sobota, 19 października 2013

Rozdział 39. „Udawany związek”.



Azrael nie lubił patrzyć na siebie w lustrze. Owszem, nie uważał swojego ciała za brzydkie, ale brakowało mu tego, co miał będąc w swoim 'domu'. Tutaj musiał pamiętać, by się ubrać, tam wystarczyło, by o tym pomyślał, a już miał na sobie szatę lub zbroję.
-Wyglądam jak nauczyciel? - zapytał.
- Trochę tak - Red uniosła brew wyżej, zakładając czarne buty. - Zbieraj się, bo autobus nam zaraz ucieknie.
-Znów autobus? - skrzywił się. -Musisz mi pokazać, gdzie kupować auta. Przyda nam się.
- Komunikacja miejsca jest w porządku, panie Aniele - mruknęła, zakładając czerwony płaszcz. Miała też czerwone spodnie. W końcu mówili do niej Red.
On z kolei, jak na żołnierza przystało, był ubrany na czarno.
-W komunikacji miejskiej możesz bardzo łatwo zostać dźgnięta przez demona, nawet nie zorientujesz się, kiedy - prychnął.
- Jezu - przewróciła oczami. - Chodź już - wyszła z domu, zamykając za nimi drzwi.
-Ale o co ci chodzi? Chodzi o twoje bezpieczeństwo, nie moje, niewiasto - przypomniał jej.
- Wiem, nudny jesteś - stanęła na przystanku i spojrzała na zegarek.
-To nie był komplement - powiedział cicho.
- Nie był - zgodziła się, kiwając głową. - O, jedzie.
Azrael rozejrzał się. Zauważył czarownicę i goblina, który przemknął przez krzaki. Na razie bezpiecznie.
W końcu dojechali do szkoły. Amelia zaprowadziła pana Anioła do sekretariatu, a sama poszła na lekcje.
Po chwili do klasy wszedł nauczyciel, prowadząc za sobą Azraela. Kilka uczennic westchnęło cicho, podczas gdy nauczyciel wydawał się być zdezorientowany.
-To jest pan Smith.. - powiedział cicho - Student historii. Będzie miał z wami praktyki...
No super, jeszcze go na jej lekcjach brakowało. Cudownie.
Amelia zniżyła się na krześle i prawie wtopiła w ścianę.
Azrael odszukał ją wzrokiem niemal natychmiast. Ciekawe, czy prorokini wiedziała, że do klasy chodziła z wilkołakiem, kelpie i czarownicą.
Nie wiedziała. Boże, wszędzie musi się pchać! No tak, Anioł Stróż, bla bla bla, szmery bajery.
Obserwował ją całą lekcję, podczas gdy nauczyciel wdawał się w szczegóły I wojny światowej. Azrael nie słuchał go.
Gdy zadzwonił dzwonek, Amelia szybko się spakowała i wybiegła z sali. Uciekła pod salę, w której miła kolejne lekcje.
A Azrael poszedł za nią. Koleżanka Amelii, Lucy, zauważyła to.
-Praktykant chyba na ciebie leci.
- Nie leci - mruknęła. - Boże, on idzie za mną?
-Panno Olivers, zostawiła pani zeszyt w sali - Azrael podszedł do niej i wręczył jej zeszyt. -Panno Grant - lekko skinął Lucy, która się zarumieniła.
- Dzięki - wyrwała mu zeszyt i odwróciła bokiem. Czuła się jak pies na smyczy albo jakieś dzikie zwierze w klatce.
-Miłego dnia, drogie panie - Azrael odszedł. Co 15 minut szukał duchowej obecności Amelii w szkole i gdy ją wyczuwał, uspokajał się.
I tak jakoś zleciał dzionek. Na przystanku czekała na niego, nerwowo patrząc na zegarek. No co, to było dziwne, że nie było go obok. Ładny był, ale ludzie, bez przesady.
W końcu się pojawił.
-Musimy pomyśleć o czymś, co pozwoli mi sprawdzać cię co 15 minut.
- Kupimy ci telefon. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? - mruknęła do siebie.
-Telefom?
- Telefon, Azraelu - wciągnęła go do autobusu.
I tak właśnie dojechali do restauracji jej babci, w której zawsze pomagała po szkole.
Zakładała fartuszek z czerwonym paskiem i nagle wcisnęła podobny Aziemu.
- Masz.
-Co to?
Pearl weszła do kuchni i zachichotała, widząc archanioła, który patrzył ze zdziwieniem na czerwony fartuszek.
- Nowy kelner. Będzie pracować za darmo - puściła oczko babci, zawiązując fartuszek Aziemu wokół bioder.
-Ale o co chodzi?
-Będziesz zbierał zamówienia i przynosił je później ludziom - wyjaśniła Pearl, żałując, że nie może im zrobić teraz zdjęcia. Nagle wpadła na pomysł. -Właśnie. Jak będziecie tłumaczyć to, że wszędzie jesteście razem?
- Ee... to mój prześladowca...? Azi, obserwuj mnie i rób to co ja - wzięła notesik i długopis i poszła do stolików.
Poszedł zaraz za nią. Pearl starała się nie chichotać na widok jego zaciętej miny.
- Pytasz się klientów, czego chcą, zapisujesz to, wracasz do kuchni, przyczepiał karteczkę do wieszaczka o tak - przypięła na klamerkę i obróciła kawałek. - Kiedy kucharze zrobią jedzenie, bierzesz je, TYLKO OSTROŻNIE, nie wywalając, zanosisz ludziom, którzy zamówili. Czaisz?
-Co robie?
- Z czym znowu?
-Co to jest "czaić"?
- Rozumiesz, co ci powiedziałam? Całą instrukcję?
-No tak.
- No, to dobrze. Czekaj na klientów. Zawsze możesz podejść do stolika, który obsługujesz i się zapytać czy smakuje lub czy potrzebują czegoś jeszcze. Po jedzeniu i zapłaceniu rachunku przez klientów, dajesz im po jednym listku gumy miętowej. Tu są - otwarła szufladę pod blatem.
-Dobrze, niewiasto.
- No.
Red westchnęła i zaczęła stukać paznokciami (czerwonymi) o blat. Cisza w eterze.
Pearl stanęła przy nich.
-Udawajcie parę.
- Słucham? - Red uniosła wysoko brwi.
-No tak wytłumaczycie to,  że wszędzie jesteście razem. Jesteście parą, kochanie - powiedziała łagodnie Pearl i podała im kubki z herbatą.
Red zaczęła się histerycznie śmiać.
- Dooobre, babciu. To ci się udało.
-Ale ja mówię poważnie, Amelio. Azraelu, co o tym myślisz?
-Rozwiązałoby to wiele problemów.
- O matko moja - Amelia ukryła twarz w dłoniach. Co to się dzieje... - No dobraaa...
-Tylko pamiętajcie, musicie być przekonujący - telefon z kanciapy odciągnął na chwilę uwagę Pearl od jej wnuczki i archanioła.
-Co robi para?
- Trzyma się za ręce, całuje się, przytula, chodzą na randki. Takie pierdoły.
-A gdzie jest ta randka?
- Gdzie zaprosisz dziewczynę.
-Aaa. Czekaj. Mam zaprosić ciebie gdzieś, a potem mam cię całować. Okej, miła perspektywa.
- No taaak, właśnie tak.
Puści mu "Szkołę uczuć" albo "Pamiętnik". Podobno jest fajne. Może się czegoś nauczy.
-Czy tutaj wciąż obowiązują takie konwenanse że na randkę mamy zabrać twoją ciocię, która jest niezamężna albo coś?
- Co? Nie! Boże.
-O. To miłe - gdy weszli jacyś klienci, Azrael pospieszył ku nim. -Witamy. Czym mogę służyć? Polecam czekoladę. Czekolada jest fantastyczna.
Amelia uniosła brew. Ciekawe, czy stracą klientów...
Pearl dotknęła jej ramienia.
-Poradzi sobie. Amelio, on walczy z demonami, a to tylko klienci..
Azrael wrócił do nich po chwili i podał zamówienie.
-Ta starsza pani była dziwna. Powiedziała, że weźmie czekoladę, o ile będzie mogła ją ze mnie zlizać. Nie rozumiem.
- Fuj, bleee! Idę stąd! - Amelia uciekła do kuchni.
Pearl poklepała go po ramieniu.
-Nie martw się, Azraelu.
Amelia tymczasem pomagała w kuchni. Nawet zaczęła się rzucać mąką z kucharzami.
- Ej, nie moje spodnie! Ała, ej! Azi! - roześmiała się.
Pojawił się błyskawicznie, osłaniając ją swoim ciałem.
- Co robisz? - stanęła prosto i spojrzała na niego. Przynajmniej próbowała.
-Wołałaś. Ktoś coś próbował ci zrobić? - zapytał groźnie, oglądając się na nią przez ramię.
- Dobrze się bawiliśmy. Chciałam, żebyś się przyłączył... - rzuciła w niego garścią mąki.
Stał, podczas gdy mąka ślicznie przykleiła mu się do policzka, faruszka i kawałka t-shirta, który spod niego wystawał.
- Ha, ha, ha? - spróbowała powoli Amelia. Ale się nie śmiał. No to westchnęła i posmutniała.
Azrael wpatrywał się w nią. Nie rozumiał, o co chodzi. Nigdy nie był dzieckiem. Nie urodził się, jak większość aniołów. Był archaniołem, został stworzony jako dorosły mężczyzna.
Sięgnął po mąkę i rzucił w nią, ale bez większego entuzjazmu.
-To jakaś gra?
- Nauczę cię zabawy - poklepała go pocieszająco po ramieniu. A potem wytarła z niego mąkę i odesłała na salę.
-Zabawa - mruknął pod nosem, obserwując kolejnych klientów.

W końcu wybiła godzina i mogli wrócić do domu.
- Doo doooomu! W końcu!
-Twoja babcia wyszła wcześniej, musiała coś załatwić. Kazała nam zamknąć.
- Okej - no to pozgaszała światła, powyłączała wszystko i zamknęła drzwi. - Chodź, Aniele - złapała go za przed ramię i pociągnęła przed siebie.
-Kiedy chcesz iść na tę randkę?
- Nie będziemy chodzić na randki. Nie jesteśmy prawdziwą parą.
-Aha. Czyli z całowania też nici?
- No. Chyba, że w miejscu publicznym, to może się zdarzyć.
Spojrzała na niego uważnie. W końcu przyjrzała mu się tak... no. Nie no, nie był najgorsiejszy. Przystojny nawet był, ładnie się prezentował, fajną miał postawę ciała i sylwetkę...
- Chociaż w sumie...
-Wolno mi, póki nie przeszkodzi to w mojej pracy.
- Aaa... no tak. Nie no, jasne przecież.
-Seks też nie wchodzi w grę.
- No nie wchodzi!
-Spokojnie. Jestem tylko twoim ochroniarzem.
- No właśnie, właśnie.
Nagle Azrael złapał ją za ramię.
-Nie ruszaj się - powiedział cicho, śmiertelnie poważny. -Jesteśmy obserwowani.
- Co? - przysunęła się bliżej niego. Niech sobie lepiej nie żartuje!
Z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, a wiatr zaczął targać ich ubraniami. Uliczna lampa zaczęła przygasać.
- Azi... co się dzieje? - rozejrzała się dyskretnie. Wystraszyła się.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do swojego boku.
-Demony.
O kur... - Amelia przytuliła się do jego pleców.
Otoczyły ich. Było ich sześciu. Mieli puste, zimne oczy, wpatrujące się w nich łapczywie. Trzymali w rękach broń wszelakiego rodzaju: maczety, pistolety, rozbite butelki.
O mój panie, o mój panie - powtarzała w myślach Red, jeszcze bardziej wtulając się w Azraela.
Obrócił się tak, by wtulała się w jego pierś.
-Oddaj nam ludzką samicę, aniele - powiedział jeden z demonów, a Azrael zmrużył oczy. Wzięli go za zwykłego anioła. Ich pech.
-Nie.
-A więc zginiesz.
- Ludzką samicę? - wyrwało się Amelii. Ja pier... Dooobra, nieważne.
-Może podejdziecie tu i sami spróbujecie ją zabrać?
Oczywiście, że podeszli. A jakże.
-Nie otwieraj oczu, Amelio - szepnął Azrael, po czym uwolnił swoje skrzydła i moc archanioła. Demony zaczęły krzyczeć z bólu. Upadły na chodnik, drżąc w agonii.
Amelia mocno zaciskała oczy. Bała się unosić powieki.
-Już, kochanie - powiedział łagodnie i pogłaskał ją po plecach. -Nie ma ich.
Azrael schował również skrzydła. Na koszulce miał dwa rozcięcia na plecach.
Amelia i tak nie otworzyła oczu, tylko dalej wtulała się w niego.
-Hej, nie ma ich już. Jesteś bezpieczna.
- Idźmy już do domu - poprosiła.
-Jasne. Chcesz polecieć? Będzie szybciej.
- Cokolwiek...
-Okej. Trzymaj się.
Rozłożył skrzydła raz jeszcze i machnął nimi, wzbudzając powietrze w ruch. Unieśli się łagodnie do góry.
- Jezu! - Red bardzo mocno objęła Aziego wokół szyi. Bała się, że zaraz spadnie.
-Nie upuszczę cię - oznajmił uroczyście, lecąc z nią w stronę domu.
- No ja myślę!
-Jak będziesz na mnie krzyczeć, to polecisz - uśmiechnął się.
- Ja nie krzyczę! - odpowiedziała od razu. - Przepraszam...
-Nie szkodzi - wylądował zgrabnie na dachu kamienicy, w której mieszkała.
Bez słowa złapała go za rękę i pociągnęła na schody, a potem do domu. No.
-Będę cię chronił, ale musisz mi na to pozwolić, niewiasto.
Po tych słowach zeszli do domu, a Azrael zerknął na swoją kurtkę. Kurcze, polubił ją. No nic.
Miał w szafie kilka takich.

1 komentarz: