niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 46. Ojciec i synowie.



Henry wszedł do pokoju syna, uważając, by się nie uwalić farbą. Pokazał mu z dumą nowy nabytek: dwie wędki!
-David, zobacz!
David wyjrzał zza sztalugi i uniósł brew, patrząc na niego.
- Po co ci te dwa kije?
-Otóż to, kochany synku, jedziemy na męski wypad w góry! Ryby, kamping i ognisko!
David zaczął się zastanawiać, jak DELIKATNIE wybić to ojcu z głowy. I nic nie przychodziło mu na myśl.
- Poczekaj, zajrzę w mój charakter. Nie ma mowy, nigdy w życiu.
-Daj spokój, będzie fajnie!
- Nie. Nie jadę. Weź Jace'a. On chyba lubi takie pierdoły.
-Możemy go zabrać ze sobą, jak chcesz - zgodził się Henry. -No. mama cię już spakowała.
- Ale ja nie jadę. Naprawdę, nie chcę. Nie lubię i nie przepadam i nie zmusisz mnie - mówił spokojnie.
-Oj, David - henry zrobił minę kopniętego psa. -Nie spędzisz z tatą nawet weekendu? Szkoda ci pewnie czasu dla twojego staruszka, co? - westchnął. -Wy, młodzi, pewnie macie swoje plany..
- Mamy, prawda - przytaknął. - Możemy iść na kręgle. Możemy iść na mecz koszykarski.
-A może pojedziemy po prostu bez wędkowania, co? Taki męski wypad!
- Nie lubię lasu, tato. Trzymam się od tego jak najdalej się da.
-Ech, no dobrze - Henry wyglądał na zasmuconego i zawiedzionego.
- Co z tym meczem? Grają nasi z Clippersami.
-Tak? Może uda się zdobyć bilety - humor mu się poprawił. -Chcesz też zabrać Jace'a?
- No raczej! - David uśmiechnął się. - Jest Jace, jest impreza. Zaraz do niego zadzwonię. A ty możesz użyć naszego cudownego nazwiska i swojej pozycji w społeczeństwie...
-Dobrze. To widzimy się za 20 minut na dole
David wykonał telefon, a potem skoczył pod szybki prysznic.
Był na dole po tych 20 minutach, biorąc parę winogron do ust.
Jace już czekał. Czuł się skrępowany troszkę.
-Na pewno nie będę przeszkadzał, panie de Varden? - zapytał po raz setny.
Henry poklepał go po plecach.
-A gdzie tam. To był pomysł Davida.
- Cześć, stary! - David przywitał się z nim. - Idziemy na meczyk. cieszysz się?
-Oczywiście - Jace się uśmiechnął. -Odkąd przybyłem do NY marzyłem, żeby pójść na mecz. Ale.. - urwał i chrząknął.
Henry domyślił się, że chłopak nie miał za co.
-Chodźcie, chodźcie - ponaglił ich.
Wsiedli do samochodu. David zapiął pasy i był gotowy do drogi.
- W drogę!
No i jechali. Jace milczał. Czuł się skrępowany. Nigdy nie był z rodziną Silver bez Silver.
- Potem skoczymy na pizzę, co wy na to? - zapytał David.
-Dobry pomysł - zgodził się Henry. -Jace? Masz jakieś plany na wieczór?
-Nie, panie de Varden.
- Oczywiście, że masz. jedziesz z nami na meczyk i na pizzę. Ej, kupimy sobie te wielkie palce z numerem jeden. Miejsca w loży. Awsome!
-Od kiedy jesteś takim entuzjastą, synku?
- Tato, nie mów tak, jakbyś mnie nie znał. Jace tu jest.
-Och no dobra. Co powiecie na hot dogi?
- Tak. Mogą być i hot-dogi. I zimne picie. Myślicie, że w tej koszulce - koszulka identyczna jak koszulka jednego z zawodników - zauważy mnie ten gościu?
-Na pewno. Ale jeśli pokażą nas w tym kiczowatym serduszku na telebimie to całujesz Jace'a - zażartował Henry.
- Żeby mnie Silver zabiła? Nie, dzięki.
Tłumy już przed stadionem dawno było. Trudno było znaleźć miejsce. Ale dla prokuratury? Proszę.
Henry zaparkował. Jak się okazało, siedzieli w loży z gwiazdami i z prezydentem miasta. Milutko. Jace poczuł się TAKI malutki.
-Henry! - przywitał się z nim jego znajomy. -A to?
-Moi synowie. David i Jace.
Jace spojrzał ze zdziwieniem na Henry'ego. On, jego   s y n e m ?
-Myślałem, że masz córkę i syna..
-Bo mam. Jace jest narzeczonym mojej Erin.
David dźgnął lekko łokciem Jace'a i się do niego uśmiechnął. A potem pociągnął na przód loży i posadził na wygodnym fotelu.
- Orzeszki? Naczosy? Popcorn?
-Ja..hm.. nie chcę robić kłopotów..
Pewnie bilety w takim miejscu były droższe niż jego półroczny czynsz.
-Daj spokój, Jace - Henry usiadł obok niego. -Chłopaki, musicie jeść, rośniecie.
-Dwóch synów, pofarciło ci się - burmistrz poklepał go po ramieniu. -Fajni chłopcy.
David uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był dumny z siebie, że jego tata był dumny z niego. Wspaniale uczucie.
-No. David świetnie maluje. Obraz, który ci podarowałem na święta jest jego pióra - Henry położył dłoń na ramieniu syna i lekko ścisnął.
- Mam nadzieję, że się podoba.
Jezu, oby tata nie zaczął gadać o egzaminach do Julliardu.
-Jest niesamowity - burmistrz przyjrzał mu się uważniej. Zdziwił go chłopak, który próbował się za nimi jakby schować.. -Ma pan talent, panie de Varden.
-Jace z kolei jest świetny w sporcie.
- I jest genialnym mechanikiem - dodał David, spoglądając na blondyna. - Nie interesuję się samochodami i nie wiedziałem co mi klekocze, a Jace od razu stwierdził, że to linka od hamulca ręcznego.
-David, daj spokój.. - Jace się zarumienił.
-No, no. To ci się udało, Henry. Takich dwóch chłopaków. Przekaż Bree pozdrowienia.
-Jasne.
David podał Jace'owi miseczkę z orzeszkami.
- Jedz, póki dają - zaśmiał się lekko.
Łowca zgarnął kilka i włożył sobie do ust.
-Nie musicie.. wiecie. Chwalić mnie..
- Czemu nie? Jest zajebisty, więc po co to ukrywać?
-Daj spokój, David - Jace przybrał barwę cegły.
- Musisz nauczyć się przyjmować komplementy. Czego się napijesz? - zapytał, kiedy "kelner" przyjechał z wózeczkiem z napojami. - Dla mnie zimną Nestea. Zieloną.
-Wodę po..
-Dwie cole - wtrącił Henry. -Jace. Nie krępuj się, jesteś członkiem rodziny - poklepał go po plecach.
- Za wypad - zawyrokował David, unosząc swoją butelkę.
-Za wypad - powtórzył henry, a Jace się tylko uśmiechnął. Nie mógł się bowiem napatrzeć na Henry'ego i Davida. Zazdrościł im ich relacji..
A potem rozpoczął się mecz.
- No co ty robisz?! Biegniesz! No biegniesz! No rzucaj! Rzucaaaaj! - darł się David do zawodników NYC.
Jace również im kibicował i , w miarę gry, coraz głośniej i coraz odważniej.
- Uwierzysz, że byłem z jedenastką? - zaśmiał się cicho David, żeby go przypadkiem tata nie usłyszał.
Jace spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
-Serio?!
- Aha, przeleciałem go dwa razy. W toalecie i hotelowym łóżku, gdzie odbywało się spotkanie. Tylko nie mów Jamesowi, bo mi ja... głowę urwie.
-James chyba nie dba o twoją przeszłość - powiedział lekko. -Tak, jak mam nadzieję, Silver nie myśli o mojej - zarumienił się.
- Chcę wiedzieć? - zapytał, patrząc na niego.
-Szereg lasek, których nie pamiętam ani imion, ani twarzy..
- Nie potępię cię, bo byłem taki sam. No ale pewnego dnia spotykasz takiego kogoś na swojej drodze i jest tylko ten ktoś, nie?
-tak, racja - zgodził się. -Ale czasem boje się, że Silver zacznie pytać.
- No to powodzenia, bracie - David położył mu pocieszająco rękę na ramieniu.
-Mówisz, że ona… myśli o tym ? - wystraszył się.
- Nie wiem. Miejmy nadzieję, że nie.
-Też taką mam nadzieję.. Wkurwiłaby się.
- Delikatnie mówiąc - wsunął sobie popcorn do ust.
-Aaaaand we're done here - mruknął Jace, machinalnie też opychając się popcornem. Henry podsłuchiwał ich i uśmiechał się pod nosem.
- Oj tam - David puknął go swoimi biodrami i roześmiał się.
Jace uśmiechnął się do Davida.
Po meczu spotkała go mega niespodzianka. Henry załatwił im spotkanie z drużyną!
David patrzył w TAKI sposób na zawodnika numer jedenaście.
- Cześć, chłopaki. Co tam? Co tam u was ciekawego słychać?
Jace trzymał się z tyłu. Nawet wtedy, gdy 12tka podał mu koszulkę drużyny z podpisami wszystkich jej członków. Łowca wbił zaskoczony wzrok w Henry'ego.
-Niedługo masz urodziny, więc nie krepuj się - Henry położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął tak, jak wcześniej Davida.
De Varden Junior spojrzał na Jace'a z uśmiechem i wzruszył jednym ramieniem. Naprawdę czuł, jakby miał teraz brata.
-Dziękuję, panie de Varden - powiedział Jace, wiedząc, że słowa nie oddadzą tego, co czuje.
- Dobra, sory, chłopaki - zaczął David. - My tu mamy rozrywki rodzinne i jedziemy na pizzę. No, to cześć i powodzenia w następnym meczu.
Gdy wyszli, Jace nie bardzo wiedział, jak się zachowywać.
-Często tak pan wychodzi z Davidem?
-Staramy się. Bree z Erin chodzą na zakupy, my na mecze, na pizze, kręgle.
- Kurde, dzisiaj przyszedł z wędkami.
-O! A na co pan łowi? Na goły haczyk, robaka czy na kawałek suszonego mięsa?
Henry spojrzał na niego z błyskiem w oku.
-Wędkujesz..?
-Zdarzyło mi się..
David przewrócił oczami.
- I po jaką cholerę się odzywałem - jęknął, wsiadając do auta.
Henry się roześmiał.
-Umówimy się kiedyś na ryby, Jace.
-Tak, panie de Varden.
-David, jedziemy do tej pizzerii co zawsze?
- No raczej. Wiesz, Jace, oni już nas tam znają i robią nam pizzę tak wielką, o jaką poprosimy - zaśmiał się.
-Naprawdę?
-No. Nasze męskie tajne miejsce, o którym nie wiedzą nasze damy.
- A teraz poznasz je i ty - zakończył David.
-Czuję się, jakbym zdobył jakiś stopień wtajemniczenia.
-Bo zdobywasz. Liczę, że myślisz o Erin poważnie, Jace.
-Nie myślę, panie de Varden. Ja to WIEM.
- No i super. Nie będziemy musieli z tatą szukać nowych miejsc do chowania zwłok.
-Wolę nie wiedzieć, gdzie dotychczas je chowaliście - zażartował.
No i pojechali na pizzę. I jace się wreszcie rozluźnił. Zaczął żartować i uśmiechać się. Henry czuł, że chłopak wreszcie się rozluźnia.
- No i wtedy Jace tak patrzy na Mathiasa, a ten uniósł tylko dumnie głowę i poszedł w drugą - roześmiał się David, kończąc historyjkę, którą opowiadał tacie.
-Dalej się cieszę, że Erin wybrała ciebie, Jace.

I tak minął im caaały dzień. Przyjechali do domu dość późno i każdy udał się tam, gdzie powinien; David do siebie, Henry do sypialni, gdzie była już Bree, a Jace do pokoju Silver.
Zapukał, żeby nie było.
- Proszę - Silver siedziała już w łóżku przy lampce nocnej.
Jace wszedł do pokoju. Miał tutaj swoje rzeczy o spania, w łazience Silver leżała jego szczoteczka, żel i przybory do golenia.
-Hej. Tak myślałem, ze jeszcze nie spisz.
- Czekałam na was - wyciągnęła do niego dłoń.
Przytulił ją, mocno, powoli wciągając jej zapach.
- I jak minął ci dzień? - pogłaskała go po włosach.
Jace przesunął dłonią po jej plecach.
-Dobrze. Po raz pierwszy czułem się tak, jakbym miał tatę - zdradził.
Silver uśmiechnęła się szeroko.
- Cieszę się - pocałowała go w czoło. - Naprawdę.
-Ja też. To było takie.. - położył jej rękę na swoim sercu. -Tu. Takie ciepłe uczucie. Bez strachu.
Ona nadal się do niego uśmiechała.
- Kocham cię.
-Ja ciebie też. Dałaś mi jakby rodzinę - wtulił twarz w jej szyję.
- Jakby? Ja ci dałam rodzinę i cicho.
-Tak. Dałaś - pocałował ją lekko. -Tak bardzo cię kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz