Henry, dzierżąc pod pachą teczkę z aktami osobowymi, wszedł
do domu. Odprawił gestem służącą, i bez słowa skierował się do pokoju syna, po
drodze zgarniając z lodówki dwa piwa. Bez wahania zastukał do drzwi Davida.
- Nie ma
mnie - odpowiedział głos zza drzwi.
David siedział przy sztalugach, cały ubrudzony kolorowymi farbami. Zajęcia ze sztuki, poziom rozszerzony, zaawansowany. Witamy na drodze ZALICZENIA u profesora Seksownego.
David siedział przy sztalugach, cały ubrudzony kolorowymi farbami. Zajęcia ze sztuki, poziom rozszerzony, zaawansowany. Witamy na drodze ZALICZENIA u profesora Seksownego.
-Synu, to ważne. Chodzi o Erin – powiedział ze spokojem
Henry. Bycie prokuratorem okręgowym przez 20 lat sprawiło, że potrafił trzymać
nerwy na wodzy.
- No
dobra, wchodź.
No wszystko, co dotyczyło jego siostry, było ważne.
No wszystko, co dotyczyło jego siostry, było ważne.
Henry starannie zamknął za sobą drzwi i położył teczkę na
biurku. Czerwonym markerem było na niej napisane „J.C. Morgenstern”. Czy
odczuwał wyrzuty sumienia z powodu tego, że wykorzystał znajomości, by
sprawdzić chłopaka swojej córki?
Najmniejszych nie miał.
David
odłożył pędzel na bok i wytarł łapki w ściereczkę.
- O, akta Jace'a? - zapytał, podchodząc bliżej.
- O, akta Jace'a? - zapytał, podchodząc bliżej.
-Dokładnie. Jonathan Christopher Morgenstern, urodzony 15
września 1992 roku w Londynie. Matka zmarła w 1994, został pod opieką ojca –
Henry podał synowi piwo.
- No? -
spojrzał na ojca, otwierając piwo. - Mów, o czym jest ta lektura - przysunął mu
fotel, a co, niech sobie spocznie.
-Wszystkie jego wybryki. Zaczął figurować w aktach
policyjnych od kiedy skończył 10 lat – referował jak na sali sądowej. -Drobne,
potem coraz większe kradzieże, wpierw w sklepach, potem na ulicy. Co śmieszne,
policja, po złapaniu, zauważała dziwną prawidłowość: w sklepach kradł tylko
jedzenie, a kiedy podprowadził komuś portfel, po zabraniu kasy, odsyłał
dokumenty i nietknięte karty kredytowe. Taki mały Robin Hood. Jego ojciec z
kolei był znanym w okolicy moczymordą i damskim bokserem. Wnioskując po tym,
lubił bić nie tylko kobiety – wyjął z akt kopię zdjęcia. Przedstawiało ono
drobnego, ale wysokiego chłopca, pobitego. Miał rozbitą dolną wargę, a cała
prawa strona jego twarzy pokryta była siniakami. –Przyczyna, podana
pracownikowi socjalnemu: Chłopiec wdał się w bójkę w szkole.
- Mhm,
jasne - David skrzywił się. No, ładnie, ładnie. Z kim jego siostra się zadaje?
- Spoko, już nie kradnie. Teraz pracuje z tego co wiem.
-Tak, sprawdziłem to również – powiedział Henry bez cienia
wstydu w głosie. –Gdy miał niecałe 16 lat, skatował swojego ojca, nie będę
udawać, że mi przykro. Trafił za to do poprawczaka, z którego, 3 miesiące
później, zabrali go do elitarnej akademii w Szkocji. Podobno program
resocjalizacyjny. Jak dla mnie, śmierdzi to na kilometr, ale nic mu nie można
udowodnić. Po wyjściu przyjechał do Stanów, znalazł pracę na pół etatu w
warsztacie samochodowym, regularnie chodzi do szkoły, jego kurator jest nim
zachwycona. A ty co o nim myślisz?
David
wiedział, po co go wysłali do Szkocji. Ale nie mógł się przecież odezwać.
- Według mnie Jace jest w porządku. No i lata za Erin jak piesek z wywieszonym językiem. Nie martw się, będzie dla niej dobry. A jak nie, to sobie z nim porozmawiam. I mówię to do mojego taty, a nie do prokuratora - uśmiechnął się do niego lekko.
- Według mnie Jace jest w porządku. No i lata za Erin jak piesek z wywieszonym językiem. Nie martw się, będzie dla niej dobry. A jak nie, to sobie z nim porozmawiam. I mówię to do mojego taty, a nie do prokuratora - uśmiechnął się do niego lekko.
-Nie podejrzewasz, że może chodzić o pieniądze?
- O
pieniądze? Błagam cię, on nawet na stołówce nie chce głupiej kanapki od Erin.
-Może to wiesz, jakaś sprytna zagrywka? Kradł jedzenie,
pewnie na sama myśl o funduszu, jaki ma twoja siostra, oko mu bieleje.
- Tato -
David położył mu dłoń na ramieniu. - Jak go poznasz, to zrozumiesz.
-Może. To pierwszy chłopak, którego Erin zaprosiła do domu.
Chciałbym wiedzieć, co chodzi mu po głowie – westchnął, pijąc swoje piwo.
- No
właśnie, pierwszy. Zaufaj jej.
-Ufam ocenie Erin, ale wiesz… ona jest taka.. no. Nie
chciałbym, żeby zrobił jej krzywdę.
- Chyba
ona jemu - mruknął David.
Henry uśmiechnął się lekko. No tak, ich córka miała
charakterek swojej mamy. Niedaleko pada jabłko i tak dalej.
-Jeśli zauważysz w nim cokolwiek podejrzanego, powiesz mi,
okej? – poprosił.
- Jasne.
Jak tylko ja najpierw z nim pogadam - stuknął buteleczką o buteleczkę taty, a
potem napił się.
W niedzielę
Jace zaparkował pod domem państwa de Varden, chociaż miał ochotę znaleźć się
dwadzieścia kilometrów (co najmniej) za miastem i zaszyć się w jakimś moteliku,
aż do końca weekendu. Było mu głupio przed samym sobą, ale tchórzył przed
rozmową z rodzicami Silver.
W końcu
jednak stanął pod drzwiami, dzierżąc w dłoni dwa bukiety kwiatów.
Drzwi
otworzył mu David. Ładnie się ubrał w koszulę ładną i dżinsy.
- Cześć. To dla mnie?
- Cześć. To dla mnie?
Ofc, Jace również był ładnie ubrany. Miał czyste, ciemne
dżinsy i koszulę, błękitną, z czarnym krawatem. Pachniał jak zawsze miętą.
-Nie. Dla twojej mamy. I dla twojej siostry – powiedział,
zdenerwowany.
- A dla
mnie nie ma? - uniósł brwi, wpuszczając go do środka.
Wszedł, wcześniej wycierając buty w wycieraczkę.
-Nie…
- Och...
- udał zawiedzionego. - No trudno... Wejdź, zapraszamy.
Henry
tymczasem zerknął na zastawiony do niedzielnego obiadu stół. Dawno nie jedli
tak wykwintnie, ale na gościu trzeba zrobić wrażenie, niekoniecznie dobre.
Kazał wyjąć najdroższy serwis, jaki mieli, jeśli ten chłopak się na to złapie.. Zerknął na swoją żonę i ruchem głowy pokazał
jej, że Jace już przybył.
Bree
poszła do przed pokoju i przywitała Jace'a z serdecznym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
-Witam. Pani musi być mamą Si..Erin. Ogromnie miło mi panią
poznać – wymamrotał, rumieniąc się aż po korzonki włosów. No. To już wiedział,
po kim Silver odziedziczyła korzystne geny. W ostatniej chwili przypomniał
sobie o kwiatach. Wręczył pani domu bukiet radosnych słoneczników. Róże były
dla Silver.
- Och,
dziękuję, Jace. Wchodź, wchodź. Ja wstawię kwiaty do wody.
Silver zeszła po chwili. Mała czarna, czarne buty na obcasie. Rozpuszczone włosy.
- Cześć - podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
Silver zeszła po chwili. Mała czarna, czarne buty na obcasie. Rozpuszczone włosy.
- Cześć - podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
-Cześć, skarbie – przywitał się i wręczył jej kwiaty. Jakiś
czas temu mówiła mu, że chciałaby dostać. Pamiętał. Bukiet składał się z tuzina
długich, czerwonych róż.
-
Dziękuję - uśmiechnęła się nawet i poszła do mamy po wazon.
David spojrzał na tatę, a potem na Jace'a. Biedny...
David spojrzał na tatę, a potem na Jace'a. Biedny...
W końcu Henry się pojawił. Zdecydował się być neutralny i wyciągnął
do Jace’a dłoń.
-Henry de Varden – przedstawił się i, cóż, niemała
satysfakcję sprawił mu fakt, ze Jace zbladł i zrobił się biały wręcz.
-Ja.. Jonathan Morgenstern – przedstawił się Jace. Rzadko
używał swojego imienia. A jeszcze rzadziej dwóch.
- No
dobrze, siadamy do kolacji? - zapytała Bree, pojawiając się z córką.
-Czekałem na was, drogie panie. Jadalnia jest tam – pokazał
adoratorowi córki dębowe drzwi, które prowadziły do wspaniałej jadalni. Stał
tam duży, zdolny pomieścić koło 40 osób stół, był kominek, wspaniała boazeria,
drogi żyrandol. Henry zauważył jednak, że wzrok Jace’a skupiony był na Erin.
Trzymał ją cały czas za rękę.
Zasiedli
zatem do stołu. David spojrzał na Jace'a i zaśmiał się w duchu. Biedny,
naprawdę...
Silver usiadła blisko Jace'a. Chciała mu jakoś dodać otuchy.
Silver usiadła blisko Jace'a. Chciała mu jakoś dodać otuchy.
Jace milczał. Zauważył przed sobą masę widelczyków, kilka
łyżeczek. Do jasnej cholery, co on miał z tym zrobić? Do jedzenia nie wystarczy
mu jedna? Nie mógł też niczego nie zjeść, żeby gospodarze nie poczuli się urażeni.
-Więc… skąd jesteś, Jonathanie?
-Wystarczy Jace, proszę pana.. Jestem z Anglii.
-Brytyjczyk – powiedział Henry ze spokojem. I nic więcej.
- Cudowny
akcent, prawda? - Silver dotknęła ramienia Jace'a.
-Co kto lubi – powiedział Henry.
Jace przełknął ślinę. Okej. Pan de Varden chyba go nie
lubił. No cóż. Nic dziwnego, skoro sypiał z jego córką..
-
Słyszałam, że pracujesz - odezwała się Bree. - Co robisz?
-Pracuję u mechanika samochodowego. Robię praktycznie
wszystko. Silniki, klepanie wgnieceń – powiedział, uśmiechając się do niej
nieśmiało.
- O, to
ładnie. Może kiedyś przyjdę - zapowiedziała, a potem zaczęła jeść zupę, którą
przyniosła im służąca.
Jace, który wątpił., by tak eleganckiej damie spodobał się
warsztat, nic nie powiedział. Henry tymczasem skończył zupę i spojrzał na
niego.
-A co planujesz w przyszłości?
-Może zacznę tam pracować na cały etat – odpowiedział
speszony Jace. Okej, marzył o studiach. Studiach z Silver, dodajmy. Ale jego
nie było na nie stać.
- Mhm -
odpowiedziała Bree. Niech pracuje, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem.
-Czy z tej pensji dasz radę utrzymać Erin? Wiesz, że moja
córka lubi życie w luksusie.
-Zrobię wszystko, by była ze mną szczęśliwa – powiedział
Jace sucho.
- Tato -
Silver spojrzała na ojca z naganą. No dobra, obiadek obiadkiem, ale bez
przesady.
-Chcę tego, co dla ciebie najlepsze, kochanie – powiedział
czule Henry. –Miałeś kłopoty z prawem, Jace?
-Kiedyś…
- Dawno
temu - dorzuciła Silver.
-Rozumiem – powiedział krótko Henry.
Jace denerwował się. Przełykał zupę, ale czuł się tak, jakby
przełykał płynny ogień. No tak, był jak kundel z ulicy, podczas gdy Silver była
rasową psią damą.
Zakochany
Kundel! Niah!
- Jace dobrze gra w kosza. Wygraliśmy już trzy pierwsze mecze w sezonie - powiedział David. A co mu tam. Niech się tak chłopak nie męczy.
- Jace dobrze gra w kosza. Wygraliśmy już trzy pierwsze mecze w sezonie - powiedział David. A co mu tam. Niech się tak chłopak nie męczy.
-O – Henry lekko wydął usta. –Czyli lubisz sport?
-Tak. Sztuki walki, piłka nożna, koszykówka, football..
-Rugby?
-Również, panie de Varden.
- Rugby
jest bezsensu - stwierdził David, a Silver mu przytaknęła, wcinając sałatkę.
-Wasza ignorancja mnie przeraża – zaśmiał się Henry.
Jace tymczasem, całkiem niechcący, zamachnął się i spadła mu
łyżka.
-Przepraszam – bąknął.
-
Kochanie, spokojnie - szepnęła Silver i znów się uśmiechnęła. Dobrze jej szło z
tym uśmiechaniem.
Henry uniósł brwi .Wysoko. „Kochanie”? Jego mała córeczka
naprawdę zwróciła się tak do tego mężczyzny? Wytatuowanego, wysokiego, z
błyskiem w oku? No błagam. Chociaż musiał przyznać, że dobrze mu z tych oczu
patrzyło.
-Masz jakąś rodzinę, Jace?
-Nie.
- A gdzie
mieszkasz? - zapytała Bree.
-W kamienicy na Brooklynie, proszę pani.
-To dobrze, że spotykacie się w szkole i tutaj – powiedział
Henry. –To niebezpieczna okolica, razem z Queens.
-Ale czynsz nie jest wygórowany. Mieszkam sam, więc z
zasiłku i pensji z warsztatu musze płacić za wynajem, rachunki i jakoś się
utrzymać – wytłumaczył zawstydzony Jace.
-Pracujesz na własne utrzymanie w tym wieku. To się chwali.
Rodzeństwo
de Varden prychnęli w tym samym momencie, nawet oczami przewrócili podobnie.
Podano kolejne danie. Jace poczekał, aż Silver złapie za
jeden z widelczyków i wtedy chwycił podobny. Kuźwa. Żeby to jeszcze były jakieś
normalne widelce.. Te były jakieś frykaśne. Po cholerę takie ludziom?
Skąd miał wiedzieć, że tę zastawę dostali państwo de Varden
w prezencie ślubnym od jednego z magnatów finansowych?
Silver
spojrzała na Jace'a i uśmiechnęła się lekko. Dobrze mu szło. Biedny,
zestresowany... A ojciec nie mógł wyczuć, że się boi. Ale na to chyba już za
późno.
Henry’emu znudziło się już przepytywanie tego chłopaka. Nie
mógł wprost zapytać o pobicie ojca, o poprawczak.. Nawet nie odezwał się
słowem, gdy troszkę sosu zostało mu na brodzie. Był.. niegroźny. Jak
szczeniaczek labradora, z tymi swoimi jasnymi włosami i szczerymi oczami.
Silver
oczywiście popędziła z pomocą i wytarła mu usta.
- Smakowało? - zainteresowała się.
Bree uśmiechnęła się do męża.
- Smakowało? - zainteresowała się.
Bree uśmiechnęła się do męża.
-Bardzo – Jace spojrzał jej w oczy, zafascynowany ich
głębią. I nagle po prostu zapomniał o Henrym, Bree i Davidzie. Była tylko
Silver. –Dziękuję, skarbie.
Henry odwzajemnił uśmiech żony. No. To ich córeczka nie
trafiła najgorzej..
- Mam
nadzieję, że skusisz się na deser, Jace? - zapytała Bree.
Na deser składały się lody z owocami i bitą śmietaną, posypane czekoladą.
Na deser składały się lody z owocami i bitą śmietaną, posypane czekoladą.
-Z przyjemnością, pani de Varden – odparł grzecznie.
-
Świetnie - ucieszyła się. No co?
Zabrali się za jedzenie i zapadła cisza.
Zabrali się za jedzenie i zapadła cisza.
-Mają państwo piękny dom – bąknął Jace.
-
Dziękuję. Sama urządzałam - powiedziała Bree.
I znów cisza. Henry w końcu nie wytrzymał i wybuchnął
wesołym śmiechem.
-Rozluźnij się, Jace. Nie zjemy cię.
Tak, te słowa sprawiły, że się rozluźnił. Taa…
Silver
uniosła brew wyżej. Matko kochana...
- No... to może obejrzymy tv? - zagadnął David. Łokcie opierał o stół, złączył dłonie i oparł o nie głowę.
- No... to może obejrzymy tv? - zagadnął David. Łokcie opierał o stół, złączył dłonie i oparł o nie głowę.
Jace nie miał nic przeciwko. Usiedli więc w ogromnym
salonie, przytulnym, no i czekał. Czuł się mega niezręcznie. Rodzice Silver
byli mili, ale jej ojciec mimo to wciąż go przerażał…
Silver
usiadła obok niego i się do niego przytuliła. No i spoko, przeszedł obiad.
Najgorsze już za nim. Była z niego dumna!
awwww Jace x333
OdpowiedzUsuńJace jest słodziutki :3 Kup mi takiego! ^^
UsuńAle henry też jest fajny :3 Tatuś :3
Matko Boska to już chyba w sądzie jest bezpieczniej niż na tym obiadku :D Przepytywali jakby był seryjnym mordercą, gwałcicielem i nie wiadomo czym jeszcze. Biedny Jace.
OdpowiedzUsuńSuper rozdzialik ;3
Dzięki :3 W końcu tatuś musi się upewnić, z kim spotyka się jego córeczka :3
Usuńo jaaaa....... biedny Jace, jak na przesłuchaniu... xd i ta cała zastawa... xddd
OdpowiedzUsuń~M
Hehe :D Ale wyszło dobrze, to najważniejsze :3
UsuńPoza tym, czy Jace kiedykolwiek był zły i niegrzeczny ?;3 (nie liczac czasów, gdy miał taki być, bo to seksowne XD)
Genialny rozdział :D Szczerzę współczuję trochę Jace... XD U mnie News :3
OdpowiedzUsuń