Henry de Varden wszedł do swojego biura i odłożył teczkę na
stoliczek. Na biurku piętrzyło się kilka spraw, które jako prokurator miał do
zamknięcia. Usiadł na swoim fotelu i przez chwilę wpatrywał się w panoramę
Nowego Jorku. Kochał to miasto, głównie dlatego, że to tutaj poznał Bree. A
teraz mieli dwójkę cudownych dzie..
-Szefie – sekretarka weszła do gabinetu, jak zawsze bez
pukania. –Przyszła jakaś pani, mówi, że to bardzo ważne. Chodzi o panienkę
Erin.
Henry poczuł lekkie ukłucie niepokoju i szybko zerknął na
zegarek. Erin była teraz w szkole.
-Niech wejdzie. Podaj kawę, Tabby.
Po chwili
do jego gabinetu weszła oszałamiająco piękna blondynka w idealnie skrojonym,
szarym kostiumie. Włosy miała upięte w schludny kok, którego nie wymykał się żaden kosmyk. Usta miała umalowane
czerwoną szminką, a niebieskie oczy były zimne i wyniosłe. Mimo to, jej głos
brzmiał przekonująco.
-Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie, panie de Varden!
– zawołała i odłożyła swoją torebkę na bok.
-Oczywiście. Jeśli chodzi o moją córkę.. – wskazał kobiecie
gestem krzesło naprzeciwko biurka. –Pani?
-Och, jestem panną. Panna Anders. Kuratorka do spraw
nieletnich.
-Kuratorka do spraw nieletnich – powtórzył Henry,
rozsiadając się. –Moja córeczka nie ma problemów z prawem.
-Nie, nie, oczywiście, że nie. Ale spotyka się z pewnym
chłopkiem, nad którym sprawuję pieczę. Pewnie nie powiedziała panu o tym, gdyż,
no cóż, nie ma się czym chwalić. Kradzieże, napady, ciężkie pobicia. Siedział w
poprawczaku. Pana córka powinna uważać, może powinien pan.. – zamilkła, widząc,
jak Henry podnosi dłoń.
-Erin przyprowadziła Jace’a, bo chyba o nim pani mówi, do
domu. Znam go. To dobry dzieciak. Zagubiony, ale dobry.
-O..och. No oczywiście, że dobry – zrobiła współczującą
minę. –Strasznie sobie narozrabiał w życiu, ale stara się wyjść na prostą.
Pracuje, chodzi do szkoły.. Widzi pan, chodzi również o to, że musi utrzymywać
pewien pułap ocen. To zdolny chłopak, ale.. przez randkowanie nie ma czasu na
naukę – zakończyła ze smutkiem. –Jestem pewna, że i panu, ale i przede
wszystkim panience Erin nie zależy na tym, by trafił znów do poprawczaka, a to
go czeka, jeśli ich nie poprawi.
-Sugeruje pani, że oceny Jace’a są gorsze, bo spotyka się z
moją córką?
-Och, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, panie de Varden.
Po prostu myślę, że lepiej dla nich obojga będzie, jeśli się rozstaną. W końcu,
panna de Varden to.. no sam pan wie. Księżniczka. A to jest chłopak z ulicy, z
przeszłością.
Gówno prawda, pomyślał Henry, patrząc w skupieniu na
kobietę. Ocenił ją na około 25 lat i domyślił się, ze ona chce mieć Jace’a dla
siebie. Poczuł do niej obrzydzenie. Wykorzystywała własną pozycję, by uwieść
chłopaka, który wciąż był dzieckiem. I próbowała w nieczysty sposób
wyeliminować Erin z gry.
Nikt nie pogrywał sobie z de Vardenami.
-Oceny Jace’a wezmę pod własną kontrolę. Będzie uczył się
wraz z moimi dziećmi, co chyba rozwiąże tę kwestię. Myślałem też o tym, żeby
ufundować mu stypendium, aby mógł studiować. Jak pani wspominała, to zdolne
dziecko – specjalnie podkreślił to słowo. –Czy to panią zadowala?
-Panie de Varden, to hojna propozycja, ale czy Jace będzie
się w stanie uczyć? W końcu, ma 20 lat, hormony.. Może zechce skrzywdzić pana
córkę..
Henry roześmiał się głośno.
-Jeśli ktoś kogoś skrzywdzi, to Erin jego – powiedział, gdy
już się opanował. –Panno Anders. Jace stał się członkiem naszej rodziny, a de
Vardenowie się wspierają. Ten chłopiec kocha moją córkę, a moja córka kocha
jego. W takiej sytuacji mnie i mojej żonie pozostaje tylko wspierać go i dać mu
rodzinę, której nikt wcześniej mu nie dał. Czy wątpi pani w to, że potrafimy
tego dokonać, panno Anders?
-Nie, panie de Varden – powiedziała głucho, czując się
niczym uczennica, która została sprowadzona do pionu przez nauczyciela.
-No i właśnie – wstał – A teraz, jeśli pani wybaczy, mam
kolejne spotkanie.
-Dziękuję za poświęcony mi czas, panie de Varden.
To jeszcze nie koniec, dodała w myślach.
Jace wyszedł z kuchni, niosąc tacę. Miał na niej dwie
szklanki z mrożoną herbatą i talerz ciasteczek, które sam upiekł. Spojrzał na
Silver, która siedziała na kanapie i wybierała pudełko z filmem, który mieli
obejrzeć. Poczuł, jak jego serce na chwilę zamiera. Czy taka miłość zdarzała
się raz w życiu?
-Proszę – podał jej szklankę.
- Dzięki,
siadaj.
Rozwalił się obok i sięgnął po swoją szklankę.
-Wybrałaś już coś?
- Same
badziewia. Ty coś wybierz.
-Teksańska Masakra Piłą Spalinową 3 czy Poranek Zombie 4?
- Jak
mówiłam: same badziewia.
-Zawsze możemy zająć się sobą – zamruczał, trącając nosem
jej szyję.
-
Przekonaj mnie, słoneczko.
Pocałował ją lekko, jednocześnie wyjmując jej szklankę z
rąk, aby się nie wylała. Już miał położyć Silver na kanapie i przekonać ją
najlepiej, jak umiał, ale ktoś zadzwonił do drzwi. I to natarczywie, od samego
początku.
- Ktoś
przyszedł - zauważyła spostrzegawczo Silver.
-Udawajmy, że nie ma nas w domu – zaproponował, ale dzwonek
dzwonił wciąż. W końcu podniósł się i poszedł do drzwi.
Po chwili wszedł do salonu, prowadząc za sobą piękną
kobietę, która (za jego plecami) zmierzyła Silver złośliwym spojrzeniem.
-Domyślam się, że panna de Varden.
- A pani
to?
-Jestem Miranda
Anders. Kuratorka Jace’a.
-Przepraszam, kochanie. Zapomniałem – powiedział cicho Jace.
- O
kuratorce? - uniosła brwi.
-Taak.
-Nie ma się po co denerwować, ja tylko na chwilkę. Przejrzę,
czy wszystko jest okej, Jace podpisze mi raport środowiskowy i kartkę z
ocenami. Co to za dwója z chemii, Jace?
Łowca podrapał się
kark.
-Nie wyspałem się, poza tym, chemia ssie.
-Popraw ją, okej?
Przeszła się po mieszkaniu, po czym podała mu raport do
podpisania. Gdy Jace go czytał, spojrzała na Silver.
-Przypilnujesz go z ocenami, co? Nie chciałabym, żeby znowu
trafił do poprawczaka.
- Jasne.
Od tego mnie ma.
-Okej – uśmiechnęła się. Poznała tę całą Erin i uznała, że
nie stanowi ona wyzwania. –Do zobaczenia za miesiąc, Jace – po tych słowach
wyszła. Jace wrócił, zarumieniony, drapiąc się w kark.
-
Dlaczego się rumienisz, mój ty gadzie, hm? - spojrzała na niego poważnie. - Nie
mów, że ci się podoba ten krzywus.
-Hmm? Kto? – zapytał.
- No to
coś, co tu było przed chwilą.
-Miranda? Nie, nie podoba mi się. Poza tym, jest taka stara
– powiedział, wzruszając ramionami.
- Rzucisz
mnie, jak się zestarzeję?
-Nie, bo będziesz wciąż młodsza ode mnie. Poza tym – klęknął
przed nią – chcę się z tobą zestarzeć, więc to chyba pytanie bez podstaw.
- Mhm,
trzymaj się tego.
-Jedziemy do ciebie? Twój tato jest w delegacji.. – potarł
nosem jej nos.
- Chodź,
mam większą wannę.
No i tak
wyszło, że wylądowali u niej. Wpierw w wannie, potem w łóżku. Jace zasypiał,
przytulony do pleców Silver. Z przyzwyczajenia, pod poduszkę wsunął broń. Potem
przytulił się do Silver „na łyżeczkę”.
Wtuliła
się w niego plecami, a jego dłoń przytuliła do swojej twarzy.
Była cholernie szczęśliwa.
Była cholernie szczęśliwa.
-Kocham cię – szepnął sennie, muskając leniwie ustami jej
kark.
- Ja
ciebie też - pocałowała go w paluszek wskazujący. - Dobranoc.
-Dobranoc – przytulił ją mocniej.
I nawet nie
zdał sobie sprawy z tego, że zasnął, nim nastawił budzik na rano.
Henry
wszedł do domu o 2 nad ranem. Na paluszkach przemknął się po domu i ostrożnie
ogarnął, po czym, położył się obok Bree. Postanowił, ze rano zrobi swoim
dzieciom niespodziankę.
Rano
wszyscy spali w najlepsze. Każdy się do kogoś tulił. Nawet David, bo znów
zaprosił Jamesa do domu (nie, serio, co ten blond czarodziej w sobie miał,
kurde?).
Henry
postanowił wpierw obudzić Erin. Podczas gdy Bree zeszła robić naleśniki, on
zakradł się do pokoju córki, po czym zamaszystym gestem otworzył drzwi, aż
trzasnęły.
-Cześć córeczko! – zawołał.
A potem potoczyło się szybko. Nagle Jace poderwał się na
łóżku, wyjmując spod poduszki pistolet i machinalnie go odbezpieczając.
Henry zamrugał oczami, podczas gdy Jace zrobił się blady.
-Pan de Varden..
-Morgenstern.
Silver zmarszczyła nosek, a potem otworzyła oczy.
- Co się... Jace? Tato? - spojrzała na nich przestraszona.
- Co się... Jace? Tato? - spojrzała na nich przestraszona.
Jace opuścił broń, a jego myśli gnały jak szalone. Tymczasem
Henry stał bez słowa, lekko drgał m tylko mięsień na policzku.
-Zejdźcie na dół. Pogadamy – mruknął.
Uznał, że skoro niespodziankę miał on, nie Erin, to
przynajmniej zaskoczy Davida.
-Cześć, synku! – zawołał, a drzwi znów trzasnęły.
-
Japierdolękurwacosiędzieje - mruczał pod nosem, nakrywając łeb kołderką.
Henry podszedł do łóżka i silnym szarpnięciem ściągnął
kołdrę.
I znów to on miał niespodziankę. Bowiem obok Davida, na
brzuchu, spał wysoki, szczupły blondyn. Henry przez chwilę nie mógł oderwać
wzroku od jego nagich pośladków.
-DAVIDZIE
DAMIENIE DE VARDEN!
- Tato! -
syknął David, przykładając poduszkę do swojego krocza. - Co ty tu robisz?!
Czemu wchodzisz bez pukania?! Miało cię nie być!
-Ciebie na nago widziałem, twojego kolegi jeszcze nie.
Musimy pogadać, synu – powiedział. O matko, niedziela pełna niespodzianek!
James tymczasem poruszył się i pomacał ręką dookoła siebie.
-David, kurde, czemu zabrałeś kołdrę? – jęknął, nie
otwierając oczu.
-
Upiliśmy się no i nie chciałem, żeby James wracał slalomem do domu, rozumiesz -
mówił jeszcze David, nim Henry wyszedł. - Kurwa.
Henry wszedł do kuchni i spojrzał smutno na Bree.
-Wiedziałaś, ze nie tylko my nie śpimy sami..?
-
Oczywiście, że wiedziałam. Dzieciaki schodzą? - rozłożyła talerze i kubki, a na
środku postawiła duży dzbanek z sokiem.
-Czemu mi nic nie powiedziałaś? – burknął. –W dodatku Jace
jest Nefilim! Co prawda podejrzewałem coś, jak zobaczyłem jego tatuaż, ale
myślałem, ze to tylko taki wybryk..
- Jace?!
Nefilim?! Co ty do mnie mówisz? Ale to znaczy, że...
-Że nasza córka spotyka się, co więcej, SYPIA, z potomkiem
anioła.
- Nie o
to chodzi. Jak mu się coś stanie? A Erin... - Bree usiadła na krześle.
-To państwo wiedzą, kim jest Nefilim? – powiedział Jace,
wchodząc do kuchni. Był zdenerwowany, właśnie wciągał na siebie t-shirt. James
tymczasem stanął obok niego, a na sobie miał tylko szorty.
-Dzień dobry, pani de Varden – powiedział z uśmiechem.
-Oczywiście, ze wiem, kim jest Neiflim. Mój syn jest
lisołakiem.
Silver
spojrzała na Davida pytająco. David tylko uniósł brew wyżej i wzruszył jednym
ramieniem.
-Ale się porobiło – powiedział James.
-No dobrze. Siadajcie. Wszyscy – polecił Henry. –Rozumiem,
Jace, że to, że trzymasz broń w pobliżu Erin…
-Nic jej nie groziło. Była zabezpieczona.
- Ma
takie przyzwyczajenie - Silver usiadła obok Jace'a i złapała go za rękę.
-Przezorny zawsze ubezpieczony – powiedział James.
Hahahaha o ja nie mogę ale się uśmiałam :D
OdpowiedzUsuńKocham to hahah :D