Silver
siedziała w salonie i oglądała seriale. Za oknem padało. Spojrzała na zegarek.
Jace powinien już tu być, do ciężkiej cholery. Gdzież ten kretyn się szwęda po
nocach?
Dobra, nie było pytania.
Dobra, nie było pytania.
Jace tymczasem w strugach deszczu szedł do jej domu z przystanku.
Auto odmówiło posłuszeństwa właśnie teraz. Szedł więc, ignorując zimno i wodę,
wdzierającą się w każdy zakamarek jego ciała. Gdy w końcu stanął pod drzwiami
de Vardenow, miał ochotę westchnąć z ulgi.
Silver
poderwała się z kanapy, odrzucając kocyk na bok. Otwarła drzwi bez
zastanowienia.
- No w końcu! - wręcz wciągnęła go do środka. - Idź szybko do łazienki się wysuszyć i przebrać.
- No w końcu! - wręcz wciągnęła go do środka. - Idź szybko do łazienki się wysuszyć i przebrać.
-Poczekaj – miał lekko sine wargi, ręce lodowate. Rozpiął
bluzę i wyjął spod niej szczeniaka. Mała, bliżej nieokreślonej barwy kulka,
trzęsła się, wystawiona na zimno. Była sucha, na szyi miała czarną kokardę.
–Jest twój..
Silver
uniosła brwi.
- Pies...? Serio? - niepewnie wzięła szczeniaka na ręce. - Jeej, biedny zwierzak - poszła z nim do łazienki.
- Pies...? Serio? - niepewnie wzięła szczeniaka na ręce. - Jeej, biedny zwierzak - poszła z nim do łazienki.
Jace tymczasem zdjął mokrą bluzę i buty. W mokrych
skarpetkach cichaczem starał się przemknąć do pokoju Silver.
-
Jaaaace! Gdzie ty jesteś? - zawołała Silver, wycierając ręcznikiem psa. - Ciii,
ja się tobą zaopiekuję.
-W łazience! – zawołał, obnażając się powoli do bokserek.
Marzył o ciepłym prysznicu.
No i tak
to było, jak się miał tyle łazienek w domu. Silver wrzuciła ręcznik do kosza na
pranie, a potem suchym owinęła psa. Poszła z nim do łazienki, w której był
Jace.
- Gdzie go znalazłeś? - zapytała, podchodząc do niego i całując lekko w usta na powitanie. Lepiej późno niż wcale.
- Gdzie go znalazłeś? - zapytała, podchodząc do niego i całując lekko w usta na powitanie. Lepiej późno niż wcale.
-Dostałem. Pewien hodowca miał problem z mniejszym demonem,
który opętał jego psa. Pomogłem mu, ale że ostatnio nie sprzedał żadnego, nie
miał czym zapłacić. Mówiłem mu, że nie musi, że taka moja praca, ale on na to,
że chce się odwdzięczyć.
W sumie odwdzięczyć by się przydało. Łydki Jace’a były całe
pogryzione, a na plecach miał długie zadrapanie.
-Więc dał mi psa – powiedział krotko.
- Musisz
z tym skończyć - powiedziała bardzo poważnie. - Kiedyś do mnie nie dotrzesz -
warknęła, głaszcząc psa za uchem. - Mówiłam ci to już przy... przy tamtym
wydarzeniu - odwróciła wzrok.
-Skarbie – dotknął jej, ale był zimny. –Musze zarabiać.
Inaczej nie dałbym rady utrzymać mieszkania.
- Nie
musisz. Poradzimy sobie - mruknęła. - Idę ci zrobić herbaty i odgrzać jedzenie
- odwróciła się i poszła na dół do kuchni.
Jace westchnął. Nie oczekiwał, że Silver to zrozumie. W
końcu ona miała pieniądze zawsze na koncie. Poza tym, oboje rodziców i brata,
którzy o nią dbali. A on zawsze radził sobie sam. Wszedł pod ciepły strumień
wody i cicho jęknął, czując, jak rany powoli się zabliźniają.
Po 10 minutach wyszedł do pokoju, ubrany w szorty i
koszulkę. Uśmiechnął się do psa, który grzecznie siedział na łóżku.
- Masz,
pij - Silver podsunęła mu pod nos kubek ciepłej herbaty. - Na stole masz
lazanię. Smacznego.
-Dziękuję – zabrał się do jedzenia i w ciągu kilku minut
pochłonął cały talerz.
Silver
siedziała na łóżku i nadal wycierała psa, żeby czasem się nie przeziębił.
Jednocześnie tupała stópką o ziemię.
- Dobra, Jace, słuchaj mnie teraz uważnie.
No nie wytrzymała no. No nie dała rady.
- Dobra, Jace, słuchaj mnie teraz uważnie.
No nie wytrzymała no. No nie dała rady.
Spojrzał na nią. Był spokojny. Troszkę spodziewał się, że w
końcu Silver natrze mu uszu.
- Masz
szlaban na wychodzenie na polowania. Do odwołania.
-Silver – usiadł obok niej. –Wiesz, że nie mogę. To moja
praca. Jeśli przestanę się tym zajmować, kto będzie chronił ludzi?
- Są inni
Łowcy oprócz ciebie.
-Ale to mnie przydzielono Nowy Jork. Jeśli z tego
zrezygnuję, mogą mi kazać wrócić do Londynu.
- A
konkretnie?
-Konkretnie przydzielą mi wtedy inny miasto. Może to być
Praga, Madryt, Warszawa. Setki kilometrów od ciebie. Zwłaszcza teraz, po tym,
jak zniszczono tutejsza akademię..
- A,
czyli tak czy siak... a jak zrezygnujesz z bycia Łowcą, to co?
-Zostanę bez głównego źródła mojego utrzymania, bez wsparcia
kolegów i przyjaciół. Co prawda.. za rok lub dwa mógłbym się starać o
przeniesienie do szkoły, w sensie, mógłbym zostać nauczycielem.. ale to mało
możliwe.
-
Nauczyciel brzmi dobrze - westchnęła Silver. Wstała i podeszła do niego.
Usiadłą mu na kolanach i objęła za szyję. - Po prostu od czasu tamtego
wydarzenia, za każdym razem jak wychodzisz z domu, to nic, tylko myślę o tym,
czy jesteś bezpieczny. David chciał aż usunąć twój numer telefonu, żebym nie
dzwoniła co chwilę, ale to nie miało sensu, bo znam go na pamięć.
-Kochanie – westchnął łagodnie. –Wiem, że się martwisz.
Przepraszam, że musisz się martwić. Ale chcę zostać w Nowym Jorku, żeby być z
tobą.
- Wiem -
pogłaskała go po karku. - Ale musiałam ruszyć ten temat.
-Domyśliłem się – uśmiechnął. –Wiesz, że zrobiłbym wszystko,
żebyś była bezpieczna. A teraz lepiej powiedz, jak nazwiesz psa.
Silver
pocałowała go czule w usta.
- Co do psa... może Dexter? Tak, będzie Dexter - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na szczeniaka, który zabrał się za gryzienie czerwonego ręcznika.
- Co do psa... może Dexter? Tak, będzie Dexter - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na szczeniaka, który zabrał się za gryzienie czerwonego ręcznika.
-Dexter – powtórzył. –Ładnie.
Wziął psa na ręce i spojrzał mu w oczka.
-Masz pilnować swojej damy, kiedy mnie nie będzie, okej?
Pies
patrzył na niego brązowymi oczami. Takimi dużymi.
Silver przytuliła się do Jace'a.
Silver przytuliła się do Jace'a.
-Z tego wszystkiego nie pomyślałem, co na to twoi rodzice –
mruknął.
- Nikt
nie ma alergii na psią sierść, więc - pocałowała go w szyję. Potem wzięła psa
na ręce. - Zobacz, jaki jestem przystojny - zaśmiała się.
-Erin, czy widziałaś moje… - henry urwał, zaskoczony
widokiem Jace’a w sypialni córki, o tak późnej porze. Chyba nie chciał
wiedzieć. –Cześć, Jace.
-Dzień dobry, panie de Varden – Jace się poderwał.
- Tato,
zobacz - Silver pokazała mu szczeniaka, który rozdziawił pyszczek i wystawił
jęzor, pokazując uśmiech.
-Ło Jezusie, a co to?
- Dexter
- Silver uśmiechnęła się. - Jace go przyniósł.
-Jace przyniósł ci psa? – Henry uniósł wysoko brwi.
-Dostałem go, panie de Varden. A ja nie mam miejsca, ani
czasu, bo pracuję – Jace zaczał się usprawiedliwiać.
-Dostałeś? -Henry
pokazał rany na jego nodze. –Wygląda, jakbyś się bił z jego mamą.
Uśmiech
znikł z twarzy Silver.
- Idę nakarmić psa. Możecie sobie porozmawiać - prychnęła i poszła na dół, do kuchni.
- Idę nakarmić psa. Możecie sobie porozmawiać - prychnęła i poszła na dół, do kuchni.
-Pokłóciliście się o coś? – zapytał cicho Henry.
Jace, zmieszany, podrapał się w ramię.
-Erin nie podoba się, że tyle pracuję. Że czasem jest
niebezpiecznie. A ja nie chcę jej pomocy w kwestii pieniędzy, panie de Varden –
powiedział twardo. –Nie jestem z Erin dla kasy. Więc zapracuję i..
-Jace – Henry mu przerwał. –Rozumiem, że nie chcesz
wykorzystać mojej córki. Na początku miałem takie podejrzenia, ale w miarę, jak
cię poznawałem, przestawałem o tym myśleć. Ale pomyśl o jednym: czy gdyby
sytuacja była odwrotna i to Erin wypruwałaby sobie żyły, pozwoliłbyś jej?
-Nie ma takiej opcji!
-No właśnie. Żyjemy w XXI wieku. Miałeś ciężkie życie,
przeszedłeś przez coś, przez co żadne dziecko nie powinno przechodzić. Pozwól,
by Erin ci pomogła. Żebyśmy ci wszyscy pomogli – powiedział Henry. –Jestem
pewien, że Bree też tak myśli.
Silver
opierała się o ścianę przy drzwiach, które specjalnie zostawiła otwarte.
Uśmiechnęła się. No, może jej genialny tata przemówi mu do rozumu. Chciałby,
żeby Jace przestał łazić na te polowania i tak dalej. Żeby był z nią od
początku wieczora przez całą noc, a nie przyłaził o trzeciej i myślał, że ona
nie śpi. Rozumiała oczywiście to wszystko, ale nikt nie może zabronić jej o tym
pomarzyć i próbować o to walczyć, prawda?
-Mogę.. złożyć podanie, ale nie wiem, czy zostanie przyjęte.
Wtedy straciłbym źródło dochodów, a mam odłożone trochę na studia i gdyby się
udało, ale wtedy..
-Jace. Pomożemy ci – powtórzył Henry, kładąc dłoń na jego
ramieniu. –Poza tym, wraz z Bree uznaliśmy, że skoro posyłamy na studia i Erin,
i Davida, to co za problem posłać również ciebie? O mieszkanie się nie martw,
zamieszkacie we troje. I nie chcę słyszeć ani słowa – powiedział, widząc, jak
Jace gwałtownie nabiera powietrza. –Pomyśl o tym, jak o inwestycji. My
zainwestujemy w ciebie, nie tylko dlatego, że jesteś chłopakiem Erin, ale
dlatego, że masz tu – stuknął go palcem lekko w czoło – i tu – stuknął w serce
– coś, o co warto walczyć.
Silver
weszła do pokoju.
- To jak będzie? - zapytała, stając obok taty. - Zgódź się.
Niiiiie, to wcale nie brzmiało jak rozkaz.
- To jak będzie? - zapytała, stając obok taty. - Zgódź się.
Niiiiie, to wcale nie brzmiało jak rozkaz.
Jace spojrzał na nią.
-Jeśli ja się zgodzę, chcę, żebyś ty też się na coś zgodziła
– powiedział, łapiąc ją za rękę. –Skoro twój tata inwestuje we mnie, ty
zainwestuj w nas. Chcę, żebyś została moją zoną… - na widok miny Henry’ego,
szybko dodał: - Oczywiście, po studiach. Kiedy będziesz gotowa.
Silver
spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Boże, co się właśnie działo?!
- Ja... Jace... - zawiesiła głos. Na jej usta wkradł się szeroko uśmiech. - Tak, dobrze. Zgadzam się!
- Ja... Jace... - zawiesiła głos. Na jej usta wkradł się szeroko uśmiech. - Tak, dobrze. Zgadzam się!
Henry patrzył w osłupieniu, jak Jace przez głowę ściąga
srebrny łańcuszek, na którego końcu migotała ładna, srebrna obrączka, z
wygrawerowanym czymś w środku. Nie mógł
uwierzyć, że Jace, ubrany w dres, obserwowany przez psa i przyszłego teścia,
właśnie elegancko przyklęknął na jedno kolano.
-Co prawda, nie jest to pierścionek z diamentem, na jaki
zasługujesz, ale należał do mojej mamy. Jestem pewien, że byłaby teraz
szczęśliwa – wsunął jej obrączkę na palec. Nie mógł widzieć, jak za szybą,
pewien anioł lekko się uśmiecha, niewidoczny dla ludzi.
Silver
nie była tego typu dziewczyną, która zaraz się rozpłacze ze szczęścia. Ale
uśmiechała się i to bardzo szeroko, bardzo szczęśliwa. Oddała szczeniaka tacie,
a potem pociągnęła Jace'a za rękę, aby wstał. Przytuliła się do niego mocno.
- Kocham cię - szepnęła. - Tak strasznie mocno cię kocham - zacisnęła palce na jego koszulce.
- Kocham cię - szepnęła. - Tak strasznie mocno cię kocham - zacisnęła palce na jego koszulce.
Jace pocałował ją mocno, tak, jakby Henry’ego nie było w
pokoju. A on uśmiechał się lkko, po czym chrząknął, gdy już dał im troszkę czasu.
-Musimy powiedzieć Bree i Davidowi.
Silver go
nie słuchała. Spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy (jak to ładnie
brzmiało).
- Co się dzieje? - do pokoju wpadł David. - Jaki ładny pieeeseeek! - wziął szczeniaka od taty.
- Gdzie mama? - zapytała Silver.
- Na dole, szykuje stół do kolacji.
- Co się dzieje? - do pokoju wpadł David. - Jaki ładny pieeeseeek! - wziął szczeniaka od taty.
- Gdzie mama? - zapytała Silver.
- Na dole, szykuje stół do kolacji.
-Miało to nastąpić w bardziej romantycznych warunkach -szepnął jej Jace do ucha. –Chciałem cię
zabrać w nocy na szczyt wieżowca i oświadczyć na tle rozświetlonego Manhattanu,
bylibyśmy sam no.. ale poszedłem za impulsem – założył jej kosmyk włosów za
ucho.
Tymczasem Henry zszedł na dół. Uśmiechnął się do Bree.
-Zadzwoń szybko na catering. Urządzamy elegancką kolację w
dresach. Jest powód – dodał tajemniczo.
- Jaki
catering? Ja tu kolację ugotowałam. Co się znowu dzieje? - położyła ręce na
biodrach, patrząc na swojego męża uważnie.
Henry porwał ją w ramiona i pocałował mocno.
-Zobaczysz!
Tymczasem Jace spojrzał na Davida i chrząknął cicho.
-Ty mu chcesz powiedzieć czy ja?
- Ja mu
powiem - powiedziała i podeszłą do niego.
- Jezus Maria, będę chrzestnym?!
- Nie, kretynie - siostra zdzieliła go w ramię, uważając na psa. Potem pokazała mu dłoń z pierścionkiem.
David patrzył na to niewzruszony. Przez chwilę. Potem uniósł wysoko brwi i spojrzał na swoją młodszą o trzy minuty siostrę.
- Nie gadaj.
- Mhm, serio.
- No nie wierzę. Zgodziłaś się?
- Mhm - uśmiechnęła się.
- O matko kochana, gratuluję! - przytulił ją do siebie (nadal uważając an biednego psa, który pewnie nie ogarniał tematu). - Ale się cieszę!
Kiedy puścił Erin, przytulił Jace'a.
- Gratuluję, stary.
- Jezus Maria, będę chrzestnym?!
- Nie, kretynie - siostra zdzieliła go w ramię, uważając na psa. Potem pokazała mu dłoń z pierścionkiem.
David patrzył na to niewzruszony. Przez chwilę. Potem uniósł wysoko brwi i spojrzał na swoją młodszą o trzy minuty siostrę.
- Nie gadaj.
- Mhm, serio.
- No nie wierzę. Zgodziłaś się?
- Mhm - uśmiechnęła się.
- O matko kochana, gratuluję! - przytulił ją do siebie (nadal uważając an biednego psa, który pewnie nie ogarniał tematu). - Ale się cieszę!
Kiedy puścił Erin, przytulił Jace'a.
- Gratuluję, stary.
Jace odwzajemnił uścisk.
-Dzięki. Przez chwilę bałem się, że Silver odmówi –
powiedział, patrząc z uśmiechem na NARZECZONĄ.
- Noo, to
miałeś czego - zaśmiał się. - Tata i mama wiedzą?
-Wasz tata przy tym był – jęknął Jace. –Masakra, pewnie
sobie teraz myśli, że w dresie.. w sypialni.. nie popisałem się.
- Ej,
podobno nie liczą się okoliczności, tylko uczucie. Fuj, nie wierzę, że to
powiedziałem. Chodźcie na dół.
Zeszli.
Jace troszkę się denerwował. W końcu nie miał kwiatów dla pani domu, za to
przyniósł psa i w dresie oświadczył się jej córce.
- Witaj,
Jace. Podobno macie coś do powiedzenia. Mam nadzieję, że za parę miesięcy nie
zostanę babcią - Bree uniosła nieco jedną brew.
-Jest pani za młoda – powiedział szybko. –Nie, nie.. my..
hmm.
- Tak,
Jace? Może chcesz usiąść?
Był czerwony na twarzy. A po chwili blady. A potem znów
czerwony. Jakos tak bardziej bał się w tym momencie pani de Varden.
-OświadczyłemsięErin.
- Możesz
wolnej? - Bree już się uśmiechała. Chciała się tylko upewnić, że dobrze
zrozumiała. Ale raczej tak, ponieważ parę minut temu Henry tak się cieszył...
-Oświadczyłem się Erin. A ona się zgodziła.. – mocniej
chwycił jej dłoń.
- To
wspaniale! - ucieszyła się Bree i przytuliła przyszłego zięcia. - Tak się
cieszę! Jesteś dla niej odpowiednim facetem. A jak zrobisz jej jakąś krzywdę,
to cię znajdę i...
- Maaamo, to Jace - przerwał jej szybko David. - Erin sama wydrapałaby mu oczy.
- Maaamo, to Jace - przerwał jej szybko David. - Erin sama wydrapałaby mu oczy.
-Czyli.. państwo nie mają nic przeciwko? – wciąż trudno było
mu w to uwierzyć
-
Oczywiście, że nie. Jak moglibyśmy mieć? Przeciwko tobie? Nigdy - Bree zaśmiała
się i machnęła ręką.
Henry tymczasem uściskał jego dłoń.
-Tym razem oficjalnie, Jace. Gratulacje i cieszę się, że
będziesz członkiem naszej rodziny. A ty, Erin – uśmiechnął się do córeczki.
–Boże, jestem z ciebie dumny.
No i z
poważnej rozmowy do oświadczyn. Jace wiedział jak zmienić temat. Ale nie
przeszkadzało jej to. Spojrzała na swojego narzeczonego i przytuliła się do
jego ramienia.
- Kocham cię - szepnęła mu na ucho.
- Kocham cię - szepnęła mu na ucho.
Witam,
OdpowiedzUsuńniedawno tutaj trafiłam, opowiadanie jest fantastyczne, uwielbiam opowiadania o wilkołakach, wampirach... czekam na kolejny rozdział
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia