sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 1. Spotkanie.



            Padało. Chłodne, ciężkie deszczowe krople rozbijały się o parapety i chodniki, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk upadku. Ludzie nie wsłuchiwali się w niego, pogrążeni w myślach i muzyce, gdy wędrowali ulicami Nowego Jorku w listopadzie 2012 roku. Porywisty wiatr wdzierał się brutalnie pod każdy nieosłonięty zakamarek ciała i owiewał go chłodem nocy.
            Wysoki cień przemknął po ścianach, uważając na to, by nie wdepnąć w śmieci. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, która już zdążyła przesiąknąć, ale nie czuł zimna. Gorszy stan miały jego znoszone trampki, które rozbryzgiwały wodę, gdy biegł.
            Spieszył się, gdyż w powietrzu wyczuł zapach krwi i strachu. Dębowy kołek, ukryty w rękawie bluzy, był ciepły, rozgrzany wręcz od ciepła jego ciała. Czy się bał?
            Nigdy.
            Gdy wbiegł w wąski, mroczny zaułek, zauważył dwa wampiry, które pochylały się nad swoją ofiarą. Sadząc po dźwiękach, jakie wydawała, dotychczas tylko ją straszyli, ale nie doszło do niczego poważniejszego. Uspokoił więc oddech i serce, poczym z ramienia zdjął ciężką kuszę i przeładował.
            Pierwszy wampir nawet nie usłyszał świstu strzały, która wbiła się w jego plecy. Nie zdążył również przemyśleć tego, jak wyglądało jego życie, gdyż w ułamku sekundy zmienił się w proch. Drugi wampir wyszczerzył ostrzegawczo zęby i zaczął prychać, odsuwając się od dziewczyny.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na chłopaka, który (jak miała nadzieję) miał zamiar ją uratować. Spojrzała ukradkiem na to coś, co pozostało po tym wampirze (!), a potem spojrzała na drugiego napastnika. No popatrz, wystarczy nosić ze sobą kuszę. Haha, może sobie kupi wersję torebkową.
Cofnęła się parę kroków na swoich niewysokich, bo ośmiocentymetrowych obcasach, obserwując uważnie wampira. Nie, nie krzyczała, ona tego nie robiła. Nie, nie drżała. Nie, nie pociły jej się ręce. Tylko serce szybko jej biło ze strachu. Czekała cały czas, aż ten gościu go załatwi, a ona będzie mogła wrócić w spokoju do domu i... no. Wampiry żyją. O tym będzie myślała przez kilka następnych dni. Haha.
            Wampir rzucił się na chłopaka, ale ten odrzucił kuszę i wyjął znikąd ładny, srebrny miecz. Szybko się nim zamachnął, przyzwyczajony do ciężaru broni. Wampir roześmiał się.
-Stal? Ma mnie to nie działa.
-Och, naprawdę? – cyniczny głos spod kaptura był głęboki, męski, przyjemnie ochrypnięty.
            Rzucił mu czymś w twarz, a wampir zakaszlał i cofnął się. Chłopak w tym momencie prostym cięciem oddzielił jego głowę od ciała. Krew bryzgnęła na ścianę taniego motelu. Zniecierpliwiony kopniakiem przewrócił ciało na ziemię, gdzie rozpadło się w pył, po czym strzepnął krew z ostrza i schował je do pochwy na plecach. Zerknął na dziewczynę.
No no. Nic dziwnego, że wpadła w oko wampirom..
-Już ci nic nie grozi – oznajmił.
- Och, serio? - zakpiła dziewczyna i spojrzała na niego. - Kim ty w ogóle jesteś? - zapytała, marszcząc brwi. - A właściwie, co mnie to obchodzi - wyminęła go szybkim krokiem, kierując się w stronę ulicy. Dom, dom, dom.
Złapał ją błyskawicznie za nadgarstek.
-Czy któryś z nich cię ugryzł? – wskazał na ślad zębów na jej przedramieniu.
- Zgadnij, geniuszu - spojrzała na niego. Ehe, kaptur. Cóż za elokwencja.
-Musisz pojechać ze mną – zawyrokował. –Trzeba to opatrzyć, żeby nie doszło do zakażenia.
- Powiedz, wystarczy zwykła woda utleniona, czy potrzeba jakiegoś specyfiku?
-Potrzeba czegoś więcej. Chodź – mruknął i pociągnął ją do starego, czarnego auta.
- Ha, dobre - wyrwała mu się szybkim ruchem. - Nigdzie nie idę.
Zatrzymał się i zerknął na nią.
Serio? Chciała urządzać cyrki pośrodku ciemnej uliczki, w ulewie i wietrze?
-Po pierwsze – mruknął – Za chwilę będzie tu kilka wampirów, zwabionych zapachem twojej krwi. Po drugie, ugryzienie wampira nie goi się prawie wcale, jeśli się nim odpowiedni nie zajmiesz i to szybko. Przypadek śmiertelny. Po trzecie, gdybym chciał cię skrzywdzić, nie uważasz, że już bym to zrobił? – wyrzucił z siebie, wsadzając ręce do kieszeni bluzy.
Prychnęła z kpiną.
- Może byś to zrobił. A może chcesz mnie gdzieś wywieź i tam zgwałcić i zakopać, albo zabić, zgwałcić albo zgwałcić, zabić, jeszcze raz zgwałcić i pokroić na kawałki. Jest wiele opcji, skarbie.
-Jesteś ładna, ale nie przeceniaj się. Nie musze gwałcić lasek. Chcesz umrze od zakażenia? Proszę bardzo. Nie pomogą ci w żadnym szpitalu.. o ile do jakiegoś dotrzesz, nim zwabią się kolejne wampiry – wzruszył ramionami.
Dziewczyna podeszłą do niego spokojnym krokiem, z jednym kącikiem ust w górze. Szybkim ruchem ściągnęła mu kaptur z głowy.
Aj, seksi był. Jego twarz dopełniła całość jego całkiem przyjemnej sylwetki.
- No, nie potrzebujesz - zgodziła się z nim, a potem otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła do niego. Najwyżej. Co jej tam, wampiry, jakiś pseudołowca, pf.
-Baby – mruknął pod nosem i wsiadł za kierownicę. Posłuszne, stare autko, odpaliło za drugim razem.
            W aucie milczał. Skierował się w stronę Brooklynu. Bez kaptura czuł się dziwnie, ale skoro i tak już widziała jego twarz.. No cóż, włosy też miał troszkę mokre. Marzył o ciepłym prysznicu i piwie, które miał w lodówce. Ale nie, czekało go jeszcze opatrywanie tej krnąbrnej, aczkolwiek, seksownej jak cholera, laski.
Tak, tak, Silver de Varden była pyskata, trochę arogancka, cyniczna i ironiczna. Co zrobisz. Nie lubiła jak wokół niej kręciło się zbyt dużo osób. A poza tym robiła wiele rzeczy, które niszczyły jej zdrowie, łamała czasem parę paragrafów i norm religijnych, ale było jej z tym dobrze.
            Zaparkował pod obdrapaną kamienicą, na której dachu przysiadł kamienny gargulec. Nazywał go w myślach Pieszczoszkiem, ze względu na naprawdę „przyjazny” światu wyraz mordy.
-Chodź – polecił krótko i wysiadł. A następnie poprowadził ją krętymi schodami na czwarte, najwyższe piętro. –Winda nie działa.
Łał, ona w takich miejscach nie bywała. Nigdy. Widziała takie milutkie budynki na filmach.
Ale szła za nim grzecznie, podobno ma jej pomóc.
            Otworzył drzwi mieszkania szóstego i przepuścił ją w drzwiach. Łał, była pierwszą dziewczyną, którą tu zaprosił. Przelotne panienki, z którymi zaspokajał pragnienie, zaliczał w toaletach lub na zapleczu. No cóż.
            W mieszkaniu było czysto. Pachniało pastą do drewna i prochem. Jeden pokój był zamknięty i to właśnie tam znajdował się jego sprzęt do ćwiczeń i broń. Zaprowadził dziewczynę do salonu, którym był malutki pokoik z kanapą, którą od telewizora oddzielał mały stolik do kawy i podstarzałym regałem, zastawionym książkami. Salonik nie miał jednej sciany, przechodziło się bowiem prosto z niego do troszkę większej kuchni. Bez słowa podszedł do blatu i włączył elektryczny czajnik.
-Musisz zdjąć bluzkę. Dam ci coś czystego – zakomunikował, ściągając bluzę. Pod spodem miał czarny t-shirt z logo metalowego zespołu.
            Yap. Miał 193 cm wzrostu, a także szopę jasnych, blond włosów, które opadały mu na kark i oczy. Był chudy, ale dobrze umięśniony. Gdy jednak był blisko, widać było małe blizny na jego dłoniach i przedramionach.
-Jak ci na imię? – zapytał, z kosza na pranie wyciągając czystą koszulkę. Podał ją dziewczynie.
- Erin.
Bo tak miała na imię. Skąd się wzięło Silver? A kiedyś, dawno temu, w podstawówce pewna blond dziewczynka wymyśliła taką kombinację liter. I tak już zostało. Wszędzie przedstawiała się jako Silver i tylko nieliczni mogli mówić do niej Erin. Więc dlaczego powiedziała jemu? Może dlatego, że uratował jej życie?
-A więc, Erin, wpadłaś w niezłe tarapaty – powiedział cicho i usiadł na stoliczku, tuż przed nią. Co tam, że był mokry. Im szybciej zajmie się jej ręką, tym lepiej. Nie chciał, aby jej ładnej skóry coś szpeciło, nie zasługiwała na to. –Dam ci do wypicia napar z czarnego bzu, który pomoże oczyścić twoją krew z jadu wampira. Rękę poleję poświęconą wodą, spirytusem, a potem obłożę opatrunkiem z jaskółczego ziela, które wspomoże działanie specyfiku. Przez kilka dni możesz mieć leki światłowstręt, ale to minie – zapewnił ją. I czekał, aż zdejmie tę bluzkę.
No i sobie poczeka.
- Aha... cudownie - zdjęła płaszcz, szal, czapkę, żakiet i podwinęła rękaw białej bluzki. - A ty jak masz na imię, mój bohaterze?
-Jestem Jace. I nie jestem bohaterem.
Gdy czajnik głośnym „ping” obwieścił, że woda się zagotowała, zalał dwie herbaty, które postawił na stole. Co mu tam, lubił pić herbatę. Skoro nie chciała zdjąć bluzki, podał jej ręcznik.
-Osłoń sobie ubranie, bo może znów lecieć krew.
- Co ty mi zamierzasz zrobić? - spojrzała na niego morderczym wzrokiem. Całość psuły jej rozczochrane włosy od czapki.
-Muszę zmyć z ciebie krew i opatrzyć ranę – burknął. Jezus, co za nieufne stworzenie.
On się jeszcze dziwił?
- Mhm... - nadal patrzyła na niego, jakby chciała powbijać mu igły w oczy. Ale ona się nie wstydziła niczego, dlatego zdjęła tę bluzkę, zostając w białym staniku. - A w ogóle to genialny rękaw - zajęła się czymś innym. teraz był to tatuaż na ręce Jace'a.
I właśnie dlatego dał jej koszulkę. By uniknąć komplikacji. Boże, jak mógł chociażby nie zerknąć na je piersi? Były przecież  i d e a l n e.
-Dzięki – pomyślał o lewym ramieniu, które miał w całości wytatuowane. Większość lasek to odstraszało. –Zapiecze – powiedział i ostrożnie ujął jej rękę. Wpierw zaczął myć ją szmatką, którą moczył w poświęconej wodzie.
No, Silver syknęła cicho i skrzywiła się. Fuj.
- Więc wampiry, co? - zaśmiała się nerwowo.
-Taak.. I strzygi, ale to raczej nie w tym rejonie – odparł ze stoickim spokojem. –Wiesz, powinienem ci powiedzieć, że masz zachować tajemnicę, inaczej cię odnajdę itp., ale dobrze wiemy oboje, że jeśli to komuś powiesz, to pomyślą, że jesteś stuknięta – podsumował krótko i teraz przyłożył do rany gazę z naparem z jaskółczego ziela, do tego dodał troszkę lilii. Zapach ziół rozniósł się w powietrzu.
- Już tak myślą - mruknęła, sunąc palcem po konturach tatałaża. - Czyli ja nie śnię, tak? Nie jestem w koszmarze, w którym Edłord Kalen rezygnuje z Bambi i zabiera się za ludzi?
-Przykro mi, księżniczko, ale nie. Wampiry lubią polować na ludzi, ich krew jest bardziej odżywcza dla ich martwych ciał – zaczął obwiązywać jej przedramię bandażem. –Wypij herbatę – polecił.
- Nie chcę. Wampiry, strzygi... Jezu. Wilkołaki, duchy, zombie? Jednorożcolamy? - dopytywała się, nadal w to nie wierząc.
-Wypij, inaczej toksyny wampira w twoim krwioobiegu będą cię kusiły, byś szukała innych wampirów i przeszła przemianę. Zombie nie widziałem, o wilkołaku słyszałem. Duchy? Proszę cię. Voodoo. Mumie. Może.
- Mhm... okej... - wzięła kubek herbaty do rąk i napiła się.
-Grzeczna dziewczynka – uśmiechnął się lekko, jednym zaledwie kącikiem ust.
- Bardzo - wypiła do końca i odstawiła kubek. - Mieszkasz tu?
Wszystkie tematy, tylko nie te... wampiry i cała reszta Smerfów.
-Taa. Wprowadziłem się tydzień temu. Wys.. – urwał i chrząknął. –Jak dopijesz do końca, to odwiozę cię do domu. Dosyć miałaś kłopotów na jedną noc.
- Już wypiłam.
-Ok., tylko się przebiorę – wszedł do spartańsko urządzonej sypialni, pozostawiając drzwi otwarte. Zdjął t-shirt (jak się okazało, tatuaż kończył się dopiero w okolicach obojczyka). Plecy miał pokryte kilkoma bliznami. Znalazł czystą i suchą koszulkę, a także suchą bluzę.
Silver wstała i ubrała się w swoje rzeczy. Podeszła do drzwi wejściowych i zaczekała na niego.
            Zamknął za nimi mieszkanie i zaczęli schodzić w dół. Trzymał ręce w kieszeniach, ale kiedy w półmroku troszkę się zachwiała, natychmiast ją złapał.
-Wszystko gra?
- Tak - odruchowo objęła go i mocno się do niego przytuliła.
Nie, nie było żadnego przyszybszonego tempa bicia serca. Tak, odczuła pewną ekscytację tym chłopakiem.
Niepewnie poklepał ją po plecach. Z całym szacunkiem, ale wiedział, co robić z kobietą w łóżku (względnie w innym miejscu..), ale nie wiedział, jak je pocieszać czy coś.
-Uważaj na siebie – mruknął i, wciąż trzymając ją za rękę, poprowadził do auta.
- Będę - wsiadła do auta. - Teraz już mi nic nie będzie? - zapytała cicho, patrząc na swoje dłonie.
-Tak, na wszelki wypadek, unikaj alkoholu i często zmieniaj opatrunki, dopóki rana nie zagoi się całkowicie. Jeśli coś by się działo, wiesz, gdzie mieszkam – kciukiem wskazał kamienicę.
- Tak, wiem. A teraz jedź na Upper East Side.
No nie wspominała, że mieszka w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku.
-A więc naprawdę jesteś księżniczką – skrzywił się.
- Powiedzmy. To źle? - spojrzała na niego uważnie.
-Och powiedzmy, że nie przepadam za wyższymi sferami – lekko wzruszył ramionami. –Ale ty nie zachowywałaś się jak snobka. Może odstajesz od reszty.
Mimo to, wizja zabrania jej do łóżka zrobiła się jeszcze bardziej nierealna. Księżniczki się sypiają z plebsem.
- A może po prostu mnie nie znasz - odparła i odwróciła wzrok ku szybie. No, nawet rodzice jej nie znali. Tylko jej brat ją poznał. Dokładnie i na wylot. Dla niego była przewidywalna.
-Może. I pewnie nie poznam. Należysz do innego świata, księżniczko – uśmiechnął się, nie bez nutki złośliwości, ale też smutku i zatrzymał się pod adresem, który mu podała. –Odprowadzić cię do drzwi?
- Nie musisz. Dzięki za wszystko - odpięła pasy, a potem pochyliła się w jego stronę i pocałowała w policzek. - Dziękuję. Może jeszcze kiedyś się spotkamy - uśmiechnęła się nikle.
-Może – skłamał i uśmiechnął się do niej. –Miłego życia, księżniczko.

Następny dzień wydawał się być normalny. Jakby się nic nie stało w nocy. Nieduża grupa uczniów zebrała się w sali od angielskiego w jednym z prywatnych liceów w Nowym Jorku. Do tej placówki oświatowej chodziły wyłącznie bogate dzieciaki sławnych i znanych rodziców. Każdy znalazłby tu coś dla siebie. Córkę byłej francuskiej modelki i reżysera? Proszę bardzo, siedzi pod oknem i spogląda na zawodników lekkoatletycznych. A może tak syna prezesa własnej firmy samochodowej i projektantki mody? Siedzi za tamtą blondynką. Dzieci piosenkarek i aktorów też się znajdą.
            A że wśród nich znalazł się młodociany łowca wampirów, to inna bajka.
            Do sali weszła drobnej budowy Azjatka i usiadła obok koleżanki. Miała włosy sięgające brody i wciąż marzyła o tym, by odrastały szybciej. Jednakże, po chemioterapii, już nie były tak gęste i ładne jak włosy jej siostry bliźniaczki.
-Ayu, czekaj chwilę – jej brat, Mathias, pogłaskał ją po czubku głowy i podszedł do Silver. –Siems, Silver. Słyszałaś najnowsza plotkę?
Czarnowłosa dziewczyna oderwała wzrok od swoich paznokci, które starannie piłowała. Uniosła na niego spojrzenie swoich ciemnoniebieskich oczu.
Ach, ten Mathias...
- Oświeć mnie, słoneczko ty moje.
-Nasza szkoła przygarnia porzucone wieśniaki. Podobno dzisiaj ma trafić tutaj jakiś element. Wyszedł z poprawczaka i jest biedny jak mysz kościelna – roześmiał się. –Nietrudno będzie go zauważyć.
- To wspaniale - przesunęła stopą (znów odzianą w obcas, lubiła takie buty, bardzo) po jego łydce. - A ty co robisz dzisiaj ciekawego?
-Och, urządzam imprezę. Wpadasz? – zaproponował. No, od dawna ostrzył sobie na nią ząbki. Ładna była, zgrabna. I mądra. Może nie znudzi mu się tak szybko, jak pozostałe.
Nagle do klasy, niczym burza, wpadła Yumi, siostra bliźniaczka zarówno Ayu, jak i Mathiasa.
-Widziałam go! – pisnęła i podbiegła do brata.
Silver przewróciła oczami. No to znaleźliśmy sobie, proszę państwa, sensację.
- Ładny chociaż jest? - David, brat Silver, klapnął sobie na blat stołu siostry. Bliźniaczki.
-Zajebisty – Yumi uśmiechnęła się do Davida szeroko. –Wysoki. Wytatuowany. Ubrany na czarno. I ma zgrabny tyłek.
-O tyłkach facetów będziesz mówić, jak skończysz 30 lat – mruknął Mathias, pieszczotliwie ciągnąc ją za jeden z dwóch końskich ogonków.
- Czarno? Matko - Sky, Naczelny Przystojniak szkoły podszedł do grupki.
- Jakby ci to przeszkadzało - mruknęła Silver.
- Czarny jest... smutny.
- I seksowny - dodał David.
- Świetnie - Silver uśmiechnęła się słodko. - A teraz wypierdalać z mojej ławki - warknęła.
-Oj kicia, nie bądź taka drażliwa – Mat pogłaskał ją po dłoni. Zauważył opatrunek. –Ajć, coś ci się stało?
- Wiele rzeczy - odsunęła rękę od niego.
-Oj, szkoda by było – zamruczał i uniósł jej rękę. –Mam znajomego, który zna dobrego lekarza plastycznego. Wiesz, żeby pozbyć się blizny, czy coś – pogłaskał opuszkami palców opatrunek.
            I wtedy otworzyły się drzwi klasy. Weszła nauczycielka, a za nią.. Jace. Nie miał na sobie mundurka w całości, tylko czarne spodnie, czarny t-shirt, spod którego rękawa widać było całe wytatuowane ramię, a na to wszystko założył krawat w barwach szkoły. No, żeby nie było.
-Witajcie, uczniowie. Oto wasz nowy kolega – powiedziała wychowawczyni klasy, Cassandra Harkness.
Silver spojrzała na nowego. O kurwa. To był ten koleś z dzisiejszej nocy!
Och, czyżby serce zabiło jej szybciej?
-Jestem Jace – burknął blondyn i rozejrzał się po sali. Jego wzrok zatrzymał się na ułamek sekundy dłużej na Silver, ale potem wrócił do zapoznawania się z twarzami kolegów.
-Jace z przyczyn rodzinnych stracił rok nauki w szkole – wyjaśniła Cassie. –Część zajęć nadrobił sam, ale na niektóre, jak angielski, będzie chodził wraz z wami – wyjaśniła. –Mam nadzieję, że pomożecie mu się odnaleźć w naszej szkole – dodała.
Jace zajął wolne miejsce i usiadł, wpatrując się uparcie w tablicę. Jasne. Siedziały tu same „aniołki” z dobrych domów, które często nocami widywał zalane w trupa po kątach uliczek, gdy rzygali na własne buty. Pasował do nich jak wół do karety.
- Witamy w Piekle - szepnął białowłosy chłopak, siedzący obok niego. - Jestem Sky.
-Jace – przedstawił się raz jeszcze. Łał. Ok., przystojniak. Jace potrafił to docenić.
- Nie będzie tak źle - puścił mu oczko i uśmiechnął się.
            Źle..? Jace z trudem mógł uwierzyć w to, że książę mógł mieć problemy. Bogaci nie mieli problemów. No, chyba, że ze zdrowiem, ale i tak stać ich było na prywatne leczenie, a nie to, co plebs.. Mimo to, uśmiechnął się.
-Spoko. To tylko rok i skończę.
- Jak my wszyscy.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy wysypali się na korytarz. Silver wzięła swoje rzeczy i wyszła ostatnia. No, no. Kto by pomyślał, że spotka swojego bohatera w szkole. Ha.
            On tymczasem stał przy szafce i próbował odkleić ze środka wściekle różowy plakat kucyków My Little Pony. Szafka, którą odziedziczył, musiała należeć do kogoś niezrównoważonego..
Silver miała szafę obok niego. Otworzyła ją i włożyła do niej podręcznik od angielskiego. Wyjęła książkę od wiedzy o społeczeństwie.
            Jace’a kusiło, by coś powiedzieć, odezwać się, ale wolał nie zaczynać rozmowy. W końcu, była księżniczką, a jeden z książąt pewnie był jej chłopakiem, także nie miał ochoty pchać się między nich… Chociaż..
-Przepraszam, gdzie sala 203? – zapytał cicho.
- Drugie piętro, idziesz na prawo od schodów - odpowiedziała, patrząc mu w oczy. - Szybko żebyśmy się spotkali, Jace.
-Jeśli wolisz, mogę udawać, że cię nie znam – badawczym wzrokiem zerknął tylko na bandaż na ręce. Uff, wyglądało okej. –Ten.. Matthew? Mathias to twój facet?
- Dlaczego miałbyś udawać, że się nie znamy? - uniosła brew, lekko urażona jego słowami. i Kolejne wyśmiała. - Nie, nie jest.
Uniósł tylko brew.
-Ech, księżniczko – mruknął i odpuścił sobie drążenie tematu. –Ładnie ci w mundurku – powiedział tylko i zamknął swoją szafkę.
- Dzięki. TY za to masz ładny krawat - który mu poprawiła. - No nic, ja muszę lecieć. Do zobaczenia na lunchu - puściła mu oczko, a potem odwróciła się i poszła w stronę swojej klasy.
            Patrzył za nią, gdy odchodziła, i podziwiał ruch jej bioder. Tak, chciał ją mieć i to tak bardzo, że aż bolało. Zacisnął pięść.
            Raz się sparzył i więcej nie miał zamiaru. Erin de Varden pozostawała poza jego zasięgiem.
I koniec.

3 komentarze:

  1. Aww ^^ Moje kochanie *__* jace jak zawsze cudowny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. :D super rozdział :D czekam na kolejny ;)
    ~M

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne i czekam niecierpliwie na dalszy ciąg. Zapraszam do mnie na kolejną notkę, obiecałam informować na bieżąco. .. ;)

    OdpowiedzUsuń