sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 15. No cóż…



Nadszedł dzień próby generalnej, ostatniej przed Dniem Zagłady, jak w myślach nazywał to Jace. Jeśli nie chciał mieć nagany w aktach, musiał wbić się w togę i paradować po scenie, wygłaszając jakieś górnolotne frazesy.
W garderobie założył togę i próbował ją zawiązać na ramieniu.
-Daj ,ci zrobię - powiedziała Ayu, reżyserka przedstawienia (wraz z Victorią). -No, już. Ładny z ciebie Rzymianin. Prawda, Vicki?
- Nooo - Victoria tymczasem patrzyła na Mathiasa. Bożesz, nawet w todze wyglądał przecudownie.
No cóż. Niczym Juliusz i Marek, obaj nienawidzili się w dalszym ciągu.
-Widział ktoś Kleopatrę?
-Nie wiem - powiedział James, podciągając swoją togę. -Jace, czy twoim zdaniem moje nogi są seksowne? - zapytał szeptem. Jace zarumienił się głęboko.
- Co? - Sky wybuchł śmiechem. - O mój panie!

Kleopatra tymczasem siedziała na ławce i poprawiała swoje czarne włosy. No, przynajmniej peruki nie musiała zakładać, co nie? No.
- Gotowa?
- Jak indyk na święto dziękczynienia - mruknęła i spojrzała na brata, który idealnie prezentował się jako Oktawiusz.
- Pamiętaj, to dopiero jutro - puścił jej oczko.

-Są.. ee.. niczego sobie - bąknął Jace. Nawet uszy miał czerwone.
-James, opuść togę. Masz wyglądać dostojnie! - zganiła go Ayu i westchnęła cicho, widząc, jak jej siostra ślicznie wygląda w todze.
Silver weszła na scenę w tych swoich egipskich ciuszkach. No. Padnij twarzą na glebę, plebsie. Szlachta przybyła.
-Okej, scena pierwsza! - zawołała Ayu. -Dajecie.
Bla bla bla, "aktorzy" wzięli się do roboty, podczas kiedy Joseph Redbird, który wszystkich w to wplątał, nalał sobie herbatki do kubka. Z wielkim spokojem i powagą, jak zawsze.
- Nawet nie próbuj, de Varden - odezwał się, a David westchnął zrezygnowany. No taak, chciał wystraszyć profesora.
- Ale ja się nudzę.
- Idź pobiegać dookoła szkoły.
Jace nagle stanął pośrodku sceny i zamarł.
-Przybyłem.. yy... przybyłem..
-Spotkać się z tobą - podszepnęła mu Yumi.
-Przybyłem z tobą..
- To będzie katastrofa - szepnęła Victoria do Yumi.
-Czy jest jeszcze szansa, żebym zagrał drzewo? - burknął Jace. W tym samym momencie zjechała mu toga. -Nie, nie, nie. Nie chcę!
-Pf - Mathias, w swojej lśniącej folii ze sreberka po czekoladach prychnął z rozbawieniem.
- O mój panie - westchnęła Silver, ukrywając twarz w dłoniach.
-Okej. Spokojnie, Jace. Zaraz ci to złapiemy agrafką, wtedy się nie rozwali. Będzie ok. Zobacz, nawet Navi daje radę.
-Mów za siebie - burknął rudzielec.
-Usiądź na leżance obok Silver, możesz mówić siedząc. Poczujesz się lepiej.
Silver popatrzyła na niech. Z jakiej parafii tu była? A tak.
Bo była przedmiotem bójki.
Jace i Mathias - bo się bili.
Cała reszta? Bo tak chciał profesor Redbird. No. Tyle w temacie. Męczmy się.
-Dźgnij mnie tym twoim sztyletem - poprosił Jace, sadowiąc się obok niej. Podtrzymywał ręką togę na swoim ciele.
Dźgnęła go tym sztyletem, który wygiął się.
-Jestem skończony - jęknął.
-Vicki, przejmij ich na chwilę, idę sobie strzelić w łeb.
- Jestem tańczącym łabędziem - poinformował wszystkich David, który w swojej todze zaczął tańczyć balet.
-Chodź, strzelimy sobie nawzajem - jęknęła Ayu.
-Jedyna scena, która mi się podoba, to ta, w której cię całuję - uśmiechnął się do Silver Jace. -Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję - pocałowała go, chociaż nawet nie myślała o tym, że jest tutaj Mathias. Dziwne.
Odwzajemnił pocałunek.
-Trzymajcie się scenariusza - westchnął Navi.
-Daj im spokój - powiedział James. -David, Broadway czeka!
- Wiem. Kupili dla mnie bardzo czerwony dywan. Ludzie, Oktawian nadchodzi. Brutusie, gdzie są moje...
- Zamknij się - westchnął Sky. - Gdzie jest sztylet, którym zabijam Mathiasa? To bardzo ważna scena!
-Masz ten - Jace podał mu swój. -Szkoda, że to atrapa.
- Przeżyjesz to.
Joseph tymczasem usiadł sobie na widowni z herbatką i oglądał tę wielką katastrofę.
- Wiecie, że jutro zrobicie z siebie debili?
-Panie profesorze, to ich nie mobilizuje - usiadła obok niego jedna z nauczycielek, Cassandra.
- Ale ja ich nie chcę motywować.
David zrezygnowany poszedł za kulisy cierpieć w samotności.
James poszedł za nim. Trzeba pocieszyć przyjaciela!
-Źle to panu idzie - pogłaskała go po ramieniu. -Po kolei. Jace, kochanie, wyglądasz ekstra. Laski padną na twój widok.
-Naprawdę pani tak myśli?
-Oczywiście. Zgodzi się pani ze mną, panno de Varden?
- Nikt nie ma padać na jego widok, bo on jest mój. Pani tak na niego lepiej nie patrzy - odpowiedziała Silver. - Co za... flirtuje z tobą - szepnęła do Jace'a.
-Widzisz, Jace?
-Widze..
-Mathias! Ta zbroja podkreśla ci kości policzkowe. No no. Świetnie ci w niej.
-To tylko sreberka..
-Sreberka czy nie, jedna z reżyserek nie odrywa od ciebie wzroku, i nie jest nią twoja siostra - mrugnęła porozumiewawczo, a Mat spojrzał na Victorię i uśmiechnął się.
-Yumi, Emma.. Musicie uwodzić facetów na sali wzrokiem. Dacie radę?
Joseph przewrócił oczami. Pani profesor nie rozumiała przekazania tego przedstawienia czy co?
David łaził w jedną i w drugą, raz po raz wykrzykując coś po hiszpańsku.
Sky natomiast poprawiał włosy, które mu właziły do oczu. A czasem patrzył na tę bandę. On był gotowy dźgać Mathiasa!
- Możemy już zacząć jak ludzie? - zapytał w końcu.
-Okej. Grajcie.
I grali jakoś. W sumie nie szło im najgorzej. Sky się przykładał, bo wiedział, ile to znaczy dla jego przyjaciela, Davida. Silver nie musiała się starać. Kleopatra była wyniosła, tak jak Silver. A ona również robiła to dla brata.
Jace wyobraził sobie, ze jest tu sam z przyjaciółmi i nikt go nie widzi. I też jakoś szło.
Po dwóch godzinach przyszła pora na scenę końcową. Gumowa kobra byłą śmieszna. Nawet bardzo. No ale...
Silver zbliżyła ją do siebie do szyi, a potem włożyła z powrotem do urny. Mówiła coś jeszcze, kładąc się i układając ręce z atrybutami władzy na piersiach.
Po chwili Emma zrobiła to samo.
Yumi poszła w ich ślad, a Jace usunął się w cień.
- Może im pani zaklaskać - powiedział Joseph do Cassie, po czym wstał. - No, może wam się uda jutro. Połamania nóg.
- A spróbuj to któreś jutro skopać, to macie taki potem wpier... skopie wam wszystkim tyłki! - zawarczał David. - Mówię do ciebie, Jace. Nie patrz w tłum i rób, co masz robić. No.
-Staram się - warknął.
- To dobrze. Staraj się tak jutro.
- Vici! - krzyknęła nagle Emma, w ostatniej chwili łapiąc dziewczynę, nim ta upadła na ziemię. Była nieprzytomna.
Mathias natychmiast do niej podbiegł.
-Vicki, hej, hej - uniósł ja bez trudu i skierował sie do leżanki Kleopatry. Położył na niej Victorię.
- Zimny okład, podnieście jej nogi do góry - dyrygował Joseph, a Sky poleciał do łazienki, gdzie zmoczył swoją szatę, a potem położył ją na czole Victorii. - Bierze jakieś leki?
-Nie wiem - powiedział nerwowo Mathias. Jego wilk szarpał się. Usiadł obok Victorii i głaskał jej ramię. Jace zerknął na Silver. Współczuł jej teraz.
Victoria po chwili się obudziła.
- Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzycie?
-Zemdlałaś, skarbie - powiedział łagodnie Mathias.
- Zemdlałam? Przepraszam was... - zarumieniła się i podniosła.
- Nic się nie stało - mruknęła Silver.
-Chcesz stąd iść? - zapytał cicho Jace, widząc, jak Mat pomaga Victorii napić się wody i troskliwie się nią zajmuje.
- Nie. Bo będę musiała zdjąć koronę - uśmiechnęła się. - Chodź, przećwiczymy scenę. Tę naszą. Nie możemy zawieść jutro Davida, prawda? - złapała go za ręce i pociągnęła na bok.
-Okej - objął ją. -Nie - powiedział nagle. -Źle czuję się, budząc zazdrość w Mathiasie, gdy się opiekuje Victorią. Ze względu na nią, Silver - powiedział łagodnie i pocałował ją w czoło. I ograniczył się tylko do przytulenia jej.
Mathias tymczasem dotknął czoła Vicki.
-Masz gorączkę, kochanie.
- Co? - położyła sobie dłoń na czole. - Kurde. Nie mogę być teraz chora. No nic, wracam do domu i kładę się do łóżka.
-Odwiozę cię.
-Nie martw się przedstawieniem, w razie co. Poradzę sobie - Ayu lekko ścisnęła jej dłoń.
- Co ty, na pewno tu przyjadę popatrzeć - uśmiechnęła się.
-Najważniejsze, żebyś odpoczęła - powiedział Mathias. -Nie ma sprzeciwu!
Wilkołak się zirytował, pomyślał Jace i pogłaskał Silver po plecach.
- To co? Jutro wszyscy na imprezę po przedstawieniu! - zawołał Sky.
-Okej! - zabrzmiało chóralnie.
-Będziesz chciała iść? - zapytał Jace.
- No raczej.
-Okej - uśmiechnął się. -Wezmę wolne.
- Ale jak nie chcesz iść, to nie musisz przecież - pogłaskała go po karku.
-Pójdę. W końcu, Mat ma być zazdrosny, nie?
- Tak, tak.
-Teraz ta Vicki.. Hm. Wiesz, jesteś od niej ładniejsza, poza tym, ona nie jest w typie Mathiasa.
- Co mnie ona obchodzi? Boże, ogarnij się, Jace - mruknęła.
-No bo zależy ci na Mathiasie, nie? - powiedział cicho. Och, nie żeby miał ją tak łatwo jemu oddac.
- Nooo... - w sumie to nie była już taka pewna.
-Jutro na imprezie może nas zastać w pokoju czy coś. Wkurzy się zapewne..
Silver przewróciła oczami.
- Idę do domu. Do jutra - poszła do szatni się przebrać.
James, widząc jej minę, uśmiechnął się.
-Kłopoty, Silver? - zapytał. -Możesz ze mną pogadać..
Spojrzała na niego.
- Nie, dzięki. A tak w ogóle, to mógłbyś przestać się tak patrzeć na mojego chłopaka? Ładnie proszę. Jeszcze grzecznie.
-Którego chłopaka? - James spojrzał na swoje paznokcie.
- Mojego.
-Który z nich tak naprawdę jest twój? Mat, czy Jace? - zaczął się pakować. -To nieładne, co robisz.
- Nie widziałeś jeszcze człowieka, który się zachowywał nieładnie - mruknęła. Wzięła swoją torebkę i wyszła ze szkoły. Jej samochód już czekał.

Mathias tymczasem odwoził Victorię do domu.
-Powinnaś jechać na pogotowie - mruknął pod nosem.
- Na pogotowie? Po co? Mam tylko gorączkę.
-Ale zasłabłaś - zerkał na nią, zatroskany.
- Bo mam gorączkę. Dziękuję za odwiezienie. Dobranoc - uśmiechnęła się i weszła do domu.


sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział 14. Eee… okej…?



Jace sam nie wiedział, jak do tego doszło. Nagle, po prostu był w łóżku, ubrany tylko w szorty i koszulkę. Po lewej miał Silver, po prawej Davida. Oboje de Vardenowie wyglądali ponętnie w przyciemnionym świetle zmierzchu. Oblizał czubkiem języka spierzchnięte wargi, patrząc to na jedno, to na drugie.
I, szczerze mówiąc, gdyby mógł, zerżnąłby ostro oboje.
Co prawda David mógł teraz sobie pieprzyć jakiegoś chłopca w Babylonie, w Darkroomie, ale dał się namówić siostrze, że zryją psychikę Jace'a, włączając całą serię "Zmierzchu". Wtedy pan Morgenstern będzie łatwiejszy - twierdziła Silver, więc David z radością się zgodził. Co mu tam.
- Żyjesz jeszcze, skarbie? - zapytała Silver, zginając lekko nogę w kolanie i delikatnie sunąc nim po jego udzie.
-Żyję - bąknął Jace, nie wiedząc, co robić z rękoma. Czuł, jak dotyk Silver, przez materiał spodni, mrowi go. Przyjemne to było uczucie.
- To dobrze - przytuliła się. - Teraz już wiesz, dlaczego masz łatwiej, kiedy polujesz na wampiry. Te twoje nie są tak debilne.
Objął ją i pocałował w czubek nosa, podczas gdy jego dłoń wsunęła się między kosmyki jej włosów. Mmm. No dobra. Był podniecony, ale nie tylko jej obecnością. Zerknął na Davida, zaintrygowany. Czy podobał mu się, bo przypominał Silver? Nie. Podobał mu się, bo podobał i już..
Silver zauważyła to spojrzenie. I choć w pierwszej chwili chciała przywalić Jace'owi z pięści w ryło, a potem wsadzić mu nogi do gardła... tak w drugiej uśmiechnęła się przebiegle. A potem spojrzała na brata porozumiewawczo. On odesłał jej nieco zdziwione spojrzenie, na co ona przewróciła oczami. David był w szoku. Oczywiście, że zrozumiał o co chodzi siostrze. Zszokowało go tylko, że chodziło o pana J...
No cóż, pozbawiony jakby telepatycznego zmysłu, który był w posiadaniu tych bliźniaków, Jace nie wiedział, o co chodzi.
-Może pójdziemy do ciebie? - szepnął Silver na ucho.
- Nie - odpowiedziała stanowczo, ale za to czule pocałowała go w szyję. Robiąc to, spojrzała na brata. Zastanawiała się, czy ma na tyle odwagi, żeby zrobić to, o co jej chodziło.
Zrobił.
Najpierw przesunął nosem po szyi Jace'a, a potem lekko ją musnął ustami.
A Jace, zamiast poczuć zdziwienie, poczuł przyjemny dreszczyk w dole kręgosłupa. Usta Davida były inne niż usta Silver. Bardziej twarde, suche. Instynktownie odchylił głowę do tyłu, odsłaniając przed nimi całe gardło.
- Przepraszam, i ty się nie burzysz? - zapytała Silver, psując cały nastrój. Ale David się tym nie przejął, gdzież tam. Ba, nawet odchylił skrawek koszulki pana J., żeby pocałować go w obojczyk. - Mój brat się właśnie do ciebie dobiera. Przy mnie.
-Prze..praszam - bąknął Jace, sztywniejąc. -To.. przyjemne - dodał, rumieniąc się.
- Takie ma być - uśmiechnęła się i pocałowała go w usta. Spokojnie i leniwie. Jego dłoń położyła sobie nisko, bardzo nisko na plecach.
Swoją drogą, zarumieniony, blond Jace... czego chcieć więcej?
Natychmiast przygarnął ją do swojego boku, ciasno, blisko. Czuł rosnące ciepło w dole brzucha, a jego serce zaczęło szybciej bić. Przez które z bliźniaków?
Przez oboje.
Przesunął dłonią po pupie Silver, a drugą dotknął pleców Davida. Okej. To było dziwne. Przyjemne, ale dziwne.
Silver i David jednocześnie powoli wsunęli dłonie pod koszulkę pana J. Kiedy ich palce się dotknęły, uśmiechnęli się do siebie, a potem dalej sunęli po rozgrzanej skórze Jace'a.
Wydał z siebie ni to jęk, ni to westchnięcie. Ich dłonie były do siebie podobne.
-Pocałuj mnie - mruknął.
- Kto? - Silver zsunęła dłoń niżej, po brzuchu Jace'a, a potem wsunęła palce pod linię spodenek.
Odwrócił na nią wzrok, zamglony i nieostry.
-Ty - szepnął, lekko unosząc głowę.
Jace jęknął jej wprost do ust, dłonią przesuwając po jej boku, brzuchu, aż do piersi.
-Rozbierz się - jęknął.
- Ty to zrób - zamruczała mu na ucho, które lekko przegryzła.
Nie odpowiedział. Uwolnił rękę z pleców Davida i bez słowa ściągnął jej koszulkę przez głowę. Następnie uniósł górną część siebie, opierając się na łokciach i przez stanik wziął do ust jeden z jej sutków.
Silver jęknęła cicho, wsuwając palce w jego włosy. Przegryzła dolną wargę, zamykając oczy. Otarła o siebie uda, wyobrażając sobie, co oni wszyscy będą zaraz tutaj robić. Bo na przykład David właśnie zdjął z siebie koszulkę, ukazując swój tatuaż na ramieniu, a potem zsunął spodnie Jace'a.
Jace ściągnął z siebie koszulkę, a następnie rozpiął stanik Silver. Okej, przez chwilę wydawało się, że ignoruje Davida, ale kątem oka obserwował, co on też wyprawia (i lubił to, a jakże). Wsunął jednak rękę pod bieliznę Silver, między jej uda.
-Tutaj, kochanie? - szepnął, patrząc jej w oczy. Jego palce leniwie się na niej poruszały.
Silver jęknęła, zaciskając palce na ramieniu Jace'a. David uniósł na chwilę wzrok. Okej, w normalnej sytuacji, Jace już dawno dostałby po mordzie. No ale że ta sytuacja do normalnych nie należała, co więcej, jemu to się podobało... I poza tym, był zajęty masowaniem męskości chłopaka swojej siostry (!) przez bokserki.
Jace szarpnął się i jęknął, wcale nie tak cicho, jakby chciał. Silver nigdy go tam nie dotykała, tęsknił za dotykiem w tym miejscu. A David jakby czytał mu w myślach.. Kiedy ten dotykał go mocniej, on mocniej dotykał Silver.
I ona pod tym dotykiem jęczała i czasami mocno zadrżała. Pochyliła się nagle nad nim i pocałowała namiętnie. Jej dłoń błądziła po jego torsie.
Odwzajemnił pocałunek, czując, że w ten sposób, chyba tylko w ten, może powstrzymać ich oboje od jęknięć. Był sztywny i twardy, a David wciąż bezlitośnie go pieścił. Cudowne uczucie.
Wsunął palce w Silver i zaczął nimi szybko poruszać, nie przerywając całowania.
Silver zsunęła szybko ze swoim bioder spodenki (tak, znalazła takie sportowe w szafie!) wraz z majtkami, aby ułatwić mu dostęp. Potem nie ograniczała się z głośnymi jękami.
David tymczasem, wciąż ze spokojem, rozebrał Jace'a do końca. Oblizał górną wargę, uśmiechając się do siebie kącikiem ust. No, to już wiedział, dlaczego Silver lubiła odciągać swojego chłopaka na bok... David pochylił się zatem i od razu wziął go do ust.
Jace oderwał się od ust Silver i jęknął przeciągle. Cholera jasna, pomyślał, chociaż jego umysł powoli zasnuwała mgiełka szaleństwa.
-David - jęknął, poruszając lekko biodrami.
- Coś nie tak? - zapytała Silver, cała czerwona na twarzy. Znów przegryzła dolną wargę, czując przyjemne ciepło, wywołane dotykiem Jace'a.
-On..mi.. - wymamrotał, patrząc na nią nieprzytomnie.
- Wiem - puściła mu oczko, a potem dotknęła jego dłoni.
-Kurwa - jęknął Jace, unosząc biodra. Było mu cholernie dobrze. -David..
- Coś nie tak? - zapytał niczym Silver, unosząc wzrok. Dłonią jednak cały czas go pieścił.
-To jest cudowne - Jace oblizał usta. Nie przeszkadzało mu, że leży pomiędzy nimi z sztywno stojącą męskością. -Silver nigdy.. - urwał i pocałował swoją dziewczynę. Nie umiał znaleźć słów w głowie. Wszystko mu uciekało. Palcami znów zaczął ją penetrować, tym razem jednak wsunął trzy.
Pod tym nagłym dotykiem, Silver wygięła plecy w łuk, odrzucając głowę do tyłu. Jęknęła głośno, a po chwili doszła, wbijając paznokcie w wytatuowaną rękę Jace'a.
Ten uśmiechnął się leniwie, chociaż całe jego ciało było napięte jak idealnie nastrojona struna. Wycofał palce i powoli wsunął jeden do swoich ust, patrząc Davidowi w oczy.
On uśmiechnął się, wykonując gest, jakby wysyłał mu "ugryzienie".
Potem wyciągnął rękę do Silver. Podeszła bliżej, kiedy jej ciało uspokoiło się po orgazmie, jaki dał jej Jace'a. Odgarnęła włosy na jedną stronę, a potem pocałowała brata w usta. Nie, nie jakiś tam CMOK. To był prawdziwy pocałunek. David ujął dłoń Silver i nakierował ją na krocze Jace'a.
Jace znów jęknął, opadając na materac. Dłoń Silver była mniejsza od dłoni Davida, cieplejsza, miększa.
-Skarbie - wymamrotał.
Silver pochyliła się nad Jace'em. Zaraz za nią zrobił to David. I kiedy on wykonał ruch językiem, ona robiła to samo. Właśnie się uczyła, jak doprowadzić pana J. do rozkoszy używając języka i ust.
Jace bał się oddychać. Zacisnął dłonie na prześcieradle, unosząc nieznacznie biodra. Okej, to mu się, cholera, bardzo podobało. Powiedziałby im, żeby się nie krepowali, ale znając de Vardenów, odpowiedzieliby, ze oni się nigdy nie krepują. Poza tym.. nie za bardzo umiał sklecić zdanie, nawet najprostsze.
Silver przesunęła palcami po brzuszku pana J. Uśmiechnęła się do siebie, widząc w jakim stanie jest jej facet. Przykładała się do "nauki" bardzo mocno.
Jace zamknął oczy i odchylił głowę. Jeśli Silver weźmie go do ust, pęknie. Był Nefilim, dlatego znosił te ich nadludzko przyjemne tortury, ale miał też swoje granice.
Dał radę otworzyć jedno oko, ale widząc tych dwoje pochylonych nad sobą, znów je zamknął. Nie wiedział, czy to było piekło, czy też niebo rozkoszy.
W końcu jednak David oderwał się i uniósł, obserwując jak Silver przejmuję PAŁECZKĘ. No cóż, taka gra słów. W każdym bądź razie, Silver pewnie zanurzyła w ustach męskość Jace'a. Unosiła głowę, mocno zaciskała usta, a językiem zataczała kółeczka.
-Ja.. zaraz.. - Jace wykręcił górną część ciała, jakby w spazmie bólu.
David pochylił się nad nim i pocałował go w mostek i pierś. koniuszkami palców głaskał go po podbrzuszu. Silver nie przestawała go pieścić.
W końcu Jace przegrał walkę ze samym sobą. Doszedł, jęcząc i skomląc cicho.
David na koniec jeszcze przesunął językiem po jego mostku, a Silver dała radę nawet przełknąć.
- W porządku? - zapytał bliźniak.
Kiwnęła głową, a potem zbliżyła się do Jace'a.
- I jak?
Oddychał szybko, patrząc na nią z zachwytem.
-Jesteś najlepsza - przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, na tyle, na ile miał siły. Dawno jego ciało tak nie drżało. -David, jesteś równie wspaniały - i ponad głową Silver, pocałował jaj brata.
Prosto w usta.
Z języczkiem.
No cóż, David nawet nie zdążył odpowiedzieć "wiem". Odwzajemnił natomiast pocałunek, zbliżając się do nich.
Silver natomiast wsunęła palce w ich włosy i pogłaskała.
Jace objął go i przytulił drugą ręką. Czuł, że oboje troszkę zmarzli, więc chciał ich ogrzać. Czule głaskał ich plecy i zgrabne pośladki.
-Chcę cię wziąć. Ostro - szepnął do Silver.
- Ja też chcę cię wciąż ostro - odszepnęła.
Pocałował Silver w czoło, czule, niezupełnie pasujący gest do tego, co mówił przed chwilą.
-Od tyłu - szepnął.
Silver pocałowała go w usta, a po chwili już stałą na kolanach, opierając się rękoma o materac.
Zerknął na Davida, ale skoro ten nie protestował, mocno wbił się w Silver, kładąc dłonie na jej biodrach. Była rozpalona, mokra i ciasna. Zamknął oczy, czując lekki dreszcz. Niesamowite.
No cóż, jako że iż Davida ta sytuacja nie jarała, no bo jak, heterowskie porno? Bitch, please. Położył się wygodnie, zamknął oczy i zaczął sam sobie robić dobrze. No bo cóż mu zostało.
Jace zerknął na niego i uśmiechnął się. Czuł, ze zaczyna kontrolować nie tylko sytuację, ale też, co ważniejsze, również siebie.
-Chodź bliżej - zamruczał, poruszając się w Silver.
A zbliżył się, co mu tam. Miał nadzieję, że Jace go dotknie. Chociaż Silver - jęcząca, drżąca i lekko wyginająca się - wydawała się ciekawsza.
Jace zwolnił. Silver zaciskała się na nim, ale znal jej ciało. Jedną rękę mógł poświęcić Davidowi.
-Chciałbym ci dać więcej - powiedział cicho, patrząc w oczy swojego szwagra i ujął jego męskość w dłoń. Zaczął nią poruszać w rytm pchnięć, którymi brał Silver.
David wciągnął powietrze do płuc i chwilę je tam trzymał. Okej, to było genialne! Zagryzł dolną wargę, identycznie jak robiła to Silver, która odrzuciła długie, czarne włosy do tyłu.
Byli tacy podobni, że go to troszkę rozczulało, a jednocześnie podniecało. Ciekaw był, czy David jest równie ciasny, jak Silver..
Pochylił się i dotknął ustami jej biodra, a dłoń, którą "miał dla niej" złapał ją za pierś. Mocniej poruszył biodrami, aż słychać było cichy klaps, jaki wydały ich uderzające o siebie ciała.
Silver nie krępowała się z jękami i czasem lekkimi krzykami. Oczywiście przyjemności. Nagle poczuła, jak koniuszki palców Davida muskają jej ramię i plecy. Przeszedł ją dreszczyk.
Jace zacisnął zęby. Okej, poczuł się zazdrosny. O to, że on ją musnął, podczas gdy on sam właśnie brał ją tak ostro, jak jeszcze nigdy. Przesunął dłoń z jej piersi na łono, a tam odnalazł jej łechtaczkę. Zaczął ją mocno, momentami wręcz agresywnie, pocierać, podczas gdy jego druga dłoń równie mocno pieściła Davida, poruszając się po całej jego męskości.
Silver krzyknęła głośno. Upadła na łokcie, zamykając oczy. Zacisnęła palce na pościeli, czując ogromną rozkosz.
Ale Jace nie przestawał się w niej poruszać i pieścić, zarówno ją, jak i Davida.
I tak po paru chwilach de Vardenowie zaszczytowali w tym samym momencie. Silver z głośnym krzykiem, David z nieco cichszym.
Jace wbił się mocno w Silver, po raz ostatni, głęboko i również doszedł, z lekko ochrypłym okrzykiem. Pozwolił, by jego nasienie wypełniło ją, po czym wycofał się i opadł bokiem na materac. Oddychał szybko, z lekkim opóźnieniem rejestrując to, co się dzieje dookoła niego. Na ręce miał nasienie Davida, podczas gdy tuż nad głową miał uda Silver, po których spływało jego własne..
Silver po chwili dołączyła do leżących. Obróciła się na plecy i spojrzała w sufit. Oddychała ciężko, ale uśmiechała się zadowolona.
Jace, po kilku minutach, usiadł na łóżku. Nie krepował się swoją nagością.
-Jesteście cali?
- I zdrowi - potwierdził David. - To co? Prysznic?
-Za chwilę - powiedział Jace, kładąc się między nimi. Właśnie doszedł dwa razy, ostro, był Nefilim, ale też musiał odpoczywać. Przygarnął Silver do swojego boku. -Nie sprawiłem ci bólu, kochanie?
- Nie - pocałowała go leciutko, przytulając się do niego. - No chodź tu, David.
Młody de Varden również się przytulił. Co prawda był typem tego, który jest na górze, ale przytulać to się uwielbiał.
Jace objął ich oboje.
-Jesteście.. niesamowici - szepnął. Jego oczy zamykały się powoli.
- Wiemy. Ty też nie jesteś najgorszy - pocałowali go; Silver w jeden policzek, David w drugi.
-Taak - prychnął, ale z czułością. -Może kiedyś.. David i ja..
- Co ty i mój braciszek, hm?
Obraz się jakby zaczął rozmazywać, rozjaśniać...
Zrobimy to, pomyślał Jace.
I nagle otworzył oczy. Leżeli w ciemnościach, cała trójka. Byli ubrani, a z telewizora leciała jakaś cicha muzyka. Silver i David spali wtuleni w niego, a na szafce stała miska z popcronem.
To był sen, pomyślał z zaskoczeniem Jace. Cały ten szalony seks był tylko snem, który miał po tym maratonie żenujących filmów.
Lekko drgnął, by przysunąć się bliżej Silver, gdy nagle poczuł, że jego bokserki są zdecydowanie za ciasne dla ogromnej erekcji. Cholera. Cholera. Czy obudzić Silver..?
A może obudzić ich oboje?

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 13. Ona i on, niebo i grom.



Wysoki, rudowłosy mężczyzna poluzował niewygodny krawat i natychmiast dostał po łapach od stojącej obok znacznie niższej i drobniejszej kobiety, która była jego matką.
-To elegancka kolacja, Evan - skarciła go tak, jakby miał znów 16 lat, a nie 23. 
-Mamo, po co ja tu i czemu?
-Nie marudź - fuknęła i szybkim, wyćwiczonym gestem poprawiła mu wiązanie krawatu. Ponad jej głową chłopak wymienił spojrzenie z ojcem, który uśmiechnął się do niego pocieszająco.
Evan rozejrzał się po sali i w myślach policzył do 10. Mama zabrała go tu, wystawiając na widok tych wszystkich niezamężnych kobiet jakby był zwierzęciem w zoo. Chryste. Wszystkie te baby były starsze od niego. Pomyślał, że zabije obu swoich braci, jeśli tylko przeżyje ten wieczór za to, że się wykręcili od przyjścia na przyjęcie z okazji otwarcia nowej filii firmy jego rodziców.
-Jedzenie - westchnął z ulgą i wyciągnął rękę do kelnera, ale mama znów dyskretnie go skarciła.
-Zawsze się upaprasz - szepnęła. -Tam są Clarkowie, kochanie - zwróciła się do męża. 
-Chodźmy się przywitać - objął żonę i lekko pchnął syna do przodu.
Najmłodsza z Clarków uśmiechała się do ludu, zebranego w tym lokalu. Jako córka dawała przykład innym dziewczynom. No przyszła tutaj. Tyle.
Sukienka Faye była koloru soczystej zieleni, jak jej oczy. Czarne włosy z przodu upięła, a z tyłu lekko opadały jej na plecy.
-Sebastien! - ucieszył się Aidan Clark, ściskając wpierw rękę, a potem całego swojego przyjaciela. 
-Kopę lat - powiedział ojciec rudzielca i pocałował dłoń pani Clark. Tak samo Aidan witał się właśnie z matką Evana. -To mój syn, Evan. Drugi w kolejce - wyjaśnił żartobliwie. 
-Wszyscy są rudzi? - zaśmiał się Aidan, a Evan poczuł lekką irytację. Serio? Naprawdę tylko to się rzucało w oczy? Zerknął na dziewczynę. -Ta piękność tutaj to moja córeczka i oczko w głowie, Faye. 
Evan, wyszkolony przez mamusię, a jakże, lekko się pochylił i pocałował wpierw dłoń pani Clark, potem dłoń panny Clark. No. Już. Mógł iść jeść?
- Dobry wieczór - lekko dygnęła, nadal się uśmiechając. A potem cały czas obserwowała młodszego rudego.
-Nie mogę uwierzyć, że otwarłeś firmę w Stanach. Tak się zarzekałeś, że tylko Europa i Europa. Szkocja stała się za mała?
-Można tak powiedzieć. Wiesz, muszę finansowo zabezpieczyć przyszłość dzieci. Mam ich troje - wzięli z tacy kieliszki z szampanem. -Evan będzie kierował firmą tutaj.
Evan przewrócił oczami. Nie no jassssneeee, bo mało miał na głowie. Widząc kelnerkę z koreczkami uśmiechnął się lekko i, nim zareagowała matka, porwał z tacy trzy koreczki i wsadził je sobie do japy. No wreszcie.
Faye zaśmiała się w duchu, że aż uśmiechnęła się na zewnątrz. 
- Tato, my pójdziemy do stołu szwedzkiego - pocałowała tatę w policzek, a potem uśmiechnęła się do państwa Finn. - Dobrej zabawy życzę - ruchem głowy pokazała Evanowi, że ma iść za nią.
-Tak, idźcie, dzieci. nie będziecie się tu z nami nudzić - poklepał córeczkę po plecach i patrzył, gdy odchodziła. To samo robili rodzice Evana.
-Macie piękną córkę.

Przy szwedzkim stole Evan zdobył się tylko na wdzięczny uśmiech i zaczął jeść. No. Czy oni myśleli, że rodowity Szkot naje się jakimiś chlebkami i innymi shitami? Pf.
Faye wzięła talerz i nałożyła sobie trochę sałatki i zdecydowanie więcej sztraganowa. No. Będzie wyżerka.
- Nie wyglądasz na szczęśliwego - zagadnęła, pakując sobie widelec do ust. No, kulturalna była i w ogóle. Ale bez przesady, dobrze?
Spojrzał na nią.
-Nie lubię imprez - odparł i wrócił do jedzenia paróweczek. Jakby ich nie pokroili na takie małe kawałeczki to byłoby łatwiej. Nienawidził jedzenia na przyjęciach. Było bardziej na pokaz niż do zaspokajania apetytu i w jego informatycznym umyśle wywoływało to error.
- Aa... ja generalnie do imprez nic nie mam, ale te akurat są nudne - wzruszyła ramionami i dobrała się do kromki chleba.
-W Szkocji bawimy się troszkę inaczej - oznajmił i sięgnął po sałatkę. Noo, ta dziewczyna była ładna. Miał słabość do długonogich Elfów, a ona właśnie takiego Elfa przypominała. Była piękna. No i nie taka amerykańska jak inne dziewczyny, które spotkał tu w ciągu tych kilku dni. Jak Rayne i Navi mogli tu mieszkać?
- A jak się bawicie w Szkocji? - zapytała, przyglądając się mu. Zbyt długo? Cały czas? Ma przepraszać? Nie będzie przepraszać. Był całkiem ładnym widoczkiem.
-Po pierwsze, nie zakładamy takich gajerków - oznajmił, lekko unosząc lewe ramię. Spod mankietu białej koszuli wychylił się fragment tatuażu. -Mamy żywszą muzykę, to po drugie.
- A takich przyjęć nie macie?
Boże, czy on naprawdę myślał, że to tutaj to jest najbardziej superowa impreza jaka może być?
-Niestety mamy i jak mamie uda się nas złapać, musimy w nich uczestniczyć - wzruszył lekko ramionami. -Ale tu nikt nie zakłada kiltów.
- No nie. To taka wasza tradycja - uśmiechnęła się. - Ja chcesz mogę cię zabrać do jakiegoś klubu.
Uśmiechnął się do niej.
-Jasne. Kiedyś chętnie.
Jak mnie zabiją i wypatroszą, dodał w myślach. Nienawidził klubów. Nienawidził niczego, co wiązało się z tłumem ludzi i tańczeniem. 
-Soł. Też pracujesz w rodzinnej firmie?
- Nie. Trzymam się z daleka, bo mnie to nie interesuje.
-Zazdroszczę. Mnie też, ale mój starszy brat od dziecka marzył o byciu prawnikiem, więc wiesz... Młodszy jest zbyt młody, zostałem ja - wzruszył ramionami.
- A chociaż chcesz to robić?
-Szczerze? Ani mnie to ziębi, ani mnie to parzy. Głównym dyrektorem jest mój ojciec, w radzie zasiadają inwestorzy, w tym również twój tato. Ja tylko wykonuję polecania i podpisuję papierki. A wieczorem mogę być i zajmować się tym, czym lubię.
- No widzisz, widzisz... to nie tak źle - spojrzała na szwedzki stół. Podeszłą do niego i nalała sobie herbatki. - Chcesz coś?
Ciebie. Może być na tym stole.
-Nie, spasuję.
Podeszli do nich ojcowie. Evan poczuł na ramieniu dłoń ojca, podczas gdy pan Clark objął córkę.
-O czym tu sobie gruchacie?
-O pracy, panie Clark. Panna Faye ma bardzo ciekawe spojrzenie na świat.
-Prawda, że jest fascynująca? 
-Evan, nie bądź kołkiem, poproś Faye do tańca - zachęcił ojciec.
NIE NO ONI TAK NA SERIO? Evan poczuł przypływ paniki. Nienawidził tańczyć. Nie umiał tańczyć.
- Nie, może lepiej nie, bo ja i taniec... 
Hahaha, po chwili stali na parkiecie. Mhm, okej. Faye z tego co pamiętała i widziała obok, to było tak, że ona położyła jedną rękę na ramieniu Evana, a drugą wsunęła w jego dłoń. A nie, czekaj, odwrotnie z tymi łapami.
-Nie umiem tańczyć - bąknął. 
Objął ją sztywno w talii.
- Ja umiem, ale nie tak, więc... - spojrzała na niego niepewnie, zarumieniła się i odwróciła wzrok. Wielkie to było.
-Okej. Czekaj - rozejrzał się. Dobra, chyba było na dwa. I oni tak jakoś trzymali.. Zmarszczył brew i podszedł do tego analitycznie. Mocniej przyciągnął do siebie Faye (skąd miał wiedzieć, że para obok to kochankowie?) i złapał ją pewniej za rękę. I zrobił niepewny krok do przodu.

-Mają się ku sobie - zauważył Sebastien.
-Pasują do siebie jak pięść do nosa - westchnął Aidan. -Moja córka to diabeł wcielony. Niech cię nie zwiodą pozory.
-Och, a kto mówi, że Evan to domator? Ma swoje za uszami. 
-Zakład, że w ciągu 6 miesięcy ogłoszą zaręczyny?

- Poczekaj, poczekaj, chwila... o, jest. Dobrze nam idzie. Spokojnie - spojrzała na inne pary. No, kurczę, nie było najgorzej!

-Ok. Evan nie da się zaobrączkować, bo wciąż korzysta z życia. Będą razem, ale bez zaręczyn. Jak wygram to przyjedziesz do Szkocji zimą. 
-Dupę sobie odmrożę. Jak ja wygram, to sprzedasz mi w końcu ten domek w Alpach, z którego i tak nie korzystasz. 
-Ok - uścisnęli sobie dłonie. 

-Łal. Tańczymy.
Faye uśmiechnęła się radośnie. Kurczę, jeszcze przez głupotę się czegoś nauczy. Jak w szkole przed językami jak ludzie sobie coś powtarzają. No nic, wyjdzie jej to na dobre.
- Wiesz co, jak przeżyjemy, to normalnie kupię ci coś. Co lubisz?
-Nie wypada, by dziewczyna kupowała coś mężczyźnie - powiedział cicho. -Ale jeśli przeżyjemy, dostaniesz ode mnie kwiaty. 
Noo, szaleństwo.
- No dobrze, dobrze. Powiedziałabym ci, że pocałowałabym cię w policzek, ale nie wiem, czy byś sobie życzył...
-Pocałunek pięknej kobiety? Zawsze - uśmiechnął się czarująco, ale w tym samym momencie lekko ją przydepnął. -Przepraszam!
- Ałć... Nie zabiję cię. Jeszcze - zagrzmiała, ale po chwili zaśmiała się.
-Tego jednego mama nie dała rady mnie nauczyć..
- Wybaczę jej, jak dostanę te kwiaty.
Ale nie szło im najgorzej. Znaczy byli najgorszą parą na parkiecie, ale radzili sobie.
-Jakie lubisz?
Oczywiście, że się na tym nie zna oO. Wybierze je kwiaciarka.
- Słoneczniki. Uwielbiam słoneczniki - uśmiechnęła się.
Na chwilę puścił jej rękę i postukał się w czoło.
-Zanotowane.
Okej, w końcu po paru minutach zeszli na bok.
- Udało się. Piąteczka - zadowolona Faye wystawiła dłoń.
Postukał ją leciutko. No jakby jej przyłożył piątkę z całej siły, to by jej rękę złamał.
-Chodzisz do tej samej szkoły, co mój brat?
- Tak - uśmiechnęła się znowu. - Pochyl się - poprosiła, zakładając łapki za siebie.
-Hmm? - pochylił się. Niziutka była, nawet z tymi długimi nogami.
Faye pocałowała go w policzek.
- Proszę.
Uśmiechnął się do niej słodko.

-Dobrze im idzie - zauważył z ironią Sebastien. 
-Hej no, ja mam nadzieję, że moja córeczka pozostanie dziewicą do ślubu.
-Za późno. Chcesz oddać zakład walkowerem?

- Gorąco tu. Wyjdziemy do ogrodu? Podobno mają tutaj jakieś małe jeziorko.
-Chętnie - podał jej ramię. Mama była z niego dumna!
Faye złapała go za ramię i wyszli na dwór. No tutaj przypiździło trochę, więc przytuliła się bardziej do jego ramienia.
Po chwili głębokiego myślenia, raczej z faktu tego, że pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, niż z braku kultury, zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona.
- O, dziękuję - zarumieniła się lekko. Zwykle tego nie robiła, ale to on na nią tak działał...
-U was to jest "Chłodno"? U nas taka temperatura to środek lata - wyznał z lekkim uśmiechem.
- No jesteście wyżej niż my, wiesz? Bliżej wam do Syberii...
Wzruszył lekko ramionami. 
-Dlatego nie marzniemy tak łatwo, jak wy. Chociaż kobiety też marzną. Przejezdne. Bo taka rodowita Szkotka to ee.. No. Zdecydowanie nie mój typ.
- No ja nie lubię zimna, ale cały czas w gorącym klimacie też bym nie dała rady. Przyzwyczajenia - uśmiechnęła się do niego? - Typ? Znaczy nie lecisz na Szkotki?
-Boże broń - jęknął. -Gdy byłem w wojsku były tam takie dwie, co mogły mnie podnieść jedną ręką. I zostałem ich ulubieńcem - wzdrygnął się teatralnie.
- Oj... - pogłaskała go po pleckach. - Byłeś w wojsku? - zainteresowała się nagle.
-Rok. Wpierw jako naziemny kontroler lotów, potem sam latałem.
- O matko kochana, masz licencję pilota? - no teraz to wpatrywała się w niego jak w obrazek.
Zerknął na nią.
-Co w tym wielkiego?
- A nic - odwróciła wzrok. - Soooorki...
-Mam. Lubię latać. To druga najcudowniejsza rzecz na świecie.
- A co jest pierwszą? - spojrzała na niego znów.
Uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu.
-Jestem facetem. Zgadnij.
- Aaaa - uśmiechnęła się kącikiem ust. - Wszystko jasne.
-Nom. W obu sytuacjach wzbijasz się w niebo i po prostu leciiisz.. i potem lądujesz, ale nic juz nie jest takie samo.
- Uważaj, bo jeszcze poetą zostaniesz.
Roześmiał się.
-E tam. Całe życie chciałem być jak Wojowniczy Żółw Ninja. I wiesz, być trenerem sztuk walki. Otwieram studio niedaleko waszej szkoły.
- Tak? No widzisz. Może będziemy się mijać.
-Z miłą chęcią - puścił jej oczko. -Fajnie jest znać tu kogoś, kto nie ma więcej niż 180 i nie jest rudy.
- Miałam w wakacje. Ale dziwnie wyszedł na czarnych włosach... A szamponetka zmyła się po miesiącu...
-Jesteś piękną kobietą. Nic nie zmieniaj - puścił jej oczko.
- Dziękuję - wtuliła się w jego marynarkę.
Sebastien spojrzał na syna, gdy wracali do domu.
-I co sądzisz o tej Fairy?
-Faye, tato. Nie podpuścisz mnie.
-Oj no. Uchyl rąbka tajemnicy staremu człowiekowi.
-.. Jest miła.
-I............?
-I co? Nie znam jej.
-Więc kontynuuj tę znajomość - zachęcił ojciec. -Wydaje mi się, że wpadłeś jej w oko. Jej ojciec jest moim przyjacielem i ważnym inwestorem, wiec musisz uważać na tę młodą damę. Żadnego seksu.
No. To skoro mu już podsunął pod nos zakazany owoc i widział, no, powiedzmy, jak trybiki w głowie Evana zaczynają pracować, pogratulował sobie.

Aidan zerknął na córkę.
-Nigdy nie znikałaś na przyjęciach z jakimś chłopakiem.
- No bo wcześniej to byli sami nudziarze, tato - Faye sięgnęła po sok i nalała sobie do kubeczka.
-A ten jest rudy.
- Słodki, nie?
-Moim zdaniem za wielki.
- No jest wysoki, no ale... nadal przystojny.
-Uważasz, że jest przystojny? - uniósł brew. -No w sumie.. nie mój typ.
- No ja myślę - Faye prychnęła. - Ładny z niego facet i tyle.
Jej ojciec uniósł rękę.
-Przystojny. Bajecznie bogaty. Jego mama narzekała, że zrobił sobie tatuaż, więc to łobuz. Nie chłopak dla ciebie.. No i pilotuje samoloty!
- Serio? Uważasz, że tatuaże są złe? - spojrzała na tatę z lekkim politowaniem. No mamy XXI w!
-Jeden okej. Ale on ma całą rękę i część pleców!
- Naprawdę? - Faye zagryzła lekko dolną wargę. Jej, ten cały Evan robił się coraz bardziej interesujący! Wojsko, samoloty, rękaw...
-No mówię ci. Dobra rodzina, ale on chyba poszedł w złą stronę.. Mimo to, nie urywaj z nim kontaktu - dodał ciszej, konspiracyjnie. -Wiesz, jego ojciec to mój przyjaciel, byłoby mu przykro.
- Nie mam zamiaru - pocałowała tatę w policzek i ruszyła w stronę wyjścia, do limuzyny. - Dobranoc, tato, widzimy się w domu!
-Papa!
No. Dobrze wiedział, co jara jego jedynaczkę. I wiedział też, że rozkocha w sobie Evana dosyć szybko. Cóż, byliby ładną parą (jakoś pogodzi się z faktem, że jego wnuki będą rude). W końcu sam kiedyś był Łowcą, więc wiedział, co spoczywa na jego barkach.
I wiedział też, że jeśli Evan przysięgnie chronić Faye, nigdy nie spotka ją krzywda.

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 12. Nieoczekiwane spotkania.

            Kiedy śnieg puścił, a wraz z nim zniknęło najgorsze zimno, w Central Parku pojawiło się wielu biegaczy. Co prawda, błoto i wilgoć odstraszała, ale dla Szkota z dziada pradziada, taka pogoda była niczym.
            Rayne, 26 letni prawnik, biegł spokojnym, miarowym truchtem. Zrobił wcześniej małą rozgrzewkę, ale świeże powietrze lekko go zaskoczyło. Całą zimę spędził na siłowni, więc wypadł lekko z wprawy. Był czystej krwi Nefilim, więc, wychowywany do walki, nauczony był dbać o formę. Praca w kancelarii prawnej nie dawała mu dużo wolnego czasu, ale ten, który już mu pozostał, dzielił między sport, książki a pomoc młodszym braciom. Evan dawał sobie radę sam, ale Rayne wolał, by Navi wciąż z nim mieszkał. Co prawda, ufał mu, ale wolał mieć na niego oko.
            Wybiegł nad jezioro i troszkę zwiększył tempo. Zauważył przed sobą kilku innych sportowców, ale nie był w nastroju do współzawodnictwa, więc skupił się na swoim własnym, równym oddechu.
            Nagle jedna z biegnących postaci zatrzymała się. Rayne zwolnił i przez jego myśli przeszło kilka zdań o niedzielnych biegaczach, który porywają się z motyką na słońce. Zwolnił, gotów zatrzymać się i zapytać, czy może jej jakoś pomóc, ale w tym samym momencie dziewczyna osunęła się zemdlona na ziemię. Rayne zaklął cicho pod nosem i podbiegł do niej. Kiedy po lekkim poklepaniu policzków nie zareagowała, wezwał karetkę.

            Mathias niczym burza wpadł do szpitala. Telefon z informacją o tym, że jego siostra została przyjęta na oddział, zastał go w łóżku, więc nie miał zbyt wiele czasu, by się ogarnąć. Wciągnął na siebie tylko czyste rzeczy i złapał za swój plecak.
-Ayumi Sakai – poinformował pielęgniarkę na dyżurce, nerwowo bębniąc palcami o kontuar.
Kobieta zerknęła w monitor i podała mu numer sali.
            Zwolnił dopiero przed pokojem, w którym znajdowała się jego siostra. Nie chciał jej dodatkowo denerwować. Co prawda, jego wilkołaczy zmysł opiekuńczy doprowadzał go do szału na samą myśl, że jego siostrze mogło coś się stać. Wziął więc kilka głębokich oddechów i dopiero potem otworzył drzwi, przywołując na twarzy dobrotliwy uśmiech.
-Cześć, siostrzyczko – powiedział z wymuszonym spokojem. Ayu obróciła głowę z jego stronę, z żalem odrywając wzrok od słońca za oknem.
-Cześć, Mat. Przepraszam – wyszeptała, spuszczając wzrok.
-Nie szkodzi – zapewnił ją szybko. Usiadł na materacu i spojrzał na Ayumi. Była blada, a jej drobne ciało wciąż było wymęczone chorobą. –Kochanie, co ci strzeliło do głowy? Bieganie? Po parku?
-Choroba już dawno nie dawała o sobie znać. Po prostu wyszłam z wprawy – tłumaczyła się, patrząc na niego z smutkiem w oczach. –Wilk musi pobiegać, Mat.
-Więc na następny raz idź na siłownię, gdzieś, gdzie będą ludzie – westchnął. –Nie powinnaś być tam sama. Dobrze, że ktoś wezwał pogotowie.
-Zrobili za dużo szumu dookoła tej sprawy.
-Jest pan opiekunem tej czarującej młodej domy? – zapytał lekarz, wchodząc do sali.
-To moja siostra – wyjaśnił Mathias, wstając. Był dominującym wilkiem, co wywoływało u „zwykłych ludzi” postawę szacunku wobec niego. Lekarz cofnął się lekko i zamaskował swoje uczucia nerwowym uśmiechem.
-Och. Rozumiem – lekarz zerknął w kartę – Pana siostra może już dziś opuścić szpital. Wyniki są dobre, do omdlenia doszło w wyniku wysiłku fizycznego, a nie nawrotu choroby. Wszystko jest okej, ale powinna panienka unikać nadwyrężania się. Za tydzień jednak chcielibyśmy powtórzyć badania.

            Rayne wylał na patelnię zawartość miski i zamieszał, robiąc jajecznicę. Jego brat uwijał się obok, szykując sałatkę. Navi wciąż był przerażająco chudy, ale to, że odzyskiwał apetyt, sprawiało, że Rayne miał nadzieję. Może wkrótce jego najmłodszy brat zapomni o narkotykach.
-Biegałeś dzisiaj? – zagadał Navi, krojąc pomidorki.
-Tak. Ale niedużo – odparł, pilnując jajek.
-Co, lata nie te? – zapytał młodszy z nutką złośliwości w głosie.
-Chciałbyś. Spuścić ci łomot? – słodki głos Rayne’a sprawił, że Navi lekko się wzdrygnął.
-Dobrze, dobrze. Ty jesteś Łowcą – powiedział Navi i postawił miskę na stole. –To co? Wezwali cię do pracy?
-Nie. Jakaś dziewczyna zemdlała na ścieżce. Zatrzymałem się by pomóc, a potem nie byłem w nastroju.
-Och, rycerz jak zawsze. Gosh, czemu i ty, i Evan zawsze macie takie szczęście? Wciąż ratujecie jakieś damy z opresji. Soł. Zaprosiłeś ją na kawę, jak już wstała?
-Z trudem odzyskała przytomność, więc wezwałem pogotowie. Zgubiła to – podał bratu nieśmiertelnik, który znalazł w błocie gdy karetka już odjechała.
            Navi obejrzał go i gwizdnął cicho.
-Ayumi Sakai. Znam ją. Miała białaczkę. Serio była w parku sama? I biegała? – zapytał, patrząc na brata.
-No tak. Wyczułem coś u niej, ale lekkiego.
-Jest wilkołakiem – wyjaśnił Navi. –Ale przez chorobę i leki jej wilk jest stłumiony. Widocznie chce wrócić do formy.
I Navi zazdrościł jej tej silnej woli.
-Jak na wilkołaka jest bardzo ładna – powiedział Rayne, stawiając na stole kolację. Wiedział, że podawanie Navi’emu innych sztućców, poza widelcem, nie miało sensu. Jeśli w pobliżu nie było ich matki, nie pamiętali o manierach.
-Ano, ładna – przyznał Navi. –Ale gdybyś zobaczył jej bliźniaczkę, stary, hoho – zawołał radośnie, a Rayne uśmiechnął się. Dobrze było znów widzieć swojego brata wesołego.
-Podoba ci się?
-Nie. Ja mam oko na kogoś innego – odparł z godnością młodszy Finn i zasiadł do jedzenia.
-Zamieniam się w słuch – Rayne również się rozsiadł i sięgnął po widelec.
-Długonoga blondynka. Szalenie inteligentna. Niedostępna i zadziorna.
-A ten chodzący ideał ma jakieś imię?
-Emma – powiedział cicho Navi. –Ma na imię Emma.

            Rayne zaparkował pod szkołą, zastanawiając się, po jaką cholerę on to robi. Navi wyśmiał go i stwierdził, że sam ma oddać nieśmiertelnik, on nie będzie się w to mieszał. Powiedział mu tylko, kiedy panna Sakai kończy zajęcia.
            Rayne, tyle co wyszedł z pracy, więc wciąż był w garniturze, co w sumie pasowało do mundurków, w jakich mijali go uczniowie. Obserwował go, nawet dostrzegł swojego brata, ale Navi tylko krótko mu machnął, po czym ruchem głowy wskazał idącą bokiem Ayu. Rayne zamrużył oczy.
            Gdy widział ją „normalnie”, zauważył, że jest jeszcze drobniejsza. I cicha, bo nikt nie szedł wraz z nią, wszyscy ją mijali. Co prawda, parę osób pomachało jej na pożegnanie, ale nikt nie przywiązywał do niej wielkiej uwagi.
Raz kozie śmierć.
Chyba wolał rozmawiać z mordercami niż z dziewczynami.
-Cześć – zawołał do niej.
Ayu zatrzymała się i wpierw spojrzała na niego, a potem rozejrzała się dookoła, jakby nie była pewna, że on mówi do niej. W końcu znów spojrzała na wysokiego, rudowłosego mężczyznę i stuknęła się kciukiem w pierś.’
-Tak, ty. Cześć – powiedział, podchodząc do niej. Ręce wciśnięte miał w kieszenie spodni.
-Dzień dobry – powiedziała niepewnie. Zerkała na niego, nerwowo splatając palce. –Czy ja pana znam? – wypaliła w końcu.
-E..nie. Jestem Rayne. Rayne Finn, starszy brat Navi’ego.
Zauważył, że uśmiechnęła się nieznacznie, ale również przepraszająco.
-Przepraszam – bąknęła – to wciąż nic mi nie mówi. Znaczy się, znam Navi’ego..
-Gdy zemdlałaś w parku, to ja wezwałem karetkę – wyjaśnił w końcu, nie chcąc jej dłużej straszyć ani trzymać w niepewności. –Ale zgubiłaś wtedy to – podał jej nieśmiertelnik.
Ayu aż cała się rozpromieniła.
-Dziękuję! – zawołała, patrząc mu w oczy z radością. A Rayne poczuł, że coś drgnęło mu w sercu. Była przeurocza. –Już myślałam, że go nie znajdę – dodała i prawie natychmiast go założyła. –To mój szczęśliwy amulet – wyjaśniła.
-Och. W takim razie cieszę się, że mogę ci go zwrócić. A jak zdrowie?
-Tylko się przeforsowałam, to nic. Dziękuję, że pan pyta.
-Jezu, nie mów mi per „pan” – poprosił, lekko się krzywiąc. –Czuję się jak staruch, a mój brat jest w twoim wieku. Jestem Rayne – podał jej rękę.
-Ayumi – uścisnęła ją. –Za pomoc i za zwrot zguby.. może dasz się zaprosić na kawę?

            Jace leżał na kanapie i oglądał mecz w TV. Jeden z nielicznych, wolnych wieczorów postanowił spędzić samotnie, gdyż musiał pozbierać myśli. Zastanawiał się, czy to, co łączy go z Silver, dałoby radę przekuć w związek. Ich seks był niesamowity, wręcz fantastyczny, ale czegoś mu brakowało. Ciepła, zaangażowania. Gdy widział ją przy Mathiasie, trafiał go szlag. A mimo to wciąż marzył o niej.
No i poznał jej rodziców.
            Gdy zadzwonił dzwonek, wpierw nie chciał się ruszyć z kanapy. Z tego, co wiedział, Silver spędzała dzisiaj wieczór z Davidem, więc wątpliwe, by była to ona. Nikt inny go tu nie odwiedzał, więc nie było sensu się ruszać.
Ale dzwonek nie chciał się zamknąć, więc, w końcu, z ciężkim westchnięciem, wstał i podreptał do drzwi.
-Chcesz pogadać o Bogu? – zawołał ktoś za nimi, jakby wiedział, że Jace tam stoi.
Łowca podrapał się w brodę.
-What the fu.. Evan? – zapytał, zaskoczony, widząc na progu Evana Finn.
-Gość w dom, pusta lodówka – powiedział jego przyjaciel, mentor i ktoś, o kim myślał jak o starszym bracie.
            Evan był wysoki, ale nieznacznie niższy od Jace’a. Nie był jednak tak chudy, był lepiej zbudowany, bardziej proporcjonalnie. Nie miał rudych włosów, tak jak jego bracia, tylko troszkę, wręcz nieznacznie ciemniejsze. Tak, jak reszta Finnów, miał zielone oczy. Na jego twarzy gościł lekki zarost.
-Cześć, Jace – powiedział, obejmując go na chwilę. –Dobrze cię widzieć, stary.
-Co ty tu robisz? – zapytał, zaskoczony, ale pozytywnie. Poklepał Evana po plecach.
-Dostałem tu przydział. Będę ci pomagać. Oczywiście, sam sobie dobrze radzisz, ale Góra uznała, że przyda się tu jeszcze jeden Łowca, bo miasto jest duże – Evan, jakby był u siebie, walnął się na kanapie i sięgnął po kubek herbaty Jace’a. Napił się z niego. –No? Mów coś.
-Łał – tylko tyle wykrztusił z siebie Jace.
            Poznali się w Akademii. Evan był jednym z pomocników trenerów i, gdy tylko poznał Jace’a, wziął go pod swoje skrzydła. Pomógł chłopakowi otworzyć się na ludzi, ale również pomógł mu w przezwyciężeniu napadów agresji i nieufności. Najważniejsze było jednak to, że mocno się zaprzyjaźnili. Może była to kwestia małej różnicy wieku (tylko 3 lata), a może też osobowości Evana, który dostrzegł w nim potencjał.
-Fajnie będzie cię tutaj mieć. Twoi bracia już wiedzą?
-Wie tylko ojciec i mama, bo przyleciałem wraz z nimi – wyjaśnił Evan. –Jutro mam z nim iść na jakiś bankiet z okazji otwarcia filii naszej firmy, bo tamci się wykręcili, więc, aby pokazać im, że jestem obrażony, nim im nie powiem. Dam im znać po bankiecie. Zatrzymam się u ciebie parę dni.
-Okej… Co?
-No kanapy nie masz dużej, ale lepsze to niż bezosobowy pokój w hotelu albo mieszkanie na trzeciego z nimi – odparł beztrosko. –Co masz taką minę?
-Nie no.. o czasami miewam gości, oby ci to nie przeszkadzało i..eee..
-Gości – powtórzył wolno Evan. –Masz na myśli dziewczyny. Dziewczynę. Jedną. Konkretną. Serio? Znalazłeś sobie dziewczynę i nic mi nie powiedziałeś?!
-Nie jesteśmy parą – burknął Jace, unikając jego wzroku. –Chodzimy tylko razem do szkoły.
-I uprawiacie seks.
-Nie.. Tak – wystarczyło jedno spojrzenie ze strony Evana, by Jace nie mógł dalej kłamać. –Ma na imię Erin.
-Ładnie – przyznał Evan i spojrzał na swojego podopiecznego. Ziewnął potężnie. –Jutro mi wszystko o niej opowiesz, ok.? Ja idę spać.
-Na mojej kanapie..
-Na twojej kanapie. Ty też do łóżka, młody.
Gdy Jace wyszedł do sypialni, Evan rozejrzał się. Chryste, wystarczyłoby, gdyby poprosił Górę o podwyższę, bo dobrze się spisywał w NY, a mógłby sobie pozwolić na coś więcej, niż ta nora. Ale ten jego młodszy brat był na to zbyt dumny.
Zasypiając, Evan powtórzył pod nosem:
-Erin. To będzie ciekawe…