niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 47. Z rodziną to dobrze na zdjęciu.

Silver położyła dłoń na dłoni Jace'a. Właśnie jechali do jej dziadków do strony mamy. Generalnie nie bardzo przepadała za nimi, zdecydowanie bardziej wolałaby jechać do dziadków od strony taty, ale co poradzisz...
Jace tymczasem dziwnie czuł się w nowym garniturze, który kupił wraz z Henrym i Davidem. Mimo to, mocno ścisnął palce Silver. Jechali poinformować jej rodzinę o tym, że się zaręczyli. Jego wzrok musnął pierścionek na jej palcu, namacalny dowód obietnicy pomiędzy nimi.
- Zawsze tutaj możemy zawrócić - poinformował tatę David, wyglądając przez szybę.
James kibicował, by tak zrobili. On również się denerwował.
Jace westchnął ciężko.
-Nie chcemy informować dziadków Si…Erin o zaręczynach przez telefon – powiedział łagodnie.
- Nie będzie tak źle. Porozmawiamy, wypijemy kawę i pojedziemy do domu - uspokoiła ich Bree, która, no cóż, również nie bardzo przepadała za swoimi rodzicami. Ustawianie małżeństwa? Dobrze, że kandydatem okazał się Henry, z którym była już wtedy parą po kryjomu.
Jace bał się, że nie będzie pasował. Jego dłoń była mokra, ale nie drżała. Potarł palcem zaręczynowy pierścionek Silver, myśląc o tym, ze skoro jej dziadkowie wychowali Bree i zaakceptowali Henry’ego, to chyba nie mogą być tacy źli.
            W końcu zajechali pod rezydencję rodziców Bree. Była to okazała budowla z kamienia, z ogromnym ogrodem i małym stawem, za którą była prywatna stadnina koni.
Gdy wychodzili, Henry złapał Jace’a i Jamesa za ramienia.
-Nie dajcie się sprowokować – szepnął.
- Taaa - skomentował David, wciskając dzwonek do drzwi. Spojrzał na Jace'a i Jamesa, a potem westchnął cichutko.
            Otworzył im kamerdyner, równie sztywny, jak jego wykrochmalona koszula. Gestem zaprosił ich do środka, nisko pochylając głowę. Po chwili zaprowadził ich do salonu, gdzie siedziała para w podeszłym wieku. Oboje byli jednak szczupli i modnie ubrani, z włosami elegancko ułożonymi. Wstali, widząc, jak wchodzą.
-Bree, córeczko – powiedziała Sonea, ściskając córkę, podczas gdy Henry witał się z teściem. Po chwili babcia nadstawiła policzek, by wnuki mogły ją pocałować. James i Jace trzymali się troszkę z tyłu.
- Cześć, babciu - przywitały się bliźniaki i cmoknęli babcię w policzki. - Ładnie babcia wygląda - powiedzieli jednocześnie, a potem się uśmiechnęli.
-Dziękuję, kochani. A to kto?
Silver podeszła do Jace'a i złapała go za rękę.
- Babciu, dziadku, to jest Jace, mój narzeczony - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego.
-Narzeczony? – babcia przyłożyła rękę do piersi, a dziadek aż zaniemówił. –My.. my mamy dla ciebie narzeczonego, kochanie. Przecież wszystko jest ustalone..
-Da mama spokój, młodzi są, zakochani – zbagatelizował Henry, uśmiechając się do Jace’a, by dodać mu odwagi. –Jace jest bardzo opiekuńczy wobec Erin. Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny mógł się nią opiekować.
Improwizował.
-Och.. No dobrze, usiądźcie. Trevor, zadzwoń po służbę, niech poda herbatę i kawę.
-A.. mamo, to jest James. Przyjaciel Davida.
- Właściwie to James jest moim chłopakiem - wydusił z siebie David. Nie wiedział, co ma zrobić z rękami. Może też powinien złapać go za dłoń? Może objąć w pasie?
Jednak stał jak taki kołek czekając, na reakcję dziadków.
Tak jak reszta de Vardenów.
-Jak ty dziwnie wypowiadasz słowo KOLEGA – warknął Trevor. –Swoją droga, dołączą do nas potem goście.
-O. Kto? – zapytał Henry, jak gdyby nigdy nic, sięgając po ciasteczko.
-Syn mojego kolegi z parlamentu, Gideon de Blass i jego kuzynka, Sharon Despain.
-Czym zajmują się twoi rodzice, Jace? – zapytała Sonea, mierząc go badawczym spojrzeniem zimnych, niebieskich oczu.
-Moi rodzice nie żyją – co nie do końca było prawdą, chociaż dla niego ojciec równie dobrze mógłby być martwy.
-Och. Więc pewnie prowadzisz rodzinny biznes sam.
-Nie.. tak właściwie.. – chrząknął – tak właściwie jestem mechanikiem samochodowym.
TRZASK. Sonea i Trevor jednocześnie odłożyli filiżanki na spodeczki, aż trzasnęło szkło.
Bree spojrzała na męża, a potem na Jace'a. Chciała mu przekazać, że nie ma się tym przejmować.
- Bardzo dobrym - rzuciła Silver, siadając jeszcze bliżej Jace'a.
James poczuł się podle, bo czuł ulgę, że dziadkowie odczepili się od nich.
-S ł u c h a m ?
-Jesteś mechanikiem? Tzn. masz własny warsztat?
-Nie.. Pracuję w warsztacie..
-Henry, mogę cię prosić na słowo? – warknął Trevor.
Gdy tylko wyszli na korytarz, wszyscy usłyszeli podniesiony głos dziadka Silver.
-Chyba nie myślisz poważnie! Nie możesz wydać córki za jakiegoś chłopaka z ulicy! Toż ten plebs jest z nią dla pieniędzy! Henry, pomyśl o pozycji waszej rodzinie, o waszych koneksjach w parlamencie i senacie! Ja znam samego prezydenta, a moja wnuczka ma wyjść za  m e c h a n i k a ?!
Jace, słysząc każde słowo bardzo wyraźnie i bardzo dobrze, aż spuścił głowę. No tak, mógł się tego spodziewać.
Silver spojrzała na niego i położyła dłoń na jego policzku.
- Spójrz na mnie. Nie słuchaj ich - szepnęła, żeby czasem babcia nie usłyszała.
-Daj spokój – odszepnął, unikając jej wzroku.
-Bree, czy ty się na to zgodziłaś? Ja wiem, że ten twój cały Henry ma na ciebie zły wpływ – no cóż, wybrali go w końcu przez wzgląd na nazwisko. –Ale wasza Erin ma przed sobą  p r z y s z ł o ś ć.
- Mamo, Jace to najbardziej odpowiedzialny młody człowiek jakiego znam. Zaradny i opiekuńczy, Erin jest z nim bezpieczna - zapewniła ją Bree.
-Finansowo tez? – zmarszczyła nos, a Jace jakby skulił się w sobie.
-Przepraszam na chwilę – powiedział i wstał. Wyszedł na taras, a potem po schodkach do ogrodu.
-W dodatku nieuprzejmy.
James jakoś mu się nie zdziwił. Mściwie zmarszczył brwi, obmyślając, jakim by tu zaklęciem potraktować tych niemiłych ludzi.
Najgorszym.
- Jace się bardzo stara. Dużo pracuje.
Silver nie słuchała dalej. Bez słowa wstała i poszła za Jace'em. Szybko go dogoniła.
- Jace... przepraszam cię za nich.
-Co z tego, że pracuje? Mechanik nie zarobi na ubrania, dodatku, czynsz! On zapewne jest z Erin, by położyć łapę na pieniądzach naszej rodziny! Że też o tym nie pomyśleliście! Już sam fakt, że wasz syn jest  g e j e m  powinien wam dac do myślenia! Jedyne wnuki, jakie będziecie mieć, to ma być pomiot jakiegoś wieśniaka?!

Jace zerknął na Silver.
-Daj spokój – powtórzył. –Nie twoja wina, że nie jestem super bogaty, nie mam dobrze prosperującej, rodzinnej firmy z 40 letnią tradycją, tylko dwie ręce.
- Proszę, Jace, wytrzymajmy tutaj jeszcze, a potem już tu nie wrócimy - złapała go za rękę, a potem przytuliła się do niego.
Objął ją i ukrył twarz w jej włosach.
-Silver, ja nie dam rady. Czy każdy będzie mówił, że jestem z tobą dla pieniędzy? Nie obchodzą mnie one ani trochę! Chcę tylko ciebie, możemy mieszkać w jednym pokoju, w jakiejś melinie, chcę po prostu być z tobą!
- Jace - uniosła głowę i spojrzała na niego, obejmując go za szyję. - Wiem, że to trudne, ale nie słuchaj ich. Niech gadają. Ja wiem, że jesteś ze mną, bo mnie kochasz, a ja kocham ciebie. A pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. A oni... widzisz, wychowani w takich a nie innych warunkach, zasadach i nie rozumieją, że da się, tak jak my.
-Kocham cię – szepnął gorączkowo, mocno ją przytulając. –Tak bardzo cię kocham, że to aż boli, Erin.
Henry obserwował ich przez okno, podczas gdy Trevor chodził nerwowo w kółko, marudząc i wygrażając mu.
- Wiem - szepnęła i pocałowała go lekko. - Najchętniej bym stąd uciekła.
-Uwierz mi, ja też. Twoi dziadkowie są straszni – poczuł wstyd, że obejmuje ją dłońmi, które były twarde od trzymania narzędzi i broni. Że jej jasna skóra kontrastuje z jego opalenizną. –Wezmę ile etatów będzie trzeba, żebyś była szczęśliwa – obiecał. –Nie weźmiemy złamanego grosza od twoich rodziców.
- Co? Nie, żadnych dodatkowych etatów! Mowy nie ma. Nie zgadzam się. Musisz mieć też czas dla mnie.
Ujął jej twarz w dłonie.
-Dla ciebie zawsze. Dla naszej rodziny – dodał cicho. Bo oczywiście, że chciałby mieć z nią dziecko! Nieważne, co powiedzą na to jej dziadkowie. –Chyba musimy wracać.
- Nie pozwolę im, żeby tak o tobie mówili - powiedziała mu, a potem poprowadziła go z powrotem do środka.
Trevor i Henry już wrócili. Sytuacja była napięta.
-Postanowiłem coś – oznajmił dziadek surowo. –Dopóki David nie.. opamięta się.. nie mamy wnuka. A ty, jeśli poślubisz tego chłopaka, to zostaniesz wydziedziczona z naszej rodziny.
Henry spojrzał na niego zaskoczony. Ten człowiek naprawdę był ślepy.
David uniósł brew. Opamiętać się? Dobre sobie, trololo i uszanowanko, kurwa.
Wstał.
- Ja się nie opamiętam, a Erin nie potrzebuje waszych pieniędzy.
James tymczasem rzucał pod nosem zaklęcie.
-Owszem, potrzebuje. Część jej funduszu, który otrzyma w dniu 21 urodzin, pochodzi z naszej kieszeni. Straci kilka milionów, jeśli nie zerwie tych, pożal się boże, zaręczyn. Co to w ogóle jest za pierścionek? Nawet go nie widać!
-Pierścionek należał do mojej mamy – wtrącił Jace.
-Pewnie była jakąś podrzędną nierządnicą w jakimś barze – odcięła się Sonea.
- Babciu! - warknęła Silver. - Nawet go nie znacie, a oceniacie! Nie zamierzam zrywać tych zaręczyn. I gówno mnie to interesuje, czy stracę waszą kasę. Idę na studia i będę mogła sama zarabiać. Nie potrzebuję waszych pieniędzy. Kocham Jace'a i nic tego nie zmieni. Żadne pieniądze ani układy.
-Jak ty się odzywasz, młoda damo!
-To jak nic jego wpływ! – oznajmił Trevor. –Uczy ją ulicznego języka.
Jace czuł, jak rośnie w nim gniew. Mocno zacisnął pięści.
-Dobra, ja mam dość. Możecie przestać? – Henry wstał i osłonił sobą Jace’a i Silver. –Moja, podkreślam, MOJA, córka wybrała mężczyznę, z którym chce spędzić swoje życie. Wam nic do tego, pieniędzy waszych też nie potrzebujemy. Tak samo mój syn, nie obchodzi mnie, czy będzie szczęśliwy z chłopakiem, czy z dziewczyną. Chcę tylko, żeby MOJE dzieci były szczęśliwe.
Bree spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. No, za takiego Henry'ego wyszła. Ot co.
- Myślę, że powinniśmy już iść - zakomunikowała, wstając. W jej ślady poszedł David, który złapał Jamesa za rękę.
-Tak będzie lepiej – Sonea była oburzona. –Przemyśl to, Bree. Twoja rodzina stacza się!
-I super nam będzie na naszym własnym, niesnobistycznym dnie – odparł Henry. –Dzieciaki, chodźcie. Kto ma ochotę na pizzę? Stawiam!
Wszyscy skierowali się do drzwi. Silver jeszcze obejrzała się za dziadkami, patrząc na nich smutno. Była jednocześnie wkurwiona i było jej strasznie przykro, że nie akceptowali Jace'a. jej wyboru. Jej miłości.
No i jeszcze jej brat. To aż dziwne, że ich mama nie jest taka, jak oni. Całe szczęście!
Gdy wsiadali do auta, Jace zauważył coś, co utkwiło mu w pamięci: Henry czule objął Breei i pozwolił, by przez chwilę się w niego wtulała.
-Zawsze mamy moich rodziców, skarbie – powiedział, całując ją w czoło, podczas gdy dzieciaki lokowały się w aucie. Jace usiadł obok okna i odwrócił od nich wzrok. Czuł się jak intruz, jakby przyłapał ich co najmniej na grze wstępnej.
- Wiem, wiem... - szepnęła. - Jedźmy już stąd - pocałowała go lekko w usta, co by dzieci nie zgorszyć, a potem wsiadła do auta.
-Przepraszam – powiedział do Silver Jace. –Przepraszam, że stałem się przyczyną tej kłótni.
-Daj spokój. Was przynajmniej zauważali – powiedział beztrosko James, chociaż też było mu przykro.
- Nie przejmujcie się, chłopaki - Bree odwróciła się do nich. - Naprawdę, nie zawracajcie sobie nimi głowy. To nie ma sensu - uśmiechnęła się do nich delikatnie, chociaż coś ściskało ją za serce.
-Ja naprawdę nie jestem z Erin dla pieniędzy – powiedział cicho Jace. –Nigdy, nigdy o tym nie myślałem – warknął, poirytowany, trąc pięścią oko.
-Wiemy, Jace – Henry na niego spojrzał. –My to doskonale wiemy. Jestem dumny, że wejdziesz do naszej rodziny. Tak samo James. Obaj jesteście.. no nasze dzieci wiedzą najlepiej, kim dla nich jesteście.
-Dziękuję, panie de Varden – bąknął James.
Silver uśmiechnęła się do Jace'a, a potem oparła głowę na jego ramieniu. W swoje dłponie ujęła jego dłoń.
David tymczasem spojrzał na Jamesa.
- Sam słyszałeś. Jesteś na mnie skazany - wzruszył ramionami. Chciał jakoś rozładować napięcie, sam maskując swoje prawdziwe uczucia.
-Mam nadzieję, że to dożywocie – uśmiechnął się do niego James.
Jace chciał zostać sam na sam z Silver. Coraz częściej myślał o tym, by nie iść na studia, ale zaangażować się podwójnie w życie Nefilim. Za dnia mógłby wykładać na ich Akademii, w nocy mógłby polować. Dla niej miałby kilka godzin dziennie, ale za to za kilka lat mógłby sobie pozwolić na zrezygnowanie z bycia Łowcą.
- To co z tą pizzą? - zagadnęła Bree, może trochę nerwowo, ale nie dała po sobie tego poznać. – Chętni?
-Ja chętnie – powiedzieli jednocześnie James i Jace.
-To lubię – uśmiechnął się Henry i kazał kierowcy jechać do pizzeri.
Silver cmoknęła Jace'a w policzek.
Gdy wysiedli w pizzeri, pociągnął ją na bok i wpił się mocno w jej usta. Marzył o tym, o głębokim pocałunku, o poczuciu Silver przy sobie.
-Mam pomysł – szepnął.
- Nie, nie jedziemy do ciebie - odpowiedziała, przytulając się do niego.
Objął ją bardzo mocno.
-Wbrew powszechnie krążącym opiniom, nie myślę tylko o seksie z tobą – uśmiechnął się. –Dostałem propozycję nauczania w akademii Nefilim. Stawiają na nowo tę, którą zniszczono ostatnio. Jeśli zajmę się tym i polowaniami, w kilka lat zabezpieczę się finansowo.
- Jezu, Jace - Silver przewróciła oczami. - Daj spokój już z tymi pieniędzmi. Już nie mogę tego słuchać. Rzygam już tym.
-Kochanie – powiedział łagodnie, czule. –Wiem. Ale ja czuję się zły, bo jestem bezsilny. Gdybym mógł, dałbym ci wszystko, na co tylko spojrzysz.
- Ja nie potrzebuję tego. Mam ciebie i to mi wystarcza.
-A więc patrz tylko na mnie – mruknął i znów ją pocałował.
Odwzajemniła pocałunek, obejmując go za szyję.
- O matko, a ci się znowu macają - David przewrócił oczami. Wrócił do czytania menu.
-Chcesz też? – zapytał cicho James, pod stołem muskając dłonią jego udo.
-No cóż.. Jakoś przestało mnie to drażnić – westchnął Henry, popijając zimne piwo i patrząc, jak jego córka i jej chłopak okazują sobie czułość. –Dopóki.. o nie, te ręce powinien trzymać wyżej!
Bree roześmiała się, wołając do siebie kelnera.

            Wieczorem, gdy David pojechał do Jamesa, a Erin i Jace zamknęli się w jej pokoju, Henry podał Bree drinka i usiadł obok niej. Przebrał się w wygodny dres i wziął prysznic. Teraz miał w planach spędzanie czasu z żoną.
-Chodź tu do mnie – otoczył ją ramieniem.
Bree uśmiechnęła się lekko do niego, a potem przysunęła bliżej i oparła o niego.
- Powiedz mi, że z twoimi rodzicami będzie łatwiej - westchnęła ciężko.
-Zdecydowanie. Przecież wiesz, że oni uwielbiają nasze dzieci. Poza tym, nie są zafiksowani na punkcie kasy, chcą, by były szczęśliwe. A ja nie widziałem ich nigdy szczęśliwszych. Erin nawet przebąkiwała coś o  d z i e c i a c h  kiedyś.
- Słucham? Erin wspomniała coś o dzieciach? Nie rób sobie ze mnie żartów, Henry.
-Kiedy zapytałem ją, co myśli o przyszłości z Jace’em, zamyśliła się i powiedziała, że widzi ich, jak mieszkają razem. Może mają dzieci. Nawet jeśli mieliby jedno, to.. wiesz – uśmiechnął się szeroko. –Bylibyśmy najlepszymi dziadkami na świecie.
- Taaak. Zwłaszcza ty. Najlepszy dziadek pod słońcem. Ale będziesz rozpieszczał te dzieci, co? - zaśmiała się cicho, popijając drinka.
-Oczywiście. Jakbyś ty nie planowała tego robić – prychnął. –No skoro tylko Erin będzie miała dzieci, to wiesz – mimo to, uśmiechnął się. –Wyobrażasz sobie małe blondynki? – zaśmiał się lekko. –Dwie małe kopie Jace’a, z ciemnoniebieskimi oczami Erin.
- Naturalnie, że będę je rozpieszczać. W końcu będę babcią, tak? Ale nie kraczmy. Muszą najpierw skończyć studia i wziąć ślub. Aha, bliźniak naszej córki również będzie mógł mieć dziecko. Spokojnie, kochanie.
-Nawet, jeśli nie zdążą wziąć ślubu i skończyć studiów.. byleby Erin i dzieciaczek był zdrowy – powiedział Henry. –Przecież w takim tempie, w jakim oni się.. obmacują… już dawno powinni mieć maleństwo. A sami jeszcze niedawno raczkowali. Pamiętasz, jak ich goniłem po salonie?
Bree nie wypomniała mężowi, że sam wyłożył paczki prezerwatyw na stół przy którejś rozmowie.
- Pamiętam. A potem spali jak aniołki. Zawsze razem. A teraz? Osobno. W dodatku z kimś innym obok niż własny bliźniak - westchnęła cichutko.
-No cóż… - wzruszył jednym ramieniem, tym, którym jej nie obejmował. –Myślę o wnukach, ale na myśl, że uprawiają seks, mam ochotę Jace’a trzepnąć. Jamesa jakoś nie. Ale Jace’a tak.
- No cóż, tatuś dumny, że synek już robi pewne rzeczy. Ale córeczka tatusia? - zaśmiała się, wspominając ich... ekhem... lata młodości.
Henry zachichotał.
-No, mają nasz temperament – napił się swojego piwa. –W sumie.. no są już dojrzali oboje. Ale jak widzę zadrapania na jego ramionach – westchnął ciężko.
- Ty masz blizny do dzisiaj - zauważyła Bree, z pozoru obojętnie.
-Po tej akcji w domku letniskowym moich rodziców – wypomniał jej. -Moja koteczko – zamruczał z uśmieszkiem. –Boże, tam ich poczęliśmy.
- Ciiii, jeszcze ktoś cię usłyszy. Zgorszysz ich jeszcze przypadkiem i co - zaśmiała się.
-Trudno. Wiedzą, że bocian ich nie przyniósł, nie? – podrapał się po ramieniu, na którym miał parę jasnych blizn po paznokciach żony.
- Oj, wiedzą - westchnęła, dostrzegając blizny. - Wiesz, widziałam ostatnio plecy Jace'a. Wyglądają podobnie do twoich. If you know what i mean.
Henry przełknął ślinę.
-Erin go drapie – jęknął. –A jeśli drapie wtedy, kiedy ty… swoją drogą, możemy nie rozmawiać dłużej o tym, że właśnie na górze drapie Jace’a? Bo mam ochotę tam pójścia  go wytargać za ucho. Albo inną kończynę.
- Oj ciii - pocałowała go lekko. - Zajmij się żoną, okej? - uśmiechnęła się do niego, a potem do niego przytuliła.
A Henry zajął się nią, a następnego ranka na jego ramieniu pojawiły się nowe szramy.
____________

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz