sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 5. Zły wilk!


Victoria Quinn była jedną z uczenic East Side High School. Nie była bogata ani sławna. Utrzymywała się w tej szkole ze stypendium, całkiem sporego. Była cichą osóbką, nikt jej nie zauważał (za wyjątkiem nauczycieli). W końcu z tego stypendium udało jej się uzbierać na samochód, którym podjeżdżała sobie do szkoły i w inne miejsce, do których potrzebowała jechać. 
Tak jak teraz, po ciemku wracała ze sklepu, ponieważ jej młodsza siostra, Eveline, zapragnęła kwaśnych żelków. Kupiła dwie paczki, żeby nie było. Widząc zielone światło na skrzyżowaniu, oczywiście przejechała. Niestety, ten, kto nie zatrzymał się na znaku STOP wjechał prosto w bok od strony kierowcy. 
Victoria przebudziła się dopiero następnego dnia po południu. Rozejrzała się i próbowała podnieść, ale okazało się, że ma gips na nodze, ręce, a także bolą ją żebra. Poczuła parę opatrunków na twarzy. 
- Co się stało? - wymamrotała, trochę jeszcze nieprzytomnie. 
- Miałaś wypadek, córeczko - powiedziała jej mama, szczęśliwa, że jej córka się obudziła. Strasznie się o nią bała przez cały ten czas. 
- Jaki? 
- Jakiś palant wjechał w ciebie na skrzyżowaniu. To jego wina! 
- Wiadomo kto? 
- Twój kolega ze szkoły - powiedziała cicho. Takim to się procesów nie wyprowadzało. Bogaci, drodzy prawnicy- rodzina Quinn nie miała szans na wygraną. - Mathias Sakai. 
Victoria oniemiała. No, podobał jej się, fakt, ale bałaby się z nim być. Ha, przecież nawet nie wyobrażała sobie ich razem. No gdzie, ona i on, mhm, w snach. 
- Mathias Sakai - powtórzyła za matką, z powrotem kładąc głowę na poduszce.
W tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka w jasnoróżowym fartuszku.
-O, obudziłaś się, Victorio – ucieszyła się. –Pan Sakai będzie zadowolony. Kazał dac znać, kiedy się pani ocknie.
O kurczę - Victoria uniosła brwi. Było mu przykro, czy żal, czy bał się o konsekwencje?
            Dowiedzieć się miała wkrótce, bo po kilku godzinach na szpitalnym korytarzu pojawił się nie kto inny, jak Mathias Sakai we własnej osobie. Specjalnie ubrał się elegansio fransio, w błękitną koszulę i czarny krawat. Zapukał do pokoju Victorii.
-Cześć – powiedział, troszkę speszony, widząc ją w łóżku.
- Cześć...
O kurczę, Mathias S. właśnie powiedział jej "cześć"! - noted. 
Uśmiechnęła się delikatnie, choć z tymi opatrunkami wyglądała tragicznie wręcz.
-Chyba nie ma sensu mówić, jak ogromnie mi przykro, co? Zawaliłem na całej linii – wyznał i podał jej kwiaty do zdrowej ręki.
- Taaa... no... powiedzmy... - wzięła kwiaty. No, Vici, ogarnij się! - Dziękuję.
-Nie, daj spokój – machnął ręką. –Zobowiązałem się pokryć koszty twojego leczenia i twoje ubezpieczenie i wszystko – oznajmił cicho. –Skrzywdziłem cię i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Może był gnojkiem (bo był). Ale wiedział, że takie dziewczyny, jak Victoria, nikogo nigdy nie skrzywdziły, więc było mu ogromnie źle z tym, co jej zrobił.
Victoria uniosła brwi. 
- Naprawdę? Dziękuję - znów się uśmiechnęła. 
On był cudowny, kiedy był sam. Nosz kurczę no.
Usiadł na krześle, które troszkę przysunął do jej łóżka.
-Nie dziękuj mi. To moja wina, że tu jesteś – powiedział ze smutkiem. –Twoje auto do niczego się już nie nadaje. Pytałem o naprawę, ale kosztowałaby więcej, niż jest ono warte. Dopóki nie wyzdrowiejesz, będę twoim prywatnym taksówkarzem – zaproponował. –A potem dołożę się do ubezpieczenia i kupimy ci coś nowego..
- Nie musisz przecież - zawstydziła się i odwróciła wzrok. Któż by pomyślał, że Mathias S. będzie z nią rozmawiać... Co prawda w takim miejscu, no ale zawsze, prawda? No.
-Nic nie usprawiedliwia tego, co zrobiłem – powiedział cicho, ze smutkiem. –Jechałem za szybko, nie zatrzymałem się na czerwonym. Myślałem, że zdążę..  Bałem się, że zginęłaś. Ogromnie mi przykro, Victorio.
- Ale żyję - pocieszyła go jakoś. O ile można to było nazwać pocieszeniem, oczywiście. - Sześć tygodni w gipsie. Chcesz się podpisać? - uniosła lekko rękę, z lekkim uśmiechem na ustach.
Uśmiechnął się nerwowo.
-Taak, chętnie. Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Skocz do sklepu po sok pomarańczowy - zaśmiała się krótko, bo żeberka zaczęły boleć.
Podała mu czarny pisak.
Skoczył, a jakże. I wrócił z 4 litrami soku, koszem owoców, słodyczami i masą kolorowych czasopism dla kobiet.
-Żeby ci się nie nudziło – oznajmił.
- O, dziękuję - uśmiechnęła się po raz trzeci. Jej, szkoda, że to wszystko z litości... - Schowasz do szafki? Ja nie mam jak się za bardzo ruszać...
-Jasne.
Poogarniał wszystko i znów usiadł. Nie spieszył się dzisiaj nigdzie.
-Nie lubię szpitali – powiedział nagle. –Kojarzą mi się z pobytem tutaj Ayu. Z tymi wszystkimi rurkami, maszynami, chemią.. – wzdrygnął się.
- Tak, biedna dziewczyna - westchnęła. - Ale już jest wszystko dobrze?
-Tak, nie ma nawrotu.. Czekaj, znasz moją siostrę? – zdziwił się.
- Tak, mamy parę zajęć razem.
Zarumienił się po same korzonki włosów.
-Chodzimy razem do szkoły…?
- Taaak...? Mamy razem hiszpański... - dodała cicho. No cóż... przecież nie mógł jej zauważyć, bo nie było na co patrzeć.
-Czekaj… ty siedzisz za mną? I to od ciebie zawsze biorę zadania domowe… ?
- Nie, nie, to Nikki. Ja siedzę w pierwszej ławce pod oknem.
Mathias zamknął oczy i przywołał pod powiekami obraz klasy. Nie przepadał za hiszpańskim, ale coś mu świtało w głowie. Przypomniał sobie sylwetkę szczupłej, drobnej dziewczyny, którą od czasu do czasu obserwował od tyłu. Chciał rozpuścić te jej wiecznie spięte włosy.
-To ty masz stypendium. Jesteś najlepszą uczennicą.
- Tak, to ja - uśmiechnęła się blado.
-Teraz czuję się jeszcze gorzej, bo przeze mnie stracisz kilka dni nauki – mruknął.
- Dam sobie radę. Zawsze daję - uśmiechnęła się. Znowu. Nawet nie była zła, że jej nie pamięta.
Położył rękę na sercu.
-Przysięgam uroczyście, że będę robił staranne notatki, by ci je potem dać – oznajmił.
- Dobrze, cieszę się. Pisz wyraźnie, to zrobię ksero - wytknęła jęzor.
-Okej, nie ma sprawy. Każdego wieczora będę wpadał z odbitkami na bieżąco – obiecał.
            I tak też robił. Dopóki leżała w szpitalu, zjawiał się po lekcjach i treningach z koszulką pełną kserówek, jakimiś słodyczami albo kwiatami i świeżymi plotkami ze szkoły.
- Działo się dzisiaj coś ciekawego? - zapytała. Tak, lubiła słuchać o nowinkach na korytarzach. Jak cheerleaderki chichichotały o czymś, jak sportowcy omawiali mecze, jak inni rozmawiali o jakiś duperelach... Ba, Victoria chodziła na mecze z koszykówki!
-Nie, nic. Zapowiadają nam pierwsze egzaminy, wziąłem rozpiskę dla ciebie też, jest w teczce – zdjął bluzę i, uwaga, usiadł na brzegu jej łóżka. –Wyglądasz lepiej.
No. Kiedy zeszły sińce zauważył, że jest bardzo ładna. Piękna wręcz. Delikatna, filigranowa, o długich, pociągających palcach.
- O matko jedyna - jęknęła. - Juuuż? Jak to przeleciało...
-Niestety – przyznał i odgarnął jej za ucho kosmyk włosów. –Podobno wkrótce mają cię wypisać.
Zarumieniła się pod wpływem tego gestu. 
- Taaak... najpierw zdejmą mi gips, a potem sui, na rehabilitację.
-Mhm. Zapłacę – powiedział cicho. –Mam nadzieję, że pewnego dnia wiesz… wybaczysz mi. I będzie okej.
- Już ci wybaczyłam, Mathias.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
-Dziękuję – powiedział szczerze. –W dniu wypisu po ciebie przyjadę.
- Nie musisz, mama po mnie przyjdzie.
Przez chwilę milczał.
-Nie wiem, czy twoi rodzice pozwolą, bym cię odwiedzał w domu – uznał. –A będzie mi brakowało naszych pogaduszek.
- Naprawdę? - spojrzała na niego zaskoczona. No tak, była zdziwiona. Przyłaził tu codziennie i w ogóle...
-Tak. Jesteś fascynującą osoba, Victorio – szepnął. Poczuł ogromną ochotę pocałować ją, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to byłby koniec. A Vicki była dla niego kimś w rodzaju przyjaciela. Pierwszego, jakiego miał. A przynajmniej tak o niej myślał 
- Dziękuję. Ty też nie jesteś najgorszy - zaśmiała się.
-Twój brak wiary sprawia, że me serce krwawi – oznajmił, robiąc minę kopniętego cocker spaniela.
- Oj, wezwać lekarza? - zaśmiała się.
-Tak, kardiologa – położył się na łóżku, patrząc w sufit. –Umarłem.
- Nie umieraj! - zawołała "dramatycznie" i zaczęła nim potrząsać.
-Musisz mnie resuscytować.
- No nie wiem, mówisz, więc chyba jest dobrze.
A więc umilkł, i tylko się w nią wpatrywał.
- Co tak patrzujesz? - również na niego patrzyła.
-No nie mówię, bo przecież umieram – prychnął i uśmiechnął się słodko.
- Zrobić ci resuscytację jedną ręką? Może nie wyjść...
-Spróbuj – poprosił.
- No i muszę się przez ciebie podnosić - westchnęła i podniosła się do pozycji siedzącej. Położyła jedną łapkę na jego klacie i zaczęła lekko uciskać.
            Mathias umilkł, wpatrując się w nią. Czuła pod ręką to, jak drżą mu mięsnie brzucha, a oddech jest szybki i płytki. Cudowne uczucie, gdy go tak dotykała.
Zbyt długo był sam.
- No dobra, odchyl głowę do tyłu, otwórz japę, chociaż jak żyjesz, to to nie będzie miłe. Wypchanie ci powietrza w pyszczek.
Zrobił, jak kazała. Czuł się troszkę głupio, ale skoro dama każe… No a potem Victoria pochyliła się nad nim i o. Nie wpychała mu na siłę powietrza, tylko go pocałowała.
            Mathias odwzajemnił ten pocałunek. Lekko. Powoli. Niepewnie. Nie chciał jej spłoszyć. O MÓJ PANIE - piszczałą w duchu Victoria. Właśnie całowała się z Mathiasem S., kuźwa! Matko, co za przeżycie! O MATKO JEDYNA! Przytulił ją do siebie jedną ręką, powolutku, niespiesznie, pogłębił pocałunek.
Victoria uważała z tą swoją ręką, aż w końcu przytuliła się do niego. Cały czas go całowała, może teraz troskę mocniej.
On również uważał na jej rany. Głaskał ją po szyi, delikatnie, z dużą uwagą, by nie sprawiać jej bólu. Kiedy przesunął ustami wzdłuż jej brody, aż do szyi i ucha, z gardła wyrwało mu się ciche westchnienie. Dobrze, że nie widział, jaka jest czerwona na twarzy. No. Jej serce waliło jak oszalałe. Jak po jakimś maratonie.
            Och, jako wilkołak miał doskonały słuch. Słyszał, jak jej serduszko szybko pompuje krew. Czyżby była dziewicą?, zdumiał się. Ok., W takim razie przystopuje.
-Wszystko gra? – szepnął, językiem pieszczotliwie muskając jej ucho.
- Tak... jak najbardziej - szepnęła, żeby jej głos nie drżał.
Posmyrał ją paluszkami po policzku.
-To dobrze. Jesteś słodka. W wyglądzie. .w smaku – dodał ciszej.
Uśmiechnęła się, a potem z powrotem położyła.
Usiadł ponownie i spojrzał na nią.
-Prawie w ogóle nie czułem cię na sobie – zdradził. –Jesteś lekka jak piórko.
- No taka już jestem - uśmiechnęła się.
-Pewnie też szybko marzniesz.
A on miał futerko i mógł ją grzać..
CHWILA MOMENT.
Czy on właśnie.. czy on właśnie nie pomyślał o niej jako o swojej  p a r t n e r c e? To niemożliwe, aby była wilkołakiem, należałaby do stada Sky’a. A nie należy. Nie czuł od niej zapachu wilka, no i szybciej by do siebie doszła..
- Może - wzruszyła ramionami. - Obierzesz mandarynkę? - spojrzała na niego.
Okej... o czym miała z nim teraz rozmawiać?
-Jasne.
Obrał jej mandarynkę, sprawdził pod światło, czy nie ma pestek, po czym podsunął jej do ust.
-Powiedz A.
- Aaaa - otworzyła usta.
Włożył jej do ust kawałek owocu, czując, jak skórą lekko muska jej wargę. Boże, aż zrobiło mu się gorąco. Chrząknął cicho.
-Słodkie?
- Bardzo - uśmiechnęła się do niego. - Weź sobie - wzięła kawałek i podsunęła mu do ust.
Otworzył je posłusznie. No, gdyby był teraz w swojej wilczej postaci, merdałby ogonkiem.
Wsunęła mu owocka do ust.
- Smaczne?
Uniósł jej rękę do ust i lekko zlizał sok z owoców z jej palców.
-Tak. Jak miód – szepnął.
- Mówiłam - uśmiechnęła się i dalej wcinała sobie.
-Więc? Zobaczymy się, gdy wyjdziesz?
- Tak, oby.
Miała taką nadzieję...
-Może dasz się zaprosić do kina. Czy coś.
- A dam, czemu nie.
-A więc jesteśmy umówieni – oznajmił z dumą.
No cóż. Skoro jego wilk jej chciał, nie mógł się opierać. Wilk musiał mieć partnerkę, jedną na całe życie. Mógł zaspokajać swoje seksualne potrzeby z innymi, ale  partnerka to był Ktoś Więcej.

4 komentarze:

  1. Oj tam, czasem trzeba obejść to chore święto XD
    Bardzo fajna notka. ;*
    Pomyśl co będzie się tam u mnie działo na dzień dziecka. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha, namówiłaś mnie XD Aż się boję pomyśleć, co tam się będzie działo xD

      Usuń
    2. U mnie kolejna notka. Zapraszam i mam nadzieję, że nie oberwę za końcówkę XD

      Usuń
  2. Vi-ci! Vi-ci! Vi-ci! *skanduje* x333

    OdpowiedzUsuń