Padało.
Chłodne, ciężkie deszczowe krople rozbijały się o parapety i chodniki, wydając
z siebie charakterystyczny dźwięk upadku. Ludzie nie wsłuchiwali się w niego,
pogrążeni w myślach i muzyce, gdy wędrowali ulicami Nowego Jorku w listopadzie
2012 roku. Porywisty wiatr wdzierał się brutalnie pod każdy nieosłonięty
zakamarek ciała i owiewał go chłodem nocy.
Wysoki cień
przemknął po ścianach, uważając na to, by nie wdepnąć w śmieci. Miał na sobie
czarną bluzę z kapturem, która już zdążyła przesiąknąć, ale nie czuł zimna.
Gorszy stan miały jego znoszone trampki, które rozbryzgiwały wodę, gdy biegł.
Spieszył
się, gdyż w powietrzu wyczuł zapach krwi i strachu. Dębowy kołek, ukryty w
rękawie bluzy, był ciepły, rozgrzany wręcz od ciepła jego ciała. Czy się bał?
Nigdy.
Gdy wbiegł
w wąski, mroczny zaułek, zauważył dwa wampiry, które pochylały się nad swoją
ofiarą. Sadząc po dźwiękach, jakie wydawała, dotychczas tylko ją straszyli, ale
nie doszło do niczego poważniejszego. Uspokoił więc oddech i serce, poczym z
ramienia zdjął ciężką kuszę i przeładował.
Pierwszy
wampir nawet nie usłyszał świstu strzały, która wbiła się w jego plecy. Nie
zdążył również przemyśleć tego, jak wyglądało jego życie, gdyż w ułamku sekundy
zmienił się w proch. Drugi wampir wyszczerzył ostrzegawczo zęby i zaczął
prychać, odsuwając się od dziewczyny.
Czarnowłosa
dziewczyna spojrzała na chłopaka, który (jak miała nadzieję) miał zamiar ją
uratować. Spojrzała ukradkiem na to coś, co pozostało po tym wampirze (!), a
potem spojrzała na drugiego napastnika. No popatrz, wystarczy nosić ze sobą
kuszę. Haha, może sobie kupi wersję torebkową.
Cofnęła się parę kroków na swoich niewysokich, bo ośmiocentymetrowych obcasach, obserwując uważnie wampira. Nie, nie krzyczała, ona tego nie robiła. Nie, nie drżała. Nie, nie pociły jej się ręce. Tylko serce szybko jej biło ze strachu. Czekała cały czas, aż ten gościu go załatwi, a ona będzie mogła wrócić w spokoju do domu i... no. Wampiry żyją. O tym będzie myślała przez kilka następnych dni. Haha.
Cofnęła się parę kroków na swoich niewysokich, bo ośmiocentymetrowych obcasach, obserwując uważnie wampira. Nie, nie krzyczała, ona tego nie robiła. Nie, nie drżała. Nie, nie pociły jej się ręce. Tylko serce szybko jej biło ze strachu. Czekała cały czas, aż ten gościu go załatwi, a ona będzie mogła wrócić w spokoju do domu i... no. Wampiry żyją. O tym będzie myślała przez kilka następnych dni. Haha.
Wampir
rzucił się na chłopaka, ale ten odrzucił kuszę i wyjął znikąd ładny, srebrny
miecz. Szybko się nim zamachnął, przyzwyczajony do ciężaru broni. Wampir
roześmiał się.
-Stal? Ma mnie to nie działa.
-Och, naprawdę? – cyniczny głos spod kaptura był głęboki,
męski, przyjemnie ochrypnięty.
Rzucił mu
czymś w twarz, a wampir zakaszlał i cofnął się. Chłopak w tym momencie prostym
cięciem oddzielił jego głowę od ciała. Krew bryzgnęła na ścianę taniego motelu.
Zniecierpliwiony kopniakiem przewrócił ciało na ziemię, gdzie rozpadło się w
pył, po czym strzepnął krew z ostrza i schował je do pochwy na plecach. Zerknął
na dziewczynę.
No no. Nic dziwnego, że wpadła w oko wampirom..
-Już ci nic nie grozi – oznajmił.
- Och,
serio? - zakpiła dziewczyna i spojrzała na niego. - Kim ty w ogóle jesteś? -
zapytała, marszcząc brwi. - A właściwie, co mnie to obchodzi - wyminęła go
szybkim krokiem, kierując się w stronę ulicy. Dom, dom, dom.
Złapał ją błyskawicznie za nadgarstek.
-Czy któryś z nich cię ugryzł? – wskazał na ślad zębów na
jej przedramieniu.
-
Zgadnij, geniuszu - spojrzała na niego. Ehe, kaptur. Cóż za elokwencja.
-Musisz pojechać ze mną – zawyrokował. –Trzeba to opatrzyć,
żeby nie doszło do zakażenia.
-
Powiedz, wystarczy zwykła woda utleniona, czy potrzeba jakiegoś specyfiku?
-Potrzeba czegoś więcej. Chodź – mruknął i pociągnął ją do
starego, czarnego auta.
- Ha,
dobre - wyrwała mu się szybkim ruchem. - Nigdzie nie idę.
Zatrzymał się i zerknął na nią.
Serio? Chciała urządzać cyrki pośrodku ciemnej uliczki, w
ulewie i wietrze?
-Po pierwsze – mruknął – Za chwilę będzie tu kilka wampirów,
zwabionych zapachem twojej krwi. Po drugie, ugryzienie wampira nie goi się
prawie wcale, jeśli się nim odpowiedni nie zajmiesz i to szybko. Przypadek
śmiertelny. Po trzecie, gdybym chciał cię skrzywdzić, nie uważasz, że już bym
to zrobił? – wyrzucił z siebie, wsadzając ręce do kieszeni bluzy.
Prychnęła
z kpiną.
- Może byś to zrobił. A może chcesz mnie gdzieś wywieź i tam zgwałcić i zakopać, albo zabić, zgwałcić albo zgwałcić, zabić, jeszcze raz zgwałcić i pokroić na kawałki. Jest wiele opcji, skarbie.
- Może byś to zrobił. A może chcesz mnie gdzieś wywieź i tam zgwałcić i zakopać, albo zabić, zgwałcić albo zgwałcić, zabić, jeszcze raz zgwałcić i pokroić na kawałki. Jest wiele opcji, skarbie.
-Jesteś ładna, ale nie przeceniaj się. Nie musze gwałcić
lasek. Chcesz umrze od zakażenia? Proszę bardzo. Nie pomogą ci w żadnym
szpitalu.. o ile do jakiegoś dotrzesz, nim zwabią się kolejne wampiry –
wzruszył ramionami.
Dziewczyna
podeszłą do niego spokojnym krokiem, z jednym kącikiem ust w górze. Szybkim
ruchem ściągnęła mu kaptur z głowy.
Aj, seksi był. Jego twarz dopełniła całość jego całkiem przyjemnej sylwetki.
- No, nie potrzebujesz - zgodziła się z nim, a potem otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła do niego. Najwyżej. Co jej tam, wampiry, jakiś pseudołowca, pf.
Aj, seksi był. Jego twarz dopełniła całość jego całkiem przyjemnej sylwetki.
- No, nie potrzebujesz - zgodziła się z nim, a potem otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła do niego. Najwyżej. Co jej tam, wampiry, jakiś pseudołowca, pf.
-Baby – mruknął pod nosem i wsiadł za kierownicę. Posłuszne,
stare autko, odpaliło za drugim razem.
W aucie
milczał. Skierował się w stronę Brooklynu. Bez kaptura czuł się dziwnie, ale
skoro i tak już widziała jego twarz.. No cóż, włosy też miał troszkę mokre.
Marzył o ciepłym prysznicu i piwie, które miał w lodówce. Ale nie, czekało go
jeszcze opatrywanie tej krnąbrnej, aczkolwiek, seksownej jak cholera, laski.
Tak, tak,
Silver de Varden była pyskata, trochę arogancka, cyniczna i ironiczna. Co
zrobisz. Nie lubiła jak wokół niej kręciło się zbyt dużo osób. A poza tym
robiła wiele rzeczy, które niszczyły jej zdrowie, łamała czasem parę paragrafów
i norm religijnych, ale było jej z tym dobrze.
Zaparkował
pod obdrapaną kamienicą, na której dachu przysiadł kamienny gargulec. Nazywał
go w myślach Pieszczoszkiem, ze względu na naprawdę „przyjazny” światu wyraz
mordy.
-Chodź – polecił krótko i wysiadł. A następnie poprowadził
ją krętymi schodami na czwarte, najwyższe piętro. –Winda nie działa.
Łał, ona
w takich miejscach nie bywała. Nigdy. Widziała takie milutkie budynki na
filmach.
Ale szła za nim grzecznie, podobno ma jej pomóc.
Ale szła za nim grzecznie, podobno ma jej pomóc.
Otworzył
drzwi mieszkania szóstego i przepuścił ją w drzwiach. Łał, była pierwszą
dziewczyną, którą tu zaprosił. Przelotne panienki, z którymi zaspokajał
pragnienie, zaliczał w toaletach lub na zapleczu. No cóż.
W
mieszkaniu było czysto. Pachniało pastą do drewna i prochem. Jeden pokój był
zamknięty i to właśnie tam znajdował się jego sprzęt do ćwiczeń i broń.
Zaprowadził dziewczynę do salonu, którym był malutki pokoik z kanapą, którą od
telewizora oddzielał mały stolik do kawy i podstarzałym regałem, zastawionym
książkami. Salonik nie miał jednej sciany, przechodziło się bowiem prosto z
niego do troszkę większej kuchni. Bez słowa podszedł do blatu i włączył
elektryczny czajnik.
-Musisz zdjąć bluzkę. Dam ci coś czystego – zakomunikował,
ściągając bluzę. Pod spodem miał czarny t-shirt z logo metalowego zespołu.
Yap. Miał 193 cm wzrostu, a także
szopę jasnych, blond włosów, które opadały mu na kark i oczy. Był chudy, ale
dobrze umięśniony. Gdy jednak był blisko, widać było małe blizny na jego
dłoniach i przedramionach.
-Jak ci na imię? – zapytał, z kosza na pranie wyciągając
czystą koszulkę. Podał ją dziewczynie.
- Erin.
Bo tak miała na imię. Skąd się wzięło Silver? A kiedyś, dawno temu, w podstawówce pewna blond dziewczynka wymyśliła taką kombinację liter. I tak już zostało. Wszędzie przedstawiała się jako Silver i tylko nieliczni mogli mówić do niej Erin. Więc dlaczego powiedziała jemu? Może dlatego, że uratował jej życie?
Bo tak miała na imię. Skąd się wzięło Silver? A kiedyś, dawno temu, w podstawówce pewna blond dziewczynka wymyśliła taką kombinację liter. I tak już zostało. Wszędzie przedstawiała się jako Silver i tylko nieliczni mogli mówić do niej Erin. Więc dlaczego powiedziała jemu? Może dlatego, że uratował jej życie?
-A więc, Erin, wpadłaś w niezłe tarapaty – powiedział cicho
i usiadł na stoliczku, tuż przed nią. Co tam, że był mokry. Im szybciej zajmie
się jej ręką, tym lepiej. Nie chciał, aby jej ładnej skóry coś szpeciło, nie
zasługiwała na to. –Dam ci do wypicia napar z czarnego bzu, który pomoże
oczyścić twoją krew z jadu wampira. Rękę poleję poświęconą wodą, spirytusem, a
potem obłożę opatrunkiem z jaskółczego ziela, które wspomoże działanie
specyfiku. Przez kilka dni możesz mieć leki światłowstręt, ale to minie –
zapewnił ją. I czekał, aż zdejmie tę bluzkę.
No i sobie
poczeka.
- Aha... cudownie - zdjęła płaszcz, szal, czapkę, żakiet i podwinęła rękaw białej bluzki. - A ty jak masz na imię, mój bohaterze?
- Aha... cudownie - zdjęła płaszcz, szal, czapkę, żakiet i podwinęła rękaw białej bluzki. - A ty jak masz na imię, mój bohaterze?
-Jestem Jace. I nie jestem bohaterem.
Gdy czajnik głośnym „ping” obwieścił, że woda się
zagotowała, zalał dwie herbaty, które postawił na stole. Co mu tam, lubił pić
herbatę. Skoro nie chciała zdjąć bluzki, podał jej ręcznik.
-Osłoń sobie ubranie, bo może znów lecieć krew.
- Co ty
mi zamierzasz zrobić? - spojrzała na niego morderczym wzrokiem. Całość psuły
jej rozczochrane włosy od czapki.
-Muszę zmyć z ciebie krew i opatrzyć ranę – burknął. Jezus,
co za nieufne stworzenie.
On się
jeszcze dziwił?
- Mhm... - nadal patrzyła na niego, jakby chciała powbijać mu igły w oczy. Ale ona się nie wstydziła niczego, dlatego zdjęła tę bluzkę, zostając w białym staniku. - A w ogóle to genialny rękaw - zajęła się czymś innym. teraz był to tatuaż na ręce Jace'a.
- Mhm... - nadal patrzyła na niego, jakby chciała powbijać mu igły w oczy. Ale ona się nie wstydziła niczego, dlatego zdjęła tę bluzkę, zostając w białym staniku. - A w ogóle to genialny rękaw - zajęła się czymś innym. teraz był to tatuaż na ręce Jace'a.
I właśnie dlatego dał jej koszulkę. By uniknąć komplikacji.
Boże, jak mógł chociażby nie zerknąć na je piersi? Były przecież i d e a l n e.
-Dzięki – pomyślał o lewym ramieniu, które miał w całości
wytatuowane. Większość lasek to odstraszało. –Zapiecze – powiedział i ostrożnie
ujął jej rękę. Wpierw zaczął myć ją szmatką, którą moczył w poświęconej wodzie.
No,
Silver syknęła cicho i skrzywiła się. Fuj.
- Więc wampiry, co? - zaśmiała się nerwowo.
- Więc wampiry, co? - zaśmiała się nerwowo.
-Taak.. I strzygi, ale to raczej nie w tym rejonie – odparł
ze stoickim spokojem. –Wiesz, powinienem ci powiedzieć, że masz zachować
tajemnicę, inaczej cię odnajdę itp., ale dobrze wiemy oboje, że jeśli to komuś
powiesz, to pomyślą, że jesteś stuknięta – podsumował krótko i teraz przyłożył
do rany gazę z naparem z jaskółczego ziela, do tego dodał troszkę lilii. Zapach
ziół rozniósł się w powietrzu.
- Już tak
myślą - mruknęła, sunąc palcem po konturach tatałaża. - Czyli ja nie śnię, tak?
Nie jestem w koszmarze, w którym Edłord Kalen rezygnuje z Bambi i zabiera się
za ludzi?
-Przykro mi, księżniczko, ale nie. Wampiry lubią polować na
ludzi, ich krew jest bardziej odżywcza dla ich martwych ciał – zaczął
obwiązywać jej przedramię bandażem. –Wypij herbatę – polecił.
- Nie
chcę. Wampiry, strzygi... Jezu. Wilkołaki, duchy, zombie? Jednorożcolamy? -
dopytywała się, nadal w to nie wierząc.
-Wypij, inaczej toksyny wampira w twoim krwioobiegu będą cię
kusiły, byś szukała innych wampirów i przeszła przemianę. Zombie nie widziałem,
o wilkołaku słyszałem. Duchy? Proszę cię. Voodoo. Mumie. Może.
- Mhm...
okej... - wzięła kubek herbaty do rąk i napiła się.
-Grzeczna dziewczynka – uśmiechnął się lekko, jednym
zaledwie kącikiem ust.
- Bardzo
- wypiła do końca i odstawiła kubek. - Mieszkasz tu?
Wszystkie tematy, tylko nie te... wampiry i cała reszta Smerfów.
Wszystkie tematy, tylko nie te... wampiry i cała reszta Smerfów.
-Taa. Wprowadziłem się tydzień temu. Wys.. – urwał i
chrząknął. –Jak dopijesz do końca, to odwiozę cię do domu. Dosyć miałaś
kłopotów na jedną noc.
- Już
wypiłam.
-Ok., tylko się przebiorę – wszedł do spartańsko urządzonej
sypialni, pozostawiając drzwi otwarte. Zdjął t-shirt (jak się okazało, tatuaż
kończył się dopiero w okolicach obojczyka). Plecy miał pokryte kilkoma
bliznami. Znalazł czystą i suchą koszulkę, a także suchą bluzę.
Silver
wstała i ubrała się w swoje rzeczy. Podeszła do drzwi wejściowych i zaczekała
na niego.
Zamknął za
nimi mieszkanie i zaczęli schodzić w dół. Trzymał ręce w kieszeniach, ale kiedy
w półmroku troszkę się zachwiała, natychmiast ją złapał.
-Wszystko gra?
- Tak -
odruchowo objęła go i mocno się do niego przytuliła.
Nie, nie było żadnego przyszybszonego tempa bicia serca. Tak, odczuła pewną ekscytację tym chłopakiem.
Nie, nie było żadnego przyszybszonego tempa bicia serca. Tak, odczuła pewną ekscytację tym chłopakiem.
Niepewnie poklepał ją po plecach. Z całym szacunkiem, ale
wiedział, co robić z kobietą w łóżku (względnie w innym miejscu..), ale nie
wiedział, jak je pocieszać czy coś.
-Uważaj na siebie – mruknął i, wciąż trzymając ją za rękę,
poprowadził do auta.
- Będę -
wsiadła do auta. - Teraz już mi nic nie będzie? - zapytała cicho, patrząc na
swoje dłonie.
-Tak, na wszelki wypadek, unikaj alkoholu i często zmieniaj
opatrunki, dopóki rana nie zagoi się całkowicie. Jeśli coś by się działo,
wiesz, gdzie mieszkam – kciukiem wskazał kamienicę.
- Tak,
wiem. A teraz jedź na Upper East Side.
No nie wspominała, że mieszka w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku.
No nie wspominała, że mieszka w najbogatszej dzielnicy Nowego Jorku.
-A więc naprawdę jesteś księżniczką – skrzywił się.
-
Powiedzmy. To źle? - spojrzała na niego uważnie.
-Och powiedzmy, że nie przepadam za wyższymi sferami – lekko
wzruszył ramionami. –Ale ty nie zachowywałaś się jak snobka. Może odstajesz od
reszty.
Mimo to, wizja zabrania jej do łóżka zrobiła się jeszcze
bardziej nierealna. Księżniczki się sypiają z plebsem.
- A może
po prostu mnie nie znasz - odparła i odwróciła wzrok ku szybie. No, nawet
rodzice jej nie znali. Tylko jej brat ją poznał. Dokładnie i na wylot. Dla
niego była przewidywalna.
-Może. I pewnie nie poznam. Należysz do innego świata,
księżniczko – uśmiechnął się, nie bez nutki złośliwości, ale też smutku i
zatrzymał się pod adresem, który mu podała. –Odprowadzić cię do drzwi?
- Nie
musisz. Dzięki za wszystko - odpięła pasy, a potem pochyliła się w jego stronę
i pocałowała w policzek. - Dziękuję. Może jeszcze kiedyś się spotkamy -
uśmiechnęła się nikle.
-Może – skłamał i uśmiechnął się do niej. –Miłego życia,
księżniczko.
Następny
dzień wydawał się być normalny. Jakby się nic nie stało w nocy. Nieduża grupa
uczniów zebrała się w sali od angielskiego w jednym z prywatnych liceów w Nowym
Jorku. Do tej placówki oświatowej chodziły wyłącznie bogate dzieciaki sławnych
i znanych rodziców. Każdy znalazłby tu coś dla siebie. Córkę byłej francuskiej
modelki i reżysera? Proszę bardzo, siedzi pod oknem i spogląda na zawodników
lekkoatletycznych. A może tak syna prezesa własnej firmy samochodowej i
projektantki mody? Siedzi za tamtą blondynką. Dzieci piosenkarek i aktorów też
się znajdą.
A że wśród
nich znalazł się młodociany łowca wampirów, to inna bajka.
Do sali
weszła drobnej budowy Azjatka i usiadła obok koleżanki. Miała włosy sięgające
brody i wciąż marzyła o tym, by odrastały szybciej. Jednakże, po chemioterapii,
już nie były tak gęste i ładne jak włosy jej siostry bliźniaczki.
-Ayu, czekaj chwilę – jej brat, Mathias, pogłaskał ją po
czubku głowy i podszedł do Silver. –Siems, Silver. Słyszałaś najnowsza plotkę?
Czarnowłosa
dziewczyna oderwała wzrok od swoich paznokci, które starannie piłowała. Uniosła
na niego spojrzenie swoich ciemnoniebieskich oczu.
Ach, ten Mathias...
- Oświeć mnie, słoneczko ty moje.
Ach, ten Mathias...
- Oświeć mnie, słoneczko ty moje.
-Nasza szkoła przygarnia porzucone wieśniaki. Podobno
dzisiaj ma trafić tutaj jakiś element. Wyszedł z poprawczaka i jest biedny jak
mysz kościelna – roześmiał się. –Nietrudno będzie go zauważyć.
- To
wspaniale - przesunęła stopą (znów odzianą w obcas, lubiła takie buty, bardzo)
po jego łydce. - A ty co robisz dzisiaj ciekawego?
-Och, urządzam imprezę. Wpadasz? – zaproponował. No, od
dawna ostrzył sobie na nią ząbki. Ładna była, zgrabna. I mądra. Może nie znudzi
mu się tak szybko, jak pozostałe.
Nagle do klasy, niczym burza, wpadła Yumi, siostra
bliźniaczka zarówno Ayu, jak i Mathiasa.
-Widziałam go! – pisnęła i podbiegła do brata.
Silver
przewróciła oczami. No to znaleźliśmy sobie, proszę państwa, sensację.
- Ładny chociaż jest? - David, brat Silver, klapnął sobie na blat stołu siostry. Bliźniaczki.
- Ładny chociaż jest? - David, brat Silver, klapnął sobie na blat stołu siostry. Bliźniaczki.
-Zajebisty – Yumi uśmiechnęła się do Davida szeroko.
–Wysoki. Wytatuowany. Ubrany na czarno. I ma zgrabny tyłek.
-O tyłkach facetów będziesz mówić, jak skończysz 30 lat –
mruknął Mathias, pieszczotliwie ciągnąc ją za jeden z dwóch końskich ogonków.
- Czarno?
Matko - Sky, Naczelny Przystojniak szkoły podszedł do grupki.
- Jakby ci to przeszkadzało - mruknęła Silver.
- Czarny jest... smutny.
- I seksowny - dodał David.
- Świetnie - Silver uśmiechnęła się słodko. - A teraz wypierdalać z mojej ławki - warknęła.
- Jakby ci to przeszkadzało - mruknęła Silver.
- Czarny jest... smutny.
- I seksowny - dodał David.
- Świetnie - Silver uśmiechnęła się słodko. - A teraz wypierdalać z mojej ławki - warknęła.
-Oj kicia, nie bądź taka drażliwa – Mat pogłaskał ją po
dłoni. Zauważył opatrunek. –Ajć, coś ci się stało?
- Wiele
rzeczy - odsunęła rękę od niego.
-Oj, szkoda by było – zamruczał i uniósł jej rękę. –Mam
znajomego, który zna dobrego lekarza plastycznego. Wiesz, żeby pozbyć się
blizny, czy coś – pogłaskał opuszkami palców opatrunek.
I wtedy
otworzyły się drzwi klasy. Weszła nauczycielka, a za nią.. Jace. Nie miał na
sobie mundurka w całości, tylko czarne spodnie, czarny t-shirt, spod którego
rękawa widać było całe wytatuowane ramię, a na to wszystko założył krawat w
barwach szkoły. No, żeby nie było.
-Witajcie, uczniowie. Oto wasz nowy kolega – powiedziała
wychowawczyni klasy, Cassandra Harkness.
Silver
spojrzała na nowego. O kurwa. To był ten koleś z dzisiejszej nocy!
Och, czyżby serce zabiło jej szybciej?
Och, czyżby serce zabiło jej szybciej?
-Jestem Jace – burknął blondyn i rozejrzał się po sali. Jego
wzrok zatrzymał się na ułamek sekundy dłużej na Silver, ale potem wrócił do
zapoznawania się z twarzami kolegów.
-Jace z przyczyn rodzinnych stracił rok nauki w szkole –
wyjaśniła Cassie. –Część zajęć nadrobił sam, ale na niektóre, jak angielski,
będzie chodził wraz z wami – wyjaśniła. –Mam nadzieję, że pomożecie mu się
odnaleźć w naszej szkole – dodała.
Jace zajął wolne miejsce i usiadł, wpatrując się uparcie w
tablicę. Jasne. Siedziały tu same „aniołki” z dobrych domów, które często
nocami widywał zalane w trupa po kątach uliczek, gdy rzygali na własne buty.
Pasował do nich jak wół do karety.
- Witamy
w Piekle - szepnął białowłosy chłopak, siedzący obok niego. - Jestem Sky.
-Jace – przedstawił się raz jeszcze. Łał. Ok., przystojniak.
Jace potrafił to docenić.
- Nie
będzie tak źle - puścił mu oczko i uśmiechnął się.
Źle..? Jace
z trudem mógł uwierzyć w to, że książę mógł mieć problemy. Bogaci nie mieli
problemów. No, chyba, że ze zdrowiem, ale i tak stać ich było na prywatne
leczenie, a nie to, co plebs.. Mimo to, uśmiechnął się.
-Spoko. To tylko rok i skończę.
- Jak my
wszyscy.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy wysypali się na korytarz. Silver wzięła swoje rzeczy i wyszła ostatnia. No, no. Kto by pomyślał, że spotka swojego bohatera w szkole. Ha.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy wysypali się na korytarz. Silver wzięła swoje rzeczy i wyszła ostatnia. No, no. Kto by pomyślał, że spotka swojego bohatera w szkole. Ha.
On
tymczasem stał przy szafce i próbował odkleić ze środka wściekle różowy plakat
kucyków My Little Pony. Szafka, którą odziedziczył, musiała należeć do kogoś
niezrównoważonego..
Silver
miała szafę obok niego. Otworzyła ją i włożyła do niej podręcznik od
angielskiego. Wyjęła książkę od wiedzy o społeczeństwie.
Jace’a
kusiło, by coś powiedzieć, odezwać się, ale wolał nie zaczynać rozmowy. W
końcu, była księżniczką, a jeden z książąt pewnie był jej chłopakiem, także nie
miał ochoty pchać się między nich… Chociaż..
-Przepraszam, gdzie sala 203? – zapytał cicho.
- Drugie
piętro, idziesz na prawo od schodów - odpowiedziała, patrząc mu w oczy. -
Szybko żebyśmy się spotkali, Jace.
-Jeśli wolisz, mogę udawać, że cię nie znam – badawczym
wzrokiem zerknął tylko na bandaż na ręce. Uff, wyglądało okej. –Ten.. Matthew? Mathias to twój facet?
-
Dlaczego miałbyś udawać, że się nie znamy? - uniosła brew, lekko urażona jego
słowami. i Kolejne wyśmiała. - Nie, nie jest.
Uniósł tylko brew.
-Ech, księżniczko – mruknął i odpuścił sobie drążenie
tematu. –Ładnie ci w mundurku – powiedział tylko i zamknął swoją szafkę.
- Dzięki.
TY za to masz ładny krawat - który mu poprawiła. - No nic, ja muszę lecieć. Do
zobaczenia na lunchu - puściła mu oczko, a potem odwróciła się i poszła w
stronę swojej klasy.
Patrzył za
nią, gdy odchodziła, i podziwiał ruch jej bioder. Tak, chciał ją mieć i to tak
bardzo, że aż bolało. Zacisnął pięść.
Raz się
sparzył i więcej nie miał zamiaru. Erin de Varden pozostawała poza jego
zasięgiem.
I koniec.
Aww ^^ Moje kochanie *__* jace jak zawsze cudowny :3
OdpowiedzUsuń:D super rozdział :D czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuń~M
Świetne i czekam niecierpliwie na dalszy ciąg. Zapraszam do mnie na kolejną notkę, obiecałam informować na bieżąco. .. ;)
OdpowiedzUsuń