Stephen
Finn, kuzyn Rayne’a i całej reszty zgrai rudych idiotów, był w wieku tego
właśnie Rayne’a. Ukończył Akademię Nefilim, a potem poszedł do wojska. Po
krótkim szkoleniu otrzymał rozkaz wyjazdu na wojnę do Afganistanu. Skąd na
szczęście wrócił w jednym kawałku, jednakże z pewnymi pamiątkami w postaci
wielu blizn na ciele i duszy.
Stephen zaczął miewać koszary;
rzucał się po łóżku w pościeli, mrucząc coś pod nosem, czasem nawet krzycząc.
To był jeden z powodów, przez które jego żona zostawiła jego i ich dwójkę
dzieci – bliźniaków, Anthony’ego i Jasmine.
Wkrótce po tym zginęła w wypadku
samochodowym, za którego kierownicą siedział jej kochanek (pocieszał ją już
wtedy, kiedy Stephen był na wojnie).
Przytłoczony obowiązkami i
wspomnieniami, postanowił poszukać niani.
Madeline
O’Doherty jeszcze raz zerknęła na wycinek z gazety, ten, na którym wydrukowano
ogłoszenie o wolnej posadzie dla niani. Miała 23 lata, długi i brak perspektyw.
Tymczasem stała przed okazałą rezydencją, z ogromnym ogrodem i, jak zgadywała,
równie ogromną ilością służby.
Westchnęła ciężko. Gdyby nie to, że musiała kupić leki dla
chorej matki, pewnie teraz zawróciłaby i ponownie podjęła pracę w podrzędnym
barze dla kierowców tirów, którzy dawali marne napiwki i równie marne
komplementy.
Zadzwoniła do bramy, przedstawiła się i czekała.
Gospodyni
Sophie weszła do gabinetu panicza Stephena, uśmiechając się łagodnie. Była 64
letnią kobietą o ogromnych dłoniach i talencie kulinarnym.
-Panie Finn, kolejna kobieta z ogłoszenia – zaanonsowała.
-Kolejna? Boże. Nie. Nie chcę już.
-Jest ładna.
-Długie nogi? – uniósł na nią wzrok.
-Do nieba, proszę pana. I długie włosy – dodała, wiedząc,
jakie kochanki pan często sprowadza do domu.
-W takim razie niech wejdzie.
Maddy
weszła po 10 minutach, ściskając w dłoniach wymiętoszony wycinek, jakby był jej
tarczą. Widząc za biurkiem młodego, przystojnego mężczyznę, odruchowo cofnęła
się troszkę do tyłu.
-Dzień dobry – dygnęła, żałując, że nie stać jej na nic
lepszego niż spłowiała szara sukienka, przyciasna w biuście.
-Dzień dobry – wstał z miejsca, podając jej dłoń. – Stephen
Finn – przedstawił się grzecznie. Nawet się leciutko uśmiechnął. Jego gospodyni
miała rację; kandydatka była bardzo ładna.
-Ma..Madeline O’Doherty – zarumieniła się wdzięcznie,
patrząc na niego z nieśmiałym uśmiechem. –Rozumiem, że jeszcze nikogo państwo
nie zatrudnili do opieki nad dziećmi? – zagaiła.
-Nie, jeszcze nie. Wciąż szukamy. Ma pani jakieś
kwalifikacje? – wskazał jej fotel naprzeciwko niego, po czym sam usiadł,
poprawiając koszulę w kratę.
Wyglądała
na miłą i przyjazną osóbkę, która dobrze zajmie się jego dziećmi i nie będzie
ich trzymała pod rygorem. Kochał Tony’ego i Jasmine, nie chciał, żeby w ich
życiu zapanował jeden, wielki grafik.
-Szczerze powiedziawszy, troszkę – chciała być szczera, bo
wyglądał na osobę, która łatwo mogła sprawdzić jej tożsamość. –Mam licencjat z
pedagogiki przedszkolnej, zajmowałam się dziećmi w przedszkolu podczas stażu.
Ale.. hm.. własnych nigdy nie miałam – spłoniła się rumieńcem, zdając sobie sprawę
z tego, jak głupio to zabrzmiało.
-A, okej – zamyślił się na chwilę. No cóż, przynajmniej nie
miała papióra z kwalifikacjami do niszczenia dzieciom dzieciństwa, nie? –
Dobra, przyjmę panią na okres próbny na tydzień. Może być?
-Oczywiście, proszę pana! – zawołała, po czym znów spłoniła
się rumieńcem. Żeby nie uznał, że jest zbyt entuzjastyczna! –Czy poznam państwa
dzieci jeszcze dziś? I co jeszcze będzie wchodziło w zakres moich obowiązków?
Była zaskoczona również tym, że cóż.. nie zapytał swojej
żony o zdanie…
-Tylko opieka nad Tony’m i Jasmine – uśmiechnął się lekko do
niej. – Chciałbym tylko jeszcze, aby pani mieszkała tutaj, z nami. Czy jest to
problem dla pani?
Maddy zamyśliła się.
-Moja mama przebywa w domu opieki, więc nie jestem jej
potrzebna codziennie – oznajmiła po chwili. –Czy mogłabym mieć kilka godzin
wolnych w sobotę lub niedzielę, by ją odwiedzić?
-Oczywiście, że tak. Będzie pani otrzymywała dni wolne w
razie potrzeby. Ale nie ukrywam, ze to praca na dwadzieścia cztery godziny na
dobę przez siedem dni w tygodniu – ostrzegł, jakby jego dzieci niewiadomo jakie
były.
-Dobrze – zgodziła się. Jej serce biło szybko i chciała o
coś zapytać, ale w tym samym momencie usłyszała kobiecy pisk z korytarza, a
potem do gabinetu wpadł chłopczyk, na oko około 3 letni.
Anthony
Finn był skórą zdjętą z ojca i widać to było nawet teraz. Miał na sobie
koszulkę w kratkę i dżinsy. Na jego twarzy widniał jednak grymas gniewu, który
był podobny do tego, jaki czasami pojawiał się na twarzy Stephena.
-Tata! – ryknął, ile sił w małych płuckach i rzucił się w
ramiona Stephena.
Stephen
popatrzył na Madeline przepraszająco, a potem przytulił do siebie syna.
-Co się stało, Tony?
-Mam zjeść brokuły! – poskarżył się, żałośnie pociągając
nosem.
Madeline zaśmiała się w duchu, ale też dobrze przyjrzała
dziecku. Nagle zapragnęła przygładzić mu rozwichrzone włoski i poprawić
wystającą podkoszulkę.
-Aa… no ja cię rozumiem, synku, ale trzeba jeść brokuły,
jeśli chcesz wyrosnąć na silnego i przystojnego mężczyznę jak ja – zaśmiał się
cicho. – Ale nie, na serio, musisz zjeść. Musisz być zdrowy, tak? No właśnie –
poczochrał mu włosy jeszcze bardziej.
Tony spojrzał na ojca z żalem. Skierował wzrok na Madeline i
znów na ojca. Przyłożył usta do jego ucha, chcąc zachować sekret, ale i tak
było wszystko słychać.
-Kim jest ta ładna pani, tato?
-Maddy – odpowiedział, używając zdrobnienia. – Będzie się
opiekować tobą i twoja młodszą siostrą.
Właśnie
młodsza o dwie minuty siostra zajrzała do pokoju. W ręce miała pluszowego psa.
Powolutku wsunęła się do środka. Podeszła do ojca, kiedy ten wyciągnął do niej
dłoń. Spojrzała zaciekawiona na Madeline, a potem na tatę.
-Cześć –Maddy kucnęła tak, by nie spoglądać na dziewczynkę z
góry. Nie pomyślała, że teraz, z perspektywy Stephena, widać jej biust… -Jestem
Maddy, będę waszą nową nianią. Ty pewnie jesteś Jasmine. A twój przyjaciel? –
pokazała palcem na pluszaka.
-Dzień dobry – powiedziała spokojnie. – To jest Śnieżek.
Również ma trzy lata.
Stephen
jeszcze bardziej polubił pannę O’Doherty. Nie, nie chodził TYLKO o biust, ale
także o to, jaka była wobec dzieci. No, na razie.
-Bardzo miło mi poznać ciebie i Śnieżka – uścisnęła wpierw
dłoń dziewczynki, a potem pluszową łapkę. Następnie wyciągnęła rękę do chłopca.
Ten, wziąwszy przykład z ojca, starał się być poważny.
-Anthony Finn – oznajmił, starając się brzmieć dorośle.
-Madeline O’Doherty – Maddy uścisnęła jego dłoń. –Na pewno
masz 3 lata? Dałabym ci co najmniej 5!
Tony pokraśniał z dumy!
Maddy
pracowała już dwa tygodnie u Stephena Finn i czuła się tu dobrze. Rzadko go
widywała, gdyż dużo pracował. Podziwiała go jednak za to, że każdego dnia,
przynajmniej godzinę poświęcał po to, by pobawić się z dziećmi.
Ona właśnie
położyła je spać i teraz wyszła na spacer do ogrodu. Księżyc w pełni, ciepła
noc. Dochodziła dopiero 21, nie bardzo było jak iść spać. Spacerowała więc
między klombami kwiatów, słysząc w oddali szum wody z oczka. Gdzieś niedaleko
cykały świerszcze. W całym ogrodzie roiło się od świetlików, nadając mu lekko
magiczny wygląd.
Nagle zauważyła
w oddali swojego pracodawcę. Stephen siedział z butelką whisky na brzegu oczka.
Rękawy koszuli i nogawki spodni miał podwinięte, nogi do łydek zanurzone w
oczku. Maddy postanowiła odwrócić się i odejść, nie chcąc przerywać jego
rozważań w samotności, ale nadepnęła na suchą gałązkę, która strzeliła pod jej
nogami. Skrzywiła się.
Na ten
dźwięk Stephen poderwał się z miejsca i odwrócił gwałtownie w tamtym kierunku.
Odetchnął z ulgą, widząc Maddy,
-Cześć. Co tam? – zagadnął kulawo, siadając z powrotem.
-Witam. Przepraszam, nie chciałam panu przeszkadzać, ale
jest tak gorąco, że wyszłam na spacer – wyjaśniła się, jakby przyłapał ją na
czymś grzesznym. –Dzieci już śpią – dodała szybko.
-Dobrze. Zapraszam – poklepał miejsce obok siebie. A co tam,
jak już przyszła, to z jakiej parafii miałby siedzieć sam, nie? No.
Owinęła się mocniej szalem, żałując, że ma na sobie tylko
koszulę nocną przed kolano, a nie na przykład dres. Mimo to usiadła, obciągając
koszulę tak, by nic nie odsłoniła.
-Ciężki dzień? – zapytała, wymownie wzrokiem muskając
butelkę whisky.
-Dzień jak co dzień – wzruszył ramionami, również
spoglądając na butelkę. – Poczęstuje się pani? – uniósł nieco trunek. – Z
dziećmi wszystko w porządku? Jedzą brokuły? – no cóż, jasne, że zdawał sobie
sprawę z tego, że nie wyglądał dzisiaj najwybitniej, dlatego właśnie odwracał
od siebie jej uwagę.
-Jedzą. Nie, dziękuję. Najmocniejsze, co w życiu piłam, to
tani szampan – zdradziła z lekkim zawstydzeniem. –Czy mogę o coś zapytać, panie
Finn?
-Może pani. W końcu jest pani moją nianią.
Jakkolwiek
to zabrzmiało.
Maddy
zarumieniła się. No, zabrzmiało to tak, jakby i on wymagał utulenia do snu.
-Nie chcę być wścibska, ale… czy pana żona zajmuje się
dziećmi? Tony dzisiaj pytał, kiedy mama wróci z wakacji i nie wiedziałam, co mu
powiedzieć – powiedziała cichutko, z każdym słowem cichnąc jeszcze bardziej.
Stephen
również zamilkł. Spojrzał na taflę wody, a potem westchnął.
-Nie wróci. Nie żyje. Zginęła w wypadku samochodowym wraz ze
swoim kochankiem – odpowiedział beznamiętnie na zewnątrz; we wnętrz nadal
budziło to emocje.
Maddy zasłoniła usta dłonią. To było straszne! O ile była w
stanie zrozumieć kobietę, która odchodzi od męża, tak nie rozumiała takiej,
która go zdradzała i w dodatku porzuciła swoje dzieci.
Nagle
pomyślała, że dobrze, że dzieci wtedy z nią nie było!
-Tak mi przykro – powiedziała cicho, bardziej żałując jego i
bliźniaków, niż ździry, która nie doceniła tego, co dało jej życie. Nieśmiało
wyciągnęła rękę i ostrożnie pogłaskała Stephena po ramieniu, zaskoczona ciepłem
jego skóry, bijącym nawet przez koszulę.
A on nagle
odwrócił się do niej przodem (tyle, ile mógł w takiej pozycji) i mocno się do
niej przytulił. Zamknął oczy, powstrzymując drżenie rąk.
Maddy była
zaskoczona, ale po chwili wahania objęła go i przytuliła jego głowę do swojej
piersi. Powoli dłonią przesunęła po jego włosach.
-Już dobrze – szepnęła, wiedząc, że to kłamstwo, które
niczego nie zmieni. Ci, którzy zostawali przy życiu, zawsze mieli najgorzej.
Stephen
pogłaskał ją po plecach.
-Czy mogę tak jeszcze chwilę posiedzieć…?
-Oczywiście – szepnęła. W ogóle nie odczytywała jego
zachowania w kategoriach erotycznych. Był człowiekiem, który, krótko mówiąc,
potrzebował ciepła innego człowieka. Ciepła, którego mu zabrakło, a którego nie
da mu alkohol. Powoli głaskała go po włosach i plecach, zaskoczona lekko tym,
jak twarde i napięte były jego mięśnie.
Stephen po
dłuższej chwili odsunął się od Maddy. Spojrzał na nią krótko, a potem tak po
prostu wstał, biorąc do ręki butelkę z whisky.
-Niech to zostanie między nami – powiedział, odwracając się
i kierując do domu. – A najlepiej, jeśli pani o tym zapomni – dodał jeszcze,
nim odszedł.
Maddy
spoglądała za nim, zaskoczona i zasmucona. Współczuła mu. Jednocześnie miał
wszystko, a tak naprawdę miał niewiele.
Nie zdawała
sobie sprawy z tego, że ich „spotkanie” obserwowała Sophie, stojąc w oknie na
poddaszu. Gospodyni tymczasem zastanawiała się, dla kogo panicz zatrudnił
nianię: dla dzieci czy dla siebie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz