sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 2. Drużyna?


Jace, radosny niczym chmura gradowa, wszedł do sekretariatu. Miał na sobie szarą bluzę zapinaną na zamek, w której kieszeniach trzymał ręce. Na nogach miał trampki, a torba na ramię obijała mu się od biodra, gdy leniwym krokiem podszedł do biurka sekretarki.
-Morgenstern - rzucił - Dyrektor chciał mnie widzieć.
-Mhm. Tam - wskazała mu drzwi na lewo i wróciła do pasjansa.
Jace westchnął cicho, poszedł do gabinetu i ze zdumieniem zauważył, że w środku siedzi już Navi.
Dyrektor zaproponował im - i nie przyjął odmowy - herbatę i usiadł za biurkiem.
-Obaj wiecie, czemu tu jesteście. Wasza kartoteka jest długa, bogata i wręcz kolorowa od informacji na wasz temat.
-I? - mruknął pod nosem Jace, ale dyrektor nie dał się zbić z tropu.
-Obu z was oddelegowuję do odnowienia drużyny koszykarskiej naszej szkoły. To nowy program, sport w resocjalizacji, i przyda się wam obu - wręczył ulotki. -Więc, który chce zostać kapitanem? - zapytał z radosnym uśmiechem i miną, jakby właśnie dał im karnet na wszystkie słodycze w sklepie.
Navi zerknął na Jace'a, a ten na niego.
-Gry zespołowe to nie moja broszka - powiedział w końcu blondyn. Wstał i sięgnął po torbę.
-Oj. Pani kurator nie będzie zadowolona..
Navi zerknął na plecy "Nowego". Hardy był. Ale szkoda mu się go zrobiło, bo wyglądał na samotnego.
-Ja zostanę kapitanem. Jace i tak jeszcze pracuje, z tego co wiem..
-No i wszystko jasne!

Gdy wyszli z gabinetu, Jace zerknął na Navi'ego.
-Słuchaj, nie potrzebuję ła..
-Umiesz rysować?
-Co?
-Trzeba zrobić plakaty. O naborze. Zagadam do Yumi. Albo Ayu. Porozwieszasz je.
-Pocałuj mnie w du..
-Zobaczymy się na lunchu!

Podczas przerwy na lunch, Jace usiadł w swoim kącie. Nagle zauważył Silver. Skulił ramiona i wbił wzrok w wegetariańskiego burgera.
Silver zgarniała przy bufecie najlepszą bułkę i sok. No. Będzie wyżerka.
Odwróciła się przodem w stronę stolików. Kuźwa, ile tej wiary tu łaziło? Wrrr.
Cicho, jest Jace, jest nadzieja.
Szybko do niego przemknęła i usiadła.
- Cześć - przywitała się i wzięła się za rozwijanie bułki z folii ochronnej.
-Cześć - odparł odruchowo, zaskoczony tym, że obok niego usiadła. -Myślałem, że nie chcesz mnie znać, po.. TYM.
- Po czym? - uniosła na chwilę swoje spojrzenie na niego, a potem znów na swoje jedzenie.
-No wiesz - wzruszył ramionami, że niby miało mu to zwisać. -Ty pasujesz do nich - lekko skinął głową w stronę stolika Mathiasa, gdzie właśnie się zaśmiewali wszyscy.
- Nie musisz mnie obrażać, wiesz?
-Nie miałem nic złego na myśli - mruknął. -Po prostu... Ech. Smacznego - powiedział, odwracając wzrok. Co jej bd tłumaczył, że go troszkę onieśmiela..?
- No ja myślę - prychnęła, odgarniając włosy na plecy. Wyjęła z torebki wykreślanki i kolorowy pisak.
Obserwował ją kątem oka. Była najładniejszą dziewczyną, jaką poznał. Pomyślał o zgiętym w portfelu, zniszczonym zdjęciu. Ale powstrzymał się od dotykania go.
-Wykreslanki - powiedział cicho. -Pasują do ciebie.
Silver znowu uniosła na niego oczy, na krótko.
- Chcesz mój numer czy coś?
-Mam swój - odparł cicho. -Chyba nie jestem w twoim typie...
- Dlaczego uważasz, że mnie znasz? - warknęła na niego nagle.
Kretyn myślał, że wszystko o niej wie. Niedoczekania pańskie, kurwa.
-hej, hola, spokojnie - zerknął na nią. Miała charakterek. Lubił to. -Po prostu... wiesz, czym się zajmuję - ściszył głos. -Wolałbym nie wciągać cię w to głębiej. Żeby ci się nic nie stało..
- Nie, to nie. Przecież nikt ci nie każe - przewróciła oczami i zabrała się za wykreślanki.
-Posłuchaj, panno de Varden - powiedział łagodnie, ale przerwało mu pojawienie się Navi;ego. Rzucił mu kilka plakatów.
-Rozwieś je, okej? Cześć, Silver. Poznałaś już Jace'a?
- Miałam tę przyjemność - spojrzała na papierzyska. - Co to?
-Robimy nabór do drużyny koszykówki. Jace mi pomaga, prawda? - zapytał słodko.
-Muszę - burknął Jace.
-Nom. Wpadniesz poobserwować?
- Nie? - spojrzała na niego jak na kretyna. Czy kiedykolwiek przychodziła...?
-Oj.. Ej, ale Jace cię lubi, widziałem, jak na ciebie patrzy. Wpadnij mu pokibicować - zachęcił. -Bez ciebie pewnie przegra, a od tego zależy jego pobyt w zak..
-Finn, dosyć powiedziałeś - warknął Jace.
Silver spojrzała na drzwi. Jej brat właśnie przylazł.
Jej wzrok znów powędrował na rudego kolesia.
- Uważaj, bo może wpadnę.
-Jace się uci..
-Fajnie było cię spotkać, Finn - Jace wstał. -Ale właśnie z Silver omawiamy.. eee. projekt z biologii.
- Chyba ty. Ja jem jakbyś nie zauważył.
Navi zaśmiał się cicho.
-Zostawię was, gołąbeczki. Do zobaczenia po zajęciach, Jace..
Gdy odszedł ,Jace osunął się na krzesło.
-Boże, nikt tu człowieka nie zostawia w spokoju..
- Tell me that - mruknęła pod nosem i napiła się soku.
Miał jej się odgryźć, że to ona się przysiadła do niego, ale darował sobie. Tak szczerze, to czuł radość z tego, że się dosiadła. Była piękna. Więc obserwował ją
- Jara cię to? - spytała nagle, zaznaczając słówko w wykreślance.
-Słucham?
- Patrzenie na mnie.
Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
-Nie wiem, co inn..
-Cześć, Piekna - Mathias usiadł obok Silver. -Uciekłaś ode mnie? - uniósł jej dłoń do ust i lekko pocałował.
- Powiedzmy... - spojrzała na niego, a potem spuściła wzrok.
-Jest u nas miejsce, nie musisz siadać z ... no, z tym kolegą. Sorry, stary, nie pamiętam, jak masz na imię. Ale nawet nie masz mundurka, więc pewnie nie zagrzejesz tu długo, co?
Jace milczał. O tym właśnie mówił wcześniej. Patrząc na Silver i Mathiasa widział parę idealną.
Ha.Haha. Hahaha. Hihihitler.
- To jest Jace, Mathiasie.
-A więc zaznajomiłaś się z nim - położył ramię na jej oparciu. -Więc wiesz, za co trafił do poprawczaka?
Jace zrobił się blady i odniósł wrażenie, że w stołówce zrobiło się ciszej, a parę głów obróciło się w ich stronę. Zgarnął do torby książkę z biologii.
-Nie będę wam przeszkadzał - mruknął.
-Siedź - polecił Mathias.
- Mat, daj spokój - Silver widziała, że Jace nie czuje się zbyt komfortowo, więc...
-Jak to jest, prawie zabić swojego ojca? No wiesz, tak psychologicznie. Czułeś radość? Euforię? Pamiętasz cokolwiek czy byłeś równie narąbany jak on?
Jace rzucił torbę na siedzenie i złapał Mathiasa za koszulę. Ruch był tak szybko, że chłopak nawet nie spostrzegł, kiedy znalazł się nos w nos z  r e c y d y w i s t ą, jak go nazywał.
-Nie wiem, ale może odtworzę proces na tobie i zobaczymy, co poczuję? - warknął. A potem go puścił. -O tym mówiłem, Silver - dodał ciszej. Wziął do ręki plakaty i odszedł.
- Brawo, debilu - warknęła Silver i uderzyła go otwartą dłonią w potylicę.
A potem pobiegła za Jace'em.
- Czekaj.
Zatrzymał się, ale nie obrócił.
Podeszła do niego i dotknęła go ramienia.
- W porządku? - zapytała głupio.
Nie odsunął się. Zerknął tylko w dół, prosto w jej oczy.
-Tak - skłamał. -Nie podejrzewałem, że tacy ludzie zachowają takie informacje dla siebie., Historię można poczytać w internecie, ktoś o nicku HeavenDevil wstawił ją już na stronę szkoły.
- Przykro mi, Jace - przytuliła się do niego niepewnie. No, niech poczuje, że ona jest po jego stronie.
Od śmierci matki nikt go nie przytulał. Zapomniał, jakie to miłe.. Niepewnie objął ją ramieniem.
-Niepotrzebnie - powiedział cicho. Wiedział, że powinien odsunąć Silver od siebie nim ktoś ze stołówki ich zauważy, ale nie mógł się na to zdobyć. Czuł ciepło, które biło od jej drobnego ciała. -Tak, prawie zamordowałem mojego ojca. Kradłem. Kłamałem. Włamywałem się. Robiłem też wiele gorszych rzeczy - wyznał. Chciał, by Silver zrozumiała, że nie czeka ją z nim nic dobrego..
- Rozumiem - pogłaskała go po plecach. - Nie musisz mi o tym mówić teraz.
-Jara cię to? - powtórzył jej słowa.
- Może trochę.
-Księżniczko... - westchnął. -Przyjdziesz na te głupie eliminacje?
Doszedł do swojej szafki i zamarł. Przez całość sprey'em ktoś namalował słowo "MORDERCA".
- Jeszcze świeży - przejechała palcem po napisie. Wyjęła nawilżone chusteczki z torby i zaczęła zmywać.
-Daj spokój - złapał jej dłoń. Jego ręka lekko drżała. -Zostaw. Sam posprzątam.
- Pomagałam mojemu bratu, tobie też pomogę.
-Twojemu brat? - pogrzebał troszkę w głowie. -David. Twój brat ma na imię David. Czym on podpadł Królowi?
- Chodziło tu parę kretynów i homofobów, którzy go dręczyli i pisali na jego samochodzie, czy drzwiach od szafki "pedał", "ciota" i takie podobne. Ale się nie poddał. Stawiał im czoła. W końcu przestał zmazywać te napisy. Jak zdążyłeś zauważyć, nie ma ich.
-Chciałbym go kiedyś poznać - starł literę M. Tak krwawą, jak pręgi, które zostawiał po sobie ojcowski pas. Gdy ścierał kolejną, myślał o kablu, który wielokrotnie spadał na niego niespodziewanie. Którym ojciec parę razy próbował go udusić..
- Poznasz. Gra w drużynie koszykarskiej. Pewnie będzie na przesłuchaniu świeżaków.
-Jest podobny do ciebie? - zagadnął, ścierając kolejne literki. R było tak wielkie jak dłoń jego ojca., Która szarpała, targała, uderzała.. Zamarł. Zamknął oczy i starał się nad sobą zapanować.
- Wredny? Złośliwy? Cyniczny? Taaak. Cały on.
-M..mhm. Słuchaj, zo.zobaczymy się później, ok? - wymamrotał. Wyjął z szafki butelkę z troszkę mętną wodą. Pociągnął ogromny łyk.
- Jasne... - spojrzała na niego dziwnie.
Zerknął na nią, na butelkę. Skrzywił się.
-Melisa - wyjaśnił. -Jeśli nie wierzysz, powąchaj. Na uspokojenie.
Po co w ogóle chodził do szkoły? Przecież jego i tak czekała szybka śmierć. Został wyszkolony do polowania na wampiry i pewnego dnia braknie mu szczęścia. Nikt nie myślał o tym, by poskładać w kupę jego psychikę.
- Czy ja coś mówię? - prychnęła.
-Nie. Ale spojrzałaś się. Nie chciałbym, żebyś... - roześmiał się gorzko. - "Myślała o mnie źle" - dokończył sarkastycznie.
- Nie myślę przecież - uniosła brew wyżej.
-Serio? Koleś z poprawczaka, wytatuowany, polujący na wampiry, a ty nie myślisz o nim źle? Księżniczko, jesteś wyjątkowa - schował butelkę do torby. Wbił ręce do kieszeni. -To wpadniesz na eliminacje? - zapytał, nie patrząc na nią.
- Mówisz tak, jakbyś wiedział o mnie wszystko. To błąd, księciuniu - zarzuciła torbę na ramię i poszła w swoją stronę. - Wpadnę, wpadnę - dodała jeszcze, nim zniknęła za zakrętem.

Kiedy nadszedł czas eliminacji, Jace siedział w szatni. Robił to tylko po to, by w papierkach mieć ładnie, że się resocjalizuje i żeby kuratorka nachodziła go rzadziej. Navi poklepał go w plecy.
-No, głowa do góry. Jedziemy na tym samym wózku, przyjacielu.
"Przyjacielu". Nikt nigdy go tak nie nazwał.
- Gotowy dać im wciry? - zapytał Sky stojącego obok Davida.
- Pewnie - stanął w progu szatni. - No co jest?! Zbierać dupy i na boisko! Ruchy! No dalej!
Sky zaśmiał się.
- Starzejesz się - poklepał przyjaciela po ramieniu i radosnym krokiem udał się na salę.
Ku zdumieniu wszystkich lasek (i części kolesi), na eliminacjach pojawił się również Mathias. Cóż, aktywny udział w drużynie będzie ładnie wyglądał w podaniu na studia.
Pomachał swoim siostrom, a one mu odmachały. Yumi pomachała również lekko do Sky'a i Davida.
Odmachnęli jej, a potem spojrzeli na Mata.
- Kto co ma na ciebie, że tu przyszedłeś? - Sky uniósł brwi wysoooko.
-Potrzebne mi to do CV. Wiesz, żeby nie było, że jestem aspołeczny. Ale ten co tu robi? - wskazał lekko palcem na Jace'a, który był w spodenkach za kolano i bawełnianym tshircie. Jego tatuaż ciągnął się na lewym ramieniu, od nadgarstka aż za brzeg materiału. Był czarny, przetykany różnymi symbolami. Przykuwał uwagę wielu dziewczyn.
Jedna z nich, Bianka, westchnęła cicho wprost nad głową Silver i zwróciła się do koleżanki.
-Morderca czy nie, jest cholernie seksowny.
-Daj spokój. Jeszcze ci zrobi krzywdę. Dzisiaj na stołówce prawie zlał Mathiasa... Lepiej do niego nie podchodzić.
-Oj no proszę cię. Im groźniejszy facet, tym lepiej - zachichotała. -Nie ma dziewczyny. Podobno któraś go zapytała i zaprosiła do kina, ale odmówił.
-Może woli chłopaków..
-To by było wredne!
- No dobra, chłopaki - zaczął Sky. - Sprawdźmy waszą kondycję. Pięć kółek dookoła boiska ZA czerwoną linią. Start.
- Chcesz się poznęcać nad Matem, przyznaj się.
- Nigdy nie zaprzeczałem.
Jace sobie truchtał. Kurka. Był na prawie dwuletnim szkoleniu jak polować na wampiry. Bieganie? Kiedy musisz ratować swoje życie, bieganie to nic.
Z kolei Mathias miał to w tyłku. Biegł sobie z przodu (co by nie znaleźć się za blisko Jace'a) i uśmiechał. Ładne dziewczyny siedziały sobie o tam..
- Szybciej, moja babcia szybciej biega. Nie mamy czasu.
No i zaczęli biec. We trzech: Mat, Navi i .. Jace.
- Na mój znak robicie przysiad, a potem wyskakujecie w górę... JUŻ!
I tak oto znęcali się, no co, musieli się wyżyć.
- Szybciej! - warknął Sky.
- Odzywa się twoja wilcza natura - powiedział cicho David, uśmiechając się kącikiem ust.
I proszę bardzo. Jace nie miał problemów z kondychą.
Navi miał już lekką zadyszkę, ale dawał radę. Z kolei Mat na lajcie. Czuł, że mu serce wali i chłopaki dają wycisk, ale jakoś.. jakoś..
W końcu, po męczącej rozgrzewce chłopaki mieli się poustawiać w stronę kosza, na skrzydle po lewej. Dwójka z przodu dostała piłki.
- No to teraz ładne dwutakty poproszę.
No i robili. Potem z prawej strony, a potem jeszcze rzuty wolne.
Po kolejnych długich minutach Sky i David podzielili ich na dwa zespoły.
- No to rozegramy sobie meczyk. Zapraszam dwóch panów na środek - Sky stanął na środku z piłką.
Mathias podszedł do Sky'a i uśmiechnął się.
-Nie wiem, co ci zrobiłem, że mnie nie lubisz.
Ale drugiego kapitana wciąż brak. 
- Lubię się na was wyżywać - uśmiechnął się do chłopaków.
- Jace? Navi? - David spojrzał na chłopaków.
Navi uniósł ręce.
-Ja łapię oddech, ale ktoś tutaj chce zaimponować t w o j e j siostrze - wyznał teatralnym szeptem i oczy wbił w Jace'a.
- Mojej siostrze? - David spojrzał na blondaska. - No dobra, chodź tu i pokaż, co umiesz, przystojniaczku.
No taaak, był jakiś na stołówce. To był on, tak?
-Finn.. - warknął Jace.
-Uznaj to za gałązkę oliwną. Powodzenia - pokazał mu zaciśnięte kciuki.
Jace stanął twarzą w, prawie, bo Mathias był niższy, z swoim wrogiem (chociaż nie wiedział, za co Azjata go nie lubi..).
-To chyba będzie osobiste - zamruczała koleżanka Bianki.
-Nie wiem. Obojętnie, który z nich wygra. Z oboma poszłabym do łóżka.
-Jednocześnie?
Bianka roześmiała się.
-Czemu by nie.
Silver wstała i przesiadła się. W końcu schowała telefon do torby. Zaczynało się coś dziać. Nareszcie!
Jace odwrócił się do Sky'a.
-Nie mogę oddać walkowerem? - mruknął.
Mathias roześmiał się.
-Wymiękasz, recydywo?
- Lwom z West Side też to powiesz? - prychnął Sky. - Nie denerwuj mnie, Jace - Sky popatrzył na niego, a potem podrzucił piłkę w górę, gwiżdżąc w gwizdek.
Mat podskoczył, ale wystarczyło, że Jace wyciągnął rękę i przejął piłkę, po czym podał ją do Navi'ego.
Gra się zaczęła. Sky i David robili za sędziów.
No i tak sobie grali. Jace po chwili się wciągnął Nawet parę razy trafił do kosza i.. poczuł się fajnie, jak Navi podszedł, by przybić mu piątkę. Kątem oka zauważył Silver. Chciał jej pomachać, ale gra się toczyła.
-Ten blondyn jest słodki - powiedziała Ayumi do Yumi.
-Uważaj na niego. Poza tym, ma oko na Silver.
- A tam, blondyn - prychnęła Emma. - Rudy jest boski.
-No jest - zgodziła się Yumi. -Ale i tak Sky wymiata. Bawi się nimi jak klockami.
-David też jest ładny. Szkoda, że.. no cóż. Ale lubię jego uśmiech. Jest taki zaraźliwy - powiedziała ciepło Ayu i zauważyła Silver. Nieśmiało jej pomachała.
Silver odmachnęła lekko. Co się z tymi ludźmi dzieje ostatnio w ogóle?
- Szybsze podania - warknął David. - Jeszcze minuta do końca! Ruszać się!
Jace właśnie planował dwutakt, gdy Mat - naprawdę, nieitencjonalnie - wpadł na niego, chcąc go przyblokować. Obaj przewrócili się. Mat miał rozwalone kolano, a Jace usta, przez które - również przypadkowo - rozwalił łokciem Mathias.
Silver aż wstała z miejsca i spojrzała z góry na nich.
Sky z Davidem podeszli do niej.
- Nic wam nie jest?
Czy coś. A o co mają się pytać?
- Ała, lepiej z tym iść do piguły.
Jace otarł usta dłonią.
-Bywało gorzej - mruknął.
Mathias zerknął w dół.
-Laski lecą na blizny.
- Najważniejsze to widzieć pozytywne strony - skwitował Sky.
Tablica z wynikami wydała dźwięk oznaczający koniec meczu.
- Dobra, chłopaki. Koniec na dzisiaj. Możecie iść do szatni, a jak skończycie, to wróćcie tutaj i podamy wam wyniki.
Skoczyli nawet pod prysznice. Och. I dali radę się nie pozabijać, aczkolwiek nawet Mathiasowi nie chciało się komentować ilości blizn na ciele Jace'a.
Po chwili wyszli na boisku, ubrany, ale wciąż z mokrymi głowami.
- Więc było miło mi was wszystkich pomęczyć, ale do drużyny ląduje na pewno Jace Morgenstern, Mathias Sakai, Navi Finn - Sky wymienił jeszcze paru chłopoków. - Reszcie dziękujemy i zapraszamy za rok, kiedy my wyjdziemy. Miłego dnia.
-Kurwa - burknął Jace, niezadowolony.
-Ej, stary, przecież dobrze grasz, o co ci chodzi? - zapytał Navi.
-Pracuję. Nie mam czasu na treningi, a z czegoś się muszę utrzymywać. Gdyby mnie nie wzieli to mógłbym ze spokojem powiedzieć dyrowi, że starałem się, ale nie dało rady.
-Wiesz, zawsze możesz im powiedzieć prawdę.
-NIE - mruknął Jace. -Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej. Dla ciebie też, Finn.
-Jestem Navi - wyciągnął do niego dłoń. -Też byłem nowy niedawno.
- To co, panienki - przerwał im Sky. - Idziemy świętować?
-Możemy iść - zawołał Mat i podał im nazwy super klubu. Drogiego super klubu.
Jace pokręcił głową.

sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 1. Spotkanie.



            Padało. Chłodne, ciężkie deszczowe krople rozbijały się o parapety i chodniki, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk upadku. Ludzie nie wsłuchiwali się w niego, pogrążeni w myślach i muzyce, gdy wędrowali ulicami Nowego Jorku w listopadzie 2012 roku. Porywisty wiatr wdzierał się brutalnie pod każdy nieosłonięty zakamarek ciała i owiewał go chłodem nocy.
            Wysoki cień przemknął po ścianach, uważając na to, by nie wdepnąć w śmieci. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, która już zdążyła przesiąknąć, ale nie czuł zimna. Gorszy stan miały jego znoszone trampki, które rozbryzgiwały wodę, gdy biegł.
            Spieszył się, gdyż w powietrzu wyczuł zapach krwi i strachu. Dębowy kołek, ukryty w rękawie bluzy, był ciepły, rozgrzany wręcz od ciepła jego ciała. Czy się bał?
            Nigdy.
            Gdy wbiegł w wąski, mroczny zaułek, zauważył dwa wampiry, które pochylały się nad swoją ofiarą. Sadząc po dźwiękach, jakie wydawała, dotychczas tylko ją straszyli, ale nie doszło do niczego poważniejszego. Uspokoił więc oddech i serce, poczym z ramienia zdjął ciężką kuszę i przeładował.
            Pierwszy wampir nawet nie usłyszał świstu strzały, która wbiła się w jego plecy. Nie zdążył również przemyśleć tego, jak wyglądało jego życie, gdyż w ułamku sekundy zmienił się w proch. Drugi wampir wyszczerzył ostrzegawczo zęby i zaczął prychać, odsuwając się od dziewczyny.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na chłopaka, który (jak miała nadzieję) miał zamiar ją uratować. Spojrzała ukradkiem na to coś, co pozostało po tym wampirze (!), a potem spojrzała na drugiego napastnika. No popatrz, wystarczy nosić ze sobą kuszę. Haha, może sobie kupi wersję torebkową.
Cofnęła się parę kroków na swoich niewysokich, bo ośmiocentymetrowych obcasach, obserwując uważnie wampira. Nie, nie krzyczała, ona tego nie robiła. Nie, nie drżała. Nie, nie pociły jej się ręce. Tylko serce szybko jej biło ze strachu. Czekała cały czas, aż ten gościu go załatwi, a ona będzie mogła wrócić w spokoju do domu i... no. Wampiry żyją. O tym będzie myślała przez kilka następnych dni. Haha.
            Wampir rzucił się na chłopaka, ale ten odrzucił kuszę i wyjął znikąd ładny, srebrny miecz. Szybko się nim zamachnął, przyzwyczajony do ciężaru broni. Wampir roześmiał się.
-Stal? Ma mnie to nie działa.
-Och, naprawdę? – cyniczny głos spod kaptura był głęboki, męski, przyjemnie ochrypnięty.
            Rzucił mu czymś w twarz, a wampir zakaszlał i cofnął się. Chłopak w tym momencie prostym cięciem oddzielił jego głowę od ciała. Krew bryzgnęła na ścianę taniego motelu. Zniecierpliwiony kopniakiem przewrócił ciało na ziemię, gdzie rozpadło się w pył, po czym strzepnął krew z ostrza i schował je do pochwy na plecach. Zerknął na dziewczynę.
No no. Nic dziwnego, że wpadła w oko wampirom..
-Już ci nic nie grozi – oznajmił.
- Och, serio? - zakpiła dziewczyna i spojrzała na niego. - Kim ty w ogóle jesteś? - zapytała, marszcząc brwi. - A właściwie, co mnie to obchodzi - wyminęła go szybkim krokiem, kierując się w stronę ulicy. Dom, dom, dom.
Złapał ją błyskawicznie za nadgarstek.
-Czy któryś z nich cię ugryzł? – wskazał na ślad zębów na jej przedramieniu.
- Zgadnij, geniuszu - spojrzała na niego. Ehe, kaptur. Cóż za elokwencja.
-Musisz pojechać ze mną – zawyrokował. –Trzeba to opatrzyć, żeby nie doszło do zakażenia.
- Powiedz, wystarczy zwykła woda utleniona, czy potrzeba jakiegoś specyfiku?
-Potrzeba czegoś więcej. Chodź – mruknął i pociągnął ją do starego, czarnego auta.
- Ha, dobre - wyrwała mu się szybkim ruchem. - Nigdzie nie idę.
Zatrzymał się i zerknął na nią.
Serio? Chciała urządzać cyrki pośrodku ciemnej uliczki, w ulewie i wietrze?
-Po pierwsze – mruknął – Za chwilę będzie tu kilka wampirów, zwabionych zapachem twojej krwi. Po drugie, ugryzienie wampira nie goi się prawie wcale, jeśli się nim odpowiedni nie zajmiesz i to szybko. Przypadek śmiertelny. Po trzecie, gdybym chciał cię skrzywdzić, nie uważasz, że już bym to zrobił? – wyrzucił z siebie, wsadzając ręce do kieszeni bluzy.
Prychnęła z kpiną.
- Może byś to zrobił. A może chcesz mnie gdzieś wywieź i tam zgwałcić i zakopać, albo zabić, zgwałcić albo zgwałcić, zabić, jeszcze raz zgwałcić i pokroić na kawałki. Jest wiele opcji, skarbie.
-Jesteś ładna, ale nie przeceniaj się. Nie musze gwałcić lasek. Chcesz umrze od zakażenia? Proszę bardzo. Nie pomogą ci w żadnym szpitalu.. o ile do jakiegoś dotrzesz, nim zwabią się kolejne wampiry – wzruszył ramionami.
Dziewczyna podeszłą do niego spokojnym krokiem, z jednym kącikiem ust w górze. Szybkim ruchem ściągnęła mu kaptur z głowy.
Aj, seksi był. Jego twarz dopełniła całość jego całkiem przyjemnej sylwetki.
- No, nie potrzebujesz - zgodziła się z nim, a potem otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła do niego. Najwyżej. Co jej tam, wampiry, jakiś pseudołowca, pf.
-Baby – mruknął pod nosem i wsiadł za kierownicę. Posłuszne, stare autko, odpaliło za drugim razem.
            W aucie milczał. Skierował się w stronę Brooklynu. Bez kaptura czuł się dziwnie, ale skoro i tak już widziała jego twarz.. No cóż, włosy też miał troszkę mokre. Marzył o ciepłym prysznicu i piwie, które miał w lodówce. Ale nie, czekało go jeszcze opatrywanie tej krnąbrnej, aczkolwiek, seksownej jak cholera, laski.
Tak, tak, Silver de Varden była pyskata, trochę arogancka, cyniczna i ironiczna. Co zrobisz. Nie lubiła jak wokół niej kręciło się zbyt dużo osób. A poza tym robiła wiele rzeczy, które niszczyły jej zdrowie, łamała czasem parę paragrafów i norm religijnych, ale było jej z tym dobrze.
            Zaparkował pod obdrapaną kamienicą, na której dachu przysiadł kamienny gargulec. Nazywał go w myślach Pieszczoszkiem, ze względu na naprawdę „przyjazny” światu wyraz mordy.
-Chodź – polecił krótko i wysiadł. A następnie poprowadził ją krętymi schodami na czwarte, najwyższe piętro. –Winda nie działa.
Łał, ona w takich miejscach nie bywała. Nigdy. Widziała takie milutkie budynki na filmach.
Ale szła za nim grzecznie, podobno ma jej pomóc.
            Otworzył drzwi mieszkania szóstego i przepuścił ją w drzwiach. Łał, była pierwszą dziewczyną, którą tu zaprosił. Przelotne panienki, z którymi zaspokajał pragnienie, zaliczał w toaletach lub na zapleczu. No cóż.
            W mieszkaniu było czysto. Pachniało pastą do drewna i prochem. Jeden pokój był zamknięty i to właśnie tam znajdował się jego sprzęt do ćwiczeń i broń. Zaprowadził dziewczynę do salonu, którym był malutki pokoik z kanapą, którą od telewizora oddzielał mały stolik do kawy i podstarzałym regałem, zastawionym książkami. Salonik nie miał jednej sciany, przechodziło się bowiem prosto z niego do troszkę większej kuchni. Bez słowa podszedł do blatu i włączył elektryczny czajnik.
-Musisz zdjąć bluzkę. Dam ci coś czystego – zakomunikował, ściągając bluzę. Pod spodem miał czarny t-shirt z logo metalowego zespołu.
            Yap. Miał 193 cm wzrostu, a także szopę jasnych, blond włosów, które opadały mu na kark i oczy. Był chudy, ale dobrze umięśniony. Gdy jednak był blisko, widać było małe blizny na jego dłoniach i przedramionach.
-Jak ci na imię? – zapytał, z kosza na pranie wyciągając czystą koszulkę. Podał ją dziewczynie.
- Erin.
Bo tak miała na imię. Skąd się wzięło Silver? A kiedyś, dawno temu, w podstawówce pewna blond dziewczynka wymyśliła taką kombinację liter. I tak już zostało. Wszędzie przedstawiała się jako Silver i tylko nieliczni mogli mówić do niej Erin. Więc dlaczego powiedziała jemu? Może dlatego, że uratował jej życie?
-A więc, Erin, wpadłaś w niezłe tarapaty – powiedział cicho i usiadł na stoliczku, tuż przed nią. Co tam, że był mokry. Im szybciej zajmie się jej ręką, tym lepiej. Nie chciał, aby jej ładnej skóry coś szpeciło, nie zasługiwała na to. –Dam ci do wypicia napar z czarnego bzu, który pomoże oczyścić twoją krew z jadu wampira. Rękę poleję poświęconą wodą, spirytusem, a potem obłożę opatrunkiem z jaskółczego ziela, które wspomoże działanie specyfiku. Przez kilka dni możesz mieć leki światłowstręt, ale to minie – zapewnił ją. I czekał, aż zdejmie tę bluzkę.
No i sobie poczeka.
- Aha... cudownie - zdjęła płaszcz, szal, czapkę, żakiet i podwinęła rękaw białej bluzki. - A ty jak masz na imię, mój bohaterze?
-Jestem Jace. I nie jestem bohaterem.
Gdy czajnik głośnym „ping” obwieścił, że woda się zagotowała, zalał dwie herbaty, które postawił na stole. Co mu tam, lubił pić herbatę. Skoro nie chciała zdjąć bluzki, podał jej ręcznik.
-Osłoń sobie ubranie, bo może znów lecieć krew.
- Co ty mi zamierzasz zrobić? - spojrzała na niego morderczym wzrokiem. Całość psuły jej rozczochrane włosy od czapki.
-Muszę zmyć z ciebie krew i opatrzyć ranę – burknął. Jezus, co za nieufne stworzenie.
On się jeszcze dziwił?
- Mhm... - nadal patrzyła na niego, jakby chciała powbijać mu igły w oczy. Ale ona się nie wstydziła niczego, dlatego zdjęła tę bluzkę, zostając w białym staniku. - A w ogóle to genialny rękaw - zajęła się czymś innym. teraz był to tatuaż na ręce Jace'a.
I właśnie dlatego dał jej koszulkę. By uniknąć komplikacji. Boże, jak mógł chociażby nie zerknąć na je piersi? Były przecież  i d e a l n e.
-Dzięki – pomyślał o lewym ramieniu, które miał w całości wytatuowane. Większość lasek to odstraszało. –Zapiecze – powiedział i ostrożnie ujął jej rękę. Wpierw zaczął myć ją szmatką, którą moczył w poświęconej wodzie.
No, Silver syknęła cicho i skrzywiła się. Fuj.
- Więc wampiry, co? - zaśmiała się nerwowo.
-Taak.. I strzygi, ale to raczej nie w tym rejonie – odparł ze stoickim spokojem. –Wiesz, powinienem ci powiedzieć, że masz zachować tajemnicę, inaczej cię odnajdę itp., ale dobrze wiemy oboje, że jeśli to komuś powiesz, to pomyślą, że jesteś stuknięta – podsumował krótko i teraz przyłożył do rany gazę z naparem z jaskółczego ziela, do tego dodał troszkę lilii. Zapach ziół rozniósł się w powietrzu.
- Już tak myślą - mruknęła, sunąc palcem po konturach tatałaża. - Czyli ja nie śnię, tak? Nie jestem w koszmarze, w którym Edłord Kalen rezygnuje z Bambi i zabiera się za ludzi?
-Przykro mi, księżniczko, ale nie. Wampiry lubią polować na ludzi, ich krew jest bardziej odżywcza dla ich martwych ciał – zaczął obwiązywać jej przedramię bandażem. –Wypij herbatę – polecił.
- Nie chcę. Wampiry, strzygi... Jezu. Wilkołaki, duchy, zombie? Jednorożcolamy? - dopytywała się, nadal w to nie wierząc.
-Wypij, inaczej toksyny wampira w twoim krwioobiegu będą cię kusiły, byś szukała innych wampirów i przeszła przemianę. Zombie nie widziałem, o wilkołaku słyszałem. Duchy? Proszę cię. Voodoo. Mumie. Może.
- Mhm... okej... - wzięła kubek herbaty do rąk i napiła się.
-Grzeczna dziewczynka – uśmiechnął się lekko, jednym zaledwie kącikiem ust.
- Bardzo - wypiła do końca i odstawiła kubek. - Mieszkasz tu?
Wszystkie tematy, tylko nie te... wampiry i cała reszta Smerfów.
-Taa. Wprowadziłem się tydzień temu. Wys.. – urwał i chrząknął. –Jak dopijesz do końca, to odwiozę cię do domu. Dosyć miałaś kłopotów na jedną noc.
- Już wypiłam.
-Ok., tylko się przebiorę – wszedł do spartańsko urządzonej sypialni, pozostawiając drzwi otwarte. Zdjął t-shirt (jak się okazało, tatuaż kończył się dopiero w okolicach obojczyka). Plecy miał pokryte kilkoma bliznami. Znalazł czystą i suchą koszulkę, a także suchą bluzę.
Silver wstała i ubrała się w swoje rzeczy. Podeszła do drzwi wejściowych i zaczekała na niego.
            Zamknął za nimi mieszkanie i zaczęli schodzić w dół. Trzymał ręce w kieszeniach, ale kiedy w półmroku troszkę się zachwiała, natychmiast ją złapał.
-Wszystko gra?
- Tak - odruchowo objęła go i mocno się do niego przytuliła.
Nie, nie było żadnego przyszybszonego tempa bicia serca. Tak, odczuła pewną ekscytację tym chłopakiem.
Niepewnie poklepał ją po plecach. Z całym szacunkiem, ale wiedział, co robić z kobietą w łóżku (względnie w innym miejscu..), ale nie wiedział, jak je pocieszać czy coś.
-Uważaj na siebie – mruknął i, wciąż trzymając ją za rękę, poprowadził do auta.
- Będę - wsiadła do auta. - Teraz już mi nic nie będzie? - zapytała cicho, patrząc na swoje dłonie.
-Tak, na wszelki wypadek, unikaj alkoholu i często zmieniaj opatrunki, dopóki rana nie zagoi się całkowicie. Jeśli coś by się działo, wiesz, gdzie mieszkam – kciukiem wskazał kamienicę.
- Tak, wiem. A teraz jedź na Upper East Side.
No nie wspominała, że mieszka w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku.
-A więc naprawdę jesteś księżniczką – skrzywił się.
- Powiedzmy. To źle? - spojrzała na niego uważnie.
-Och powiedzmy, że nie przepadam za wyższymi sferami – lekko wzruszył ramionami. –Ale ty nie zachowywałaś się jak snobka. Może odstajesz od reszty.
Mimo to, wizja zabrania jej do łóżka zrobiła się jeszcze bardziej nierealna. Księżniczki się sypiają z plebsem.
- A może po prostu mnie nie znasz - odparła i odwróciła wzrok ku szybie. No, nawet rodzice jej nie znali. Tylko jej brat ją poznał. Dokładnie i na wylot. Dla niego była przewidywalna.
-Może. I pewnie nie poznam. Należysz do innego świata, księżniczko – uśmiechnął się, nie bez nutki złośliwości, ale też smutku i zatrzymał się pod adresem, który mu podała. –Odprowadzić cię do drzwi?
- Nie musisz. Dzięki za wszystko - odpięła pasy, a potem pochyliła się w jego stronę i pocałowała w policzek. - Dziękuję. Może jeszcze kiedyś się spotkamy - uśmiechnęła się nikle.
-Może – skłamał i uśmiechnął się do niej. –Miłego życia, księżniczko.

Następny dzień wydawał się być normalny. Jakby się nic nie stało w nocy. Nieduża grupa uczniów zebrała się w sali od angielskiego w jednym z prywatnych liceów w Nowym Jorku. Do tej placówki oświatowej chodziły wyłącznie bogate dzieciaki sławnych i znanych rodziców. Każdy znalazłby tu coś dla siebie. Córkę byłej francuskiej modelki i reżysera? Proszę bardzo, siedzi pod oknem i spogląda na zawodników lekkoatletycznych. A może tak syna prezesa własnej firmy samochodowej i projektantki mody? Siedzi za tamtą blondynką. Dzieci piosenkarek i aktorów też się znajdą.
            A że wśród nich znalazł się młodociany łowca wampirów, to inna bajka.
            Do sali weszła drobnej budowy Azjatka i usiadła obok koleżanki. Miała włosy sięgające brody i wciąż marzyła o tym, by odrastały szybciej. Jednakże, po chemioterapii, już nie były tak gęste i ładne jak włosy jej siostry bliźniaczki.
-Ayu, czekaj chwilę – jej brat, Mathias, pogłaskał ją po czubku głowy i podszedł do Silver. –Siems, Silver. Słyszałaś najnowsza plotkę?
Czarnowłosa dziewczyna oderwała wzrok od swoich paznokci, które starannie piłowała. Uniosła na niego spojrzenie swoich ciemnoniebieskich oczu.
Ach, ten Mathias...
- Oświeć mnie, słoneczko ty moje.
-Nasza szkoła przygarnia porzucone wieśniaki. Podobno dzisiaj ma trafić tutaj jakiś element. Wyszedł z poprawczaka i jest biedny jak mysz kościelna – roześmiał się. –Nietrudno będzie go zauważyć.
- To wspaniale - przesunęła stopą (znów odzianą w obcas, lubiła takie buty, bardzo) po jego łydce. - A ty co robisz dzisiaj ciekawego?
-Och, urządzam imprezę. Wpadasz? – zaproponował. No, od dawna ostrzył sobie na nią ząbki. Ładna była, zgrabna. I mądra. Może nie znudzi mu się tak szybko, jak pozostałe.
Nagle do klasy, niczym burza, wpadła Yumi, siostra bliźniaczka zarówno Ayu, jak i Mathiasa.
-Widziałam go! – pisnęła i podbiegła do brata.
Silver przewróciła oczami. No to znaleźliśmy sobie, proszę państwa, sensację.
- Ładny chociaż jest? - David, brat Silver, klapnął sobie na blat stołu siostry. Bliźniaczki.
-Zajebisty – Yumi uśmiechnęła się do Davida szeroko. –Wysoki. Wytatuowany. Ubrany na czarno. I ma zgrabny tyłek.
-O tyłkach facetów będziesz mówić, jak skończysz 30 lat – mruknął Mathias, pieszczotliwie ciągnąc ją za jeden z dwóch końskich ogonków.
- Czarno? Matko - Sky, Naczelny Przystojniak szkoły podszedł do grupki.
- Jakby ci to przeszkadzało - mruknęła Silver.
- Czarny jest... smutny.
- I seksowny - dodał David.
- Świetnie - Silver uśmiechnęła się słodko. - A teraz wypierdalać z mojej ławki - warknęła.
-Oj kicia, nie bądź taka drażliwa – Mat pogłaskał ją po dłoni. Zauważył opatrunek. –Ajć, coś ci się stało?
- Wiele rzeczy - odsunęła rękę od niego.
-Oj, szkoda by było – zamruczał i uniósł jej rękę. –Mam znajomego, który zna dobrego lekarza plastycznego. Wiesz, żeby pozbyć się blizny, czy coś – pogłaskał opuszkami palców opatrunek.
            I wtedy otworzyły się drzwi klasy. Weszła nauczycielka, a za nią.. Jace. Nie miał na sobie mundurka w całości, tylko czarne spodnie, czarny t-shirt, spod którego rękawa widać było całe wytatuowane ramię, a na to wszystko założył krawat w barwach szkoły. No, żeby nie było.
-Witajcie, uczniowie. Oto wasz nowy kolega – powiedziała wychowawczyni klasy, Cassandra Harkness.
Silver spojrzała na nowego. O kurwa. To był ten koleś z dzisiejszej nocy!
Och, czyżby serce zabiło jej szybciej?
-Jestem Jace – burknął blondyn i rozejrzał się po sali. Jego wzrok zatrzymał się na ułamek sekundy dłużej na Silver, ale potem wrócił do zapoznawania się z twarzami kolegów.
-Jace z przyczyn rodzinnych stracił rok nauki w szkole – wyjaśniła Cassie. –Część zajęć nadrobił sam, ale na niektóre, jak angielski, będzie chodził wraz z wami – wyjaśniła. –Mam nadzieję, że pomożecie mu się odnaleźć w naszej szkole – dodała.
Jace zajął wolne miejsce i usiadł, wpatrując się uparcie w tablicę. Jasne. Siedziały tu same „aniołki” z dobrych domów, które często nocami widywał zalane w trupa po kątach uliczek, gdy rzygali na własne buty. Pasował do nich jak wół do karety.
- Witamy w Piekle - szepnął białowłosy chłopak, siedzący obok niego. - Jestem Sky.
-Jace – przedstawił się raz jeszcze. Łał. Ok., przystojniak. Jace potrafił to docenić.
- Nie będzie tak źle - puścił mu oczko i uśmiechnął się.
            Źle..? Jace z trudem mógł uwierzyć w to, że książę mógł mieć problemy. Bogaci nie mieli problemów. No, chyba, że ze zdrowiem, ale i tak stać ich było na prywatne leczenie, a nie to, co plebs.. Mimo to, uśmiechnął się.
-Spoko. To tylko rok i skończę.
- Jak my wszyscy.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy wysypali się na korytarz. Silver wzięła swoje rzeczy i wyszła ostatnia. No, no. Kto by pomyślał, że spotka swojego bohatera w szkole. Ha.
            On tymczasem stał przy szafce i próbował odkleić ze środka wściekle różowy plakat kucyków My Little Pony. Szafka, którą odziedziczył, musiała należeć do kogoś niezrównoważonego..
Silver miała szafę obok niego. Otworzyła ją i włożyła do niej podręcznik od angielskiego. Wyjęła książkę od wiedzy o społeczeństwie.
            Jace’a kusiło, by coś powiedzieć, odezwać się, ale wolał nie zaczynać rozmowy. W końcu, była księżniczką, a jeden z książąt pewnie był jej chłopakiem, także nie miał ochoty pchać się między nich… Chociaż..
-Przepraszam, gdzie sala 203? – zapytał cicho.
- Drugie piętro, idziesz na prawo od schodów - odpowiedziała, patrząc mu w oczy. - Szybko żebyśmy się spotkali, Jace.
-Jeśli wolisz, mogę udawać, że cię nie znam – badawczym wzrokiem zerknął tylko na bandaż na ręce. Uff, wyglądało okej. –Ten.. Matthew? Mathias to twój facet?
- Dlaczego miałbyś udawać, że się nie znamy? - uniosła brew, lekko urażona jego słowami. i Kolejne wyśmiała. - Nie, nie jest.
Uniósł tylko brew.
-Ech, księżniczko – mruknął i odpuścił sobie drążenie tematu. –Ładnie ci w mundurku – powiedział tylko i zamknął swoją szafkę.
- Dzięki. TY za to masz ładny krawat - który mu poprawiła. - No nic, ja muszę lecieć. Do zobaczenia na lunchu - puściła mu oczko, a potem odwróciła się i poszła w stronę swojej klasy.
            Patrzył za nią, gdy odchodziła, i podziwiał ruch jej bioder. Tak, chciał ją mieć i to tak bardzo, że aż bolało. Zacisnął pięść.
            Raz się sparzył i więcej nie miał zamiaru. Erin de Varden pozostawała poza jego zasięgiem.
I koniec.

sobota, 12 stycznia 2013

Prolog

W nocy wszystko jest możliwe.

Mrok gęstniał z każdym szybkim krokiem, jakie czyniła zakapturzona postać. Na plecach miała ogromną pochwę, z której wystawała rękojeść srebrnego miecza. Jego kroki odbijały się echem w ciemnościach, sprawiając wrażenie odległego, mistycznego dźwięku. 
Pierwszego wampira spotkał za rogiem. Była to dziwka o soczyście czerwonych od krwi ustach. Skinęła na niego palcem i uśmiechnęła się.
- Dziś mamy promocję, złociutki - zawołała, ale gdy zobaczyła w jego dłoni miecz, wyszczerzyła groźnie zęby. -Łowca!
Zabicie jej nie zajęło mu dużo czasu. Odnalazł pozbawione krwi zwłoki w śmietniku kawałek dalej i anonimowo wezwał służby ratownicze, chociażby po to, by stwierdziły zgon.
Biegł dalej. Powietrze tutaj było inne, niż to, do którego przywykł. To miasto nigdy nie spało, więc czuł się skrępowany tym, że od czasu do czasu na kogoś wpada. Umykał wtedy w cień i korzystał ze swoich zdolności, by się ukryć. 
Drugiego wampira zauważył w głębi bocznej uliczki. Walczył z ...wilkiem.
No pięknie, wilkołak, pomyślał. I pospieszył mu z pomocą.
Śnieżnobiały wilk szczerzył swoje równie śnieżnobiałe zęby warcząc wściekle. Ostre pazury wysunęły się bardziej niż zwykle. Sierść na karku i grzbiecie zwierzęcia najeżyła się. W świetle małej lampki ulicznej oczy wilka emanowały nienawiścią.
Wampir syczał, pokazując kły. Łowca nawet z tej odległości zauważył, ze były już zniszczone. Skrzywił się. Wampir narkoman. Tacy są najgorsi.
Biały wilk po chwili skoczył na wampira, powalając go na ziemię swoim ciężarem i siłą. Nienawidził tego robić, wgryzać się w szyję wampira, aby odgryźć mu łeb.
Łowca w tym samym momencie podbiegł do nich i zaatakował mieczem wampira, gdy ten próbował wbić pazury w kark wilka. Odciął mu rękę i z obrzydzeniem odrzucił ją kawałek dalej, gdy spadła u jego stóp. 
-Odsuń się, mały - poprosił wilka.
Wilk popatrzył na niego, jakby szukał oznak zagrożenia z jego strony. W końcu jednak zszedł z wampira, cały czas obserwując Łowcę.
Ten przyłożył czubek miecza do jego piersi i pchnął, a wampir zmienił się w kupkę popiołu, który po chwili rozwiał wiatr. 
Łowca zerknął na wilkołaka.
-Nic ci nie jest?
Wilk potrząsnął łbem. Wyciągnął po chwili pyszczek w stronę Łowcy i wciągnął jego zapach. Potem jeszcze trochę wyciągnął łeb, aż w końcu zrobił parę kroków w jego stronę. Ale tego "małego" mu nie wybaczy.
Łowca rozejrzał się dookoła.
-Zmykaj, nim ktoś cię zobaczy - poradził, wycierając miecz szmatką i wkładając go do pochwy.
Wilk szczeknął, a potem otarł łeb o rękę pana Łowcy.
Łowca uśmiechnął się lekko i pogłaskał go po pyszczku.
-Śliczny jesteś, ale pośrodku Nowego Jorku wzbudzisz sensację. Biegnij
Wilk poszwędał mu się jeszcze pod nogami. Znowu szczeknął. 
Później wskoczył na śmietnik, pożarowe schody i dach, a potem zniknął w ciemnościach.

W chacie watahy białego wilka zrobiło się tłoczno, kiedy ten zwołał zebranie.
- W mieście jest nowy Łowca. Pomógł mi, ale to nie znaczy, że będzie miły dla wszystkich. Uważajcie na sobie.
Yumi objęła się ramionami. We włosach miała małą, elegancką kokardkę.
-Może myślał, że jesteś jakimś zwykłym psem?
-Łowcy rozpoznają wilkołaki z daleka - mruknął Mathias.
- Na razie zakaz biegania po mieście i po lesie zresztą też nie. 
- Jak długo? - zapytał inny wilkołak.
- Do odwołania. To wszystko.
-Oby nie był fanatykiem - mruknął ktoś.
-Pozbędziemy się go, jak poprzedniego.
- Nie, póki go nie sprawdzimy - dodał Sky, patrząc po zebranych.

Słup jasnego światła na chwilę rozjaśnił nocne niebo, a gdy zaczął gwałtownie spadać, wielu ludzi uśmiechało się do siebie.
-Spadająca gwiazda! - mówili i wypowiadali życzenie.
Nawet nie wiedzieli, jak daleko byli od prawdy. Gdy bowiem słup światła znikł, w Central Parku podniósł się z ziemi wysoki, przystojny chłopak o krótkich, ciemnych włosach i lekkim zaroście. 
-Hmm, nie jest źle - mruknął, oglądając się dookoła. Był nagi, ale był aniołem, więc nie czuł zimna. Wyciągnął ręce, by móc przyjrzeć się swojemu nowemu ciału. 
Po chwili zamknął oczy, by przywołać w pamięci adres. Nie potrzebował mapy. Znał drogę.
Kto przychodzi o tej godzinie? - zapytała pewna dziewczyna, schodząc na dół po schodach. Dobrze, że jej tata i babcia spali jak kamienie.
Spojrzała przez wizjer. 
O Boże, jakiś nagi facet tam stał.
I zupełnie się swoją nagością nie przejmował. Rozglądał się dookoła z obojętnością.
Jakiś czubek - pomyślała dziewczyna i po cichu wycofywała się w stronę telefonu. Zadzwoni po policję, niech przyjadą i go zgarną.
Ale dzwonek znów zadzwonił.
- Halo, policja? Do mojego domu dobija się jakiś nagi mężczyzna. Nie znam go i boję się - powiedziała do słuchawki, kiedy już się połączyła. - Dobrze, dziękuję. 
Wycofała się na schody, na których usiadła. Może pójść po jakiś nóż, w razie gdyby się włamał...
-Amelia Olivers? - zawołał mężczyzna. -Amelio, otwórz.
O MATKO JEDYNA. On ją znał! Boże, niech on już sobie pójdzie!
-Musisz mnie wysłuchać. Proszę. Jestem Azrael. Przysłano mnie, bym cię chronił. Chodzi o wizje, które miewasz.
Skąd on wiedział o tym?! Jeeezu... gdzie jest ta cholerna policja?!
Chwila, że jak miał na imię? Przecież tak miał na imię jakiś anioł z tego co pamięta. Jego rodzice musieli być naćpani.
-Urodziłaś się 1 października 1994 roku. Nie lubisz cebuli. Od roku masz wizje przyszłości. Wizje aniołów. Przysłano mnie, bym ci pomógł.
- Idź sobie już! - warknęła przez drzwi. - Obudzisz sąsiadów!
-Nie mam dokąd iść - mruknął. -Przed chwilą wylądowałem na ziemi. Mogłabyś mnie wpuścić? Przysięgam na Boga, że cię nie skrzywdzę.
- Nie wpuszczę.
-To wyjdź na chwilę. Proszę, musisz mi uwierzyć..
- Hahaha, chciałbyś, zboczeńcu.
-Nie jestem zboczeńcem - oburzył się. -Jestem Archanioł Azrael, przysłany tu, by cię bronić przed tymi, którzy chcą skrzywdzić cię przez twoje wizje.    
- Mhm, jaaasne. Idź już sobie, nooo!
-Musisz mi pomóc - szepnął. -Nie mam dokąd iść. Nie wiem, jak zmienił się ten świat.
- Idź do kogoś innego. Najlepiej do jakiegoś lekarza.
-Jeśli udowodnię ci, że jestem aniołem, pomożesz mi..?
- Niiiie?
-Ech - oparł czoło o drzwi. -Dziś w nocy miałaś wizję apokalipsy. Śniły ci się anioły, które spadały na ziemię, a ich skrzydła płonęły. Boisz się mnie. Ale bezpodstawnie.
Otwarła w końcu drzwi, ale uniosła dłoń tak, żeby zasłonić jego to i owo.
- Słuchaj, facet, idź już sobie stąd, bo naprawdę nie ręczę za siebie!
Zerknął w dół na swoje, jakby to ująć, imponujące ciało.
-Nagość was rozprasza? Przepraszam, nie przywykłem do tego. 
Spojrzał jej w oczy. I zalał ją ciepłem swojej anielskiej obecności i chwały.
- Nie rozprasza. To nie jest etyczne. Aniołki o tym nie wiedzą?
Lekko przewrócił oczami. No tak, była odporna na jego magię.
-Przepraszam - powtórzył i osłonił męskość dłońmi. -Nie byłem w sprawach ziemi od kilku lat, wezwano mnie z misji po to, bym się tobą zajął. Są ludzie i demony, którzy chcą cię dopaść. Mam cię bronić. Jestem Azrael - przedstawił się. Oderwał jedną rękę od podbrzusza i pokazał jej pieczęć, jaką miał na nadgarstku. -Jestem aniołem Boga, który przybył na ziemię, by chronić ciebie, proroka.
Proroka. Łahahaha. Dobre.
Chociaż, czekaj, ostatnio widziała takie coś... podobne... takie wydarzenie... 
O BOŻE, A JAK ON MÓWIŁ PRAWDĘ?!
- Okej, pokaż skrzydła.
Jak jej teraz pokaże skrzydła, to zacznie krzyczeć.
-Pokażę ci skrzydła i zaczniesz krzyczeć - mruknął. -Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć, co najwyżej piśniesz.
- Prędzej zemdleję.
-Okej. Dobra. Moment - rozejrzał się, a po chwili skupienia, z lekkim, nowo poznanym bólem, na jego plecach wyrosły skrzydła. Miały półtora metra rozpiętości każde, czarne, miękkie pióra. Wygladały, jakby ktoś lekko obsypał je srebrnym brokatem.
Amelia popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie, on nie miał tych skrzydeł jakoś pozaczepianych, bo widziała. Tak, WIDZIAŁA go nagiego, więc...
- O matko - zachwiała się i złapała za framugę drzwi. - Ty... ty nie kłamiesz?
-Dlaczego miałbym kłamać? - zdziwił się.
- O Boże, o matko... - weszła do środka, mamrocząc coś pod nosem. To sen, tak? Anioł przyszedł do niej, tak? Mhm, jaaasne.
Odwołała policję, do której wcześniej zadzwoniła.
-Mogę wejść?
- No właź.
Wszedł do środka i rozejrzał się. Jego nowe ciało zaczynało czuć chłód. Dziwne.
- Soł... chcesz się ubrać, czy anioły chodzą na golasa?
Spojrzał na nią zaszokowany.
-Mamy szaty, ale nie zachowały się przez lot - wyjaśnił.
- Mhm... chodź za mną - poszli po schodach, a na górze wskazała mu swój pokój. - Poczekaj tam za mną.
Wszedł i czekał. Próbował zapamiętać tak wiele, jak umiał.
Amelia przyniosła mu spodnie dresowe i jakąś koszulkę taty.
- Masz. Ubierz się.
Wciągnął to na siebie, wyraźnie odczuwając różnicę między szatą, która zazwyczaj nosił czy zbroją, a tym. Ale nie było nieprzyjemne.
-Miło mi cię poznać, Amelio.
- Cześć... Azrael...
Azrael spojrzał na nią przenikliwie, po czym opadł na jedno kolano i pokornie zwiesił głowę.
-Przysięgam ci wierność i oddanie. Przysięgam, że prędzej zginę, niż pozwolę, by spotkała cię krzywda. Tak mi dopomóż Bóg - oznajmił.
_______________________
Witamy :) Zapraszamy do komentowania i wymieniania się linkami ^^