychnął David, zmieniając się w człowieka i leżąc na łóżku. Złożył rączki razem i położył je sobie na brzuchu, obserwując tą jakże łzawą scenę.
-David, proszę - James posłał mu łagodne, smutne spojrzenie.
- Nic nie mówię.
-Możecie chociaż spróbować się dogadywać? Obaj?
- Możemy. Ja mogę, nie wiem, jak sierściuch.
-Dla ciebie, James, zrobię wszystko.
Ale lizus - pomyślał David, przewracając oczami.
- Zgłodniałem. Idziemy coś zjeść?
-Jasne.
Zostawili Salema w pokoju, po czym James zaprowadził Davida do kuchni.
- Czemu nic nie mówiłeś, że masz gadającego kota? - zapytał, opierając się o blat.
-Nigdy nikt nie pytał - odpowiedział prosto. -A to nie jest coś, czym się chwalić?
- No to jakaś nowość. Nigdy nie zostałem skomentowany przez zwierzaka - przyciągnął go do siebie mocno.
James objął go i pocałował.
-Tutaj go nie ma
- Ale zejdzie. To kot. Te szatany czają się wszędzie. Możemy się poprzytulać.
-Oczywiście, że możemy - James przytulił go do siebie i zaczął głaskać po pleckach.
Takie zwykłe przytulanie i głaskanie też było nowością dla Davida. I to taką przyjemną nowością. Mógłby się do tego przyzwyczaić i to dość szybko.
Wtulił nos w zagłębie jego szyi, zamknął oczy i odetchnął sobie cichutko.
-Szzzz, teraz już będę siedział w NY.
- To dobrze. Cieszę się - zamknął go w uścisku i nie miał zamiaru puszczać.
-Oj - James głaskał go po włoskach.
- To ten. No. Sobota. Co robisz w sobotę? - zagadnął po paru dłuższych chwilach David, unosząc głowę i spoglądając na niego.
-Spotykam się z tobą.
- Dobrze. A gdzie chciałbyś iść? No wiesz, spotkać się. No wiesz, na r... na ra... na randkę? - tak, powiedział to!
-Chętnie - James aż ociekał entuzjazmem. -Co powiesz na kino?
Hm... w kinie można było się poprzytulać, pomiziać i tak dalej...
- Chętnie - uśmiechnął się do niego i pocałował go lekko w usta.
James odwzajemnił buziaka.
-To świetnie. Wybierzesz film, którego i tak nie będziemy oglądać?
- Tak, właśnie - zaśmiał się.
O ludzie kochani, David de Varden chyba naprawdę się zakochał. Gdzie to napisać?!


sobota, 7 września 2013

Rozdział 34. Łaska archanioła.

David widział jak przez mgłę następne "małe" zdarzenia; widział jak Erin krzyczy z rozpaczą, a potem łapie Jace'a za zakrwawioną i poszarpaną koszulkę i zaczyna nim trząść dość mocno, na tyle, ile pozwalają jej w tej chwili siły. Widział jej łzy, spływające po policzkach, uderzające o nieruchomą klatkę piersiową Łowcy. Widział, jak pochyla się nad jego martwym ciałem, a potem przytula się do niego mocno, nie dbając o krew i brud. 
Nagle poczuł, że on sam nie może oddychać. Zaczęło mu się kręcić w głowie i przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Czuł ogromny ciężar na swojej klatce piersiowej. Gdyby nie Sky, który go przytrzymał, upadłby z hukiem na betonową posadzkę.
            I wtedy świat nagle znieruchomiał. Dosłownie, gdyż zegarki, zarówno zwykłe, jak i te w komórkach, zatrzymały się dokładnie w minutę śmierci Jace’a. Mathias poderwał głowę, zaskoczony ciszą, jaka zapadła (łkanie Silver docierało do niego jak przez grubą zasłonę) i ze zdumieniem spoglądał na mężczyznę, który znikąd pojawił się obok nich. Nieznajomy był wysoki, odziany w coś, co wyglądało jak srebrna zbroja, w ręce trzymał miecz.
Najbardziej imponujące były jednak skrzydła na jego plecach. Duże, białe, lekko przyprószone srebrnym brokatem.
-Nie płacz, dziecko – zwrócił się spokojnie do Silver.
Silver go jakby nie słyszała. Cały czas trzymała głowę na piersi Jace'a. W dłoniach mocno trzymała jego koszulę.
Mathias odsunął się szybko, praktycznie szorując tyłkiem po posadzce.
-Anioł..
-Archanioł, jeśli chcemy być precyzyjni. Czy mógłbyś oderwać niewiastę od Łowcy, Dziecko Księżyca?
Podczas kiedy Mathias musiał używać całej swojej siły, żeby oderwać Silver od Jace'a, Sky próbował na wszelkie sposoby uspokoić Davida.
-On nie umarł, dziecko – powiedział łagodnie archanioł, kucając przy ciele Jace’a. –Nie pozwoliłbym umrzeć własnemu potomkowi przed jego czasem.
Delikatnie dotknął dłonią twarzy Jace’a, a cała krew zniknęła. Łowca wyglądał teraz, jakby spał.
- Co mu robisz? - Silver nie bawiła się w grzeczności. Nie teraz. - Co się dzieje?!
            Nagle lekko błysło i już nie byli w opuszczonej fabryce, tylko w sypialni Silver. Mathias wyglądał na oszołomionego, mocniej zacisnął dłonie na ramionach Silver. Moc archanioła była ogromna.
-Uleczyłem jego rany. Wkrótce się obudzi – powiedział anioł do Silver. Podszedł do niej i dotknął jej twarzy. Ją również uzdrowił. Po chwili włożył jej do ręki swoje pióro – Gdy chłopiec się obudzi, daj mu to pióro i powiedz, że Raziel chce z nim rozmawiać.
Po tych słowach archanioł znikł.
Silver spojrzała na Mathiasa, a potem na Jace'a. Wiedziała, że teraz wszystko było możliwe, więc anioł uzdrawiający jej martwego chłopaka... Wyrwała się z jego uścisku i podeszłą wolnym krokiem do leżącego Jace'a. Usiadła obok niego i spojrzała na jego twarz.
-O.. Boże – westchnął Mathias i usiadł z wrażenia na podłodze. –Sky…czy ty.. David.. czy my naprawdę spotkaliśmy archanioła?
- Nie wiem, zajęty byłem - mruknął Sky, patrząc uważnie na Davida, który w końcu mógł oddychać swobodnie, ale nadal brał głębokie wdechy jakby bał się, że znowu nie będzie mógł nabrać powietrza do płuc. - Już, okej?
David jedynie kiwnął głową, a potem spojrzał na Silver.
-Może.. powinniśmy wyjść.. czy cos? – Mathias dotknął ramienia Sky’a. –Silver powinna zostać sama z Jace’em..
Sky pomógł wstać Davidowi, po czym wyszli z pokoju.
Silver otarła łzy na policzkach, cały czas się w niego wpatrując.

            Jace obudził się dopiero następnego dnia wieczorem. Otworzył oczy i przez chwilę czuł ból w piersi, ale znikł on równie szybko, jak się pojawił.
A więc umarłem, pomyślał. Zawsze niebo kojarzyło mu się z chmurkami, obłoczkami i bandą ludzi ubranych w białe szaty. Ale widocznie niebo było takie, jak opisano w Supernatural (jego ukochanym serialu), gdyż jego niebem okazała się sypialnia Silver. Rozejrzał się dookoła, z lekką czułością zauważając te same przedmioty, nawet zapach perfum w powietrzu był identyczny. Ku jego zdumieniu, dostał nawet swoją niebiańską Silver, która spała obok niego. No cóż, nie była to ta „prawdziwa”, którą kochał, ale przynajmniej nie będzie czuł się samotny..
            Kogo próbuję oszukać, westchnął duchu,  przytulił się do dziewczyny. Nawet kopia Silver nie zastąpi Silver. Ciekawe, czy będzie mógł ją obserwować z góry..
Silver jakby wiedziała, że Jace się obudził, więc ona chwilę później. Uniosła się na łokciach i szybko na niego spojrzała. Obudził się. Jezu, obudził się! Od razu się do niego przytuliła i na nowo rozpłakała. Tylko teraz płakała ze szczęścia. 
- Żyjesz - szepnęła, przytulając się do niego mocniej.
-No właśnie nie – mruknął, ale odwzajemnił uścisk. –Nie płacz, przecież jesteśmy w niebie? Proszę, powiedz mi tylko, czy tę Silver na ziemi udało się uratować? Czy wampiry nic jej nie zrobiły?
- Jace - Silver spojrzała na niego z wesołymi iskierkami w oczach. - Nie jesteś w niebie, ty żyjesz! Naprawdę! Niejaki Raziel cię uratował. A, właśnie - podała mu piórko, wyciągnięte z szufladki.
-Co? – odłożył piórko, bo co go ono interesowało, skoro mógł się znów przytulić do swojej Silver. –Raziel? Przecież to twórca Nocnych Łowców, to on zapoczątkował rasę Nefilim. Coś ci się musiało pomieszkać, kochanie – przytulił ją. –Żyjemy? Oboje?
- Chyba tobie się pomieszało - mruknęła. To było piękne znów sobie tak dogryzać... - Tak, żyjemy oboje. Kocham cię, wiesz? Tak strasznie mocno - pocałowała go. W końcu!
Jace przesunął dłońmi po jej plecach, ostrożnie dotykając jej, jakby była zrobiona z porcelany. W jego gestach nie było tej niecierpliwości, która zawsze dopadała go, gdy był z nią w łóżku.
-Pamiętam, jak płakałaś. Jak mnie wołałaś, a ja nie mogłem odpowiedzieć – jęknął.
- Myślałam, że już nigdy mnie nie przytulisz - powiedziała cicho. - Tak się cieszę, że jesteś tutaj ze mną... NIE PUSZCZAM CIĘ JUŻ NA ZADNE POLOWANIE. CHYBA ŚNISZ, ŻE CI POZWOLĘ NA DALSZE TAKIE ZABAWY.
-Erin – szepnął, po czym odnalazł jej usta i pocałował ją z tęsknotą. Ujął jej rękę i przyłożył do swojego serca, by pod swoimi palcami mogła poczuć, jak ono znów bije dla niej.
Odwzajemniła pocałunek, obejmując go wolną dłonią. A drugą przycisnęła do jego piersi i uśmiechnęła się przez pocałunek.
-Kocham cię. Przepraszam – szepnął.
- Nie przepraszaj. I tak cię już nie puszczę. Od dzisiaj codziennie śpisz ze mną tutaj, w tym łóżku.
-Erin – westchnął z czułością. Pocałował ją w czoło. –Czy to dobrze, że każemy archaniołowi czekać..?
- Nie interesuje mnie to... chociaż... może lepiej zawołaj go. Jeszcze mi ciebie zabierze...
Jace wygrzebał się z łóżka i wziął pióro do ręki. Było ciepłe, jakby cały czas ktoś trzymał je w dłoniach. Nigdy wcześniej nie wzywał nawet pomniejszych aniołów, a co dopiero archanioła. Wśród Nefilim była to legenda, mało kto w to wierzył, mimo to, wciąż uczono ich, jak to robić. Jace zamknął więc pióro pomiędzy dłońmi, po czym zaczął w myślach nawoływać anioła po imieniu. Robił to przez kilka minut, po czym przestał.
-Chyba mi nie wyszło – westchnął. –Spróbuję potem jeszcze raz – zwrócił się do Silver. –Tymczasem.. – wśliznął się pod kołdrę obok niej i wziął ją ponownie w ramiona.
- Na pewno powiedziałeś, że chcesz z nim porozmawiać? Znaczy on chciał z tobą porozmawiać, więc dziwne... No nic - przytuliła się do niego. Mogłaby teraz tak leżeć i leżeć. Była naprawdę szczęśliwa. Chyba nigdy jeszcze się tak nie czuła. Można powiedzieć, że byłą pijana szczęściem.
Jace zaczął wargami lekko muskać jej szyję i brodę, a także odsłonięty fragment dekoltu.
-Tak. Wołałem go. Pewnie jest zajęty, w końcu to archanioł..
- No może - głaskała go po głowie, całując go w czoło.  - Kocham cię. Tak strasznie cię kocham.
-Ja ciebie też – wsunął dłonie pod jej koszulkę i dotykał jej pleców, czując pod palcami aksamitną skórę dziewczyny. –Tak bardzo, że umarłbym jeszcze raz, żeby cię uratować – szepnął.
- Nie mów tak. Jak umrzesz przede mną, to cię zabiję.
-Kochanie – spojrzał jej w oczy. Ściągnął jej koszulkę przez głowę i przytulił mocno do siebie, jakby chciał ją ogrzać własnym ciałem. –Moje kochanie – powtórzył, całując jej czoło, nos, policzki.
Uśmiechnęła się lekko, unosząc jego koszulkę.
Pomógł jej ściągnąć ją i rzucił gdzieś dalej. Nagle zauważył, że coś w jego tatuażu Łowcy się zmieniło. Lekko się uśmiechnął.
-Zobacz – powiedział cicho i położył rękę Silver na srebrnym serduszku, które pojawiło się pomiędzy znakami i zawijasami.
- Ale ładne. Sam sobie zrobiłeś? - uśmiechnęła się.
-Nie. Jeszcze.. hmm, „wczoraj” tego nie było – powiedział cicho. –To pewnie robota Raziela.
- Ładne - pogłaskała go w to miejsce, a potem cmoknęła.
-To pewnie oznacza ciebie – przesunął dłońmi na jej biodra i przewrócił ją tak, by położyła się na plecach, a on leżał na niej. Oparł się na łokciach i pocałował ją lekko. Właśnie miał się wygodnie ulokować pomiędzy jej udami, kiedy przerwało mu chrząknięcie.
-Widzę, że czekanie nie jest twoją mocną stroną, Jonathanie.
Silver zrzuciła go z siebie i zakryła się kołdrą. 
- No... to jest właśnie Raziel...
Jace przyjrzał się archaniołowi. Nie był podobny do swojej ryciny w książce Nocnych Łowców. Nie miał na sobie zbroi, tylko idealnie skrojony, czarny garnitur.
-Ubierzcie się – polecił. Jace szybko wciągnął koszulkę, po czym podał Silver jej ubranie.
Silver ubrała swoją bluzkę, a potem usiadła na łóżku i spojrzała niepewnie na Raziela.
-Nie gniewam się na was, dzieci – powiedział Raziel, rozglądając się z lekkim zainteresowaniem po pokoju. –Ciszy mnie wasze hmm.. zainteresowanie sobą.
-Dziękuję ci, panie – powiedział Jace, nie bardzo wiedząc, czy ma klęknąć czy stać.
Silver siedziała spokojnie. Założyła nogę na nogę i czekała.
-Twoje życie nie miało się skończyć tamtej nocy. Widzicie, sprawa jest poważniejsza, niż może się wam wydawać. Niebo podzieliło się, anioły są w stanie wojny. Wkrótce przeniesie się ona do waszego świata.
Silver zmarszczyła czoło i spojrzała na Jace'a.
-Nie rozumiem, panie. Niebo podzielone?
-Anioły utworzyły frakcje. Jedna z nich uważa, ze czas, by z ziemi zniknęli wszyscy, którzy nie są ludźmi. Dzieci księżyca, wampiry, faerie, lisołaki, czarodzieje. Nawet kobiety, które, jak twoja dama, noszą w sobie tylko gen lisołaka, według nich powinny zginąć. To oni stoją za..atakiem na was oboje. Chcą w ten sposób pokrzyżować plany frakcji, którą stworzyłem ja. Chcą zniszczyć projekt Biały Księżyc.
-Projekt? – powtórzył Jace, biorąc Silver za rękę.
-Tak. Projekt polegający na stworzeniu nowej rasy Nefilim. Krzyżówki krwi Nefilim z krwią Dzieci Nocy. Innymi słowy: Nefilim, którzy sami będą wilkołakami, lisołakami..
Okej, wilkołaki, lisołaki, wampiry, czarodzieje. Supcio, naprawdę. Ale teraz to już było trochę za dużo. Silver milczała. Może to i lepiej. Właściwie po raz pierwszy nie wiedziała, co powiedzieć.
-Dalej nie rozumiem. Dlaczego chcieli pozbyć się mnie i Erin?
-Ciebie, bo jesteś moim potomkiem, Jonathanie. Erin, ponieważ nosi w sobie gen lisołaka. Chcieli się was pozbyć, ponieważ wasz syn stanie na czele nowej rasy. Będzie lisołakiem Nefilim.
- O, świetnie. Dzięki za spojler - mruknęła Silver.
-Wciąż nie rozumiem. Masz pełno potomków na świecie, panie. Dlaczego właśnie ja?
-Nie rozumiesz, Jonathanie? Nosisz nazwisko największego i najstarszego rodu Nefilim. Jesteś moim potomkiem. Potomkiem dziecka, które spłodziłem tysiące lat temu.
- Nie wspominałeś o tym nic, Jace - zauważyła Silver i spojrzała na niego. - I to ty bałeś się mojego taty...
-Bo sam nic o tym nie wiedziałem. Znałem tylko panieńskie nazwisko mojej mamy i sądownie wywalczyłem zmianę na nie. Zresztą, Morgenstern to popularne nazwisko.
-Owszem – Raziel wyglądał na rozbawionego. –Ale to właśnie ty zostałeś wybrany, tak samo jak Erin de Varden. Kilkoro waszych przyjaciół również zostało wybranych. Ale to wasz syn jest kluczową postacią.
Jace lekko się zarumienił. Syn.. Raziel oznajmił, ze on i Silver będą mieć syna..
-Mówiłeś o trzech frakcjach. Na razie powiedziałeś o dwóch, panie..
-Trzecia myśli podobnie jak my, że czas stworzyć nową rasę Nefilim, ale – Raziel rozbawił się jeszcze bardziej – na siłę. Proponowali pozamykać was jak króliki doświadczalne i po prostu mnożyć, a wasze dzieci dawać do wyszkolenia aniołom. Nie mogłem się na to zgodzić.
Silver starała się siedzieć cicho. Nic nie mówiła, przeglądała swoje paznokcie, poprawiała włosy.
-Chciałbym, żebyś to wziął – podał Łowcy swój miecz. Jace niepewnie wziął go do ręki. Broń okazała się zadziwiająco lekka. –Dla pani, panno de Varden, mam to – bezszelestnie zbliżył się do niej i podał jej pierscień. Jace’a zaskoczył jego wzór. Skądś go znał.
-Co to?
-To pierścień rodowy Morgensternów. Wiąże wasze losy razem. Przy okazji zapewnia temu, kto go nosi, bezpieczeństwo.
- Nasze losy razem... Supcio - mruknęła, zakładając go. Nawet ładnie wyglądał.
-Och. Nie martw się, love – zwrócił się do niej Raziel. –Nie mieliśmy wpływu na wasze uczucia wobec siebie. To, co do siebie czujecie, jest waszą sprawą. My wam tylko błogosławimy.
- To dobrze.
-Pójdę już. Zachowaj piórko, Jonathanie. Wezwij mnie, jeśli zajdzie taka potrzeba – oznajmił i znikł. A Jace stał, z mieczem w dłoni, wpatrując się w ziemię.
-Jestem potomkiem Morgensternów? To niemożliwe.
- A dlaczego nie? Coś w tym złego?
-Bo to jest niemożliwe. Morgenstern ma ponad 80 lat, jego żona też. Nie mają dzieci.
- Jesteś ich potomkiem. Pogódź się z tym - poklepała miejsce obok siebie.
-Musiałbym mieć z 50 lat, a nie 20 – prychnął, ale usiadł obok niej. –Może Raziel się pomylił. W końcu minęło tysiąc lat, od kiedy urodziło się jego dziecko i zapoczątkowało ród. Mimo to – spojrzał na nią z uśmiechem – dziwnie się czuję – wyznał. –Wiesz, ze świadomością, że anioły czekają, aż my.. no wiesz.
- Cicho - pocałowała go w policzek. Przytuliła go do siebie.
-Będziemy mieć syna – powiedział z uśmiechem. –O BOZE. MYŚLISZ, ŻE ONE NAS POGLĄDAJĄ GDY MY SIĘ KOCHAMY?!
- SKOŃCZ. PRZESTAŃ! LALALALA! I po synie!
Jace spojrzał na nią i zaczął się śmiać. Wpierw cicho, potem coraz głośniej, aż w końcu padł na łóżko i płakał ze śmiechu.
- To nie jest śmieszne, Jace.
-Och, jest – wymamrotał, ocierając oczy. –Poczułem się jak aktor porno. Jakby ktoś czytał albo widział nas w łóżku.
- I ciebie to bawi.
-A co, mam płakać? Silver – przyciągnął ją do siebie. –Po prostu cieszę się, że żyję. Tyle.
- Ja też - przytuliłą się do niego. - Kocham cię.