sobota, 11 maja 2013

Rozdział 17. Poznaj mojego tatę.



Henry, dzierżąc pod pachą teczkę z aktami osobowymi, wszedł do domu. Odprawił gestem służącą, i bez słowa skierował się do pokoju syna, po drodze zgarniając z lodówki dwa piwa. Bez wahania zastukał do drzwi Davida.
- Nie ma mnie - odpowiedział głos zza drzwi.
David siedział przy sztalugach, cały ubrudzony kolorowymi farbami. Zajęcia ze sztuki, poziom rozszerzony, zaawansowany. Witamy na drodze ZALICZENIA u profesora Seksownego.
-Synu, to ważne. Chodzi o Erin – powiedział ze spokojem Henry. Bycie prokuratorem okręgowym przez 20 lat sprawiło, że potrafił trzymać nerwy na wodzy.
- No dobra, wchodź.
No wszystko, co dotyczyło jego siostry, było ważne.
Henry starannie zamknął za sobą drzwi i położył teczkę na biurku. Czerwonym markerem było na niej napisane „J.C. Morgenstern”. Czy odczuwał wyrzuty sumienia z powodu tego, że wykorzystał znajomości, by sprawdzić chłopaka swojej córki?
Najmniejszych nie miał.
David odłożył pędzel na bok i wytarł łapki w ściereczkę. 
- O, akta Jace'a? - zapytał, podchodząc bliżej.
-Dokładnie. Jonathan Christopher Morgenstern, urodzony 15 września 1992 roku w Londynie. Matka zmarła w 1994, został pod opieką ojca – Henry podał synowi piwo.
- No? - spojrzał na ojca, otwierając piwo. - Mów, o czym jest ta lektura - przysunął mu fotel, a co, niech sobie spocznie.
-Wszystkie jego wybryki. Zaczął figurować w aktach policyjnych od kiedy skończył 10 lat – referował jak na sali sądowej. -Drobne, potem coraz większe kradzieże, wpierw w sklepach, potem na ulicy. Co śmieszne, policja, po złapaniu, zauważała dziwną prawidłowość: w sklepach kradł tylko jedzenie, a kiedy podprowadził komuś portfel, po zabraniu kasy, odsyłał dokumenty i nietknięte karty kredytowe. Taki mały Robin Hood. Jego ojciec z kolei był znanym w okolicy moczymordą i damskim bokserem. Wnioskując po tym, lubił bić nie tylko kobiety – wyjął z akt kopię zdjęcia. Przedstawiało ono drobnego, ale wysokiego chłopca, pobitego. Miał rozbitą dolną wargę, a cała prawa strona jego twarzy pokryta była siniakami. –Przyczyna, podana pracownikowi socjalnemu: Chłopiec wdał się w bójkę w szkole.
- Mhm, jasne - David skrzywił się. No, ładnie, ładnie. Z kim jego siostra się zadaje? - Spoko, już nie kradnie. Teraz pracuje z tego co wiem.
-Tak, sprawdziłem to również – powiedział Henry bez cienia wstydu w głosie. –Gdy miał niecałe 16 lat, skatował swojego ojca, nie będę udawać, że mi przykro. Trafił za to do poprawczaka, z którego, 3 miesiące później, zabrali go do elitarnej akademii w Szkocji. Podobno program resocjalizacyjny. Jak dla mnie, śmierdzi to na kilometr, ale nic mu nie można udowodnić. Po wyjściu przyjechał do Stanów, znalazł pracę na pół etatu w warsztacie samochodowym, regularnie chodzi do szkoły, jego kurator jest nim zachwycona. A ty co o nim myślisz?
David wiedział, po co go wysłali do Szkocji. Ale nie mógł się przecież odezwać.
- Według mnie Jace jest w porządku. No i lata za Erin jak piesek z wywieszonym językiem. Nie martw się, będzie dla niej dobry. A jak nie, to sobie z nim porozmawiam. I mówię to do mojego taty, a nie do prokuratora - uśmiechnął się do niego lekko.
-Nie podejrzewasz, że może chodzić o pieniądze?
- O pieniądze? Błagam cię, on nawet na stołówce nie chce głupiej kanapki od Erin.
-Może to wiesz, jakaś sprytna zagrywka? Kradł jedzenie, pewnie na sama myśl o funduszu, jaki ma twoja siostra, oko mu bieleje.
- Tato - David położył mu dłoń na ramieniu. - Jak go poznasz, to zrozumiesz.
-Może. To pierwszy chłopak, którego Erin zaprosiła do domu. Chciałbym wiedzieć, co chodzi mu po głowie – westchnął, pijąc swoje piwo.
- No właśnie, pierwszy. Zaufaj jej.
-Ufam ocenie Erin, ale wiesz… ona jest taka.. no. Nie chciałbym, żeby zrobił jej krzywdę.
- Chyba ona jemu - mruknął David.
Henry uśmiechnął się lekko. No tak, ich córka miała charakterek swojej mamy. Niedaleko pada jabłko i tak dalej.
-Jeśli zauważysz w nim cokolwiek podejrzanego, powiesz mi, okej? – poprosił.
- Jasne. Jak tylko ja najpierw z nim pogadam - stuknął buteleczką o buteleczkę taty, a potem napił się.
            W niedzielę Jace zaparkował pod domem państwa de Varden, chociaż miał ochotę znaleźć się dwadzieścia kilometrów (co najmniej) za miastem i zaszyć się w jakimś moteliku, aż do końca weekendu. Było mu głupio przed samym sobą, ale tchórzył przed rozmową z rodzicami Silver.
            W końcu jednak stanął pod drzwiami, dzierżąc w dłoni dwa bukiety kwiatów.
Drzwi otworzył mu David. Ładnie się ubrał w koszulę ładną i dżinsy.
- Cześć. To dla mnie?
Ofc, Jace również był ładnie ubrany. Miał czyste, ciemne dżinsy i koszulę, błękitną, z czarnym krawatem. Pachniał jak zawsze miętą.
-Nie. Dla twojej mamy. I dla twojej siostry – powiedział, zdenerwowany.
- A dla mnie nie ma? - uniósł brwi, wpuszczając go do środka.
Wszedł, wcześniej wycierając buty w wycieraczkę.
-Nie…
- Och... - udał zawiedzionego. - No trudno... Wejdź, zapraszamy.
            Henry tymczasem zerknął na zastawiony do niedzielnego obiadu stół. Dawno nie jedli tak wykwintnie, ale na gościu trzeba zrobić wrażenie, niekoniecznie dobre. Kazał wyjąć najdroższy serwis, jaki mieli, jeśli ten chłopak się na to złapie..  Zerknął na swoją żonę i ruchem głowy pokazał jej, że Jace już przybył.
Bree poszła do przed pokoju i przywitała Jace'a z serdecznym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry.
-Witam. Pani musi być mamą Si..Erin. Ogromnie miło mi panią poznać – wymamrotał, rumieniąc się aż po korzonki włosów. No. To już wiedział, po kim Silver odziedziczyła korzystne geny. W ostatniej chwili przypomniał sobie o kwiatach. Wręczył pani domu bukiet radosnych słoneczników. Róże były dla Silver.
- Och, dziękuję, Jace. Wchodź, wchodź. Ja wstawię kwiaty do wody. 
Silver zeszła po chwili. Mała czarna, czarne buty na obcasie. Rozpuszczone włosy. 
- Cześć - podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
-Cześć, skarbie – przywitał się i wręczył jej kwiaty. Jakiś czas temu mówiła mu, że chciałaby dostać. Pamiętał. Bukiet składał się z tuzina długich, czerwonych róż.
- Dziękuję - uśmiechnęła się nawet i poszła do mamy po wazon. 
David spojrzał na tatę, a potem na Jace'a. Biedny...
W końcu Henry się pojawił. Zdecydował się być neutralny i wyciągnął do Jace’a dłoń.
-Henry de Varden – przedstawił się i, cóż, niemała satysfakcję sprawił mu fakt, ze Jace zbladł i zrobił się biały wręcz.
-Ja.. Jonathan Morgenstern – przedstawił się Jace. Rzadko używał swojego imienia. A jeszcze rzadziej dwóch.
- No dobrze, siadamy do kolacji? - zapytała Bree, pojawiając się z córką.
-Czekałem na was, drogie panie. Jadalnia jest tam – pokazał adoratorowi córki dębowe drzwi, które prowadziły do wspaniałej jadalni. Stał tam duży, zdolny pomieścić koło 40 osób stół, był kominek, wspaniała boazeria, drogi żyrandol. Henry zauważył jednak, że wzrok Jace’a skupiony był na Erin. Trzymał ją cały czas za rękę.
Zasiedli zatem do stołu. David spojrzał na Jace'a i zaśmiał się w duchu. Biedny, naprawdę... 
Silver usiadła blisko Jace'a. Chciała mu jakoś dodać otuchy.
Jace milczał. Zauważył przed sobą masę widelczyków, kilka łyżeczek. Do jasnej cholery, co on miał z tym zrobić? Do jedzenia nie wystarczy mu jedna? Nie mógł też niczego nie zjeść, żeby gospodarze nie poczuli się urażeni.
-Więc… skąd jesteś, Jonathanie?
-Wystarczy Jace, proszę pana.. Jestem z Anglii.
-Brytyjczyk – powiedział Henry ze spokojem. I nic więcej.
- Cudowny akcent, prawda? - Silver dotknęła ramienia Jace'a.
-Co kto lubi – powiedział Henry.
Jace przełknął ślinę. Okej. Pan de Varden chyba go nie lubił. No cóż. Nic dziwnego, skoro sypiał z jego córką..
- Słyszałam, że pracujesz - odezwała się Bree. - Co robisz?
-Pracuję u mechanika samochodowego. Robię praktycznie wszystko. Silniki, klepanie wgnieceń – powiedział, uśmiechając się do niej nieśmiało.
- O, to ładnie. Może kiedyś przyjdę - zapowiedziała, a potem zaczęła jeść zupę, którą przyniosła im służąca.
Jace, który wątpił., by tak eleganckiej damie spodobał się warsztat, nic nie powiedział. Henry tymczasem skończył zupę i spojrzał na niego.
-A co planujesz w przyszłości?
-Może zacznę tam pracować na cały etat – odpowiedział speszony Jace. Okej, marzył o studiach. Studiach z Silver, dodajmy. Ale jego nie było na nie stać.
- Mhm - odpowiedziała Bree. Niech pracuje, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem.
-Czy z tej pensji dasz radę utrzymać Erin? Wiesz, że moja córka lubi życie w luksusie.
-Zrobię wszystko, by była ze mną szczęśliwa – powiedział Jace sucho.
- Tato - Silver spojrzała na ojca z naganą. No dobra, obiadek obiadkiem, ale bez przesady.
-Chcę tego, co dla ciebie najlepsze, kochanie – powiedział czule Henry. –Miałeś kłopoty z prawem, Jace?
-Kiedyś…
- Dawno temu - dorzuciła Silver.
-Rozumiem – powiedział krótko Henry.
Jace denerwował się. Przełykał zupę, ale czuł się tak, jakby przełykał płynny ogień. No tak, był jak kundel z ulicy, podczas gdy Silver była rasową psią damą.
Zakochany Kundel! Niah!
- Jace dobrze gra w kosza. Wygraliśmy już trzy pierwsze mecze w sezonie - powiedział David. A co mu tam. Niech się tak chłopak nie męczy.
-O – Henry lekko wydął usta. –Czyli lubisz sport?
-Tak. Sztuki walki, piłka nożna, koszykówka, football..
-Rugby?
-Również, panie de Varden.
- Rugby jest bezsensu - stwierdził David, a Silver mu przytaknęła, wcinając sałatkę.
-Wasza ignorancja mnie przeraża – zaśmiał się Henry.
Jace tymczasem, całkiem niechcący, zamachnął się i spadła mu łyżka.
-Przepraszam – bąknął.
- Kochanie, spokojnie - szepnęła Silver i znów się uśmiechnęła. Dobrze jej szło z tym uśmiechaniem.
Henry uniósł brwi .Wysoko. „Kochanie”? Jego mała córeczka naprawdę zwróciła się tak do tego mężczyzny? Wytatuowanego, wysokiego, z błyskiem w oku? No błagam. Chociaż musiał przyznać, że dobrze mu z tych oczu patrzyło.
-Masz jakąś rodzinę, Jace?
-Nie.
- A gdzie mieszkasz? - zapytała Bree.
-W kamienicy na Brooklynie, proszę pani.
-To dobrze, że spotykacie się w szkole i tutaj – powiedział Henry. –To niebezpieczna okolica, razem z Queens.
-Ale czynsz nie jest wygórowany. Mieszkam sam, więc z zasiłku i pensji z warsztatu musze płacić za wynajem, rachunki i jakoś się utrzymać – wytłumaczył zawstydzony Jace.
-Pracujesz na własne utrzymanie w tym wieku. To się chwali.
Rodzeństwo de Varden prychnęli w tym samym momencie, nawet oczami przewrócili podobnie.
Podano kolejne danie. Jace poczekał, aż Silver złapie za jeden z widelczyków i wtedy chwycił podobny. Kuźwa. Żeby to jeszcze były jakieś normalne widelce.. Te były jakieś frykaśne. Po cholerę takie ludziom?
Skąd miał wiedzieć, że tę zastawę dostali państwo de Varden w prezencie ślubnym od jednego z magnatów finansowych?
Silver spojrzała na Jace'a i uśmiechnęła się lekko. Dobrze mu szło. Biedny, zestresowany... A ojciec nie mógł wyczuć, że się boi. Ale na to chyba już za późno.
Henry’emu znudziło się już przepytywanie tego chłopaka. Nie mógł wprost zapytać o pobicie ojca, o poprawczak.. Nawet nie odezwał się słowem, gdy troszkę sosu zostało mu na brodzie. Był.. niegroźny. Jak szczeniaczek labradora, z tymi swoimi jasnymi włosami i szczerymi oczami.
Silver oczywiście popędziła z pomocą i wytarła mu usta.
- Smakowało? - zainteresowała się.
Bree uśmiechnęła się do męża.
-Bardzo – Jace spojrzał jej w oczy, zafascynowany ich głębią. I nagle po prostu zapomniał o Henrym, Bree i Davidzie. Była tylko Silver. –Dziękuję, skarbie.
Henry odwzajemnił uśmiech żony. No. To ich córeczka nie trafiła najgorzej..
- Mam nadzieję, że skusisz się na deser, Jace? - zapytała Bree. 
Na deser składały się lody z owocami i bitą śmietaną, posypane czekoladą.
-Z przyjemnością, pani de Varden – odparł grzecznie.
- Świetnie - ucieszyła się. No co?
Zabrali się za jedzenie i zapadła cisza.
-Mają państwo piękny dom – bąknął Jace.
- Dziękuję. Sama urządzałam - powiedziała Bree.
I znów cisza. Henry w końcu nie wytrzymał i wybuchnął wesołym śmiechem.
-Rozluźnij się, Jace. Nie zjemy cię.
Tak, te słowa sprawiły, że się rozluźnił. Taa…
Silver uniosła brew wyżej. Matko kochana...
- No... to może obejrzymy tv? - zagadnął David. Łokcie opierał o stół, złączył dłonie i oparł o nie głowę.
Jace nie miał nic przeciwko. Usiedli więc w ogromnym salonie, przytulnym, no i czekał. Czuł się mega niezręcznie. Rodzice Silver byli mili, ale jej ojciec mimo to wciąż go przerażał…
Silver usiadła obok niego i się do niego przytuliła. No i spoko, przeszedł obiad. Najgorsze już za nim. Była z niego dumna!

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jace jest słodziutki :3 Kup mi takiego! ^^
      Ale henry też jest fajny :3 Tatuś :3

      Usuń
  2. Matko Boska to już chyba w sądzie jest bezpieczniej niż na tym obiadku :D Przepytywali jakby był seryjnym mordercą, gwałcicielem i nie wiadomo czym jeszcze. Biedny Jace.
    Super rozdzialik ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :3 W końcu tatuś musi się upewnić, z kim spotyka się jego córeczka :3

      Usuń
  3. o jaaaa....... biedny Jace, jak na przesłuchaniu... xd i ta cała zastawa... xddd
    ~M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe :D Ale wyszło dobrze, to najważniejsze :3
      Poza tym, czy Jace kiedykolwiek był zły i niegrzeczny ?;3 (nie liczac czasów, gdy miał taki być, bo to seksowne XD)

      Usuń
  4. Genialny rozdział :D Szczerzę współczuję trochę Jace... XD U mnie News :3

    OdpowiedzUsuń