sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 6. Piekna i Noah Bestia.

Annie Monroe ziewnęła na zajęciach pana Jakmutambyło. Ale dzielnie się trzymała i robiła nawet notatki! Ha! I nie, sępiska, nie da wam ich!
W końcu, po tak długim czasie wykład się skończył. Wszyscy studenci wstali i skierowali się do wyjścia.
-Panno Monroe – wykładowca skinął na nią palcem, przyzywając do siebie.
Kurde, a było tak blisko. Fuck. 
- Tak, profesorze? - zgarnęła kosmyk brązowych włosów za ucho.
-Masz zaległości – powiedział na wstępie. –Może być ciężko z zaliczeniem. Ale dzisiaj odbywa się wystawa w tym miejscu. Jeśli przyjdziesz na nią, zaliczę ci nieusprawiedliwione godziny.
Noah Saphiro przyjrzał się jej uważnie. Była taka delikatna i niepozorna. I niewinna, a tymczasem odpokutuje za grzechy swojego ojca…
- Zaległości? Nieusprawiedliwione godziny? - uniosła brew wyżej. Z jakiej to niby parafii? Phi.
-Oczekuję pani wieczorem, panno Monroe.

            I oczekiwał. Ale nie w związku z wystawa. W omówionym miejscu owszem, była galeria, ale opuszczona. Przechadzał się, bezszelestnie, w kompletnych ciemnościach, nasłuchując jej kroków. Jego plan był śmiały i prosty, żeby nie powiedzieć, głupi. Ale przestał się bać dawno temu.
Jak dawno?
Jakieś 1500 lat.
Annie ubrała ładną sukienkę. Czarną, krótką, z dekoltem. Włosy rozpuściła, makijaż nałożyła, a w butach na wysokim obcasie kroczyła. Fajnie. Jej własny profesor ją wystawił. Jeśli to miał być zabawne, to nie było. Jej płaszcz na szczęście był ciepły, więc nie było tak źle. Zaraz wróci do taksówki.
-Dobry wieczór, panno Monroe – powiedział Noah, wyłaniając się z cienia. Był wysoki i przystojny, ale w wyrazie jego twarzy było coś, co odpychało ludzi.
- Dobry wieczór, panie profesorze. Chyba nie to piętro z tą wystawą całą.
-Nie ma żadnej wystawy – oznajmił ze stoickim spokojem. –Po prostu potrzebowałem cię z dala od ludzi, Annie.
- Z dala od ludzi?
Oh, shit. Czy jej "miły" profesor był jakiś gwałcicielem seryjnym mordercą i teraz to ona jest w jego łapach?! 
Cofnęła się parę kroków wstecz.
-Nie ma sensu uciekać – poinformował ją. Wystarczył ułamek sekundy, by znalazł się za jej plecami. Dłonią lekko musnął jej kark. –Bądź grzeczna, Annie, a nie spotka cię nic złego.
Aaahahahahahitler. Mowy nie ma, że tu zostanie!
Annie była mistrzynią biegania w obcasach. Zaczęła biec w stronę wyjścia.
Nim jednak dobiegła, on już tam był. Nawet się nie zmęczył.
-Annie, Annie… - powiedział spokojnie. Dopadł jej i zatrzymał w uścisku swoich rąk. –Nie uciekniesz – szepnął wprost do jej ucha.
Okej, dlaczego on tak SZYBKO się tam znalazł?! Tak, tak, seryjny morderca dogoni cię idąc, ale bez przesady, tak?!
- Kim jesteś? - szepnęła, czując jak jej serce przyśpiesza.
-Kimś, do kogo należy twoje życie – wyjął z kieszeni chusteczkę, przesiąkniętą środkiem usypiającym i przyłożył do jej nosa. Gdy zasnęła, z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon. –Lorenzo, podstaw auto i każ przygotować samolot.
Annie przebudziła się i przez chwilę nie pamiętała co się działo. 
Nagle gwałtownie uniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się szybko. Żyła. Oddychała. Nie czułą bólu, więc chyba jej nie zgwałcił.
Co dziwne, pokój, w którym się znajdowała, był przytulny i ciepły. Okna nie były zakratowane. Podeszła do niego i wyjrzała przez nie. O, morze. Oj, nie, to nie był Nowy Jork...
-Obudziłaś się – na progu stał Noah. Miał na sobie spłowiałe dżinsy i prosty, biały t-shirt. Lekkim wzrokiem przesunął po jej nogach, brzuchu i wyżej, doceniając fakt, że przebrał ja w jedną ze swoich koszulek gdy tylko znaleźli się w jego domu.
- O, nie, znowu ty! - i znowu poczuła ten strach, co wtedy.
-Nie zgwałciłem cię – powiedział od razu. –I nie zrobię tego. Opanuj się.
- Jak mam się opanować?! - krzyknęła. - Kim jesteś?! Gdzie my w ogóle jesteśmy?!
-Jesteśmy we Włoszech. A ja cię kupiłem.
- Ty mnie co?
-Kupiłem cię – powtórzył obojętnie. –Twój ojciec sprzedał cię w zamian za spłatę jego długów i nie ujawnienie sekretów jego działalności.
Annie patrzyła na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
- Jak śmiesz tak mówić!
-Mówię prawdę. Proszę – rzucił jej kartkę papieru, która wyglądała jak umowa sprzedaży. –Powinnaś się cieszyć, bo w kolejce po ciebie był koleś, który kupuje kobiety do burdelu w Rumunii.
Dziewczyna spojrzała na kartkę, na którą po chwili spadło parę łez. Nagle podarła i rozrzuciła dookoła siebie i niego.
- Odejdź! - powiedziała cicho, ale dosadnie. Dopiero po chwili krzyknęła: - Wyjdź stąd!
-Jesteś moja – powiedział cicho. –Kupiłem cię do towarzystwa, Annie. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
Był znudzony tym, że musi jej to tłumaczyć.
To niech wyjdzie, jak mu się nudzi. Nikt mu nie każe tu siedzieć. 
- Nie zgadzam się! Nie wiesz, że ludźmi się nie handluje?
-W świecie, w który wdepł twój ojciec, to jedna z najprostszych form handlu – oznajmił. –Jestem Noah. To mój dom, jesteśmy we Włoszech. Ten pokój, łazienka i kuchnia na piętrze są twoje do dyspozycji.
Nic mu już nie odpowiedziała. Usiadła na łóżku i wpatrywała się w ścianę.
Okej, skoro wolała tak.
-W zamku nie ma żadnego telefonu prócz mojego. By wyjść musisz znać kod do drzwi, więc nawet nie próbuj uciekać. Zrobiłabyś sobie tylko krzywdę. W garderobie są nowe ubrania, które kazałem dla ciebie sprowadzić. Jeśli przestaniesz się droczyć, możesz do mnie dołączyć na dole – mówił sucho, bez emocji.
A potem wyszedł.
Taaak, wybierała się do niego z takim rozpędem, że bardziej się nie dało.
            Kilka godzin później siedział w salonie. Jedną ze ścian zdobił ogromny telewizor, na którym właśnie leciał mecz piłki nożnej. Noah siedział na kanapie, z nogami na stoliku i bez zainteresowania śledził grę. Bardziej skupiał się na biciu serca, które wyczuwał nawet stąd.
Annie leżała na łóżku na plecach z rozłożonymi rękami. Wpatrywała się w sufit, a po głowie chodziła jej piosenka. Ostatnią, którą słyszała. 
W końcu jednak podniosła się i zajrzała do szafy. Hm... no powiedzmy, że jej styl. Ale założyła spodnie dresowe, jakąś koszulkę i bluzę. Wygodnie. Jak będzie uciekała przed tym psychopatą...
Wyszła z pokoju i rozejrzała się. Pusto na korytarzu. Ale i tak szła powoli i po cichu. Rozglądała się. A kiedy wiatr jej gdzieś zagwizdał, szybko schowała się w pierwszej lepszej komnacie. 
Która wyglądała jak gabinet czy coś. Biurko, krzesełko, kominek... i portret tego psychopaty. Śmieszne ciuchy miał Jakby ze średniowiecza.
            W komnacie było więcej takich przedmiotów. Pierwsze wydanie nie tylko Biblii Gutenberga, ale również ręcznie pisanych ksiąg, ozdobionych wieloma ilustracjami. Znajdowały się w specjalnej gablocie, gdzie ustawiono odpowiednie dla nich warunki, by się nie zniszczyły. W rogu stała zbroja, lekko podniszczona, ale wciąż nadająca się do użytku. Na biurku stał stary globus, a w koszu ze zwojami wiele map, które pokazywały świat jeszcze przed odkryciem Ameryki..
-Zgubiłaś się? – zapytał chłodno.
- Dzizys! - aż podskoczyła ze strachu. Odwróciła się w jego stronę i cofnęła parę kroków. - Chyba tak... Jesteś kolekcjonerem?
Tak, zagadać go, żeby nie myślał o tym, żeby ją potorturować czy coś.
Roześmiał się smutno, gorzko.
-Kolekcjonerem? Można to tak nazwać – obojętnie przesunął dłonią po zbroi. Pamiętał, kiedy i w jaki sposób powstało każde wgniecenie na niej. –Dlaczego wybrałaś fakultet z historii, panno Monroe? Nie jesteś jej fanką.
Wypatrzył ją już na pierwszych zajęciach. Jej zapach nie dawał mu spokoju. Ale miała tylko 20 lat.
 - Bo musiałam - no co, była szczera..
-Rozumiem – odparł tylko. –Uważam, że i tak należysz do pokolenia szczęśliwców. Masz swobodny dostęp do edukacji, jesteś wykształcona, mądra i piękna. Dlatego jesteś fascynująca.
- Dzięki - powoli, małymi kroczkami, w stronę drzwi...
W ułamku sekundy był koło drzwi i zatrzasnął je, patrząc na niż z nutką rozczarowania w oczach.
-Zrozum, Annie, że nie masz szans na ucieczkę. Nie masz dokumentów, pieniędzy, telefonu. Jesteś w obcym kraju, a najbliższa wioska znajduje się 15 kilometrów stąd. Zrozum również, że gdybym chciał cię skrzywdzić, nie traciłbym czasu na rozmowę, tylko już bym cię wziął.
No nie żeby nie miał na to ochoty. Od naprawdę dawna żadna kobieta nie wzbudziła tak jego zainteresowania, jak zrobiła to Annie. Dlatego postanowił też troszkę zmienić taktykę.
-Czy twój pokój ci się podoba?
- A ty zrozum, że BOJĘ się PORYWACZA. Dotarło?!
-Nie porwałem cię – oburzył się lekko i przesunął opuszkami palców po pięknym, ręcznie tkanym gobelinie, który zdobił ścianę. –Chciałem po prostu mieć towarzystwo.
- Trzeba było znaleźć sobie przyjaciela. Po normalnemu - prychnęła.
-Nie miewam przyjaciół – odparł. –A tobie grozi niebezpieczeństwo. Tutaj będziesz bezpieczniejsza.
Bo tu grozi jej tylko on…
Przewróciła oczami i wycofała się w głąb pokoju. Skrzyżowała ramiona i spojrzała w okno.
Westchnął ciężko.
-Głodna?
- Trochę - przytaknęła. Nie patrzyła na niego.
-Może zejdziemy do kuchni i coś zjesz – zaproponował. Jemu też przyda się posiłek. –Chodź.
            Zaprowadził ją do ładnej, nowocześnie urządzonej kuchni, w pełni wyposażonej, która jednak wyglądała na nieużywaną. Była czysta, wręcz sterylnie czysta. Jakby wszystkie naczynia, sztućce czy szklanki były nowe.
- Łał. Ładnie tu masz. Więc co będziemy jeść?
Wzruszył ramionami i wyjrzał przez okno.
-Na co tylko masz ochotę. Kazałem kupić wszystkiego po trochu.
Annie otworzyła lodówkę. 
I nagle poczuła odruchy wymiotne.
Dlaczego na małych woreczkach były napisy "A" lub "ARh+"?! O grzeszna matko boska! Co to był za koleś?!
-Kurwa – wyrwało mu się i szybko zamknął lodówkę. Przez to wszystko zapomniał przenieść swoje jedzenie do piwnicy. –Annie, głowa w dół, oddychaj…
Spojrzała na niego przerażona. 
- Co... to... było...? - zapytała cicho i o dziwo spokojnie, ale jej serce znowu biło jak szalone.
I właśnie to, co słyszał tak wyraźnie, ten szum krwi w jej żyłach sprawił, że poczuł, iż jego kły chcą się wysunąć. Cholera, trzeba było zjeść, gdy spała, pomyślał.
-Jedzenie – odparł cicho. –Jedyne, jakie toleruje mój organizm.
Annie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. 
- To... - nie, nie wiedziała, co powiedzieć.
-Tak, to krew – potwierdził. –Od anonimowych dawców. ARh- lub ARh+. Moje… ulubione.
- O mój Boże - Annie zakręciło się w głowie. Złapała się jego ręki, ale natychmiast ją puściła.
Podtrzymał ją, by nie upadła.
-Możesz to powiedzieć głośno, Annie. Już się pewnie domyśliłaś – mruknął gorzko.
- Ja nie Bella ze "Zmierzchu" - warknęła i szarpnęła się mu. Oparła się o blat stołu.
Modliła się o to, aby się zdziwił, żeby zareagował inaczej, żeby nie był... no tym czymś.
-„Zmierzch” zepsuł nam PR – Noah wzruszył ramionami. Korciło go, by wrzucić jeden z woreczków do mikrofalówki i zrobić sobie kolację.
- O dżizys...
Zerknął na nią.
-On nie ma z tym nic wspólnego – powiedział bardzo cicho. –Jestem wampirem, Annie.
- O Boże - jęknęła, patrząc w sufit. 
Psychopata, myślący, że jest wampirem. Cudownie.
-A więc nie wierzysz mi.
Użył swojej szybkości, by złapać ją. Mocno. Twardo. Spojrzał na nią z góry; była krucha, delikatna… pachniała ARh-.
Jego kły samoistnie się wysunęły, lekko przekuwając jego dolną wargę, więc rozchylił usta. Ale nie ugryzł jej, patrzył tylko prosto w oczy Annie. Po kilku minutach opanował się i cofnął, wypuszczając ją. Schował kły, chociaż sprawiło mu to ból.
Annie byłą w takim szoku, że zemdlała trochę później.

6 komentarzy:

  1. hiahiahia xd biedna Annie :D zmierzch nie kłamał normalnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmierzch ssie :3 Noah zjadłby Edwarda na śniadanie, przeżuł i wypluł :D

      Usuń
  2. Ooooo to to to... Edzio zgredzio niech spada i niech go Noah wypatroszy przynajmniej dostanie Oskara za najbardziej widowiskowe wnętrzności XD A teraz do konkretów. Searuś wiesz, że lubię pikanterię, więc czekam na kolejną notkę i mam nadzieję, że wampirek zajmie się Annie w bardzo krwiście, wampirzy sposób. ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa notka. Dość szybko, ale napływ weny mnie rozgromił. ;*

      Usuń
  3. A ja bym chciała poznać dalsze losy Silver i Jace =w= Kocham ich <3333

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie :D Więcej Silver i Jace XD Mam nadzieję, że wbędziesz dalej pisała tak świetnie jak teraz *-*
    U mnie tez nowa notka ;_; Nie wiem czy już widziałaś ;p

    OdpowiedzUsuń