Azrael nie lubił patrzyć na siebie
w lustrze. Owszem, nie uważał swojego ciała za brzydkie, ale brakowało mu tego,
co miał będąc w swoim 'domu'. Tutaj musiał pamiętać, by się ubrać, tam
wystarczyło, by o tym pomyślał, a już miał na sobie szatę lub zbroję.
-Wyglądam jak nauczyciel? - zapytał.
-Wyglądam jak nauczyciel? - zapytał.
- Trochę tak - Red uniosła brew
wyżej, zakładając czarne buty. - Zbieraj się, bo autobus nam zaraz ucieknie.
-Znów autobus? - skrzywił się.
-Musisz mi pokazać, gdzie kupować auta. Przyda nam się.
- Komunikacja miejsca jest w
porządku, panie Aniele - mruknęła, zakładając czerwony płaszcz. Miała też
czerwone spodnie. W końcu mówili do niej Red.
On z kolei, jak na żołnierza
przystało, był ubrany na czarno.
-W komunikacji miejskiej możesz bardzo łatwo zostać dźgnięta przez demona, nawet nie zorientujesz się, kiedy - prychnął.
-W komunikacji miejskiej możesz bardzo łatwo zostać dźgnięta przez demona, nawet nie zorientujesz się, kiedy - prychnął.
- Jezu - przewróciła oczami. -
Chodź już - wyszła z domu, zamykając za nimi drzwi.
-Ale o co ci chodzi? Chodzi o
twoje bezpieczeństwo, nie moje, niewiasto - przypomniał jej.
- Wiem, nudny jesteś - stanęła na
przystanku i spojrzała na zegarek.
-To nie był komplement -
powiedział cicho.
- Nie był - zgodziła się, kiwając
głową. - O, jedzie.
Azrael rozejrzał się. Zauważył
czarownicę i goblina, który przemknął przez krzaki. Na razie bezpiecznie.
W końcu dojechali do szkoły.
Amelia zaprowadziła pana Anioła do sekretariatu, a sama poszła na lekcje.
Po chwili do klasy wszedł
nauczyciel, prowadząc za sobą Azraela. Kilka uczennic westchnęło cicho, podczas
gdy nauczyciel wydawał się być zdezorientowany.
-To jest pan Smith.. - powiedział cicho - Student historii. Będzie miał z wami praktyki...
-To jest pan Smith.. - powiedział cicho - Student historii. Będzie miał z wami praktyki...
No super, jeszcze go na jej
lekcjach brakowało. Cudownie.
Amelia zniżyła się na krześle i prawie wtopiła w ścianę.
Amelia zniżyła się na krześle i prawie wtopiła w ścianę.
Azrael odszukał ją wzrokiem niemal
natychmiast. Ciekawe, czy prorokini wiedziała, że do klasy chodziła z
wilkołakiem, kelpie i czarownicą.
Nie wiedziała. Boże, wszędzie musi
się pchać! No tak, Anioł Stróż, bla bla bla, szmery bajery.
Obserwował ją całą lekcję, podczas
gdy nauczyciel wdawał się w szczegóły I wojny światowej. Azrael nie słuchał go.
Gdy zadzwonił dzwonek, Amelia
szybko się spakowała i wybiegła z sali. Uciekła pod salę, w której miła kolejne
lekcje.
A Azrael poszedł za nią. Koleżanka
Amelii, Lucy, zauważyła to.
-Praktykant chyba na ciebie leci.
-Praktykant chyba na ciebie leci.
- Nie leci - mruknęła. - Boże, on
idzie za mną?
-Panno Olivers, zostawiła pani
zeszyt w sali - Azrael podszedł do niej i wręczył jej zeszyt. -Panno Grant -
lekko skinął Lucy, która się zarumieniła.
- Dzięki - wyrwała mu zeszyt i
odwróciła bokiem. Czuła się jak pies na smyczy albo jakieś dzikie zwierze w
klatce.
-Miłego dnia, drogie panie -
Azrael odszedł. Co 15 minut szukał duchowej obecności Amelii w szkole i gdy ją
wyczuwał, uspokajał się.
I tak jakoś zleciał dzionek. Na
przystanku czekała na niego, nerwowo patrząc na zegarek. No co, to było dziwne,
że nie było go obok. Ładny był, ale ludzie, bez przesady.
W końcu się pojawił.
-Musimy pomyśleć o czymś, co pozwoli mi sprawdzać cię co 15 minut.
-Musimy pomyśleć o czymś, co pozwoli mi sprawdzać cię co 15 minut.
- Kupimy ci telefon. Czemu
wcześniej na to nie wpadłam? - mruknęła do siebie.
-Telefom?
- Telefon, Azraelu - wciągnęła go
do autobusu.
I tak właśnie dojechali do restauracji jej babci, w której zawsze pomagała po szkole.
Zakładała fartuszek z czerwonym paskiem i nagle wcisnęła podobny Aziemu.
- Masz.
I tak właśnie dojechali do restauracji jej babci, w której zawsze pomagała po szkole.
Zakładała fartuszek z czerwonym paskiem i nagle wcisnęła podobny Aziemu.
- Masz.
-Co to?
Pearl weszła do kuchni i zachichotała, widząc archanioła, który patrzył ze zdziwieniem na czerwony fartuszek.
Pearl weszła do kuchni i zachichotała, widząc archanioła, który patrzył ze zdziwieniem na czerwony fartuszek.
- Nowy kelner. Będzie pracować za
darmo - puściła oczko babci, zawiązując fartuszek Aziemu wokół bioder.
-Ale o co chodzi?
-Będziesz zbierał zamówienia i przynosił je później ludziom - wyjaśniła Pearl, żałując, że nie może im zrobić teraz zdjęcia. Nagle wpadła na pomysł. -Właśnie. Jak będziecie tłumaczyć to, że wszędzie jesteście razem?
-Będziesz zbierał zamówienia i przynosił je później ludziom - wyjaśniła Pearl, żałując, że nie może im zrobić teraz zdjęcia. Nagle wpadła na pomysł. -Właśnie. Jak będziecie tłumaczyć to, że wszędzie jesteście razem?
- Ee... to mój prześladowca...?
Azi, obserwuj mnie i rób to co ja - wzięła notesik i długopis i poszła do
stolików.
Poszedł zaraz za nią. Pearl
starała się nie chichotać na widok jego zaciętej miny.
- Pytasz się klientów, czego chcą,
zapisujesz to, wracasz do kuchni, przyczepiał karteczkę do wieszaczka o tak -
przypięła na klamerkę i obróciła kawałek. - Kiedy kucharze zrobią jedzenie,
bierzesz je, TYLKO OSTROŻNIE, nie wywalając, zanosisz ludziom, którzy zamówili.
Czaisz?
-Co robie?
- Z czym znowu?
-Co to jest "czaić"?
- Rozumiesz, co ci powiedziałam?
Całą instrukcję?
-No tak.
- No, to dobrze. Czekaj na
klientów. Zawsze możesz podejść do stolika, który obsługujesz i się zapytać czy
smakuje lub czy potrzebują czegoś jeszcze. Po jedzeniu i zapłaceniu rachunku
przez klientów, dajesz im po jednym listku gumy miętowej. Tu są - otwarła
szufladę pod blatem.
-Dobrze, niewiasto.
- No.
Red westchnęła i zaczęła stukać paznokciami (czerwonymi) o blat. Cisza w eterze.
Red westchnęła i zaczęła stukać paznokciami (czerwonymi) o blat. Cisza w eterze.
Pearl stanęła przy nich.
-Udawajcie parę.
-Udawajcie parę.
- Słucham? - Red uniosła wysoko
brwi.
-No tak wytłumaczycie to, że
wszędzie jesteście razem. Jesteście parą, kochanie - powiedziała łagodnie Pearl
i podała im kubki z herbatą.
Red zaczęła się histerycznie
śmiać.
- Dooobre, babciu. To ci się udało.
- Dooobre, babciu. To ci się udało.
-Ale ja mówię poważnie, Amelio.
Azraelu, co o tym myślisz?
-Rozwiązałoby to wiele problemów.
-Rozwiązałoby to wiele problemów.
- O matko moja - Amelia ukryła
twarz w dłoniach. Co to się dzieje... - No dobraaa...
-Tylko pamiętajcie, musicie być
przekonujący - telefon z kanciapy odciągnął na chwilę uwagę Pearl od jej
wnuczki i archanioła.
-Co robi para?
-Co robi para?
- Trzyma się za ręce, całuje się,
przytula, chodzą na randki. Takie pierdoły.
-A gdzie jest ta randka?
- Gdzie zaprosisz dziewczynę.
-Aaa. Czekaj. Mam zaprosić ciebie
gdzieś, a potem mam cię całować. Okej, miła perspektywa.
- No taaak, właśnie tak.
Puści mu "Szkołę uczuć" albo "Pamiętnik". Podobno jest fajne. Może się czegoś nauczy.
Puści mu "Szkołę uczuć" albo "Pamiętnik". Podobno jest fajne. Może się czegoś nauczy.
-Czy tutaj wciąż obowiązują takie
konwenanse że na randkę mamy zabrać twoją ciocię, która jest niezamężna albo
coś?
- Co? Nie! Boże.
-O. To miłe - gdy weszli jacyś
klienci, Azrael pospieszył ku nim. -Witamy. Czym mogę służyć? Polecam
czekoladę. Czekolada jest fantastyczna.
Amelia uniosła brew. Ciekawe, czy
stracą klientów...
Pearl dotknęła jej ramienia.
-Poradzi sobie. Amelio, on walczy z demonami, a to tylko klienci..
Azrael wrócił do nich po chwili i podał zamówienie.
-Ta starsza pani była dziwna. Powiedziała, że weźmie czekoladę, o ile będzie mogła ją ze mnie zlizać. Nie rozumiem.
-Poradzi sobie. Amelio, on walczy z demonami, a to tylko klienci..
Azrael wrócił do nich po chwili i podał zamówienie.
-Ta starsza pani była dziwna. Powiedziała, że weźmie czekoladę, o ile będzie mogła ją ze mnie zlizać. Nie rozumiem.
- Fuj, bleee! Idę stąd! - Amelia
uciekła do kuchni.
Pearl poklepała go po ramieniu.
-Nie martw się, Azraelu.
-Nie martw się, Azraelu.
Amelia tymczasem pomagała w
kuchni. Nawet zaczęła się rzucać mąką z kucharzami.
- Ej, nie moje spodnie! Ała, ej! Azi! - roześmiała się.
- Ej, nie moje spodnie! Ała, ej! Azi! - roześmiała się.
Pojawił się błyskawicznie,
osłaniając ją swoim ciałem.
- Co robisz? - stanęła prosto i
spojrzała na niego. Przynajmniej próbowała.
-Wołałaś. Ktoś coś próbował ci
zrobić? - zapytał groźnie, oglądając się na nią przez ramię.
- Dobrze się bawiliśmy. Chciałam,
żebyś się przyłączył... - rzuciła w niego garścią mąki.
Stał, podczas gdy mąka ślicznie
przykleiła mu się do policzka, faruszka i kawałka t-shirta, który spod niego
wystawał.
- Ha, ha, ha? - spróbowała powoli
Amelia. Ale się nie śmiał. No to westchnęła i posmutniała.
Azrael wpatrywał się w nią. Nie
rozumiał, o co chodzi. Nigdy nie był dzieckiem. Nie urodził się, jak większość
aniołów. Był archaniołem, został stworzony jako dorosły mężczyzna.
Sięgnął po mąkę i rzucił w nią, ale bez większego entuzjazmu.
-To jakaś gra?
Sięgnął po mąkę i rzucił w nią, ale bez większego entuzjazmu.
-To jakaś gra?
- Nauczę cię zabawy - poklepała go
pocieszająco po ramieniu. A potem wytarła z niego mąkę i odesłała na salę.
-Zabawa - mruknął pod nosem,
obserwując kolejnych klientów.
W końcu wybiła godzina i mogli
wrócić do domu.
- Doo doooomu! W końcu!
- Doo doooomu! W końcu!
-Twoja babcia wyszła wcześniej,
musiała coś załatwić. Kazała nam zamknąć.
- Okej - no to pozgaszała światła,
powyłączała wszystko i zamknęła drzwi. - Chodź, Aniele - złapała go za przed
ramię i pociągnęła przed siebie.
-Kiedy chcesz iść na tę randkę?
- Nie będziemy chodzić na randki.
Nie jesteśmy prawdziwą parą.
-Aha. Czyli z całowania też nici?
- No. Chyba, że w miejscu
publicznym, to może się zdarzyć.
Spojrzała na niego uważnie. W
końcu przyjrzała mu się tak... no. Nie no, nie był najgorsiejszy. Przystojny
nawet był, ładnie się prezentował, fajną miał postawę ciała i sylwetkę...
- Chociaż w sumie...
- Chociaż w sumie...
-Wolno mi, póki nie przeszkodzi to
w mojej pracy.
- Aaa... no tak. Nie no, jasne
przecież.
-Seks też nie wchodzi w grę.
- No nie wchodzi!
-Spokojnie. Jestem tylko twoim
ochroniarzem.
- No właśnie, właśnie.
Nagle Azrael złapał ją za ramię.
-Nie ruszaj się - powiedział cicho, śmiertelnie poważny. -Jesteśmy obserwowani.
-Nie ruszaj się - powiedział cicho, śmiertelnie poważny. -Jesteśmy obserwowani.
- Co? - przysunęła się bliżej
niego. Niech sobie lepiej nie żartuje!
Z nieba zaczęły spadać pierwsze
krople deszczu, a wiatr zaczął targać ich ubraniami. Uliczna lampa zaczęła
przygasać.
- Azi... co się dzieje? -
rozejrzała się dyskretnie. Wystraszyła się.
Objął ją ramieniem i przyciągnął
do swojego boku.
-Demony.
-Demony.
O kur... - Amelia przytuliła się
do jego pleców.
Otoczyły
ich. Było ich sześciu. Mieli puste, zimne oczy, wpatrujące się w nich
łapczywie. Trzymali w rękach broń wszelakiego rodzaju: maczety, pistolety,
rozbite butelki.
O mój
panie, o mój panie - powtarzała w myślach Red, jeszcze bardziej wtulając się w
Azraela.
Obrócił się tak, by wtulała się w
jego pierś.
-Oddaj nam ludzką samicę, aniele - powiedział jeden z demonów, a Azrael zmrużył oczy. Wzięli go za zwykłego anioła. Ich pech.
-Nie.
-A więc zginiesz.
-Oddaj nam ludzką samicę, aniele - powiedział jeden z demonów, a Azrael zmrużył oczy. Wzięli go za zwykłego anioła. Ich pech.
-Nie.
-A więc zginiesz.
- Ludzką samicę? - wyrwało się
Amelii. Ja pier... Dooobra, nieważne.
-Może podejdziecie tu i sami
spróbujecie ją zabrać?
Oczywiście, że podeszli. A jakże.
-Nie otwieraj oczu, Amelio -
szepnął Azrael, po czym uwolnił swoje skrzydła i moc archanioła. Demony zaczęły
krzyczeć z bólu. Upadły na chodnik, drżąc w agonii.
Amelia mocno zaciskała oczy. Bała
się unosić powieki.
-Już, kochanie - powiedział
łagodnie i pogłaskał ją po plecach. -Nie ma ich.
Azrael schował również skrzydła. Na koszulce miał dwa rozcięcia na plecach.
Azrael schował również skrzydła. Na koszulce miał dwa rozcięcia na plecach.
Amelia i tak nie otworzyła oczu,
tylko dalej wtulała się w niego.
-Hej, nie ma ich już. Jesteś
bezpieczna.
- Idźmy już do domu - poprosiła.
-Jasne. Chcesz polecieć? Będzie
szybciej.
- Cokolwiek...
-Okej. Trzymaj się.
Rozłożył skrzydła raz jeszcze i machnął nimi, wzbudzając powietrze w ruch. Unieśli się łagodnie do góry.
Rozłożył skrzydła raz jeszcze i machnął nimi, wzbudzając powietrze w ruch. Unieśli się łagodnie do góry.
- Jezu! - Red bardzo mocno objęła
Aziego wokół szyi. Bała się, że zaraz spadnie.
-Nie upuszczę cię - oznajmił
uroczyście, lecąc z nią w stronę domu.
- No ja myślę!
-Jak będziesz na mnie krzyczeć, to
polecisz - uśmiechnął się.
- Ja nie
krzyczę! - odpowiedziała od razu. - Przepraszam...
-Nie szkodzi - wylądował zgrabnie
na dachu kamienicy, w której mieszkała.
Bez słowa złapała go za rękę i
pociągnęła na schody, a potem do domu. No.
-Będę cię
chronił, ale musisz mi na to pozwolić, niewiasto.
Po tych słowach zeszli do domu, a Azrael zerknął na swoją kurtkę. Kurcze, polubił ją. No nic.
Miał w szafie kilka takich.
Po tych słowach zeszli do domu, a Azrael zerknął na swoją kurtkę. Kurcze, polubił ją. No nic.
Miał w szafie kilka takich.
Super rozdział, ciekawie się to zapowiada. :)
OdpowiedzUsuńU mnie news :D