sobota, 25 maja 2013

Rozdział 19. Pozory mylą.

Faye skrzywiła się lekko, patrząc w lustro. Nie, wyglądała dobrze. Nawet bardzo dobrze. Czarna sukienka bardzo ładnie na niej leżała. A buty na obcasie ładnie wydłużały jej nogi. No i włosy nawet ładnie się układały... 
Ale, kuźwa, w życiu nie pomyślałby, że Evan Finn zaprosi ją do OPERY. Nie podejrzewała go o lubienie takich pierdół, naprawdę. Ale pójdzie z nim, ponieważ go polubiła. Intrygował, skubany przystojniak.
            Tymczasem Evan niecierpliwymi dłońmi wiązał sobie skomplikowany krawat. Nie mógł uwierzyć, że idą do opery, ostatniego miejsca na świecie (w sumie, zaraz po szkole tańca), do którego by wszedł. Jego ojciec oparł się o framugę drzwi i wyciągnął do niego rękę.
-Twoje bilety, synku – powiedział z dumą. No. Udał mu się ten dzieciak.
-Nie mogłeś dostać biletów do kina? – prychnął Evan, ale zgarnął bilety i włożył do kieszeni marynarki. –I czemu zasugerowałeś, żebym zaprosił Faye?
-Och, jej ojciec mówił, że ona tak rzadko wychodzi z domu, więc pomyślałem, że może się z tobą troszkę rozerwie, a ty zaczniesz zwiedzać miasto – skłamał gładko Sebastien. –No i bilety dostałem za darmo, ale twoją mamę boli głowa w operze.
            Pokonany jego logiką, Evan wsiadł do służbowego sedana i włączył się do ruchu ulicznego. Taaak, nie pozwolili mu nawet wciąż jego starego auta, bo „siara”.
Faye usiadła w salonie, założyła nogę na nogę i wymachiwała stópką we wszystkie strony świata. Jej mama łaziła po chacie szczęśliwa, bo jej córeczka idzie na randkę z "miłym i sympatycznym chłopcem". Matko kochana. 
Widząc samochód podjeżdżający pod dom, wstała, ubrała płaszczyk, wzięła torebkę i wyszła przed dom.
            Lekko siąpił deszcz, więc Evan wysiadł i podszedł pod drzwi z parasolem, by ją „odebrać”.
-Bawcie się dobrze – życzył im Aidan, machając im, gdy wsiadali do auta. Potem obserwował zza okna, dopóki nie zniknęli zza rogiem.
            Evan w milczeniu prowadził. Wciąż troszkę dziwnie było mu jeździć po tej stronie drogi, ale zawsze czuł się pewnie za kierownicą czy sterami.
- Soooł... opera... Co tam w tej operze będziemy oglądać i słuchać?
-Ee..
Wyjął z kieszeni bilety i jej podał. A na nich pisało, że to niemiecka wersja Pinokia, ale w wersji Operowej..
O matko jedyna... Żeby jeszcze szli na "Skrzypka na dachu"... Rosjanie! (serduszko, serduszko, serduszko).
- Damy radę, może być ładne.
Nie przepadała za Pinokiem w żadnej wersji.
-Zarezerwowałem na potem stolik w tej restauracji ee… - zamyślił się. - Eleven Madison Park. Czy jakoś tak.
- O, podobno mają tam dobre jedzenie...
No, to się nie dogadają. Westchnęła cicho, spoglądając przez okno. Ten wieczór będzie meeega długi.
-Nom – zerknął na nią. I o czym miał gadać? W życiu nie miał dziewczyny. –Lubisz dobre jedzenie? – zapytał grzecznie.
- A kto nie lubi? - spojrzała na niego. Taaa... alleluja i do przodu.
-No wiesz, jesteś strasznie szczupła, co może sugerować odchudzanie się.. Przepraszam – bąknął. –Nie wiem, jak się zachowywać na randkach.
- Nie odchudzam się. Mam bardzo szybki metabolizm i w ogóle. Lubię dużo jeść.
Boże, niech już dojadą, zaczną, skończą i idą do siebie. Myślała, że będzie lepiej.
-Super – uśmiechnął się promiennie. –Też dużo jem~!
I hej, jestem debilem, dodał w myślach. Nienawidził bycia kimś innym, a właśnie to kazali mu robić. Udawać kogoś, kim nie jest dla dziewczyny. Okej, była piękna, ale co mu z tego, że ją w sobie rozkocha, jeśli Faye pokocha kogoś, kto tak naprawdę nie istnieje?
Oby wieczór skończył się szybko.
Zajechali pod operę i znów powtórzył numer z parasolem. On czy nie on, szanował kobiety. Podał jej dłoń, by pomóc Faye wysiąść z auta i osłonić ją parasolem.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego, a potem przytuliła do jego ramienia. No dobra, jeden plus i... ileś tam minusów. Dają radę!
Objął ją, by osłonic jej drobne ciało, chociaż troszkę, przed wiatrem i weszli do budynku opery. Podał bilety w kasie, podczas gdy w szatni zostawił swój płaszcz i parasol, a także płaszcz Faye. Gdy wyszedł i zobaczył jej sukienkę, poczuł suchość w gardle.
-Wyglądasz pięknie – powiedział szczerze i wyciągnął do niej ramię, a jego koszula lekko się podwinęła, ukazując fragment tatuażu na nadgarstku.
Faye uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję - chwyciła go pod ramię, wychwytując wzrokiem kawałek tatuażu. - Pokażesz mi kiedyś cały ten tatuaż? - zainteresowała się.
-Hmm? Musiałbym się rozebrać do pasa – wyjaśnił. –Ale jeśli kiedyś będziesz zainteresowana, to jasne, czemu nie. Zastanawiam się nad kolejnymi i szukam inspiracji.
- Możemy iść na basen. Wtedy będziesz musiał się pokazać półnagi - i mimowolnie uśmiechnęła się zadziornie. Noo, w samych gatkach takie faceta, czemu nie.
To działa w obie strony. On sobie wyobraził Faye w bikini. Skąpym. No cóż..
-Jasne. Basen brzmi ciekawie. Nie pływacie tu w jeziorach? – zaśmiał się cicho, gdy zajmowali miejsca w prywatnej loży.
- A widzisz gdzieś tu jakieś? - prychnęła, podchodząc do barierki i spojrzała w dół, na orkiestrę.
-Nie. Byłem na razie tylko w kilku miejscach – odparł sucho. Usiadł na wygodnej, skórzanej kanapie, osłoniętej ścianą i dodatkowo grubą kotarą z trzech boków. Było tu przytulnie, ciepło i dosyć intymnie. No cóż.
- Idziemy po jakieś wino? - zapytała, siadając obok niego. Blisko niego, oczywiście.
-Według tego, co mówił mój tata, w loży są barki.
Sięgnął do ściany po lewej i odnalazł małe drzwiczki. W środku znalazł butelkę czerwonego wina, kilka kieliszków, napoczęta butelkę białego wina i wódki.
-Czego ci nalać? – zapytał cicho.
- Czerwone wino. Troszkę tylko - poprosiła, obserwując go.
No, a za kurtyną mógłby znajdować się duży ekran...
Nalał, sam nic nie pił. Prowadził. Podał jej kieliszek i przypadkiem lekko musnął jej dłoń. Była chłodna.
-Zimno ci?
- Dziękuję - wzięła kieliszek i upiła łyczek. - Dwa łyki możesz wziąć. U nas są trochę inne zasady. I nie, nie jest mi zimno, jest w sam raz
Wzruszył lekko ramionami.
-Wolę być pewny, zwłaszcza, że mam na pokładzie ciebie. Twój tato oczekuje, że będę się tobą opiekować – odparł spokojnie, a w chwilę potem rozpoczęło się przedstawienie. Wbił wzrok w ekran i po 5 minutach wiedział już, czemu nie lubi opery. Niemiecka śpiewaczka darła ryja, bo nie mógł nazwać tego śpiewem.
            Jego myśli rozproszyły się, a Evan stracił zainteresowanie tym, co działo się na dole. Z jednej strony notował obecność Faye obok siebie, czuł jej zapach, ale z drugiej myślał o wczorajszym, całonocnym polowaniu, jakie urządził na pewnego złośliwego wampira, który lubił noworodki, a zatrudnił się jako nocny pielęgniarz w szpitalu. Troszkę mu zajęło wytropienie go i zabicie, ale teraz dzieci były bezpieczne. Ziewnął dyskretnie.
Faye tymczasem usiadła wygodnie, ale cały czas się wierciła. Nuuuda. Nie podobało jej się to. W ogóle. 
Spojrzała ukradkiem na Evana. O matko kochana, on chyba spał! Ha, więc nie tylko jej było strasznie nudno. A jak on słodko sobie kimał...
- Evaan - szepnęła, mu do ucha, lekko go szturchając.
Zamruczał przez sen, ale ani drgnął. Dopiero po chwili głowa opadła mu lekko na bok, a końcówki rudych włosów zawinęły się na kołnierzyku białej koszuli.
Awww! Faye przytuliła się lekko do niego, żeby przypadkiem go nie zbudzić. Ba, przesunęła koniuszkiem palca po jego tatałażu, który wchodził mu na szyję. Mrrr...
            Cóż. Skutki zarwania dwóch nocy były takie, że odpadł. I spał wciąż, bo miał przyjemny sen. On i Faye, nadzy, w czarnej, atłasowej pościeli.. Uśmiechnął się. No. Nawet cichutko wymruczał jej imię, ale zagłuszyło je śpiewanie jakiejś arii po niemiecku.
Faye położyła dłoń w miejscu, gdzie było jego serduszko. Wtuliła nos w zagłębienie jego szyi i o. No. Teraz mogła tutaj siedzieć!
Jakoś tak wyszło (całkiem przypadkowo), że bezmyślnie, wciąż śniąc, objął ją i przytulił do siebie. No bo w jego śnie właśnie skończyli się namiętnie kochać, więc to oczywiste, że teraz będą się tulić.
Faye westchnęła cicho pod nosem. Okej. Było dobrze! 
Wsunęła łapki pod jego marynarkę. Teraz bardziej czuła ciepełko, bijące od niego.
Lekko się poruszył, drgnął, wymamrotał coś, co zabrzmiało jak „mamo, jeszcze 10 minut” i przechylił głowę tak, że teraz opierał policzek o czubek jej głowy. Dziwnie. Nigdy tak z nikim nie leżał, ale w sumie, robił to nieświadomie. Było mu Dobrze.
Okej - pomyślała Faye - gorzej, jak się obudzi...
Wyswobodziła się jakoś z jego uścisku. No dobra, czas kończyć tę zabawę.
- Evan - powiedziała niego głośniej.
Zamrugał szybko oczkami.
-C-co? Nie śpię, wcale – powiedział natychmiast.
Zachichotała. 
- Jaaasne. Po co mnie tu przywiozłeś, jak oboje się nudzimy? A ty śpisz? Idziemy coś zjeść?
-Nie śpię – oburzył się. –Chwila. Nie lubisz opery? – uniósł brew. –Ale jesteś no, tą, młodą damą, pochodzisz z szlachetnej rodziny i ten, siara zabrać cię do kina i na hot doga – powtórzył to co mu wkręcili rodzice.
- Operę lubię. Ale ciekawsze spektakle... - uśmiechnęła się. - O, możemy jechać na hot-doga albo hamburgera z frytkami! Chodź!
-A co z tą restauracją? – uniósł brew, ale wstał. Mama specjalnie kazała mu szukać w Internecie restauracji, która zaimponuje „młodej damie”. On też wolał porządnego hamburgera z podwójną porcją frytek, bo przynajmniej się naje..
- Może innym razem? - zaproponowała, uśmiechając się. 
Wstała zaraz za nim i wzięła go za rękę. 
- Chodź, póki jest przerwa, bo nas nie wypuszczą.
A więc wyszli z opery, zegnani nieprzychylnymi spojrzeniami. Cóż, brak kultury, ale w końcu, kto lubi niemieckie opery?
Pomógł założyć jej płaszcz na ramiona. Przestało padać, a niebo się wypogodziło.
-Znasz jakieś dobre miejsce do jedzenia?
- Koło mostu Brooklyńskiego jest knajpka ze śmieciowym żarełkiem. Całkiem smacznym - uśmiechnęła się i podała mu adres.
            Zajechał tam kilka minut później.
            W środku było przytulnie i ciepło .Wyciągnął ręce, by pomóc jej zdjąć płaszcz. Czuł się dziwnie, miał wrażenie, że czuje swój zapach na niej, a niej na sobie. Co było niemożliwe, bo się nie przytulali ani nic..
Tak, tak, oczywiście.
No, oni tutaj w jakiś gajerkach i sukienkach eleganckich, a reszta normalnie, jak ludzie, w dżinsach i koszulkach... 
- Faye, cześć - przywitała się z nią jakaś dziewczyna, stojąca za ladą.
- Cześć, Red - machnęła jej. - To jest Evan - uśmiechnęła się, przedstawiając dziewczynie chłopaka. - Evan i ja przyszliśmy coś zjeść.
-Cześć – rozejrzał się ciekawie dookoła.
- Dwa podwójne zestawy, czy TWÓJ CHŁOPAK życzy sobie czegoś innego? - zapytała czarnowłosa dziewczyna z czerwonym fartuszkiem na biodrach.
-Hmm? Aaa, sałatkę poproszę dodatkowo – obdarzył ją słodkim uśmiechem. Te ich knajpy tutaj wyglądały inaczej niż te w Szkocji. Brakowało im klimatu. Nagle zaczął zastanawiać się, czy Faye spodobałaby się Szkocja..
- Jasne, usiądźcie.
Faye pociągnęła Evana do jednego z boksów. No. 
- O czym myślisz?
-O tym, że życie w Szkocji wygląda całkiem inaczej – wyznał. –Wy żyjecie tutaj tak szybko.
- No co ja ci na to poradzę... - westchnęła cicho. - To Nowy Jork.
-Wiem, wiem. Przyzwyczaję się.
Wiedząc, ze wkrótce dostaną jedzenie no i przez wzgląd na fakt, ze było tu ciepło, zdjął marynarkę i rozwiązał krawat, po czym zaczął podwijać rękawy koszuli.
Faye mimowolnie patrzyła cały czas na tatałaż. No co, sama chciała mieć taki.
Uśmiechnęła się lekko.
Odwzajemnił uśmiech.
-Często tu przychodzisz?
- Często. Jak nie fast food to coś innego, bo też tu takie mają.
-Pewnie macie gosposię, która gotuje? – zapytał. –Albo twoja mama? Ty umiesz gotować?
- Ja? Gotować? Haha, mowy nie ma. Nie umiem. Wolę piec. Upiec ci coś kiedyś?
-Chętnie – ucieszył się i rozpiął guziczki przy kołnierzyku. Noo, od razu lepiej. Luźniej. Zastanawiał się, czy przyznać się do tego, że on lubił gotować.
- Zaraz mi się tu rozbierzesz do końca - zauważyła, unosząc brew. Niech sobie nie przeszkadza, ale tak przy ludziach?
Uniósł ręce.
-Nie bij. Nie będę się rozbierał dalej. Wystarczy. Już mi nie jest gorąco.
Kłamstwo. No ale.
- Gorące chłopaki z was, Szkotów - zaśmiała się, a jedzonko zostało podane.
Roześmiał się.
-Można tak powiedzieć. Smacznego, Amerykanko.
- I wzajemnie, Szkocie - uśmiechnęła się szeroko i zatopiła zębiska w hamburgerze. Ubrudzi się? Kupi sobie nową sukienkę.
-Masz musztardę na brodzie – powiedział po chwili i lekko kciukiem otarł jej skórę. A potem kciuk włożył do ust i uśmiechnął się lekko.
- Dzięki - wyszczerzyła się radośnie. O matko, czy on musiał być taki... no... no po prostu no!
-Wpadniesz kiedyś do mojej szkoły? – zapytał. –Dzisiaj przywieźli parkiety i wszystko robili. Jutro mają dotrzeć materace .
Och, dlaczego przyszedł mu do głowy obraz ich oboje na materacu? Zagryzł go frytką. Podobno gdy jest się najedzonym, popęd seksualny spada o 50%..
Podobno.
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęła się do niego. - Masz, spróbuj z sosem czosnkowym - podsunęła mu do ust frytkę z tym właśnie sosem.
Otworzył posłusznie japę, sięgnął po frytkę, troszkę źle wycelował, bo przy okazji ustami musnął jej palce.
-Hmm. Dobre.
- No - uśmiechnęła się lekko. To było mega fajne!
Jadł dalej, patrząc na nią. Gdyby była każdą inną dziewczyną, zrobiłby wszystko, by poszli do łóżka po wszystkim. Ale wiedział, że wtedy to byłoby ich ostatnie spotkanie i poczuł żal..
Faye zerknęła na niego, rozdziawiając usta, żeby ugryźć hamburgera. Zawstydziła się i odwróciła wzrok. Kurczę.
Wyszczerzył radośnie zęby.
-Czad, kiedy dziewczyna ma apetyt – przyznał. –Jedz, jedz – zachęcił.
- Serio? Nie boisz się, że potem będzie gruba?
-Nie kocham jej za to, jak wygląda. Poza tym.. – urwał. Taa. Jakby wiedział cokolwiek o miłości. –Wiesz, facet nie pies.
- No w sumie...
No już spróbowałbyś kochać inną - pomyślała Faye i przyłapała się na tym, że zaczyna myśleć o nim poważnie.
Zaczął dojadać frytki i sięgnął po sałatkę.
-Pomidorka?
- Daj - otworzyła usta, przybliżając się do niego.
Wsunął jej kawałek do ust.
- Mmm, dobre - uśmiechnęła się.
Faye wkrótce zjadła frytki i dopiła Nestea do końca.
Evan również skończył jeść. Opuścił rękawy koszuli.
-Soł. Chcesz się przejść?
- Chodź. Powietrze jest genialne po deszczu - uśmiechnęła się. Wyjęła z torebki portfel.
-Schowaj. Ja płacę – oznajmił. I zostawił na stole kwotę, powiększoną o 30$ napiwku.
- No dobra... - wstała z miejsca i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
Założył marynarkę, a krawat schował do kieszeni, po czym wyciągnął do niej dłoń.
-Chodźmy.
Faye z ochotą złapała go za rękę.
W końcu dotarli do Central Parku. Faye założyła płaszcz i złapała Evana za rękę.
            Spacerowali sobie, omijając kałuże. Evan dostrzegł kilka zakochanych w sobie par, którym widocznie nie przeszkadzały mokre ławki, bo całowali się na nich namiętnie.
CZY ONA OCZEKIWAŁA, ŻE ON JĄ POCAŁUJE?!, poczuł przypływ paniki. Rzadko się całował… W klubach zazwyczaj nie pozwalał, by laski go całowały…
Noo, w sumie, to fajnie by było... 
- Więc na kiedy przewidujesz otwarcie swojego klubu? - zapytała po chwili.
-Za dwa tygodnie. Zatrudnię jeszcze dwóch trenerów, żeby zajęcia mogły odbywać się cały dzień. No i zrobię też salkę do fitnessu, dla kobiet.
- No proszę, proszę - uśmiechnęła się do niego. - Uważaj, bo może wpadnę tam.
-Zapraszam. Sam udzielę ci lekcji – roześmiał się. Fajnie było tak iść sobie z nią za rękę…
- No ja mam nadzieję - zaśmiała się. Przytuliła się do jego ramienia.
            Zatrzymali się nad jeziorem. Mhm, ładnie tu było. Podeszła do nich babuleńka z koszem, w którym leżało kilka, troszkę zwiędłych, kwiatów.
-Kwiat dla wybranki serca? – zapytała zmęczonym głosem. Evan sięgnął do portfela i podał kobiecie plik banknotów, po czym zabrał kwiaty.
-Dziękuję – wyszeptała kobieta, zdziwiona kwotą, jaką ten młody człowiek oddał bez wahania za kilka habazi.
-To ja dziękuję – powiedział wesoło Evan, po czym podał kwiaty Faye.
- Nie, to ja dziękuję - zaśmiała się i wzięła kwiaty. - Pochyl się - poprosiła jak parę wieczorów wcześniej. No przecież nie będzie skakać.
Pochylił się i nadstawił policzek.
A tam, policzek. pocałowała go w kącik ust.
-Mmm… mogę cię pocałować?
- Możesz.
            Przesunął głowę i dotknął ustami jej ust, leciutko i ostrożnie. Mmm. Po chwili czubkiem języka rozchylił je i zaczął ją delikatnie całować. Faye zamknęła oczy i westchnęła w duchu. No... Odwzajemniała pocałunek, równie lekko i powoli.
Ale kiedy zaczął go pogłębiać, zbytnio się pospieszył i cóż, jego zęby uderzyły w jej zęby.
-Ałć – mruknął. –Przepraszam.
- Ała - zamknęła usta, a potem roześmiała się. - Przeżyjemy to - przyciągnęła go do siebie z powrotem i pocałowała go znów.
I tym razem było już ok. Evan przytulił ją i całował, czując, że to dobry początek..

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 18. Nowa szansa.

Emma Matthews poprawiła swoją ołówkową spódniczkę i krawat. Do swojej torby a'la worek wrzuciła podręcznik z chemii i mogła ruszać pod salę. Boże, nienawidziła tej lekcji. No jak można lubić chemię?!
Ale spokojnie, jeszcze trochę i nara, chemio!
Good bye, aufviedersehen, pa! I tak dalej i tak dalej.
Stanęła pod salą i odgarnęła długie, blond włosy na plecy.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, ze ktoś ją obserwuje. Osobą ta był Navi Finn, rudowłosy młodzieniec w idealnie dopasowanym, szkolnym mundurku. Jednak, nawet ubrany formalnie, wciąż wyglądał jak koszykarz i łobuz. Rude włosy miał w lekkim nieładzie, a na przystojnej twarzy gościł niepewny uśmiech. Uważał, że Emma jest śliczną i niewinną dziewczyną.
Może właśnie dlatego trzymał się od niej z daleka.
Jesli ona jest niewinna, to on jest tym bad boyem? No to niech bierze dupę i idzie do niej. Bad boys, bad boys, what youre gonna doo czy coś taaaam...
-Dzisiaj podzielę was w pary, które robią razem projekt na koniec semestru – powiedziała nauczycielka, gdy już weszli do klasy. –Jak wiecie, to wasz ostatni semestr tego przedmiotu, dzięki bogu, więc musicie się przyłożyć..
Zaczęła wymieniać nazwiska, a Navi wbił wzrok w okno. Brakowało mu widoków i klimatu Szkocji. Owszem, tu ,w NY zaczął od nowa i był wdzięczny starszemu bratu za szansę, ale nie umiał się tu znaleźć. Robił dobrą minę do złej gry, nawet grał w kosza.. Owszem, znalazł przyjaciół, ale wciąż brakowało mu tego Kogoś.
Przez swoje zamyślenie nie usłyszał za pierwszym razem, gdy wyczytała go nauczycielka. Dopiero gdy Yumi kopnęła go pod stołem, podniósł głowę.
-Przepraszam, pani profesor, zamyśliłem się – bąknął.
Chemiczka westchnęła.
-Jest pan w parze z panną Matthews, panie Finn – rzuciła oschle i wróciła do czytania.
Och. Z Emmą Matthews?
Och. Z Emma Matthews. 
Blondynka spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Przystojniacha jak jasna cholercia.
Po chemii Navi podszedł do Emmy, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Nerwowo obracał tam monetą. Siłą woli powstrzymywał się od strzelenia sobie z recepturki, którą nosił na nadgarstku.
-Fajnie, że jesteśmy razem – skłamał.
- Poradzimy sobie - uśmiechnęła się i puściła mu oczko.
Ano, Emma cały czas się uśmiechała.
Odwzajemnił uśmiech, chociaż w głowie miał masę czarnych myśli. Jedną z nich był seks z nią na biurku nauczycielki od chemii.
Och.
-Im wcześniej się za to weźmiemy, tym lepiej – zaczął. –Może wpadniesz dzisiaj do mnie? Mam wolną chatę i mieszkam niedaleko biblioteki uniwersyteckiej.
- Okej, im szybciej, tym lepiej.
Emma nadal była onieśmielona jego przystojną facjatą. I nawet Burleska jej nie pomogła, chociaż uzyskała trochę pewności siebie...
Podała mu swój numer telefonu.
- Wyślij mi adres esemesem. Ja muszę lecieć. Do zobaczenia! - pomachała mu i poszła przed siebie.
A raczej uciekła.
Navi wysłał jej sms i upewnił się, że jego starszego brata nie będzie w domu. Chociaż był na odwyku, miał ochotę sięgnąć po działkę. Ostatecznie wyjął ręce z kieszeni i strzelił sobie z recepturki.
Pomogło.
Chwilowo…

W domu przygotował wszystko. Był raczej porządną osobą, więc nie miał dużo do roboty. Nie miał łóżka, tylko dużą, rozkładaną kanapę, w której chował pościel (odpadało mu ścielenie łóżka co rano ^^). Przyniósł gazowane napoje, soki i jakieś ciastka, których jeszcze z Rayne’em nie zjedli.
Emma przyjechała o godzinie, o której się umówili. Miała ze sobą podręcznik i zeszyt. No dobra, nie będzie tak źle... Kurde, dlaczego nie mogła mieć spokoju, który zawsze zachowywała Silver?!
Otworzył jej, przebrany w wygodne, bawełniane spodnie i t-shirt, który odsłaniał jego wytatuowane ramię. Na nosie miał okulary w czarnej oprawce. Nosił je do czytania, ale to był jego mały sekret. W domu zapominał, że je ma.
-Jesteś punktualna – uśmiechnął się do niej.
- Cześć, no jestem - odwzajemniła uśmiech. - Bierzemy się do roboty?
-Jasne. Jeśli czegoś nie znajdziemy, to możemy się przejść do biblioteki. Chociaż ja mam dużo książek na ten temat.
Chciał iść na medycynę w końcu.
Gestem zaprosił ją do środka i zamknął drzwi.
-Mam pokój na górze – zajmowali bowiem poziomowe mieszkanie.
- Okej, prowadź - zdjęła buty i podeszła do niego. 
No, ten projekt był cudownym pretekstem do przebywania ze sobą. Tylko znając życie, z tego i tak nie wyjdzie nic.
-Poczekaj, nogi ci zmarzną – zauważył nagle i, ku zdumieniu ich obojga, wyskoczył z własnych klapków. –Są troszkę za duże, ale do dywanu do mnie jakoś dotrzesz.
Zabrał ją na górę, do siebie. Z okien miał widok na Central Park.
- Przecież nie musiałeś... - zarumieniła się i podreptała za nim.
Pamiętaj, jesteś piękna, atrakcyjna... On musiałby być kretynem, żeby tego nie zauważyć - pomyślała, przypominając sobie słowa osoby trzeciej.
-Spoko. Ja przeżyję, a ty.. – zmierzył ją wzrokiem – ty wyglądasz jak elf, którego zdmuchnie pierwszy lepszy podmuch wiatru. Trzeba na ciebie uważać – uśmiechnął się i zamknął drzwi pokoju. Nagle miał wrażenie, że pomieszczenie zrobiło się dwa razy mniejsze.
- Ja? Elfem? Nie mam spiczastych uszu... - mruknęła, puszczając wzrok. Zakryła włosami uszy.
Navi instynktownie założył jej kosmyk włosów za ucho.
-Nie chodziło mi o uszy. Chodziło mi o twoją figurę. Jesteś bardzo drobna. To urocze – odchrząknął. –Naszykowałem wsparcie. Soku, coli, sprite’a?
- Więc nie masz nic do moich uszu? - zapytała cicho. Tak, było to dla niej ważne!
-Co? Oczywiście, ze nie – odparł, zerkając na nią. –Jak już mówiłem, chodziło o całą ciebie. Chociażby o – stanął tak blisko niej, że mógł wciągnąć do nosa zapach jej delikatnych perfum. –Sięgasz mi do piersi. Dłońmi mógłbym cię objąć w talii. Po prostu zawsze tak sobie wyobrażałem elfy.
No. Na półkach miał, prócz książek do szkoły medycznej, dużo powieści fantasy.
- Och... - Emma odwróciła wzrok, speszona i zarumieniona. Uśmiechnęła się do siebie. - Bierzemy się do pracy?
-Jasne. To czego się napijesz? – sobie nalał dużą szklankę coli.
- Soku pomarańczowego, poproszę - usiadła na kapanie i wyjęła księżkę i zeszyt.
Nalał jej i postawił na szafce, tak, by miała w zasięgu ręki. Laptop powoli się włączał.
-Co planujesz robić po szkole? – zagadnął, siadając po turecku na swoim łóżku. Sięgnął po jedną z książek i koszulka uniosła się, odsłaniając kawałek nagiego, opalonego brzucha i górę bokserek.
- Idę na studia. Na prawo. Chcę być panią prokurator - uśmiechnęła się radośnie.
-O – szerzej otworzył oczy. –W życiu bym nie zgadł.
- A podejrzewałeś, że co będę robić?
-Hm.. Obserwowałem cię czasami na treningach i moim pierwszym skojarzeniem było pani psycholog albo pani przedszkolanka – uśmiechnął się do niej szeroko i radośnie.
- Przedszkolanka? - uniosła brwi wysoko. - Nie, to nie dla mnie.
-Wierzę na słowo – odparł.
W końcu, prawie w ogóle się nie znali. Navi, będąc szczerym, parę razy (no dobra, może troszkę więcej) fantazjował o niej. Nie zawsze w delikatny sposób.
-Okej. Nasz temat nie jest trudny, ale jest długi.
- Podzielimy się i pójdzie raz dwa - uśmiechnęła się. - Dużo masz tych książek od chemii. Chcesz zostać chemikiem czy co?
-Chcę iść na medycynę – wyjaśnił, lekko się uśmiechając. –Potem zostanę chirurgiem.
- Naprawdę? To świetnie! - ucieszyła się. - Jaka specjalizacja?
-Myślę o chirurgii urazowej albo o neurochirurgii. Ale to dużo pracy. A chciałbym też założyć rodzinę – podał jej jedną z książek i, nie przerywając rozmowy, zaczął szukać wiadomości w drugiej.
- Naprawdę?
O mój panie, no to na pewno się nią nie zainteresuje. Taki facet? TAKI no? Idealny że no...
-Hmm? No naprawdę. Dorastałem w dużej rodzinie, mam dwóch starszych braci, sam chciałbym mieć żonę i dzieci.
Właśnie dlatego tak rzadko zajmował się tym, co robili Nefilim. Owszem, był w Akademii, miał tatuaż ze znakami ochronnymi, trenował, miał i potrafił posługiwać się bronią, ale rzadko polował. Brał udział w akcjach specjalnych. Na co dzień wolał być zwykłym człowiekiem.
No i był przy tym cudowny. Co zrobisz, Emma na niego leciała jak ćma do światła. Ale bała się zrobić pierwszego kroku.
On zrobi pierwszy, a ja sto następnych - jak to mówi Pewna Osoba.
-Wiem, ze to dziwne dla kolesia w moim wieku myśleć o tym – zaśmiał się lekko. –Ale ja lubię dzieci. No i fajnie byłoby mieć wreszcie tę jedyną osobę – dodał ciszej .Potrzasnął głową, jakby otrzepywał się z wody. –Zawracam ci głowę i tracisz czas. Bierzmy się do roboty.
- No dobrze. Ale to fajne, kiedy tak mówisz - uśmiechnęła się do niego lekko. Jezusiemaryjomatkomoja, dlaczego on był taki wspaniały?
Navi uśmiechnął się. Dopóki zachowywał dystans nie groziło mu, że się na nią rzuci.
Strzelił sobie lekko z recepturki.
-Fajny by było, jakbyś też powiedziała coś o sobie, a nie ja tak nawijam.
- Ale co chcesz wiedzieć? Ja nie umiem opowiadać o sobie.
-Okej, okej. W sumie, skoro chcesz studiować prawo, to pewnie na razie też nie myślisz o rodzinie i dzieciach – wyciągnął się wygodnie na łóżku. –Nie czuj się zmuszana do mówienia – dodał też, tak, jak jemu mówił jego terapeuta.
- Wcale się tak nie czuję - zapewniła go szybko. - Na razie nie myślę, ale na pewno będę chciała mieć rodzinę.   
Obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
-Chcesz pisać na komputerze czy ja mam to robić? – zmienił temat.
Chciał sprawdzić, jak smakują jej usta, pełne i zmysłowe.
TRZASK. Recepturka poszła w ruch.
- Ty możesz pisać - uśmiechnęła się do niego lekko. - Znasz tę klawiaturę.
-Okej, a więc zamienimy się miejscami? – zaproponował.
- No spoko...
Zamienili się. Navi usiadł przy biurku i zaczął coś szybko wstukiwać w klawisze. Na tapecie miał zdjęcie grupy ludzi.
-Okej. A więc prezentacja. Jak ją nazwiemy? Pomiot Szatana?
- Przyszła szósteczka - zaśmiała się i zaczęła na głos czytać jakieś informacje.
Navi szybko je wklepywał w Word, by potem przepisać fragmenty do prezentacji. Częśc niestety będą musieli odczytać.
-Jak będziesz chciała się zamienić, mów – zaznaczył.
Nagle zauważył, że niedaleko niej leży sztylet, którym lubił rzucać do tarczy. Cholera. Jeśli go zauważy, będą padać pytania..
Ale zauważyła.
- Navi? Po co ci sztylet? - zapytała prosto z mostu. Boże, a może on był jakimś mordercą czy coś i teraz to ona jest jego celem?!
-Spokojnie. To do treningu. Razem z braćmi trenujemy różne sztuki walki – uspokoił ją. –Czasami też rzucamy nożami do tarczy – pokazał jej palcem tarczę na drzwiach – albo strzelamy z łuku, czego nienawidzę.
- A... i trafiasz w sam środek już widzę - uśmiechnęła się leciutko.
-Zawsze trafiam w to, co chcę – odparł, patrząc jednak nie na tarczę, ale na nią.
- Naprawdę? Na przykład?
-Chociażby ta tarcza – gładko zmienił temat.
Usiadł obok niej. Cóż. Strzelał sobie lekko recepturką, niby dla ogarnięcia, ale miał ochotę ją poderwać. Może to przez to, ze całkowicie do siebie nie pasowali?
-Spójrz, jeśli chcesz trafić w sam środek, musisz się skoncentrować na celu. Tylko na nim. To podobne do hmm.. flirtu.
- Flirtu? - pisnęła i odwróciła od niego wzrok.
-No tak. Kiedy z kimś flirtujesz, skupiasz się tylko na nim. Jest celem, który chcesz osiągnąć – spojrzał jej w oczy. 
I, o ile Jace pachniał miętą, tak Navi pachniał oceanem.
- O... - zarumieniła się i znów odwróciła wzrok. Uśmiechnęła się do siebie.
Podał jej sztylet.
-Masz, rzuć.
- Nie, nie chcę.
Spojrzał na nią troskliwie.
-Nie bój się – poprosił cicho. –On jest nienaostrzony. Nie zrobisz sobie krzywdy. Nie pozwoliłbym.
- Ale nie mam ochoty, Navi, naprawdę.
-Oczywiście, rozumiem – położył sztylet tak, by nie był w zasięgu jej wzroku, by się nie denerwowała. –przepraszam, jeśli cię uraziłem czy coś – dodał.
- Nie uraziłeś przecież - spojrzała na zegarek. - Muszę już iść. Obiecałam Jamesowi, że spędzę z nim w końcu trochę czasu - uśmiechnęła się.
-Och, szkoda – powiedział z autentycznym żalem. Nawet nie zauważył, że na dworze było już ciemno. –Odwiozę cię do domu, okej?
Jak każdy facet, w dodatku Nefil, miał bardzo wyostrzony zmysł opiekuńczości.
- Okej - ucieszyła się. To zawsze więcej czasu z Navi'm, nie? No właśnie.
Zamknął więc laptopa, wcześniej zapisawszy ich pracę. Jeszcze jej nie dokończyli, więc Navi cieszył się, że będzie musiała spotkać się z nim przynajmniej jeszcze raz.
            Gdy wyszli z pokoju, złapał za jedną ze swoich bluz. Była to bluza drużyny, miała na plecach jego nazwisko i numer.
-Masz, nie wzięłaś kurtki, a jest chłodno – zauważył, gdy byli przy drzwiach.
- O, dziękuję bardzo - uśmiechnęła się szeroko do niego. Założyła bluzę i otuliła się nią. Mhrrr... pachniała Navi'm.
Rozczulił go widok jej drobnego ciała w jego ogromnej bluzie.
Również troszkę go to podnieciło.
Recepturka poszła w ruch.
Sięgnął po kluczyki do czarnej skody i podał jej rękę, gdy wychodzili z domu.
- Dlaczego robisz sobie krzywdę tą recepturką? - zapytała, kiedy szli w stronę auta.
-C-co? A. Nie, nie robię sobie krzywdy. To boli tylko przez sekundę, ale pomaga się opanować i zebrać myśli. Czasami w ten sposób przywołuję sam siebie do porządku – wyjaśnił.
- Do porządku? - uniosła brew. Tajemnicze to stworzenie było bardzo.
-Jak każdy człowiek miewam momentami różne mniej lub bardziej pokręcony pomysły. Więc wolę sobie strzelić niż przekroczyć jakieś granice. Dla przykładu, uważam, ze jesteś szalenie atrakcyjną kobietą. Ale pracujemy razem, więc to, że cię podrywam, mogłoby zaszkodzić naszym relacjom.
- Ja? Atrakcyjna?
Boże, Emma, ogarnij się idiotko, a nie zachowujesz się jak głupia lala. No, już.
- Dziękuję. 
A w środku cała skakała z radości. Tak! Więc podobała mu się! No!
-Więc na flirty i podrywanie pozwolę sobie dopiero po skończeniu projektu – puścił jej oczko, gdy wsiedli już do auta.
- Och... no dobrze. To trzeba go jak najszybciej skończyć.
-Mam nadzieję, że dlatego, iż odwzajemniasz zainteresowanie, a nie dlatego, że chcesz się mnie pozbyć – zaśmiał się lekko, ale z nutą niepokoju. Emma miała w sobie coś takiego, że odkrywał przed nią wszystkie swoje karty.
- Odwzajemniam zainteresowanie - puściła mu oczko, a kiedy znaleźli się pod ich domem, pocałowała go w policzek. - Dziękuję za podwiezienie.
Uśmiechnął się do niej.
-Drobiazg. W ten sposób mam pewność, że dotarłaś cało. Dobranoc, Emmo.
- Do jutra i dobranoc.
No, powstrzymywała się, żeby nie zacząć skakać z radości.
I z tego wszystkiego zapomniała oddać mu bluzy. Odda mu jutro. Och, ale nie musi wiedzieć, że w niej spała, prawda?

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 17. Poznaj mojego tatę.



Henry, dzierżąc pod pachą teczkę z aktami osobowymi, wszedł do domu. Odprawił gestem służącą, i bez słowa skierował się do pokoju syna, po drodze zgarniając z lodówki dwa piwa. Bez wahania zastukał do drzwi Davida.
- Nie ma mnie - odpowiedział głos zza drzwi.
David siedział przy sztalugach, cały ubrudzony kolorowymi farbami. Zajęcia ze sztuki, poziom rozszerzony, zaawansowany. Witamy na drodze ZALICZENIA u profesora Seksownego.
-Synu, to ważne. Chodzi o Erin – powiedział ze spokojem Henry. Bycie prokuratorem okręgowym przez 20 lat sprawiło, że potrafił trzymać nerwy na wodzy.
- No dobra, wchodź.
No wszystko, co dotyczyło jego siostry, było ważne.
Henry starannie zamknął za sobą drzwi i położył teczkę na biurku. Czerwonym markerem było na niej napisane „J.C. Morgenstern”. Czy odczuwał wyrzuty sumienia z powodu tego, że wykorzystał znajomości, by sprawdzić chłopaka swojej córki?
Najmniejszych nie miał.
David odłożył pędzel na bok i wytarł łapki w ściereczkę. 
- O, akta Jace'a? - zapytał, podchodząc bliżej.
-Dokładnie. Jonathan Christopher Morgenstern, urodzony 15 września 1992 roku w Londynie. Matka zmarła w 1994, został pod opieką ojca – Henry podał synowi piwo.
- No? - spojrzał na ojca, otwierając piwo. - Mów, o czym jest ta lektura - przysunął mu fotel, a co, niech sobie spocznie.
-Wszystkie jego wybryki. Zaczął figurować w aktach policyjnych od kiedy skończył 10 lat – referował jak na sali sądowej. -Drobne, potem coraz większe kradzieże, wpierw w sklepach, potem na ulicy. Co śmieszne, policja, po złapaniu, zauważała dziwną prawidłowość: w sklepach kradł tylko jedzenie, a kiedy podprowadził komuś portfel, po zabraniu kasy, odsyłał dokumenty i nietknięte karty kredytowe. Taki mały Robin Hood. Jego ojciec z kolei był znanym w okolicy moczymordą i damskim bokserem. Wnioskując po tym, lubił bić nie tylko kobiety – wyjął z akt kopię zdjęcia. Przedstawiało ono drobnego, ale wysokiego chłopca, pobitego. Miał rozbitą dolną wargę, a cała prawa strona jego twarzy pokryta była siniakami. –Przyczyna, podana pracownikowi socjalnemu: Chłopiec wdał się w bójkę w szkole.
- Mhm, jasne - David skrzywił się. No, ładnie, ładnie. Z kim jego siostra się zadaje? - Spoko, już nie kradnie. Teraz pracuje z tego co wiem.
-Tak, sprawdziłem to również – powiedział Henry bez cienia wstydu w głosie. –Gdy miał niecałe 16 lat, skatował swojego ojca, nie będę udawać, że mi przykro. Trafił za to do poprawczaka, z którego, 3 miesiące później, zabrali go do elitarnej akademii w Szkocji. Podobno program resocjalizacyjny. Jak dla mnie, śmierdzi to na kilometr, ale nic mu nie można udowodnić. Po wyjściu przyjechał do Stanów, znalazł pracę na pół etatu w warsztacie samochodowym, regularnie chodzi do szkoły, jego kurator jest nim zachwycona. A ty co o nim myślisz?
David wiedział, po co go wysłali do Szkocji. Ale nie mógł się przecież odezwać.
- Według mnie Jace jest w porządku. No i lata za Erin jak piesek z wywieszonym językiem. Nie martw się, będzie dla niej dobry. A jak nie, to sobie z nim porozmawiam. I mówię to do mojego taty, a nie do prokuratora - uśmiechnął się do niego lekko.
-Nie podejrzewasz, że może chodzić o pieniądze?
- O pieniądze? Błagam cię, on nawet na stołówce nie chce głupiej kanapki od Erin.
-Może to wiesz, jakaś sprytna zagrywka? Kradł jedzenie, pewnie na sama myśl o funduszu, jaki ma twoja siostra, oko mu bieleje.
- Tato - David położył mu dłoń na ramieniu. - Jak go poznasz, to zrozumiesz.
-Może. To pierwszy chłopak, którego Erin zaprosiła do domu. Chciałbym wiedzieć, co chodzi mu po głowie – westchnął, pijąc swoje piwo.
- No właśnie, pierwszy. Zaufaj jej.
-Ufam ocenie Erin, ale wiesz… ona jest taka.. no. Nie chciałbym, żeby zrobił jej krzywdę.
- Chyba ona jemu - mruknął David.
Henry uśmiechnął się lekko. No tak, ich córka miała charakterek swojej mamy. Niedaleko pada jabłko i tak dalej.
-Jeśli zauważysz w nim cokolwiek podejrzanego, powiesz mi, okej? – poprosił.
- Jasne. Jak tylko ja najpierw z nim pogadam - stuknął buteleczką o buteleczkę taty, a potem napił się.
            W niedzielę Jace zaparkował pod domem państwa de Varden, chociaż miał ochotę znaleźć się dwadzieścia kilometrów (co najmniej) za miastem i zaszyć się w jakimś moteliku, aż do końca weekendu. Było mu głupio przed samym sobą, ale tchórzył przed rozmową z rodzicami Silver.
            W końcu jednak stanął pod drzwiami, dzierżąc w dłoni dwa bukiety kwiatów.
Drzwi otworzył mu David. Ładnie się ubrał w koszulę ładną i dżinsy.
- Cześć. To dla mnie?
Ofc, Jace również był ładnie ubrany. Miał czyste, ciemne dżinsy i koszulę, błękitną, z czarnym krawatem. Pachniał jak zawsze miętą.
-Nie. Dla twojej mamy. I dla twojej siostry – powiedział, zdenerwowany.
- A dla mnie nie ma? - uniósł brwi, wpuszczając go do środka.
Wszedł, wcześniej wycierając buty w wycieraczkę.
-Nie…
- Och... - udał zawiedzionego. - No trudno... Wejdź, zapraszamy.
            Henry tymczasem zerknął na zastawiony do niedzielnego obiadu stół. Dawno nie jedli tak wykwintnie, ale na gościu trzeba zrobić wrażenie, niekoniecznie dobre. Kazał wyjąć najdroższy serwis, jaki mieli, jeśli ten chłopak się na to złapie..  Zerknął na swoją żonę i ruchem głowy pokazał jej, że Jace już przybył.
Bree poszła do przed pokoju i przywitała Jace'a z serdecznym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry.
-Witam. Pani musi być mamą Si..Erin. Ogromnie miło mi panią poznać – wymamrotał, rumieniąc się aż po korzonki włosów. No. To już wiedział, po kim Silver odziedziczyła korzystne geny. W ostatniej chwili przypomniał sobie o kwiatach. Wręczył pani domu bukiet radosnych słoneczników. Róże były dla Silver.
- Och, dziękuję, Jace. Wchodź, wchodź. Ja wstawię kwiaty do wody. 
Silver zeszła po chwili. Mała czarna, czarne buty na obcasie. Rozpuszczone włosy. 
- Cześć - podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
-Cześć, skarbie – przywitał się i wręczył jej kwiaty. Jakiś czas temu mówiła mu, że chciałaby dostać. Pamiętał. Bukiet składał się z tuzina długich, czerwonych róż.
- Dziękuję - uśmiechnęła się nawet i poszła do mamy po wazon. 
David spojrzał na tatę, a potem na Jace'a. Biedny...
W końcu Henry się pojawił. Zdecydował się być neutralny i wyciągnął do Jace’a dłoń.
-Henry de Varden – przedstawił się i, cóż, niemała satysfakcję sprawił mu fakt, ze Jace zbladł i zrobił się biały wręcz.
-Ja.. Jonathan Morgenstern – przedstawił się Jace. Rzadko używał swojego imienia. A jeszcze rzadziej dwóch.
- No dobrze, siadamy do kolacji? - zapytała Bree, pojawiając się z córką.
-Czekałem na was, drogie panie. Jadalnia jest tam – pokazał adoratorowi córki dębowe drzwi, które prowadziły do wspaniałej jadalni. Stał tam duży, zdolny pomieścić koło 40 osób stół, był kominek, wspaniała boazeria, drogi żyrandol. Henry zauważył jednak, że wzrok Jace’a skupiony był na Erin. Trzymał ją cały czas za rękę.
Zasiedli zatem do stołu. David spojrzał na Jace'a i zaśmiał się w duchu. Biedny, naprawdę... 
Silver usiadła blisko Jace'a. Chciała mu jakoś dodać otuchy.
Jace milczał. Zauważył przed sobą masę widelczyków, kilka łyżeczek. Do jasnej cholery, co on miał z tym zrobić? Do jedzenia nie wystarczy mu jedna? Nie mógł też niczego nie zjeść, żeby gospodarze nie poczuli się urażeni.
-Więc… skąd jesteś, Jonathanie?
-Wystarczy Jace, proszę pana.. Jestem z Anglii.
-Brytyjczyk – powiedział Henry ze spokojem. I nic więcej.
- Cudowny akcent, prawda? - Silver dotknęła ramienia Jace'a.
-Co kto lubi – powiedział Henry.
Jace przełknął ślinę. Okej. Pan de Varden chyba go nie lubił. No cóż. Nic dziwnego, skoro sypiał z jego córką..
- Słyszałam, że pracujesz - odezwała się Bree. - Co robisz?
-Pracuję u mechanika samochodowego. Robię praktycznie wszystko. Silniki, klepanie wgnieceń – powiedział, uśmiechając się do niej nieśmiało.
- O, to ładnie. Może kiedyś przyjdę - zapowiedziała, a potem zaczęła jeść zupę, którą przyniosła im służąca.
Jace, który wątpił., by tak eleganckiej damie spodobał się warsztat, nic nie powiedział. Henry tymczasem skończył zupę i spojrzał na niego.
-A co planujesz w przyszłości?
-Może zacznę tam pracować na cały etat – odpowiedział speszony Jace. Okej, marzył o studiach. Studiach z Silver, dodajmy. Ale jego nie było na nie stać.
- Mhm - odpowiedziała Bree. Niech pracuje, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem.
-Czy z tej pensji dasz radę utrzymać Erin? Wiesz, że moja córka lubi życie w luksusie.
-Zrobię wszystko, by była ze mną szczęśliwa – powiedział Jace sucho.
- Tato - Silver spojrzała na ojca z naganą. No dobra, obiadek obiadkiem, ale bez przesady.
-Chcę tego, co dla ciebie najlepsze, kochanie – powiedział czule Henry. –Miałeś kłopoty z prawem, Jace?
-Kiedyś…
- Dawno temu - dorzuciła Silver.
-Rozumiem – powiedział krótko Henry.
Jace denerwował się. Przełykał zupę, ale czuł się tak, jakby przełykał płynny ogień. No tak, był jak kundel z ulicy, podczas gdy Silver była rasową psią damą.
Zakochany Kundel! Niah!
- Jace dobrze gra w kosza. Wygraliśmy już trzy pierwsze mecze w sezonie - powiedział David. A co mu tam. Niech się tak chłopak nie męczy.
-O – Henry lekko wydął usta. –Czyli lubisz sport?
-Tak. Sztuki walki, piłka nożna, koszykówka, football..
-Rugby?
-Również, panie de Varden.
- Rugby jest bezsensu - stwierdził David, a Silver mu przytaknęła, wcinając sałatkę.
-Wasza ignorancja mnie przeraża – zaśmiał się Henry.
Jace tymczasem, całkiem niechcący, zamachnął się i spadła mu łyżka.
-Przepraszam – bąknął.
- Kochanie, spokojnie - szepnęła Silver i znów się uśmiechnęła. Dobrze jej szło z tym uśmiechaniem.
Henry uniósł brwi .Wysoko. „Kochanie”? Jego mała córeczka naprawdę zwróciła się tak do tego mężczyzny? Wytatuowanego, wysokiego, z błyskiem w oku? No błagam. Chociaż musiał przyznać, że dobrze mu z tych oczu patrzyło.
-Masz jakąś rodzinę, Jace?
-Nie.
- A gdzie mieszkasz? - zapytała Bree.
-W kamienicy na Brooklynie, proszę pani.
-To dobrze, że spotykacie się w szkole i tutaj – powiedział Henry. –To niebezpieczna okolica, razem z Queens.
-Ale czynsz nie jest wygórowany. Mieszkam sam, więc z zasiłku i pensji z warsztatu musze płacić za wynajem, rachunki i jakoś się utrzymać – wytłumaczył zawstydzony Jace.
-Pracujesz na własne utrzymanie w tym wieku. To się chwali.
Rodzeństwo de Varden prychnęli w tym samym momencie, nawet oczami przewrócili podobnie.
Podano kolejne danie. Jace poczekał, aż Silver złapie za jeden z widelczyków i wtedy chwycił podobny. Kuźwa. Żeby to jeszcze były jakieś normalne widelce.. Te były jakieś frykaśne. Po cholerę takie ludziom?
Skąd miał wiedzieć, że tę zastawę dostali państwo de Varden w prezencie ślubnym od jednego z magnatów finansowych?
Silver spojrzała na Jace'a i uśmiechnęła się lekko. Dobrze mu szło. Biedny, zestresowany... A ojciec nie mógł wyczuć, że się boi. Ale na to chyba już za późno.
Henry’emu znudziło się już przepytywanie tego chłopaka. Nie mógł wprost zapytać o pobicie ojca, o poprawczak.. Nawet nie odezwał się słowem, gdy troszkę sosu zostało mu na brodzie. Był.. niegroźny. Jak szczeniaczek labradora, z tymi swoimi jasnymi włosami i szczerymi oczami.
Silver oczywiście popędziła z pomocą i wytarła mu usta.
- Smakowało? - zainteresowała się.
Bree uśmiechnęła się do męża.
-Bardzo – Jace spojrzał jej w oczy, zafascynowany ich głębią. I nagle po prostu zapomniał o Henrym, Bree i Davidzie. Była tylko Silver. –Dziękuję, skarbie.
Henry odwzajemnił uśmiech żony. No. To ich córeczka nie trafiła najgorzej..
- Mam nadzieję, że skusisz się na deser, Jace? - zapytała Bree. 
Na deser składały się lody z owocami i bitą śmietaną, posypane czekoladą.
-Z przyjemnością, pani de Varden – odparł grzecznie.
- Świetnie - ucieszyła się. No co?
Zabrali się za jedzenie i zapadła cisza.
-Mają państwo piękny dom – bąknął Jace.
- Dziękuję. Sama urządzałam - powiedziała Bree.
I znów cisza. Henry w końcu nie wytrzymał i wybuchnął wesołym śmiechem.
-Rozluźnij się, Jace. Nie zjemy cię.
Tak, te słowa sprawiły, że się rozluźnił. Taa…
Silver uniosła brew wyżej. Matko kochana...
- No... to może obejrzymy tv? - zagadnął David. Łokcie opierał o stół, złączył dłonie i oparł o nie głowę.
Jace nie miał nic przeciwko. Usiedli więc w ogromnym salonie, przytulnym, no i czekał. Czuł się mega niezręcznie. Rodzice Silver byli mili, ale jej ojciec mimo to wciąż go przerażał…
Silver usiadła obok niego i się do niego przytuliła. No i spoko, przeszedł obiad. Najgorsze już za nim. Była z niego dumna!