niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 46. Ojciec i synowie.



Henry wszedł do pokoju syna, uważając, by się nie uwalić farbą. Pokazał mu z dumą nowy nabytek: dwie wędki!
-David, zobacz!
David wyjrzał zza sztalugi i uniósł brew, patrząc na niego.
- Po co ci te dwa kije?
-Otóż to, kochany synku, jedziemy na męski wypad w góry! Ryby, kamping i ognisko!
David zaczął się zastanawiać, jak DELIKATNIE wybić to ojcu z głowy. I nic nie przychodziło mu na myśl.
- Poczekaj, zajrzę w mój charakter. Nie ma mowy, nigdy w życiu.
-Daj spokój, będzie fajnie!
- Nie. Nie jadę. Weź Jace'a. On chyba lubi takie pierdoły.
-Możemy go zabrać ze sobą, jak chcesz - zgodził się Henry. -No. mama cię już spakowała.
- Ale ja nie jadę. Naprawdę, nie chcę. Nie lubię i nie przepadam i nie zmusisz mnie - mówił spokojnie.
-Oj, David - henry zrobił minę kopniętego psa. -Nie spędzisz z tatą nawet weekendu? Szkoda ci pewnie czasu dla twojego staruszka, co? - westchnął. -Wy, młodzi, pewnie macie swoje plany..
- Mamy, prawda - przytaknął. - Możemy iść na kręgle. Możemy iść na mecz koszykarski.
-A może pojedziemy po prostu bez wędkowania, co? Taki męski wypad!
- Nie lubię lasu, tato. Trzymam się od tego jak najdalej się da.
-Ech, no dobrze - Henry wyglądał na zasmuconego i zawiedzionego.
- Co z tym meczem? Grają nasi z Clippersami.
-Tak? Może uda się zdobyć bilety - humor mu się poprawił. -Chcesz też zabrać Jace'a?
- No raczej! - David uśmiechnął się. - Jest Jace, jest impreza. Zaraz do niego zadzwonię. A ty możesz użyć naszego cudownego nazwiska i swojej pozycji w społeczeństwie...
-Dobrze. To widzimy się za 20 minut na dole
David wykonał telefon, a potem skoczył pod szybki prysznic.
Był na dole po tych 20 minutach, biorąc parę winogron do ust.
Jace już czekał. Czuł się skrępowany troszkę.
-Na pewno nie będę przeszkadzał, panie de Varden? - zapytał po raz setny.
Henry poklepał go po plecach.
-A gdzie tam. To był pomysł Davida.
- Cześć, stary! - David przywitał się z nim. - Idziemy na meczyk. cieszysz się?
-Oczywiście - Jace się uśmiechnął. -Odkąd przybyłem do NY marzyłem, żeby pójść na mecz. Ale.. - urwał i chrząknął.
Henry domyślił się, że chłopak nie miał za co.
-Chodźcie, chodźcie - ponaglił ich.
Wsiedli do samochodu. David zapiął pasy i był gotowy do drogi.
- W drogę!
No i jechali. Jace milczał. Czuł się skrępowany. Nigdy nie był z rodziną Silver bez Silver.
- Potem skoczymy na pizzę, co wy na to? - zapytał David.
-Dobry pomysł - zgodził się Henry. -Jace? Masz jakieś plany na wieczór?
-Nie, panie de Varden.
- Oczywiście, że masz. jedziesz z nami na meczyk i na pizzę. Ej, kupimy sobie te wielkie palce z numerem jeden. Miejsca w loży. Awsome!
-Od kiedy jesteś takim entuzjastą, synku?
- Tato, nie mów tak, jakbyś mnie nie znał. Jace tu jest.
-Och no dobra. Co powiecie na hot dogi?
- Tak. Mogą być i hot-dogi. I zimne picie. Myślicie, że w tej koszulce - koszulka identyczna jak koszulka jednego z zawodników - zauważy mnie ten gościu?
-Na pewno. Ale jeśli pokażą nas w tym kiczowatym serduszku na telebimie to całujesz Jace'a - zażartował Henry.
- Żeby mnie Silver zabiła? Nie, dzięki.
Tłumy już przed stadionem dawno było. Trudno było znaleźć miejsce. Ale dla prokuratury? Proszę.
Henry zaparkował. Jak się okazało, siedzieli w loży z gwiazdami i z prezydentem miasta. Milutko. Jace poczuł się TAKI malutki.
-Henry! - przywitał się z nim jego znajomy. -A to?
-Moi synowie. David i Jace.
Jace spojrzał ze zdziwieniem na Henry'ego. On, jego   s y n e m ?
-Myślałem, że masz córkę i syna..
-Bo mam. Jace jest narzeczonym mojej Erin.
David dźgnął lekko łokciem Jace'a i się do niego uśmiechnął. A potem pociągnął na przód loży i posadził na wygodnym fotelu.
- Orzeszki? Naczosy? Popcorn?
-Ja..hm.. nie chcę robić kłopotów..
Pewnie bilety w takim miejscu były droższe niż jego półroczny czynsz.
-Daj spokój, Jace - Henry usiadł obok niego. -Chłopaki, musicie jeść, rośniecie.
-Dwóch synów, pofarciło ci się - burmistrz poklepał go po ramieniu. -Fajni chłopcy.
David uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był dumny z siebie, że jego tata był dumny z niego. Wspaniale uczucie.
-No. David świetnie maluje. Obraz, który ci podarowałem na święta jest jego pióra - Henry położył dłoń na ramieniu syna i lekko ścisnął.
- Mam nadzieję, że się podoba.
Jezu, oby tata nie zaczął gadać o egzaminach do Julliardu.
-Jest niesamowity - burmistrz przyjrzał mu się uważniej. Zdziwił go chłopak, który próbował się za nimi jakby schować.. -Ma pan talent, panie de Varden.
-Jace z kolei jest świetny w sporcie.
- I jest genialnym mechanikiem - dodał David, spoglądając na blondyna. - Nie interesuję się samochodami i nie wiedziałem co mi klekocze, a Jace od razu stwierdził, że to linka od hamulca ręcznego.
-David, daj spokój.. - Jace się zarumienił.
-No, no. To ci się udało, Henry. Takich dwóch chłopaków. Przekaż Bree pozdrowienia.
-Jasne.
David podał Jace'owi miseczkę z orzeszkami.
- Jedz, póki dają - zaśmiał się lekko.
Łowca zgarnął kilka i włożył sobie do ust.
-Nie musicie.. wiecie. Chwalić mnie..
- Czemu nie? Jest zajebisty, więc po co to ukrywać?
-Daj spokój, David - Jace przybrał barwę cegły.
- Musisz nauczyć się przyjmować komplementy. Czego się napijesz? - zapytał, kiedy "kelner" przyjechał z wózeczkiem z napojami. - Dla mnie zimną Nestea. Zieloną.
-Wodę po..
-Dwie cole - wtrącił Henry. -Jace. Nie krępuj się, jesteś członkiem rodziny - poklepał go po plecach.
- Za wypad - zawyrokował David, unosząc swoją butelkę.
-Za wypad - powtórzył henry, a Jace się tylko uśmiechnął. Nie mógł się bowiem napatrzeć na Henry'ego i Davida. Zazdrościł im ich relacji..
A potem rozpoczął się mecz.
- No co ty robisz?! Biegniesz! No biegniesz! No rzucaj! Rzucaaaaj! - darł się David do zawodników NYC.
Jace również im kibicował i , w miarę gry, coraz głośniej i coraz odważniej.
- Uwierzysz, że byłem z jedenastką? - zaśmiał się cicho David, żeby go przypadkiem tata nie usłyszał.
Jace spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
-Serio?!
- Aha, przeleciałem go dwa razy. W toalecie i hotelowym łóżku, gdzie odbywało się spotkanie. Tylko nie mów Jamesowi, bo mi ja... głowę urwie.
-James chyba nie dba o twoją przeszłość - powiedział lekko. -Tak, jak mam nadzieję, Silver nie myśli o mojej - zarumienił się.
- Chcę wiedzieć? - zapytał, patrząc na niego.
-Szereg lasek, których nie pamiętam ani imion, ani twarzy..
- Nie potępię cię, bo byłem taki sam. No ale pewnego dnia spotykasz takiego kogoś na swojej drodze i jest tylko ten ktoś, nie?
-tak, racja - zgodził się. -Ale czasem boje się, że Silver zacznie pytać.
- No to powodzenia, bracie - David położył mu pocieszająco rękę na ramieniu.
-Mówisz, że ona… myśli o tym ? - wystraszył się.
- Nie wiem. Miejmy nadzieję, że nie.
-Też taką mam nadzieję.. Wkurwiłaby się.
- Delikatnie mówiąc - wsunął sobie popcorn do ust.
-Aaaaand we're done here - mruknął Jace, machinalnie też opychając się popcornem. Henry podsłuchiwał ich i uśmiechał się pod nosem.
- Oj tam - David puknął go swoimi biodrami i roześmiał się.
Jace uśmiechnął się do Davida.
Po meczu spotkała go mega niespodzianka. Henry załatwił im spotkanie z drużyną!
David patrzył w TAKI sposób na zawodnika numer jedenaście.
- Cześć, chłopaki. Co tam? Co tam u was ciekawego słychać?
Jace trzymał się z tyłu. Nawet wtedy, gdy 12tka podał mu koszulkę drużyny z podpisami wszystkich jej członków. Łowca wbił zaskoczony wzrok w Henry'ego.
-Niedługo masz urodziny, więc nie krepuj się - Henry położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął tak, jak wcześniej Davida.
De Varden Junior spojrzał na Jace'a z uśmiechem i wzruszył jednym ramieniem. Naprawdę czuł, jakby miał teraz brata.
-Dziękuję, panie de Varden - powiedział Jace, wiedząc, że słowa nie oddadzą tego, co czuje.
- Dobra, sory, chłopaki - zaczął David. - My tu mamy rozrywki rodzinne i jedziemy na pizzę. No, to cześć i powodzenia w następnym meczu.
Gdy wyszli, Jace nie bardzo wiedział, jak się zachowywać.
-Często tak pan wychodzi z Davidem?
-Staramy się. Bree z Erin chodzą na zakupy, my na mecze, na pizze, kręgle.
- Kurde, dzisiaj przyszedł z wędkami.
-O! A na co pan łowi? Na goły haczyk, robaka czy na kawałek suszonego mięsa?
Henry spojrzał na niego z błyskiem w oku.
-Wędkujesz..?
-Zdarzyło mi się..
David przewrócił oczami.
- I po jaką cholerę się odzywałem - jęknął, wsiadając do auta.
Henry się roześmiał.
-Umówimy się kiedyś na ryby, Jace.
-Tak, panie de Varden.
-David, jedziemy do tej pizzerii co zawsze?
- No raczej. Wiesz, Jace, oni już nas tam znają i robią nam pizzę tak wielką, o jaką poprosimy - zaśmiał się.
-Naprawdę?
-No. Nasze męskie tajne miejsce, o którym nie wiedzą nasze damy.
- A teraz poznasz je i ty - zakończył David.
-Czuję się, jakbym zdobył jakiś stopień wtajemniczenia.
-Bo zdobywasz. Liczę, że myślisz o Erin poważnie, Jace.
-Nie myślę, panie de Varden. Ja to WIEM.
- No i super. Nie będziemy musieli z tatą szukać nowych miejsc do chowania zwłok.
-Wolę nie wiedzieć, gdzie dotychczas je chowaliście - zażartował.
No i pojechali na pizzę. I jace się wreszcie rozluźnił. Zaczął żartować i uśmiechać się. Henry czuł, że chłopak wreszcie się rozluźnia.
- No i wtedy Jace tak patrzy na Mathiasa, a ten uniósł tylko dumnie głowę i poszedł w drugą - roześmiał się David, kończąc historyjkę, którą opowiadał tacie.
-Dalej się cieszę, że Erin wybrała ciebie, Jace.

I tak minął im caaały dzień. Przyjechali do domu dość późno i każdy udał się tam, gdzie powinien; David do siebie, Henry do sypialni, gdzie była już Bree, a Jace do pokoju Silver.
Zapukał, żeby nie było.
- Proszę - Silver siedziała już w łóżku przy lampce nocnej.
Jace wszedł do pokoju. Miał tutaj swoje rzeczy o spania, w łazience Silver leżała jego szczoteczka, żel i przybory do golenia.
-Hej. Tak myślałem, ze jeszcze nie spisz.
- Czekałam na was - wyciągnęła do niego dłoń.
Przytulił ją, mocno, powoli wciągając jej zapach.
- I jak minął ci dzień? - pogłaskała go po włosach.
Jace przesunął dłonią po jej plecach.
-Dobrze. Po raz pierwszy czułem się tak, jakbym miał tatę - zdradził.
Silver uśmiechnęła się szeroko.
- Cieszę się - pocałowała go w czoło. - Naprawdę.
-Ja też. To było takie.. - położył jej rękę na swoim sercu. -Tu. Takie ciepłe uczucie. Bez strachu.
Ona nadal się do niego uśmiechała.
- Kocham cię.
-Ja ciebie też. Dałaś mi jakby rodzinę - wtulił twarz w jej szyję.
- Jakby? Ja ci dałam rodzinę i cicho.
-Tak. Dałaś - pocałował ją lekko. -Tak bardzo cię kocham.

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 45. Termometr.



To był drugi dzień Any w Nowym Jorku. Miasto było dziwne, troszkę ją przerażało, więc na razie wszędzie wychodziła z Jace'em.
A Silver szła z nimi. Niezadowolona, bo jakaś baba kleiła się do jej faceta. Przegięcie.
-A to jest ten słynny brooklyński most - powiedział Jace.
-Łaaał! - Ana zrobiła zachwyconą minę. -Jest taki duży!
To był ten moment, w którym Silver żałowała, że David jest gejem. Tak to mógłby odciągnąć tę... tę... tę słodką dziewczynkę od Jace'a.
Chociaż w sumie przecież nie musi być heterowcem...
-Silver, zrobisz nam zdjęcie? Wyślemy do matki przełożonej - zaproponował Jace, a Ana klasnęła w dłonie.
-Świetna myśl!
Silver uniosła brew wysoko.
- JA mam wam zrobić zdjęcie? No dobra, daj mi to - wzięła aparat.
No i poszła fotka. Jace pokazał Anie, jak przez jej nowy telefon komórkowy wysłać ją do jej opiekunki z klasztoru. I podczas gdy Ana oglądała sobie panoramę NY z punktu widokowego, Jace objął Silver.
-Ona jest dla mnie jak David dla ciebie.
- Też z nią śpisz, obejmujesz się, całujesz?
Nie uściślała.
-No dobra, nie aż tak. Uratowała mi życie, gdy umierałem, więc wiesz. Opiekowała się mną przez kilka tygodni. A teraz ja opiekuję się nią.
- Miło z twojej strony - poklepała go po brzusiu. - Idziemy dalej?
Lubimy klepanie po brzuszku.
-Jasne. Ana, chodź!
Silver złapała Jace'a za rękę. Mocno.
Odwzajemnił uścisk.
-Kocham cię - szepnął jej na ucho, a Ana zachichotała.
-Wiesz, Silver, że w zakonie wszyscy wróżyli mu, że wkrótce kogoś spotka, ale on się zapierał rękami i nogami, że nie? Ale cieszę się, że padło na ciebie - powiedziała, patrząc na nią przyjaźnie.
- Ja też - mruknęła Silver, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos.
Ana szła po drugiej stronie Jace'a, obejmując jego ramię jedną ręką i co chwila na coś pokazując paluszkiem.
Silver spojrzała nią uważnie. Dobrze, że Anastasia nie widziała jej wzroku. Za to przyciągnęła Jace'a bliżej siebie.
-A to jest to słynne miejsce dla zakochanych - powiedział Jace.
-Oo - Ana wyszczerzyła się. -To wiecie.. hm.. Pójdę kupić nam coś do picia!
I ich zostawiła.
- Uważaj, ta mała gdzieś zniknęła w tłumie - usiadła na ławce, przyciągając go do siebie. - Siedź.
-Nie musisz być zazdrosna, kochanie - pocałował ją, żeby nie było.
Anastasia dała im 15 minut, po czym wróciła.
-Kawałek dalej jest restauracja, pachnie z niej smakowicie. Może coś zjemy?
- Chętnie, chodźmy - Silver pociągnęła Jace'a za sobą. - Prowadź - zwróciła się do Małej.
A Ana prowadziła, radośnie coś szczebiocąc. Nagle zobaczyła pana z pieskiem. "Pieskiem" okazał się okazały wilczur.
-Można pogłaskać?
-Ana, piesek cię ugryzie..
-Nie, spokojnie, można..
-Dzień dobry, panie piesku! - Ana zaczęła go sobie głaskać. A Jace pomyślał, że kocha ją, ale jak siostrę.
- Przypomnij mi, ile ona lat? - zagadnęła cicho Silver. I nie, to NIE było złośliwe.
-19. Ale nigdy nie opuściła klasztoru. Praktycznie nie zna świata.
- I ty chcesz jej go pokazać?
Weszli w końcu do restauracji i zajęli miejsca. Zza menu Silver obserwowała tę słodką dziewczyn...kę.
Ana ekscytowała się wszystkim, a Jace'a to bawiło. Była taka niewinna i urocza, ale nie była głupia. Była po prostu naiwna i ufna.
-Zamawiajcie, dziewczynki.
-Co to hamburger?
- Coś, po czym możesz dostać zawału serca albo po prostu być gruba.
-Brzmi zabawnie!
- Jeśli chcesz - Silver wybrała jednak sałatkę i łososia.
Jace wziął frytki i rybę.
-Upaprasz się hamburgerem, Ana.
-Hmm... mówisz? Jejku, jakie to wasze miasto duże. Jak dzisiaj w nocy wyglądałam przez okno, to wyglądało jakby ktoś ciemną kartkę posypał brokatem.
-Ode mnie nie masz dobrego widoku, ale jak znajdziemy ci jakieś mieszkanko, to zadbamy, żeby miało fajny, okej?
No pięknie, jeszcze u niego mieszka! Cudownie!
Silver stukała rytmicznie o blat stołu.
Podano im jedzenie. Jace poinstruował Anę, żeby jadła rękoma, po czym otarł jej serwetką musztardę z brody.
Panna de Varden przewróciła oczami. Zaraz ją szlag jasny trafi.
I trafił. Tylko nie ją i nie szlag. Na przeciwko ich restauracji wybuchła bomba.
Jace natychmiast popchnął obie dziewczyny za siebie.
-Schowajcie się - poprosił.
-Tam mogą być ranni, Jace - szepnęła Ana. -Idę.
- Co? Nigdzie nie idziesz! - to była Silver.
Jeszcze czego. Teraz to już w ogóle Jace się. nie daj Boże, zadurzy!
-Muszę. Tam mogą być ranni. Mogę kogoś uratować - i wywinęła im się. I pobiegła, a Jace złapał Silver mocno za ramiona.
-Wezwij tyle karetek, ile się da, okej? Idę pomóc - pocałował Silver w czoło.
Silver nie zdążyła nic powiedzieć. Złapała za telefon i dzwoniła.
Ana tymczasem weszła w zgliszcza. Ludzie uciekali, a ona szła przed siebie. Coś ciągnęło ją do kuchni. To tam musiała być podłożona bomba. Jej sukienka przesiąkała krwią i dymem, ale Anastasia szła do przodu.
Pierwszego trupa zauważyła na progu. Widząc częściowo spalone zwłoki wiedziała, że nie ma sensu tracić energii.
Ale niedaleko leżał mężczyzna, który jeszcze żył..
Mężczyzna kaszlał ostro, próbując się podnieść, ale jedyne, co zrobił, to jęknął i chwycił się za żebra. Był cały brudny od sadzy i krwi. Sam nie wiedział, czy to jego, ale pewnie tak. I właśnie w takich chwilach dziękował za swój wilkołaczy gen.
-Nie ruszaj się - szepnęła kojąc Ana, klękając przy nim. -Cichutko - dotknęła dłonią jego czoła i od razu wiedziała, ze ma do czynienia z wilkołakiem. -Cichutko, malutki.
- Malutki? - wykrztusił ledwo. - Nic nie widziałaś.
To był sam Zachary Moon. Kto wie, może gdyby nie był alfą, to już by nie żył.
-Nic nie mów. Masz odklejone płuco, połamane żebra, wstrząs mózgu obtłuczone nerki i parę innych organów, które spowodowałyby zgon u normalnego człowieka. Leż spokojnie, wilku - zaczęła nucić kojącą pieśń, aby zawarte w niej zaklęcia uspokoiły wilkołaka.
Nic już nie mówił, bo stracił przytomność. Dlatego nie zadawał pytań typu "skąd wiesz, że jestem wilkiem" albo "skąd to wszystko wiesz?".
Potem zaczęła nucić pieśń uzdrawiająca i w takim stanie zastał ją Jace. Na zewnątrz lekarze zajmowali się rannymi i wraz ze strażakami wydobywali ich spod zgliszczy. I w całym tym bałaganie Ana odnalazła alfę stada.
Silver stała na zewnątrz i z trudem opanowywała się, żeby tam nie wskoczyć. Ale strażacy dzielnie ją trzymali, tak na w razie wu.
Jace zadzwonił do Silver.
-Wszystko jest okej.. właśnie uzdrawia alfę stada wilkołaków tego terenu..
- I ty nie masz nic przeciwko?
-Dbamy o dobry kontakt z wilkołakami - powiedział cicho.
Ana czuła, że słabnie, ale wilkołak wciąż krwawił. oderwała więc kawałek swojej sukienki i przycisnęła do jego boku, drugą ręką odgarniając mu włosy z twarzy. Był brudny i umazany krwią, ale kiedyś pewnie był przystojny..
- Pośpieszcie się, ta rudera się zaraz zawali! - warknęła do telefonu, ale w jej głosie było słychać rozpacz.
-Okej, na razie tyle, Jace, pomóż mi go wynieść.
Razem go wynieśli, ale nie do karetki, tylko bocznym wyjściem.
-Jesteśmy bezpieczni, Silver. Stoimy z tyłu.
I Silver zniknęła z oczu strażakom i pognała na tyły.
- Czy ty rozumu nie masz?! - naskoczyła na niego i zaczęła go bić dłońmi po klatce piersiowej. - Wiesz, jak się bałam?! WIESZ?! Mogłeś zginąć! Orientujesz się w tym w ogóle?!
Jace pocałował ją mocno.
-Jestem cały, skarbie. Nic się nie stało, a uratowaliśmy jego - pokazał palcem
- Kto o niego dba, proszę cię! Jezu! - ujęła jego twarz w dłonie i obejrzała, a potem pocałowała. - Bałam się o ciebie.
Aż mu się zrobiło ciepło. Przytulił ja mocno.
-Przepraszam - szepnął.
Ana tymczasem dociskała przeciekającą szmatkę do boku wilkołaka i dalej go uzdrawiała.
W końcu Zachary Moon przebudził się i znów zakaszlał.
- Co się dzieje?
-Cichutko, dopiero co cię posklejałam - Ana delikatnie dotknęła jego czoła. -Nie ruszaj się.
Zawsze fascynowały ją wilkołaki. Uwielbiała zajęcia, na których o nich rozmawiali, nawet, gdy wykładowcy mówili o nich źle.
- Nie mam zamiaru - mruknął. Wszystko go bolało. Strasznie, bardzo, niemiłosiernie.
-Zabierzemy cię do domu, tylko powiesz, gdzie.
Podał im adres.
- No dobra, a co mi jest?
Jace wziął go na plecy.
-Przeżyłeś zamach bombowy - powiedział -Ana cię poskładała. Ocaliła ci życie.
- To poniżające - mruknął. - Zostawcie mnie tu, poradzę sobie.
-Nie po to traciłam energię by cię ratować, byś teraz miał gdzieś zdechnąć w kącie, malutki - powiedziała kojąco Ana.
Dobrze, ze nie mieszkał daleko.
Już nic nie powiedział, nie miał siły.
Obudził się u siebie w mieszkaniu, sypialni, łóżku. Czysty i pachnący.
Ku jego zdumieniu, obok spała Ana. Miała na sobie jedną z jego koszul, była tez po kąpieli. Trzymała rękę na jego piersi, jak i kontrolowała go przez sen.
Zachary uniósł się na łokciach, chociaż czuł ból. Cholera, myślał, że jako alfa będzie lepiej. Więc pewnie nic między nim a nią nie było. Szkoda.
Ana drgnęła i otworzyła oczy. Wyczerpała swoją energię ratując go i teraz musiała ją odzyskać.
-Leż - szepnęła łagodnie, po czym pogłaskała go po brzuszku.
A gdyby tak.. dotknąć go?
Przesunęła dłonią aż do jego kroku i leciutko go dotknęła. Okej.. Kapłanki mówiły o tym, dzięki temu odzyskiwały energię.. Ale ona była bardziej ciekawa niż spragniona. Uwielbiała wilkołaki, fascynowały ją. Chciała go dotykać.
Zaczęła go delikatnie masować, rumieniąc się przy tym.
- Eee... - Zack był nieco zdezorientowany. Co to miało być? Nie, żeby narzekał, nie... ale ona wyglądała na jakieś piętnaście lat. - Słuchaj... ty... no... jak masz na imię? - spojrzał na nią uważnie, a potem zamknął usta, żeby nie jęknąć przypadkiem.
-Ana - szepnęła.
- Zack, cześć. Kim jesteś konkretnie, co ty tu robisz, ile masz lat?
Tak właściwie mało go to obchodziło. Właśnie jakaś piękna dziewczyna się do niego dobierała.
Masowała go, czując, jak twardnieje. Ręka jej lekko zadrżała. Tak było okej? Nigdy się nawet nie całowała!
-Jestem kapłanką Nefilim. Opiekuję się tobą - przysunęła się bliżej. Teraz jej oddech muskał jego szyję.
- Kapłanką Nefilim...
Ach, wszystko jasne. Nadal mu to jednak nie przeszkadzało.
Położył dłoń na jej plecach i pogłaskał ją. Dżizys, była drobna i delikatna.
No tak, kapłanki tak odzyskiwały energię od bogini. Zazwyczaj bratały się z jednym Łowcą i nawzajem się "wspierali".
Ana, lekko drżąc, wsunęła dłoń pod jego bokserki. Okej. Owszem, gdy był nieprzytomny to kąpała go, przebierała i tak dalej, ale teraz.. teraz było inaczej.
Zack zamknął oczy i ułożył się z powrotem na łóżku. Okej, chętnie sobie tak poodpoczywa.
Zaczęła go masować bezpośrednio, drugą rękę przyciskając do piersi. Zacisnęła powieki.
A on jedną uchylił.
- W porządku?
-T-tak.. - wymamrotała. Był ogromny! Większy niż wcześniej!
Nic jej na to nie odpowiedział, tylko wsunął jedną dłoń pod jej koszulkę (w sumie jego, ale dotykał jej pleców). Pogłaskał ją po kręgosłupie i żebrach, z radością odkrywając, że nie miała stanika.
Zadrżała ponownie.
-Je-jest ok?
- Bardzo okej, nie przerywaj.
A więc odważnie ujęła go w dłoń, tak, jak kiedyś zrobiła to jedna z kapłanek ze swoim Łowcą (Ana ich podglądała, nieładnie, no ale tak jakoś wyszło). Zaczęła nią poruszać w górę i w dół.
Zack zagryzł dolną wargę. Okej, fajnie jest zostać uratowanym przez Kapłankę Nefilim, naprawdę, w porządku.
Ana drgnęła.
-Boli cię?
- Nie, jest cudownie, nie przestawaj - sam zsunął dłoń niżej, na jej pośladki.
-Och - szepnęła. Czuła ciepło jego dłoni przez swoje majtki, tak, jakby ich w ogóle nie miała na sobie.
Kciukiem zaczęła masować czubek jego męskości. Gdy poczuła wilgoć na ręce, zadrżała.
Zack uniósł nieco głowę, a potem ugryzł ją w szyję, a w innym miejscu zrobił malinkę. No a co się będzie ograniczać.
Z jej gardła wyrwał się cichy jęk, bardziej zaskoczenia niż strachu.
- Wszystko w porządku? - wsunął dłoń pod jej majtki.
-Ja.. ja.. nie..
- Hm...? - pogłaskał ją po pupie, kładąc się na łóżku.
-Ja nie umiem - szepnęła, rumieniąc się. Jednocześnie ręką zaczęła szybciej poruszać, chociaż coraz bardziej czuła, że to był zły pomysł..
Gdzież tam!
Jemu się podobało bardzo.
I to chyba było widać, ponieważ wkrótce doszedł.
Ana przestraszyła się. Cofnęła rękę i przycisnęła ją do siebie, pisnąwszy cichutko.
Kiedy Zack się uspokoił, spojrzał na nią.
- Co jest? - przyjrzał się jej, a potem uśmiechnął, nieco wrednie. - To był twój pierwszy raz, co?
Przytaknęła, rumieniąc się.
- Ładnie ci poszło jak na ten pierwszy raz - przesunął palcem po jej szyi, a potem pocałował ją prosto w usta.
Ana drgnęła. Jej pierwszy pocałunek! Zamknęła oczy i zrobiła to, co radziły jej koleżanki kapłanki. Rozchyliła usta i cichutko westchnęła.
A więc Zack pogłębił pocałunek, przyciągając ją do siebie, w efekcie czego Ana teraz leżała na nim.
-Twoje rany! - wymamrotała, przerywając pocałunek.
- Goją się - zamruczał, chociaż go bolało, co było dziwne. Przecież jest wilkołakiem, powinno się goić jak na psie. Dosłownie.
-Nie.. czekaj, nie.. - zsunęła się obok i usiadła. Dotknęła jego brzucha i nasienia, które Zack miał na sobie. Niepewnie zanurzyła w nim palce, zastanawiając się.. W końcu powoli uniosła palec i włożyła go do ust.
Zack uniósł brew wyżej.
-Ciekawe - szepnęła.
- Pójdę się wykąpać. Idziesz ze mną?
Przytaknęła. Teraz poczuła się zawstydzona. Czy zrobiła coś nie tak..?
Zack uśmiechnął się do niej i podniósł się do pozycji siedzącej.
Ana uniosła głowę.
-Ja... chcę cię badać. Uwielbiam wilkołaki. Chcę cię poznać. Chcę wiedzieć o tobie wszystko - po tych słowach wsunęła mu do ust termometr, który wyciągnęła z szuflady.
Zachary znowu poczuł się zdezorientowany.
- Co to jest? - wymamrotał z termometrem w ustach.
-Termometr. Nie martw się, czysty. Będę studiować twoją fizjologię..
- Co będziesz mi robić?
-Nic groźnego - pogłaskała go po włosach. Zaopiekuje się tym wilkołakiem, a jakże!
- To dlaczego zaczynam się bać?

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 44. Wybory.



Navi szedł ciemną ulicą, zaciskając palce na małym woreczku, który tkwił w jego kieszeni. Nie wiedział, co go podkusiło, by to kupić. Po prostu gdy zobaczył dilera, nie mógł się ogarnąć. Wiedział, że robi źle, ale próbował sobie udowodnić, że jest silniejszy.
Zawiódł.
Doszedł do wniosku, że nawet w domu nie ma nikogo, kto by go powstrzymał. Rayne był z Ayu w kinie, a Evan jak zawsze pracował. Więc gdy zamknął się w swoim pokoju, wszystko chciał postawić na jedną kartę. Znów poczuć się wolny, zadowolony z życia, szczęśliwy.
Do tego uczucia mógł porównać tylko czas, który spędził z Emmą.
Rzucił woreczek na biurko i wpatrywał się w niego. Po chwili napisał Emmie, żeby przyjechała. Natychmiast. Bo sam sobie nie poradzi.
Emmę zaskoczyła taka wiadomość. Nie zrozumiała, ale szybko założyła buty, kurtkę i pobiegła do samochodu, którym ruszyła z piskiem opon. Szybko przejechała tę trasę i doskoczyła do windy, która zabrała ją na wybrane piętro. Do drzwi pukała szybko i mocno. Aż ja kostki zaczęły boleć.
Navi otworzył jej i niemal natychmiast osunął się po ścianie.
-Jestem takim debilem - jęknął, szarpiąc swoje własne włosy.
- Navi? Co się dzieje? - zamknęła drzwi i ukucnęła na przeciwko niego, łapiąc go za dłonie. - Skarbie...
-Kupiłem amfetaminę - wymamrotał, kuląc się. -Jezu, nie wiem dlaczego. To był odruch.
Emma otworzyła szerzej oczy. Ale po chwili znów była twarda.
- Gdzie ona jest, Navi?
-U mnie na biurku..
- Chodź - złapała go za rękę i wstała.
Poszedł za nią, ze smętnie zwieszoną głową.
- Weź ją i pójdziemy do łazienki, dobrze? - Emma spojrzała na niego ciepło.
-Do łazienki..?
- Tak, chodź - zaprowadziła go do łazienki. Tam uniosła klapę od toalety. - Wrzuć to tutaj.
Wrzucił. odruchowo, nie myśląc o tym. Dopiero gdy woreczek wpadł do wody, miał ochotę rzucić się i wyciągnąć go.
- Navi - Emma dotknęła jego ramienia. - Teraz musisz jeszcze wcisnąć guzik. I będzie dobrze.
-Emma...
- Navi.
-Nie umiem. Nie mogę. Jezu, nie chcę.
- Navi, zrób to.
-Emma...
Zrobił to dla niej. Tak, dla niej było warto. Nacisnął spłuczkę.
- Dobrze, bardzo dobrze, Navi - uśmiechnęła się do niego lekko. - Chodźmy - teraz poprowadziła go do jego pokoju. - W porządku?
Usiadł na łóżku i pokręcił głową.
-Ćpunem będę całe życie - warknął, zły na siebie. Brzydził się siebie. -Em.. daj mi chwile. Musze się umyć - mruknął.
- Jasne - ona sama zdjęła w końcu kurtkę i powiesiła ją na wieszaku. Poszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę.
On wziął długi, ciepły prysznic, ale dalej było mu zimno. Wyszedł z łazienki w spodniach z bawełny i koszulkę z długimi rękawami. Odnalazł ją w kuchni.
-Tak bardzo przepraszam, Emma..
Emma pokręciła głową. Postawiła przed nim kubek z herbatą i usiadła na przeciwko niego, ale blisko. Pogłaskała go po głowie.
- Nie wziąłeś, tylko zadzwoniłeś do mnie.
-Bo spanikowałem. Bo jestem kretynem, który nie może żyć bez prochów.
- Możesz. Zadzwoniłeś do mnie. Wcale nie chciałeś tego brać. Inaczej nie byłoby mnie tu, a ty... Kochanie - usiadła mu na kolanach i przytuliła jego głowę do swojej piersi.
Navi objął ją i zadrżał.
-Tak bardzo przepraszam, Emma..
- Nic nie szkodzi - pocałowała go w czubek głowy i pogłaskała po karku.
Wtulił się w nią.
-Może.. może się położymy? - zapytał, chcąc się po prostu do niej tulić, az ustaną dreszcze.
- Jasne, chodź - wzięła kubki i poszła za nim. Postawiła je na stoliku, a potem zdjęła buty.
Navi czekał, aż Emma się połozy pod ścianą, on położył się od strony pokoju. Jego łóżko było we wnęce okiennej, tak, że ściana otaczała je ze trzech stron.
Emma przytuliła go od razu.
On również ją objął.
-Dziękuję, że przyszłaś. Ja.. zadzwoniłem do ciebie, bo.. okej ,to zabrzmi naprawdę sztampowo, ale.. Emma, ja się w tobie zakochałem. Jak szczeniak. Po uszy.
- Wiem, Navi. Wiem - uśmiechnęła się i znów pocałowała go w czubek głowy. - Ja ciebie też kocham, kotek.
Uśmiechnął się i wtulił się w nią cały, nos wsuwając w jej szyję.
-Zostań na noc - poprosił.
- Zostanę i dotrzymam ci towarzystwa.
-Dziękuję - powiedział szczerze. Zaczął dłonią błądzić po jej plecach.
-Włączę jakąś muzykę, co?
- Jeśli tylko chcesz, kochanie.
Navi nastawił cicho muzykę. Klasyczną, soundtracki i z bajek. Lubił samą muzykę, bez słów.
-Ja.. dam ci może coś, żeby ci było wygodniej.
Dlaczego poczuł się skrępowany?
- Nie trzeba. Wracaj do łóżka.
-No dobrze, dobrze - wrócił pod kołdrę i położył się na boku. Pocałował ją w usta.
Odwzajemniła pocałunek, przybliżając się do niego.
Otoczył ją ramieniem w pasie. Pachniała słodko i delikatnie. Mrr. Czuł się lepiej, tylko dlatego, że słyszał bicie jej serca obok siebie.
- Jest dobrze? - zapytała go nagle. - Nie odczuwasz już głodu...?
Pokręcił głową.
-Nie. Czuję tylko ciebie.
- To dobrze - pocałowała go znów. Po chwili siedziała na nim okrakiem i pochylała się nad nim, cały czas go całując.
-Em - jęknął, czując, jak się po nim przesuwa. Ojej. Oo.. Navi pojękiwał pod nosem, ale cały czas odwzajemniał jej pocałunki.
Emma bez skrępowania wsunęła dłoń pod jego koszulkę i pogłaskała go po torsie i brzuchu.
Navi bez sprzeciwu, a jakże, uniósł ręce i pomógł jej ściągnąć swoją koszulkę przez głowę. Jego tatuaż Łowcy był mniej intensywny, ale wciąż wzbudzał zainteresowanie. Czarne wzory ochronne, przeplatane z symbolami wspomagającymi walkę i leczenie.
Emma wyprostowała się i sama zdjęła z siebie bluzkę, zostając w samym białym staniku. Pocałowała Navi'ego ponownie w usta, a potem w szyję. Zgarnęła włosy na jedną stronę.
-Em, co ty wyprawiasz? - jęknął jej do ust, nie mogąc jednak oderwać wzroku od góry jej piersi. Bez wahania nakrył obie dłońmi i lekko ścisnął.
- Próbuję się z tobą kochać - szepnęła mu na ucho. Palcami pogłaskała go po żebrach i sunęła w dół do linii jego spodni.
-O...okej - był zaskoczony, ale nie zamierzał odmawiać. Skoro Emma tego chciała. Odpiął ej stanik i zsunął go z jej ramion, po czym rzucił na podłogę.
- Więc... podobam ci się? - zapytała, unosząc się nieśmiało.
Navi pocałował jej obojczyk, a potem dolinkę między jej piersiami.
-Tak - wychrypiał. -Jesteś piękna - pogłaskał ją po blond włosach.
- Dziękuję - pocałowała go w mostek. Niepewnie odpięła mu spodnie i wsunęła pod nie dłoń. Kiedy dotknęła jego męskości (przez bokserki), zarumieniła się.
On jednak aż cały się naprężył i zrobił twardy. Ałc, troszkę go to nawet zabolało.
Gdy sypiał z ćpunkami, nie zawsze osiągał spełnienie. Często nawet nie udawało mu się podniecić. A tu proszę, jeden dotyk Emmy i on już jest gotów.
-Jestem zdrowy - zapewnił ją nagle. -Badałem się miesiąc temu.
- Nawet o tym nie myślałam, Navi - uśmiechnęła się. - Mogę...? Chcesz...?
Zadrżał.
-O tak. O cholera, tak.
- To unieś ten swój seksowny tyłek.
Gdy to zrobił, Emma rozebrała go do końca. Ok, teraz była czerwona jak jego włosy. Nieśmiało go dotknęła, ale polizała go już odważniej.
Jęknął, zaciskając pięść na pościeli. Dawno nie czuł się tak, jakby stał na krawędzi i zaraz miał skoczyć w przepaść. A mimo to, czuł się bezpiecznie. W końcu był z Emmą.
Emma powoli wzięła go do ust. Zacisnęła je lekko i powoli przesuwała głową w górę i w dół.
-Och.. Emma - jęczał, wijąc się lekko. Głowę odrzucił w tył, a mięsnie brzucha miał napięte, biodra lekko uniesione.
Emma sobie nie przerywała. Powolutku, ze spokojem. Był duży, więc jej drobna dłoń również mogła go pieścić.
Navi zacisnął powieki. Nie chciał dojść za wcześnie, nie, gdy mieli się kochać pierwszy raz.
-Starczy, skarbie..
- Już? - Emma uniosła głowę. - No dobrze... E... to teraz ja się kładę, tak?
No cóż, ich pierwszy, a co najważniejsze - jej pierwszy raz.
Navi nagle oprzytomniał.
-Ty.. nie robiłaś tego wcześniej?
- No nie...
- Ale nie przepraszaj - westchnęła cicho, nabierając powietrza w płuca.
Gdy już leżała pod nim naga. Powoli rozchylił jej uda i zaczął całować ich wewnętrzną stronę.
Emma jęknęła cicho, spoglądając na niego. Jej serce zaczęło bić coraz szybciej.
-Zamknij oczy, kochanie - szepnął, po czym pocałował jej podbrzusze. A potem przesunął językiem w dół, aż dotarł do jej wilgotnej kobiecości. Powoli zaczął pieścić czubkiem języka jej łechtaczkę.
Jęknęła znów, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu.
Pieścił ją powoli, chociaż sam odczuwał ból naglącej potrzeby. Ale chciał, by była gotowa. Wsunął w nią palec i zaczął nim powoli poruszać.
Emma krzyknęła cicho, zaciskając palce na pościeli. Wyobrażała sobie nie raz ich pierwszy raz. Za każdym razem było cudownie. I teraz też zanosi się na bardzo dobry seks.
Navi uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu, a potem dołączył drugi palec.
Uniosła klatkę piersiową, wyginając nieco plecy w lekki łuk. Czuła gorąco, rozlewające się po całym jej ciele.
Zaczął ssać twardy punkt jej ciała, a palcami poruszać intensywniej.
Po chwili Emma doszła, czując skurcze tam w dole. Wspaniałe uczucie.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
Po chwili Emma doszła, czując skurcze tam w dole. Wspaniałe uczucie.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Wiem, kochanie - przyciągnęła go do siebie i pocałowała go. Czuła zdenerwowanie, ale już mniejsze.
Navi pocałował ją, ale był troszkę roztargniony. Rozerwał zębami foliowe opakowanie i zabezpieczył się. Och, chciałby móc dojść w niej, ale nie chciał dzieci.
-Jesteś cudowna, zaraz po orgazmie - szepnął, kładąc się na niej. Podparł się łokciami.
- Zawsze jestem cudowna - zaśmiała się nerwowo. Zgięła nogi w kolanach, a dłonie położyła na jego łopatkach. - Kocham cię, Navi - pocałowała go czule.
-Ja ciebie też - i nie mówił tego tylko dlatego, że za chwilę miał uczynić ją swoją.
- Okej. Więc zróbmy to - pogłaskała go po karku.
Nakrył jej usta swoimi i pocałował ją mocno, a potem wszedł w nią szybkim ruchem.
Emma wbiła paznokcie w jego ramiona i przesunęła nimi. Bolało, ale nie aż tak, jak myślała. Było nawet w porządku.
-Żyjesz? - pocałował ją w nos.
- Jak widać... - uśmiechnęła się lekko na ten jego gest. - Jest okej.
-Teraz też? - poruszył się lekko. Była tak ciasna, że nawet nie wszedł do końca.
- Tak. Tak, jest w porządku. Możesz... no wiesz - znów się zarumieniła.
-Kochać się z tobą nadal - powiedział to za nią. Zaczął powoli poruszać biodrami, poruszając się w niej leniwie.
Emma cicho jęknęła. Pogłaskała go po ramionach, które przed chwilą poraniła. Zsunęła je na jego łopatki.
Navi całował jej szyję i obojczyk, jednocześnie wciąż się w niej poruszając.
Emma znów jęknęła. Coraz bardziej jej się to podobało.
Wsunęła palce w jego włosy i przeczesała je. Ale szybko jednak znów położyła dłonie na jego plecach. Znów go podrapała.
Uśmiechnął się i odchylił lekko jej głowę, by móc ustami dosięgnąć karku, a potem znów gardła. Zaczął brać ją mocno, gdy doszedł do wniosku, ze Emma nie czuje bólu.
A ona zaczęła coraz głośniej mu pokazywać, że jest jej bardzo dobrze. Dobrze... ciekawe, czy sąsiedzi ją usłyszą...
A kogo to?
Na pewno nie  Navi'ego. Lekko uniósł biodra, wycofał się, a potem wszedł ostro, tym razem cały, rozciągając ją aż do końca.
Tym razem Emma mocno podrapała go po plecach. Zabolało.
Znieruchomiał.
-Szzz, przyzwyczaisz się - pocałował ją w usta.
- Tak, wiem... ale to bolało, Navi.
-Rozumiem. Na razie nie będę - obiecał.
- Kontynuuj, proszę.
Znów zaczął się poruszać miarowo, ale niezbyt głęboko. Całował jej skórę, trzymał dłoń w jej włosach.
Emma znów zaczęła jęczeć. Czuła znów to, co przed paroma minutami. Spojrzała mu w oczy, a potem go pocałowała.
Navi odwzajemnił pocałunek, pieszcząc palcami jej ramię.
Po kilku chwilach Emma ponownie zaszczytowała z jego imieniem na ustach.
On również doszedł, tuląc się do niej i starając powstrzymywać się od poruszania się w niej .Tak bardzo nie chciał jej skrzywdzić.
Emma oddychała szybko i głęboko. W końcu pogłaskała go po karku i plecach, czując pod palcami to, co mu zrobiła paznokciami.
- Przepraszam.
Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go czule.
Odwzajemnił pocałunek, wycofując się z niej.
Emma przytuliła się do niego.
- Dobrze mi było - powiedziała szczerze.
-To najważniejsze, kochanie - pocałował ją w czoło. -Kiedy nie będzie cię bolec, będzie jeszcze lepiej.
- Tak mówią - uśmiechnęła się. - Więc... jestem lepsza od narkotyków?
Skrzywił się.
-Taa.. Ema, ja naprawdę chciał bym, żebyś mi ufała. Że sobie z tym poradzę. Że będę facetem dla ciebie.
- Wiem. Chciałam tylko usłyszeć, że tak - mruknęła.
-A więc tak. Dla ciebie chcę być lepszym facetem.
Emma uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
- Kocham cię. Naprawdę.
-Ja ciebie też. James mnie zabije, no ale.. - uśmiechnął się..
- Nie przejmuj się nim. To nie czas na to.
-Masz rację. To nasz czas.
I wykorzystali go .Całą noc tulili się do siebie, spiąć. I Navi wreszcie spał spokojnie.