sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 24. Wampir z sąsiedztwa.

Annie siedziała w salonie i wcinała sałatkę.
Noah tymczasem siedział kawałek dalej i grał w szachy ze samym sobą. Wciąż wyczuwał obecność Annie niedaleko siebie, dodatkowo zauważył, że od kiedy ona mieszka z nim, musi więcej i częściej jeść. Irytowało go to, że traci panowanie nad swoim ciałem, gdy ta dziewczyna była w pobliżu.
-Szach – mat – mruknął pod nosem, przesuwając czarną królową i zbijając białego króla.
- Hm? Mówiłeś coś? - spojrzała na niego przelotnie, a potem znów patrzyła w tv.
-Nie do ciebie – burknął i z wampirzą prędkością zerwał się z fotela i „podszedł” do barku. –Nalać ci coś?
Lekko zawiało. Annie musiała poprawić włosy.
- Nie, dzięki.
Nie odpowiedział. Nalał sobie whisky i znów podszedł do szachownicy. Grał ze samym sobą od setek lat. Znudziło mu się już, ale współczesność wciąż stanowiła dla niego problem. W głębi duszy wciąż był niewolnikiem, który śni cudowny sen. Ma wszystko, ale.. Nie potrafi z tego korzystać. Oczywiście, nie przyznałby się do tego. Preferował białą broń, przedkładał tradycję ponad wszystko.
Może też dlatego stał na czele jednej z wampirzych frakcji.
-Przepraszam – do salonu weszła gospodyni. –Wiadomość do pana, panie Saphiro.
Noah pokazał palcem stoliczek, nie odrywając wzroku od szachów.
Annie w tym czasie rozsiadła się wygodniej na fotelu.
- Bardzo dobra sałatka - zwróciła się do gospodyni.
-Dziękuję, panienko Monroe. Czy podać coś jeszcze?
Noah tymczasem rozerwał list i przebiegł go szybko wzrokiem, jednocześnie popijając whisky. Wiadomości nie były dobre.
-Kto to przyniósł? – zapytał gospodynię.
-Przyszło razem z pocztą do skrytki w mieście, proszę pana – odparła kobieta.
- Coś nie tak? - Annie spojrzała na niego uważnie.
-Tak.
Gospodyni wyszła, rozpoznając jeden z nadchodzących napadów złości pracodawcy.
-Ten wampir, który chciał cię kupić – zaczął Noah, odstawiając szklaneczkę – pamiętasz?
- Pamiętam... - kiwnęła głową, kuląc się w sobie.
-Rywalizujemy ze sobą. Politycznie. Prywatne. Ale by nie wywołać niepotrzebnych problemów, udajemy, że nie jesteśmy wrogami, chociaż nawzajem sobą pogardzamy. 
- Zabij go - wzruszyła ramionami. Dobra, może przesadziła, ale ten wampir chciał ją skrzywdzić. I to bardzo. Więc jakoś jej to nie ruszało.
-Jeśli bym go zabił, sam skazałbym się na śmierć – a nie miał zamiaru umierać, bo dla kogo? –Vincent chce cię poznać – podał jej list.

„Drogi Przyjacielu,
Z racji tego, iż prędzej niż ja dokonałeś interesującej transakcji, chciałbym Cię prosić o możliwość zobaczenia tego, co straciłem na Twoją korzyść. Przybędę wkrótce,

Vincent”


- Mowy nie ma - aż wstała, zaciskając pięści.
-Niestety – prychnął. –Vincent jest już w drodze, jestem tego pewien. Nie masz wyboru, panno Monroe – powiedział cicho i obojętnie.
            Mimo chłodu w głosie, naprawdę poczuł lekki niepokój. Wizyty Vincenta zawsze miały drugie dno. Pewnie chce się przekonać, czy Annie należy do niego.
- To co robimy? - zapytała, siadając ciężko na kanapie. Ukryła twarz w dłoniach.
-Nic ci nie zrobi – warknął. –Obrażasz mnie myśląc, że pozwolę cię skrzywdzić.
- No przepraszam, że się boję - mruknęła, z powrotem siadając na kanapie z podkulonymi nogami.
-Nie ma czego. Musisz udawać moją partnerkę, a wszystko będzie dobrze – mruknął, mnąc list i wrzucając go do kominka. Płomienie szybko go strawiły.
- Partnerkę... 
Brzmiało to dziwnie.
-Vincent musi wyczuć na tobie mnie – westchnął ciężko. No i cudownie. Plan trzymania się na dystans szlag trafił.
- Rozumiem, że spryskanie się twoimi perfumami nie jest wyjściem.
Zerknął na nią. Perfumy? On nie używał. Miał tylko wodę po goleniu i mydło.
-Niestety. Są dwa osoby, żaden nie jest na rękę ani tobie, ani mnie.
- Mów jaśniej.
-Pierwszy i wygodniejszy sposób to seks. To najmocniej cementuje ze sobą ludzi. Drugi sposób to – skrzywił się – picie krwi prosto z żyły.
Annie spojrzała na niego uważnie z szeroko otwartymi oczami.
- Z której żyły chcesz? - wymamrotała, odwracając wzrok. No przecież nie pójdzie z nim do łóżka. Wampiry są martwe, martwi nie mają krwi, więc wampirom nie... no, ekhem.
-Z żadnej – był zły. –Nie piłem krwi z żyły od 20 lat. Mogę nad sobą nie zapano.. – urwał i odwrócił się bokiem. No tak. Dla niej lepsze to niż seks z nim, jakby nie spojrzeć. Obiecał, że się nią zajmie. –Z szyi wystarczyłoby trzy, cztery razy. Z nadgarstka muszę więcej. Przy Vincencie też. Pokazać mu, że jesteś „moja”.
- Boże, wy i te wasze psudozwyczaje! - wymachnęła rękami, a potem znów się skuliła. - Chodź tu, nie ma dużo czasu.
-Po pierwsze NIE ROZKAZUJ MI – warknął, marszcząc brwi. Czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że wciąż może ją oddać? Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, owszem, ale jej nonszalancja irytowała go. –Po drugie, wpierw potrzebujesz czegoś – podał jej nóż z XVI wieku.
- No nie mów mi, że sama mam sobie podciąć żyłę. 
Zignorowała jego ostry ton. Hm... a może sama zaraz sobie wbije ten sztylet? Skończy się to siedzenie z nim tutaj, strach... kuszące.
Usiadł obok niej.
-Gdy się zapomnę to mnie dźgnij – mruknął. Niewygodnie mu było w tej pozycji. Wolałby ją mieć na kolanach.
- Okej... - odgarnęła włosy na bok, a potem zbliżyła się do niego.
Westchnął ciężko. Wsunął jej sztylet do ręki. Boże. Toż to dnia nie przeżyje w gromadzie wampirów.
-Dźgaj tu – odsłonił szyję i pokazał jej swoją aortę. –Nie zabijesz mnie, ale spowolnisz.
- Mhm... zacznij już...
-Siadaj – klepnął się po kolanach.
Spojrzała na niego niepewnie. Ale po chwili wstała i siedziała na jego kolanach.
Noah poczuł się dziwnie. Już dawno z nikim nie był tak blisko. Z każdym oddechem wyczuwał zapach kobiety. Pachniała… smakowicie.
-Prawa, lewa?
- No po lewej jest aorta chyba...
Uniósł brew.
-Może być nadgarstek… - chrząknął.
- Nie denerwuj mnie - mruknęła, przysuwając się bliżej.
            Okej. To było dziwne. Przed chwilą tak się rzucała, a tymczasem sama mu się ofiarowywała. Noah przysunął nos do jej szyi i zamknął oczy. Nie czuł głodu. Może inny rodzaj głodu czuł.. Kły po chwili wysunęły się same. Oddychał szybko, chrapliwie.
Nie chciał jej ugryźć.
Chciał.
Nie chciał.
Cholera!
Annie splotła palce ze sobą i mocno zacisnęła. No dalej, już chciała mieć to za sobą.
W końcu przesunął po jej szyi językiem (no cóż, w takich chwilach „produkował” środek znieczulający) i lekko wbił je w szyję Annie.
Poczuł napływ emocji, które myślał, że stracił dawno temu. Szok. Pożądanie. Ciepło..
Annie wciągnęła powietrze do płuc. To było takie mega dziwne. Mocniej ścisnęła swoje palce, lekko sztywniejąc.
Pierwszy łyk był niesamowity. Drugi, trzeci.. Smak Annie był niebem w porównaniu do smaku krwi z torebki.
Zagryzła dolną wargę. Miała wrażenie, że wypił już ze cztery litry. Może to dlatego, że nigdy nie oddawała krwi.
- Noah...
Oderwał się od niej natychmiast, chociaż czuł się nieszczęśliwy (!) z tego powodu. Trzymał jednak twarz w jej szyi i oddychał szybko. Lekko przesunął czubkiem języka po jej szyi, by zamknąć drobne ranki. Po chwili nie było po nich śladu.
- O matko - zachwiała się lekko i równie lekko zacisnęła pięść na jego koszulce. - Masz coś... na podwyższenie... ciśnienia? - zapytała. Czuła się słabo.
-Wypiłem 5 łyków. To około 500 mililitrów – szepnął. A potem..
Pocałował ją władczo. Może to podniesie jej ciśnienie.
Annie była w szoku. Ale to prawda, to podniosło jej ciśnienie. I to sporo. W końcu zamknęła oczy i odwzajemniła nieśmiało pocałunek.
Noah objął ją i przytulił do swojego zimnego ciała, czując, jak ciepło Annie go rozgrzewa. Pogłębił pocałunek. Okej. Muszą to powtórzyć przy Vincencie. Annie z chęcią się do niego przytuliła. Pogłaskała go powoli po plecach i trochę po karku.
-Musimy to pokazać Vincentowi – mruknął, muskając jeszcze lekko jej usta swoimi.
Poczuł się tak, jak gdyby… znów trzymał w ramionach swoją żonę.
- Mhm... jestem za - szepnęła.
Chrząknął i wyprostował się.
-Musimy to jeszcze kilka razy powtórzyć. Kiedy będzie ci pasowało, nie częściej niż raz na 24 godziny. Nie wysuszę cię, ale.. wolałbym nie ryzykować, żebyś zemdlała.
Annie kiwnęła głową. 
- Tak, zgadzam się - uśmiechnęła się leciutko.
-Uśmiechnęłaś się – zauważył, zaskoczony.
- Podobało mi się - powiedziała, rumieniąc się.
-Picie krwi…?
- To drugie - odpowiedziała szybko.
-Och. Pocałunek – chrząknął. Jemu również się podobało. –Było… - urwał. –Cholera. Jestem tysiące lat od ciebie starszy.
Roześmiała się.
- No cóż, ale wyglądasz młodo.
-Taak.. – niepewnie przesunął dłonią po jej włosach. Były aksamitne w dotyku. –Wyglądam. Nie zapominaj, że jestem drapieżnikiem – dodał ostrzej. Nie mógł się zakochać.
Nie przeżyje drugi raz tego, co przeżył z żoną. Miłości, nadziei, straty, smutku. Uczuć, które wampir odczuwa mocniej niż zwykły człowiek..
- Lisy są drapieżnikami, a też są urocze - pogłaskała go już śmielej po policzku.
-Lis nie opróżni cię ze krwi – szepnął jej do ucha. –Nie jestem zwierzątkiem, które możesz udomowić, Annie.. – znów wciągnął jej zapach.
- No wiem, wiem...
-Ładnie pachniesz – jęknął, czując rosnące pożądanie.
- To żel pod prysznic o zapachu kokosa.
-Nie. Pod nim masz swój zapach. Cudowny – szepnął.
- Dziękuję - pocałowała go w nos, chociaż bała się reakcji. W końcu był złym, wielkim drapieżnikiem! Krwiopijcą zwanym wampirem, a nie prawnikiem o dziwo.
Był zaskoczony ale raczej jej śmiałością niż samym gestem.
-Okej. Kiedy przybędzie Vincent, musisz wyglądać jak pani domu. Oprowadzę cię po zamku i powiem, co i jak – zmienił temat na coś bardziej normalnego.
Ostatnią kobietą, której pokazywał zamek, a która w nim nie pracowała, była jego żona..
- Ale ja już znam tutaj prawie wszystko, Noah. Sama się oprowadziłam.
-Lochy i podziemia. Wieżę. Na te kilka nocy przeniesiesz swoje rzeczy do mojej komnaty. Pokoju – poprawił się.
- Będziemy spać w jednym łóżku? - dopytywała się.
-Nie – oznajmił, nie chcąc jej stresować. –Nie muszę wiele sypiać. Po prostu musimy znikać w tym samym pokoju.
- Ee taam, a co to za problem - machnęła ręką. Nagle przestała się go bać.
Uniósł brew.
-Godzinę temu na myśl o dotknięciu mnie czułaś mdłości – mruknął. –Nawet ze mną nie rozmawiałaś.
- Bo grałeś w szachy!
-Proponowałem ci, że cię nauczę! Gram sam ze sobą od setek lat!
- Nie interesują mnie szachy...
Podrapał się w nos. Odetchnął głęboko. Tylko spokój może nas uratować.
-Mam Monopoly. Karty. Chińczyka. Każdą możliwą grę planszową, jaka tylko wyszła – zdradził.
- Masz Twistera? - zainteresowała się.
-Mam. Ale nie wygrasz ze mną – mruknął. –Jestem wampirem, Annie.
Jej imię nagle zaczął wypowiadać tak miękko.
- Pfff, no ciekawe czy jest coś, w czym nie wygrasz.
Postukał się palcem w brodę.
-Marne szanse. Nudzę się, więc gram we wszystko tak długo, póki mnie to kręci. Gdy jestem najlepszy, zaczyna mi się nudzić i tak dalej – burknął. –Musimy więcej o sobie wiedzieć, by Vincent nie miał się do czego doczepić.
- A co chcesz wiedzieć?
-Nie wiem. Wiem o twojej rodzinie i o tym, co hmm.. twój ojciec napisał o tobie w aukcji.
- W aukcji... - spochmurniała.
Instynktownie pogłaskał ją po plecach.
-Pomyśl o tym inaczej. Twoja rodzina jest bezpieczna, a ty… cóż. No ty miałaś pecha, ale mogłaś trafić gorzej..
- No mogłam, to prawda - westchnęła, odkrywając, że Noah wcale nie jest taki straszny, Jak to szło? Nie taki wampir straszny jak mu zęby spiłują.
-Ja cię przynajmniej nie zgwałcę – powiedział ze spokojem, patrząc na ogień.
- No dlatego mówię - spojrzała na niego, a potem w głowie zaczęła się bitwa myśli: przytulić się do niego, czy nie. W końcu jednak przytuliła sie do niego niepewnie.
Znów go zaskoczyła. Lekko pogłaskał ją po plecach, a potem pocałował w czoło. Te zachowania do niego nie pasowały. Od śmierci zony wybudował dookoła siebie mur, ale Annie z zawrotną szybkością go topiła..
-Obiecałem, że po roku zwrócę ci wolność – przypomniał.
- To jeszcze dużo czasu, nie uważasz?
-No tak. Do tego czasu będę pilnował twojego bezpieczeństwa – westchnął.
________________________
Obroniłam się, fuck yeah :D Z tej okazji możecie spodziewać się wkrótce rozdziału specjalnego, a wraz z nim pewnej propozycji ^^
PS. Siedzimy obok siebie z drugą Autorką (co rzadko się zdarza), więc serdecznie pozdrawiamy :) 

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 23. Randkowanie.

Emma ucieszyła się bardzo, kiedy pani od chemii postawiła i jej, i Navi'emu po szóstkach. Jemu się przydadzą, ona też nie pogardzi. Idealnie! No i teraz Navi miał zacząć ją podrywać jak na faceta przystało.
Gdy wyszli z sali chemicznej na przerwę, Navi poprawił krawat.
-Emma, zaczekaj chwilę – poprosił, nie wiedząc czemu denerwował się. –Przybij piątkę, partnerze – powiedział nagle, unosząc dłoń.
Uśmiechnęła się do niego szeroko i przybiła.
- No, takich dwóch jak nas trzech to nie ma ani jednego!
-Dokładnie – spojrzał na nią z góry i uśmiechnął się. –Co powiesz na świętowanie? Piątek, pizza? O ile jesz pizzę – dodał po chwili namysłu. Przecież była taka chuda, pewnie nie jadła śmieciowego żarcia.
- Oczywiście, że jem! - prychnęła, oburzona. - I chętnie się wybiorę.
-Świetnie. Przyjadę po ciebie.
Po chwili, bez namysłu, pocałował ją lekko w policzek i dołączył, jak gdyby nigdy nic, do chłopaków, którzy szli na trening.
Emma zarumieniła się, uśmiechnęła szeroko i poleciała niczym Kordian na chmurce do koleżanek.

            Gdy nadszedł piątek, Navi wbił się w granatowe dżinsy, czarną koszulkę i bluzę. Owszem, miał jeszcze jakieś i nie nalegał na to, by Emma zwróciła mu tę, którą pożyczyła. Szli na pizzę, więc starał się nie wyglądać zbyt formalnie, aczkolwiek Rayne wyśmiał już jego nastroszone włosy.
Podjechał pod dom Emmy i wyszedł z auta. Przez chwilę zastanawiał się, czy wszystkiego nie odwołac, ale w końcu zadzwonił do drzwi.
Otworzył mu James.
-Navi? Coś się stało?
-Ee.. Emma. Byliśmy umówieni..
-Och. Ooooch – powiedział przeciągle, mrużąc oczy. –Em, kochanie, do ciebie.
- Navi, cześć! - Emma miała na sobie białą sukienkę, ciepłe kozaki, bo zimno było jeszcze na dworze i płaszczyk czarny. Była gotowa. - To my idziemy, pa, James!
-Finn, moja siostra ma być w domu przed północą – warknął, po czym zamknął drzwi.
-Myślałem, że mnie lubi – powiedział Navi, zamyślony, drapiąc się po nosie.
- Wychodzisz z jego siostrzyczką - zauważyła, spoglądając na niego z uśmiechem.
-Przecież nie będziemy uprawiać dzikiego seksu na tylnym siedzeniu, tylko jeść pizzę – odparł i otworzył jej drzwi od strony pasażera.
- On to inaczej widzi... - usiadła i zapięła pasy. Dyskretnie jednak spojrzała na tylne siedzenie.
Owszem, było na tyle duże, by było im wygodne i na tyle mały jednocześnie, by czuli dreszczyk związany z seksem w aucie.
-Dobrze, że ja nie mam siostry. Nie miałaby życia przy trzech starszych braciach.
Emma zaśmiała się.
- To prawda. Biedni ci, którzy próbowaliby ją poderwać.
-Dokładnie. No i też jaki przykład byśmy jej dawali – prychnął.
Może Rayne i Evan dobry, ale Navi? Eks ćpun? Świetny przykład, nie ma to tamto.
Oj ciii.
- Mam ochotę na kebabową - powiedziała nagle Emma, patrząc na obrazy za oknem.
-O. Lubię, jak kobieta ma apetyt – przyznał. –Ja wolę hawajską.
- Fuj - zaśmiała się i spojrzała na niego.
Naprawdę jechała z nim na randkę? Matko moja, przecież to było takie nierealne. To tak, jakby teraz śniła!
-Bluźnisz, niewiasto – uśmiechnął się do niej. –Najlepsza pizza jaką kiedykolwiek jadłem – powiedział, skręcając na most Brooklyński. –Dzielnica nieciekawa, ale za to knajpa najlepsza.
- Może dasz mi spróbować, hm?
-Oczywiście. Zobaczysz, zwrócisz hawajskiej honor – zaśmiał się i zaparkował pod lekko obdrapanym budynkiem. Był to zwykły blok, ale na dole miał pizzerię.
Emma złapała go pod ramię i mocno się trzymała.
-Spokojnie, ze mną nic ci nie grozi.
No, może oprócz niego samego.
- Jestem spokojna.
-Wierzę na słowo – uśmiechnął się czarująco, chociaż to, że go trzymała tak mocno, mogło sugerować, ze boi się tego miejsca.
Gdy weszli do środka, kelnerka i stojący za kasą chłopak pomachali do Navi’ego przyjaźnie.
-Ten sam stolik, co zawsze? – zagadnęła brunetka, podchodząc do nich. Zmierzyła Emmę dyskretnym spojrzeniem. No, no. Rudzielec zawsze przychodził z drugim rudzielcem, a nie z dziewczyną.
Emma uśmiechnęła się do obojga przyjaźnie. No co, miła z niej osoba była i lubiła się uśmiechać.
-Tak, poproszę – oznajmił Navi i po chwili siedzieli już w boksie w samym rogu sali, oddzieleni od reszty roślinkami. –Zawsze przychodzę tu z bratem. Wiesz, dwóch facetów mieszkających samych i tak dalej.
- Rozumiem - otwarła menu. No, mieli kebab i Nestea.
Navi dał jej chwilę na zastanowienie się.
-Jeśli miałabyś ochotę, to mają tu sok ze świeżo wyciskanych owoców – powiedział nagle.
- Tak? Ooo, to ja chcę pomarańczowy.
            Gdy przyszła kelnerka, Navi złożył zamówienie i uśmiechnął się do Emmy łagodnie. Naprawdę mu się podobała. Była seksowna, ale przede wszystkim diabelnie inteligentna. To go kręciło. Ale ona nie wiedziała o jego przeszłości i bał się, ze jeśli prawda wyjdzie na jaw, spławi go w cholerę.
-Opowiedz mi coś o sobie – poprosił.
- Mówiłam ci już, że nie umiem opowiadać o sobie. Lepiej zadawaj pytania - patrzyła mu w oczy przez dłuższą chwilę, aż w końcu nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Nadal była nieśmiała.
I ona również się bała, że jak prawda o niej wyjdzie na jaw...
-Okej. To za każdy pytanie, jakie ci zadam, ty zadasz jakieś mnie. Pasuje ci coś takiego? – zdjął bluzę i położył obok siebie. Tu było ciepło. –Jak to jest być kapitanem cheerleaderek?
- Nie umiem zadawać pytań... Jak to jest? Tak... trudno. Wiesz jak ciężko je zmusić do czegokolwiek? Masakra.
-Koszykarze mają to samo – zapewnił ją. –Czasem nawet gorzej, bo skupiamy się na was i na tym, jak wam zaimponować niż na samej grze.
- Serio? No proszę, a myślałam, że wam to nie potrzebne - zaśmiała się.
Odpowiedział radosnym wyszczerzeniem zębów.
-No błagam. Połowa kolesi, którzy przyszli na eliminacje przyszła po to, by potem móc być bliżej cheerleaderek, a najlepiej to poderwać którąś z nich. Nie oglądasz amerykańskich filmów?
- Oglądam - znów się zaśmiała. - No ale, co tam, zaraz koniec, a mnie to się przyda na studia.
-No tak, przyszła pani prokurator. Jeszcze się spotkasz z moim bratem na sali sądowej.
- Pewnie tak - westchnęła. - A ty chcesz gdzieś wyjechać na studia?
-Myślałem o różnych miejscach. Rodzice chcieliby, żebym wrócił do Szkocji, ale mój brat powiedział, ze mogę spokojnie studiować na NYU. Zobaczę, gdzie się dostanę. A ty, wybrałaś jakieś miejsce?
No i proszę. Mogli rozmawiać normalnie.
- Ja marze o NYU - westchnęła rozmarzona. - No właśnie, jak wygląda Szkocja?
Zamyślił się, a gdy już zaczął mówić, jego twarz zrobiła się jakby łagodniejsza, spokojniejsza. W głosie Navi’ego pojawiła się nutka tęsknoty.
-Zielona. Wszędzie jest dużo zieleni, a powietrze jest czyste. Na naszym zamku co prawda jest chłodno, ale gdy spacerujesz po wyżynach szybko robi ci się ciepło. No i jest wesoło, bo obserwujesz sobie owce. Pewnie dla miastowej dziewczyny to nudne, co? – uśmiechnął się ciepło – Do centrum miasta nie mam daleko, jakieś 20 minut jazdy samochodem. Kluby, dyskoteki, to samo, co tutaj, może tylko mniej ludzi.
- Masz zamek? Łaaaaaaaał - Emma wpatrywała się w niego jak w obrazek. Był cudowny, a teraz, kiedy opowiadał o swoim domu, był cudowniejszy.
-Nie ja, tylko mój tata. Mama prowadzi fundację charytatywną no i jest kustoszem zamku, gdyż jego część udostępniamy jako muzeum. No a zamek przypadnie w udziale mojemu najstarszemu bratu. Ja sobie wybuduję dom gdzieś na wyżynach – westchnął i spojrzał jej w oczy. –W takim miejscu, żeby moja żona miała cudowny widok z okien, a dzieci dużo miejsca do zabawy.
Myśli o przyszłości były ważną częścią jego odwyku. Teraz naprawdę dużo myślał o rodzinie.
Emma słuchała go uważnie i uśmiechała się. Boże, to możliwe, żeby uwielbiać kogoś tak bardzo? Dobra, nie znała go, winna, ale no ludzie no. Była zakochaną nastolatką! To chyba wiele wyjaśnia, prawda? No i On jeszcze mówił w taki sposób... Och, no, Emma miała ochotę go pocałować i powiedzieć, że to z nią może taką rodzinę założyć.
-Cały czas ja mówię. Chcę posłuchać twojego głosu – oznajmił.
- Ale mów, mów.
-Co robisz w wolnym czasie?
- Czytam, oglądam seriale... - uśmiechnęła się lekko.
Kelnerka przyniosła ich zamówienie. Postawiła tace z pizzami raz ich soki, po czym dyskretnie się oddaliła.
-Mhm. Już myślałem, ze robisz coś zwariowanego – zaśmiał się.
- Ja? Zwariowanego? - zrobiła się czerwona na twarzy. No dobra, robiła, ale on nie musiał o tym wiedzieć...
-No. Dlaczego by nie? Ja trenuję sztuki walki, ty nie wiem.. o, mogłabyś chodzić na kurs szydełkowania – wypadł troszkę słabo. –Przepraszam. Po prostu jesteś taka delikatna – powiedział, a w jego oczach pojawiła się czułość. Zamknął by ją w ramionach i chronił przed całym światem..
- Szydełkiem można sie zranić - roześmiała się. Oj, wcale nie była taka delikatna. No ale, niech sobie tak myśli, lepiej dla niej.
-Mhm, w sumie racja – lekko dotknął jej dłoni. Była drobna, spokojnie mógłby z jednej swojej dłoni wykroić dwie jej. Czyżby naprawdę był taki nieproporcjonalnie wysoki wobec niej? –Ale tańcząc możesz coś sobie naciągnąć albo upaść.
- Hm... to co? Zamknąłbyś mnie w pudełku lub klatce? - uniosła brwi, rozbawiona. Zabrała się za swoją pizzę, żeby nie wystygła.
-Nie, jeszcze nie oszalałem – on również jadł, nie przerywając rozmowy – ale wymyśliłbym coś, żebyś była bezpieczna. I nim powiesz, że to seksistowskie, Szkoci tak po prostu mają. Lubimy dominować nad kobietami, ale w zamian za to otaczamy je opieką i robimy wszystko, by były szczęśliwe – odłamał kawałek swojej pizzy i podsunął jej do ust.
Chętnie zjadła. 
- No, powiem ci, że nie najgorsiejsza - uśmiechnęła się. 
Czy wspominała już, że jest cudowny? Taki mega, bardzo wspaniały? Nie?
Wspominała, spokojnie. Na razie znała grzeczną stronę Navi’ego.
-Jaki jest twój ideał faceta? – zapytał nagle, z pozoru obojętnie.
- Hm... nie mam ideału.
Siedzi przede mną.
-Ojoj. To rzadkie, by dziewczyna nie miała w sobie obrazu księcia z bajki – zauważył, wciąż jedząc. Miał apetyt, co zrobisz. Po odwyku schudł prawie 10 kilo. Powoli odzyskiwał dawną wagę, przy okazji dużo trenując, by znów mieć ładne mięsnie brzucha i ramion.
- No jasne, że fajnie by było mieć księcia z bajki... Ale w sumie w czarnym Mustangu też może być.
Gdzie on, do cholery, dostanie czarnego Mustanga?
-Ciekawe.
Pod stołem, przez przypadek, lekko otarł się udem o jej udo .Ciasno tu było, a on był wielki, taka sytuacja. Ojoj, biedaczysko z niego było. Z niej też, bo się zarumieniła. Znowu.
Nagle drzwi knajpy otworzyły się, a do środka wpadła banda wyrostków. Mieli może około 16 lat, ale Navi wyczuł z daleka to, że nie byli ludźmi. Należeli do drugiego stada wilkołaków i, co warto zauważyć, znaleźli się na terytorium watahy Sky’a.
-Nie patrz na nich – powiedział cicho do Emmy, mając nadzieję, że jej uroda nie zwróci ich uwagi. Nie żeby nie miał ochoty dać klapsa paru szczeniakom, ale nie przy niej.
- Co się dzieje? - zaniepokoiła się Emma i nie patrzyła tam.
-Jakieś nabuzowane nastolatki. Zgarną jedzenie i sobie pójdą. Poczekaj, wybacz – przesiadł się obok niej i otoczył ją ramieniem. Jeśli wilkołaki były mądre, a zakładał, ze jeśli nie, to miały chociaż instynkt samozachowawczy i wyczują w nim Nefila lub chociaż zauważą tatuaż na jego ramieniu. –Niech nie myślą, ze mogą cię podrywać – powiedział miękko, a jego oddech musnął jej włosy.
- J-jasne... - no, teraz to byłą czerwona jak cegła na twarzy. A co, tam, przytuliła się do niego. - Żeby wyglądało bardziej, wiesz... wiarygodnie.
-Oczywiście. Nie czerwień się tak, Em – szepnął łagodnie. –Rozluźnij się. Udawaj, że znasz moje ciało i tak dalej.
Wilkołaki miały czułe nosy, wychwycą każda chemiczną zmianę w ich organizmach. Jeśli będą mieli szczęście, wezmą ich nerwowość za pożądanie.
- Jasne...
Jezu, dlaczego ona przy nim traciła słowa?!
Navi, widząc, ze jeden z wilków idzie w ich stronę, pocałował Emmę w czubek głowy.
-Jak pizza, kociaku? – zamruczał, głaszcząc ją dłonią po ramieniu.
Swoją drogą, zaczynał być wdzięczny tym wilkom za pojawienie się.
No tak, a kto by pomyślał, że wilki wyczują DWOJE Nefilim...? Och, nikt.
- Smaczna - wsunęła palce w jego włosy i przeczesała je.
Uśmiechnął się i odwrócił lekko głowę, by pocałować wnętrze jej nadgarstka, a potem lekko przygryźć palec Emmy.
-Ty smaczniejsza – wymamrotał jej do ucha.
Emma zagryzła dolną wargę. Okej, podobało jej się to jak jasna cholercia! Te chłopoki mogli tu zostać.
No i zostali. Zajęli stolik, z którego mogli ich obserwować.
-Cholera – westchnął cicho Navi. –Lubię twoje włosy – oznajmił i przeczesał je palcami.
- Podobają ci się?
-Bardzo. Mógłbym ich dotykać całą wieczność – poinformował Emmę, a następnie przesunął nosem po jej szyi, wciągając zapach jej i jej włosów. Jednocześnie tym samym dał znak wilkom, że dziewczyna jest zajęta.
No, Natomiast Emma działa szybko. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go prosto w usta.
Och. Zaskoczyła go tym gestem, ale Navi szybko potrafił się odnaleźć. Odwzajemnił pocałunek, nawet przejmując nad nim kontrolę. Był władczy, co poradzisz. Odchylił jej głowę do tyłu i pogłębił go, jednocześnie ramieniem mocniej obejmując ją w pasie i przyciągając do własnego boku. Przez ciało dziewczyny przeszły przyjemne dreszcze. Mhrr. Objęła go za szyję i nadal całowała. Uf, na szczęście jej nie odepchnął.
Byłby idiotą, gdyby to zrobił.
Była jeszcze słodsza w smaku niż podejrzewał. Miała zmysłowe, pełne wargi, które wziął w posiadanie. Wsunął pomiędzy nie język, zapraszając ją do wspólnej pieszczoty.
Oczywiście, że się przyłączyła, choć pewnie robiła to niezbyt poradnie. Ale się starała! Liczą się chęci!
Nauczy ją. Nie tylko tego.
Przerwał pocałunek tylko po to, by przyłożyć wargi do jej szyi. Okej. Podniecił się, ale to chyba normalne, gdy całuje tak piękną i zmysłową, a zarazem niewinną kobietę? Przygarnął Emmę zaborczo do siebie, gdy jeden z wilków zaczął niedyskretnie obwąchiwać powietrze.
Emma spojrzała na pizzę, odwracając głowię. Okej. To było MEGA cudowne i wspaniałe, i fantastyczne! Ale on nie mógł dostrzec rumieńców na jej twarzy. I radosnych iskierek w jej ciemnoniebieskich oczach.
Zrozumiał odchylenie głowy jako zaproszenie, więc zaczął całować kawałek skóry, który wystawał spod sukienki, a potem kark Emmy. Nie spieszył się. Pizza nawet na zimno była dobra.
Ojej! Emma znów poczuła dreszcze na swojej skórze. Uśmiechnęła się; było jej dobrze.
-Drżysz – szepnął i ugryzł ją w ucho.
- Tak? No popatrz...
Kurde, dlaczego przy nim nie tylko zapominała słów, ale też zachowywała się jak słodka idiotka?
Bo jemu się to również podobało!
Objął ją drugim ramieniem. No jemu było ciepło, był wręcz rozpalony. Odgarnął jej włosy z karku i lekko go ugryzł. Nie mógł się powstrzymać. Wilki powoli traciły nimi zainteresowanie.
- Heeeeej - zaśmiała się i odsunęła od niego.
-Oj no – uśmiechnął się. Przez ten uśmiech wyglądał na młodszego. –Tam najmocniej pachniesz – wyznał.
- Tak, tak - uśmiechnęła się i napiła soku. Gorąco, gorąco, kurde.
-Hej, blondi, może zostawisz tego rudzielca?
-Daj spokój – kolega szturchnął wilkołaka – idiotę. –Jej facet nie wygląda zbyt przyjaźnie.
Emma znów przysunęła się do Navi’ego.
-Jest okej, kochanie. Nie ruszą nas – zapewnił ją i wrócił do jedzenia. Ale poruszył nogą tak, by wilkołaki dobrze przyjrzały się sztyletowi, który miał w bucie.
Srebrnemu, ot co.
- Obyś miał rację - zawiesiła głos, ale co tam, wróciła do jedzonka, w myślach cały czas przezywając pocałunek.
Navi również jadł, ale kątem oka obserwował wilkołaki. Były głodne, ale tez, po zjedzeniu, zaraz wyszły. Odetchnął z ulgą.
-Bezpiecznie.
Ale się nie odsuwał.
I Emma odetchnęła.
- Już nie mogę - stwierdziła, odsuwając od siebie talerz.
-Obrazisz się, jeśli zjem? – zapytał. No co? Był koszykarzem, był Nefilim, ale przede wszystkim był facetem.
- Nie, nie, jedz! Smacznego.
A więc jadł, ale co chwila na nią patrzył.
-Nie była to idealna pierwsza randka – zaczął nagle – więc może dasz mi jeszcze jedną szansę i pozwolisz się zaprosić na kolejną?
- Nie zgadzam się - powiedziała poważnie, a potem uśmiechnęła się. - Chodziło mi o to, że randka była super. I oczywiście, że chcę się z toba spotkać jeszcze raz.
-Świetnie. Co powiesz na kino? – kamień spadł mu z serca, bo na początku się wystraszył, że odmówi.
- Chętnie się wybiorę - uśmiechnęła się. Kit, że miała troszkę brudne usta od mąki.
Navi lekko otarł kciukiem jej usta.
-Upaćkałaś się – zamruczał. Nawet wtedy była słodka.
- O matko - szybko chwyciła za serwetka i się wytarła. Cholera, ale wstyd.
-Daj spokój – złapał ją za nadgarstek. –Jesteś śliczna.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
-Drobiazg.
Hm. Dojadł, zapłacił, ale wciąż się od niej nie odsunął i jakoś nie miał ochoty wracać do domu.. No, a północ dawno wybiła. James się zdenerwuje.
-Chyba czas, żebym cię odstawił do domu..
- Juuuż? - spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. No kurczę. A chciała go sobie jeszcze pocałować.
-Dochodzi pierwsza w nocy, kochanie – powiedział łagodnie. –Ale widzimy się jutro, kino. Wybierzesz film?
- No dobra, to idziemy - wstała i złapała go za rękę. - Nie obrazisz się, jak to będzie komedia romantyczna? - zaśmiała się cicho.
-Jestem w stanie to obejrzeć.
Przecież podczas filmu i tak będzie zajęty czymś innym. Konkretnie, kimś innym..
- No dobrze. Chodźmy już.
Wcale nie chciała iść. Ale trzeba się wyspać na jutro!
W drodze powrotnej nie mówił wiele, co chwila tylko zerkał na nią i uśmiechał się. I był pewien, ze James na nich czekał, bo gdy tylko zaparkował pod domem Matthews, starszy brat Emmy już otwierał drzwi.
-Będzie zły – powiedział cicho Navi i wyszedł z auta, aby stawić mu czoła.
-Znasz się na zegarku, Finn?
- Zasiedzieliśmy się - Emma uśmiechnęła się do Jamesa, a potem spojrzała na Navi'ego. - Do jutra - stanęła na palcach, oparła dłonie na jego ramionach, a potem pocałowała w policzek.
-Śpij dobrze, Em. Ty też, James. Do jutra! – pomachał im obojgu i wsiadł do auta.
-Co za typ – burknął James, gdy Navi odjechał. –Zrobił ci coś, siostrzyczko?
- Zapewnił najwspanialszą pierwszą randkę - odpowiedziała, z uśmiechem patrząc za samochodem Navi'ego. - Dobranoc, James.
Obserwował ją, gdy szła do siebie. Jeszcze nigdy nie widział Emmy tak podekscytowanej.
___________________________________
Bardzo proszę o trzymanie za mnie kciuków w czwartek :)
PS. Piszcie komentarze, nie wstydźcie się, chętnie z Wami popiszę :D
PS2. Nowi bohaterowie dodani do odpowiedniej zakładki ^^

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 22. Szkolne projekty...


James Matthews wszedł do szkolnej stołówki i rozejrzał się. Taaak. Pobyt w Paryżu sprawił, że teraz nie był w bliskich stosunkach z nikim obecnym tutaj, może prócz swojej siostry.
Wyjechał nie tylko po to, by kształcić się w szkole muzyczno - tanecznej, ale również po to, by podszkolić się w rzucaniu czarów. Co zrobić, nie był Harrym Potterem, nie dostał listu z Hogwartu.
- Boże, mam dwie czwórki i same piątki, a ta chce jeszcze ode mnie jakiś plakacik! - David usiadł ciężko na krzesełku ze swoim śniadaniem.
Nie, biologia nie była mu do szczęścia potrzebna, ale co tam, zawsze wyższa średnia i w ogóle. Przyda się. No i co to tam dla niego. Plakat.
-Wolne? - zapytał James, podchodząc do stolika, przy którym siedział David.
- Może być i wolne. Zadzwonię później - rozłączył się, a potem ze spokojem przyjrzał się chłopakowi.
-Przepraszam, nie chciałem przeszkodzić - powiedział James, siadając. -Nic się nie zmieniłeś, David.
- My się znamy? - czarnowłosy uniósł brwi.
James uniósł brew.
-Od kilku lat, może nie za dobrze, w sumie cóż, nie ma co narzekać, że nie pamiętasz. James Matthews. Dwa lata siedziałem w Paryżu.
- Matthews? Brat Emmy? To ty?
Paryż? Serio? Boże. Takie beznadziejne miasto.
Poklepał się lekko w pierś.
-Tak, to ja. Dużo się tutaj zmieniło - powiedział. -Gdzie twoja siostra?
- Nie wiem. Gdzieś tu pewnie siedzi - wzruszył ramionami i zabrał się za swoją kanapkę. Kątem oka uważnie go obserwował. Wyładniał, wyrósł.
-Och. Dotychczas byliście nierozłączni - powiedział James łagodnie i rozejrzał się. -Moja siostra też gdzieś wsiąkła - westchnął.
Wyczuwał od Davida pewien rodzaj magii. Nie był magiem, jak on, ale coś w sobie miał. Obojętnie co, był kawałkiem cholernie przystojnego faceta.
-A to tam u ciebie słychać?
- Muszę zrobić plakacik na biologię, bo mi nie da piątki. Powariowali. Ja wiem, że mam talent, ale nie mam czasu na takie pierdoły. Jabłuszka? - podsunął mu pudełko z kawałkami jabłka.
-Chętnie, dziękuję - sięgnął po jabłko. -To co ty robisz w wolnym czasie?
- Nie chcesz wiedzieć - spojrzał na niego z tajemniczym uśmiechem. - A może chcesz mi pomóc? Napijemy się piwka, opowiesz mi o tym cudownym Pari...
-Chętnie - James ucieszył się autentycznie. Fajnie było znów nawiązać z kimś kontakt!
Tak, tak, fizyczny.
- No to świetnie. Nasz adres się nie zmienił - dokończył kanapkę. I dojadł jabłko.
-Okej. Mam wpaść już dzisiaj? - podsunął w jego stronę pudełko z obraną mandarynką. -Kawałek?
- Możesz i dzisiaj - uśmiechnął się, a potem wsunął kawałek mandarynki do ust.
James uśmiechnął się szeroko.
-Będę - obiecał.
- Czekam o 17 - puścił mu oczko.
-Okej - James dokończył owoce. -Mam coś przynieść?
- Nie trzeba. Wszystko mam w domu.

No i miał. Z domu wykopał Silver (niech teraz sobie pójdą do Jace'a na przykład), przygotował jakieś przekąski, piwo i te wszystkie pierdoły, które są mu potrzebne do zrobienia plakatu. No i założył czystą pościel do łóżka, ale cii....
James zjawił się punktualnie. Zmienił mundurek na proste, jasne dżinsy, do tego miał czarną koszulę. Mimo zapewnień Davida, że wszystko ma, zabrał ze sobą butelkę dobrej, szkockiej whisky.
- Wejdź - otworzył mu drzwi, a potem zaprowadził do swojego pokoju. - Co masz? - spojrzał na torebkę z alkoholem.
-Whisky. Głupio tak wpadać z pustymi rękoma. A propo pusty... słyszałem plotki, ale ciężko mi w nie uwierzyć. Twoja siostra i ten nowy to prawda?
- Zależy co - wyjął szklaneczki z szafki i położył je na biurku. - Są razem, jeśli o to ci chodzi.
-Nie miałem okazji, więc pogratuluj jej ode mnie - powiedział radośnie. Był ciepłą, życzliwą osobą, cieszył się miłością, nawet, jeśli nie należała do niego. -A ty?
- Co ja? - odkręcił butelkę i nalał im whisky. Podał mu jedną ze szklaneczek.
James lekko zakręcił alkoholem, który się w niej znajdował.
-Masz kogoś?
- A wyglądam na takiego? - uśmiechnął się lekko. - Nie, jestem sam. A ty? Masz kogoś w tym Pari?
-Proszę cię - roześmiał się. -O ile Francuzki doceniam za urodę i wyczucie mody, tak Francuzi mi się nie podobają. Ani troszkę.
- Ano. Za to Hiszpanie... Wspominałem, że mam hiszpańską krew? - zapytał, pijąc parę łyczków whisky.
-Nie, nie wspominałeś - otaksował go wzrokiem. -Nie widać. Ale i tak jesteś niczego sobie - zapewnił go. -O jakiej tematyce ma być ten plakat?
Niczego sobie? Pfff.
- Jaki sobie wybiorę - wziął podręcznik od biologii i otworzył na jakiejś tam stronie. - O, Darwin. Narysujemy psa.
-Darwin i pies? Hmm. Ciekawe. Okej. Jestem za - osobiście uważał, że David był łakomym kąskiem, ale nie mógł zacząć umawiać się z jedyną osoba, poza własną siostrą, która go pamięta.
- Okej - David dopił do końca alkohol, a potem wstał i podszedł do swojego stanowiska pracy. Miał taki duży stół jak rysował i sztalugi, kiedy malował. - Ty będziesz pisać.
-Co tylko każesz, szefie - zaśmiał się James.
- Jakiego psa narysować? Owczarka, husky'ego? Labradora? Jamnika?
-Stawiam na owczarka, zawsze można z niego zrobić coś innego - James się nad nim pochylił.
- Na przykład? - uniósł głowię, spoglądając na niego. Ładnie pachniał.
-Wydłuży się sierść i zrobimy labradora, o - uśmiechnął się do niego. Mhm, David miał fantastyczne usta. -Spokojna twoja poczochrana.
James rozejrzał się tymczasem po pokoju. Podobała mu się atmosfera tego miejsca. Prócz perfum Davida czuł tutaj również zapach farby, pasteli i innych plastycznych przyborów. Sam David też już nimi pachniał.
Tworzyło to całkiem zmysłową mieszankę..
- Koloruj - wręczył mu pastele. No co, niech się czymś zajmie.
No i będzie szybciej...
James zaczął kolorować. Lubił takie robótki.
David podniósł się i pochylił nad plakatem. Uniósł lekko wzrok i uśmiechnął się. Przystojny był. Bardzo mocno.
-Nadzorujesz pracę, szefie? - zaśmiał się James.
- Właśnie - zbliżył się do Jamesa i pocałował go.
James wpierw był zaskoczony, ale po chwili leciutko się uśmiechnął. Podejrzewał, że David jest gejem, jak on, ale ten frontalny atak? Urocze.
Odwzajemnił pocałunek, łapiąc go za kark i przyciągając bliżej.
Racja, po co się ograniczać. David obszedł stół, cały czas go całując. No, spodobało mu się, dobrze całował, nawet bardzo dobrze. Objął go zatem i oparł o stół.
James złapał go za przedramiona i, nie przerywając pocałunku, pogłaskał go.
David wsunął kolano między jego nogi, całując go w szyję. Lekko go ugryzł.      
James jęknął cicho. Okej. Pieprzyć (dosłownie) zdrowy rozsądek. Nie uprawiał seksu od kilku miesięcy i miał już dosyć. A skoro David był chętny.. Otarł się o niego, wsuwając dłonie za jego pasek i dotykając linii bokserek.
No, czyli brat Emmy nie był tak nudny jak ona.
Pan de Varden przesunął dłońmi po jego plecach w górę, podwijając przy tym jego koszulkę. W końcu pozbył się jej i odrzucił gdzieś na bok. Pocałował go w mostek i obojczyk.
Och, James zakładał, że ten "rudzielec", o którym Emma nieśmiało opowiadała, wkrótce ją rozkręci.
James odchylił głowę do tyłu i pogłaskał go po twardych pośladkach. Łał. No, no. Takie NO, NO, if you know what I mean.
David przesunął paluszkami po torsie Jamesa, mrucząc cicho pod nosem. Jego lisowata cześć chętnie ocierałaby się teraz o niego futerkiem. Ale ok, spokojnie, spokojnie. Najpierw może rozbierze go do końca.
No i tak też się stało, Wkrótce James był już nagi, co cieszyło Davida. No bo miał wspaniałe ciało. No i sam James wydawał się być namiętny, soł.
Nie pozostając mu dłużnym, James zaczął go rozbierać. Najchętniej zrobiłby to czarami, ale po co się ujawniać za wcześnie? Gdy go rozebrał, obrócił ich miejscami. Teraz to David opierał się dłońmi o stół, a James stał za jego plecami. Całował go w kark i górny odcinek kręgosłupa, podczas gdy jego dłonie od przodu badały jego klatkę piersiową i brzuszek.
David zamruczał z przyjemności. Mhrrr... Odchylił lekko głowę do tyłu, a potem pochylił ją do przodu.
Dłoń Jamesa wsunęła się za materiał bokserek i dotknęła męskości Davida.
-Oj - szepnął mu do uszka, rozbawiony, a potem lekko ugryzł go w kark.
De Varden jęknął cicho. No tak, nawet jemu się zdarzało. Rzadko, bo rzadko, ale zawsze, nie? No.
Wypiął lekko pośladki, aby wpasować się w biodra Jamesa.
A ten otarł się o niego od tyłu, przesuwając swoim wybrzuszeniem po jego pośladkach. Noo. Wieczór nie zapowiadał się tak ciekawie, a tu patrzcie państwo, tyle wygrać.
Ujął jego męskość w dłoń i zaczął nią powoli poruszać.
Cóż, wieczory Davida nigdy nie były nudne. Zawsze znalazł sobie zajęcie. JAKIEŚ. W Babylonie. Takim klubie. No.
David pozwolił jeszcze na takie pieszczoty, aż w końcu odwrócił się do niego przodem i ponownie pocałował. Zrobił jednocześnie krok w przód, zmuszając Jamesa do kroku w tył. Po chwili znajdowali się w łóżku. David otarł się biodrami o jego biodra, gryząc go lekko w ucho.
-Drapieżny jesteś - zaśmiał się Jace, wsuwając palce między jego włosy. Długą dłoń wsunął między ich ciała i znów zaczął go mocno pocierać.
- Takie moje ja.
No, lisy były drapieżnikami.
David pogłaskał go po żebrach, a potem zsunął dłoń niżej, na jego pośladki. Pocałował go w szyję, robiąc mu mocną malinkę. A co. Niech ma.
Po chwili sięgnął do szuflady po prezerwatywę. Przezorny, zawsze ubezpieczony. I kto powiedział, że seriale nie uczą...
W końcu mógł w niego wejść, szybko i gwałtownie.
James jęknął głośno, bo po co się krepować, i wygiął się, przyjmując go w sobie całego. Nie czuł bólu.
David pochylił się nad nim i pocałował go. Lubił się całować. Ale tylko z niektórymi, oczywiście. Ocierał się o niego klatką piersiową, poruszając rytmicznie biodrami.
James objął go mocno ramionami, a jego usta rozpoczęły wędrówkę po jego szyi. Pomiędzy nimi pojękiwał, coraz głośniej z każdym jego pchnięciem. W pewnym momencie wbił paznokcie w jego plecy i przesunął nimi lekko.
David jęknął cicho. Chyba jednak podziękuję pani S. za zlecenie tego plakatu.
Tak czy inaczej, zaczął poruszać się szybciej. Czuł gorąco w sobie i przyjemność.
James również czuł rozchodzące się po całym ciele ciepło. Drapał go zawzięcie, trudno, nie panował nad tym. Odnalazł usta Davida i pocałował go mocno, z nutką desperacji.
De Varden oczywiście odwzajemnił pocałunek, przyciskając Jamesa bardziej do materaca. Czuł fale gorąca, które przechodziły po jego ciele.
W końcu James doszedł, unosząc biodra wysoko. Jego ciało zacisnęło się na Davidzie, rozpaczliwie potrzebując jego bliskości
I David doszedł chwilę później. No cóż, nie był przyzwyczajony do takiej bliskości, ale okej, zgodził się na to. Oparł czoło o jego ramię i lekko pocałował go. Dotknął nosem jego obojczyka, a potem uniósł głowę i pocałował go leniwie w usta.
James tymczasem próbował złapać oddech. Noo. To było coś. Naprawdę COŚ. I nie myślał tak dlatego, że był wyposzczony. David naprawdę był niezły.
W końcu David zszedł z niego i położył się obok. Radosny i zadowolony. No, dobry seks to jest to.
Kiedy doprowadził się do porządku, wyjął z szuflady małe, metalowe pudełeczko i wyjął z niego skręta. Zapalił, zaciągnął się i podał Jamesowi.
- Chcesz?
-Chętnie - sięgnął po niego. -Jesteś zajebisty w łóżku, ci powiem.
- Dzięki, ale jeszcze nic nie widziałeś - puścił mu oczko. A potem zaciągnął się ponownie, chociaż skręt był między palcami Jamesa.
Och, on nie miał nic przeciwko.
-Mam nadzieję, że mi pokażesz - odparł, a na jego ustach błądził uśmiech. -Francuzi są w łóżku strasznie flegmatyczni.
- Może kiedyś.
W sumie, nie miał nic przeciwko. Zazwyczaj nie sypiał z nikim dwa razy, ale z Jamesem będzie się teraz widywał codziennie. I nie narzekał.
Przecież nie muszą się od razu umawiać. Seks to seks. James też na razie nie chciał się wiązać. Owszem, cudownie jest mieć się do kogo przytulić, ale David de Varden średnio się nadawał do związków…